a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Sala Tronowa - Page 7



 

 Sala Tronowa

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
AutorWiadomość
Valar Morghulis

Valar Morghulis
Nie żyje
Liczba postów :
124
Join date :
10/04/2013

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptyWto Kwi 30, 2013 9:53 pm

First topic message reminder :


Sala Tronowa




Największa sala w Czerwonej Twierdzy jest Salą Tronową, gdzie obecny władca Siedmiu Królestw zasiada na Żelaznym Tronie; sam tron stoi na podwyższeniu, a prowadzą do niego wąskie schodki. Długi dywan rozciąga się od tronu, aż do masywnych brązowych, dębowych drzwi prowadzących do wyjścia z sali. Zbudowany na kształt prostokąta hall sam w sobie jest przestronny, zdolny pomieścić ponad tysiąc ludzi. Wysokie, wąskie okna rozstawione są wzdłuż ścian po wschodniej i zachodniej stronie, a nad tronem znaleźć można podobnej wielkości co zwykłe okna, kolorowy witraż. Dodatkową atrakcją są ozdabiające salę prawdziwe czaszki Targaryeńskich smoków.



Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
Aerys II Targaryen

Aerys II Targaryen
Włości Korony
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
135
Join date :
03/09/2013

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptySro Sty 28, 2015 10:59 pm

Zamiast dąsać się na rzeczywistość, trzeba w końcu nauczyć się żyć i działać w warunkach tymczasowych, które mogą wlec się latami. Nie umiemy zaakceptować nie wyjaśnionej do końca sytuacji, pragniemy natychmiastowych rozwiązań, chcemy je znaleźć od razu i to są prawdziwe przyczyny klęsk ponoszonych przez człowieka. Zaciekłość… czy też – jej brak prezentowany przez Alysanne Tyrell pozwalał przypuszczać, że młódka już dawno postradała zdrowe zmysły.
Ale czy ktokolwiek z obecnych w Sali Tronowej był w pełni umysłowych sił?
Mierząc fiołkowym spojrzeniem córkę Lorda Wysogrodu, Aerys z chwili na chwilę, od kolejnego słowa do kolejnego słowa, odczuwał coraz mocniej nieokreślone bliżej uniesienie – wypełniała go jakaś tajemna radość przemieszana z zachwytem, wyostrzając jego zdolność postrzegania – czegoś podobnego zwykł doświadczać w chwilach największego zagrożenia…
… bądź najprzedniejszej zabawy. Wytężone zmysły odbierały świat ze wszystkimi jego uchybieniami, bolączkami i niedoskonałościami. Wams Lorda Crakehall miał plamkę nieudolnie skrywaną pod kaftanem, Lady Rosby nie zdołała ukryć warstwy nagromadzonego na brzuchu tłuszczu, powstająca z miejsca Ivory Targaryen zaburzała kompozycję wymiętym na tyle materiałem sukienki. Niebezpieczna i destruktywna była spostrzegawczość Aerysa Targaryena, trwającego na Żelaznym Tronie nieruchomo niczym posąg własnej nieprzewidywalności. Może też nie tyle niebezpieczna, ile po prostu demoralizująca i przygnębiająca - czy rzeczywiście łatwiej było mu szerzyć i nieść groźbę zagłady, niż spojrzeć na sprawę Alysanne Tyrell pod innym i - kto wie - czy nie bardziej przychylnym kątem? Groźba zagłady dawała królowi (nie, nie tylko jemu – wszystkim zebranym w Sali Tronowej, wszystkim oddychającym powietrzem Królewskiej Przystani) poczucie dumy i jedności, podczas gdy pozycja podsądnego stopniowo łamała w istocie ludzkiej ducha. Ale nie taka powinna być alternatywa. Być może zasiadanie na ławie oskarżonych zabijało w człeku ducha, tłamsiło wolę walki…
… lub – wręcz przeciwnie? Dodawało skrzydeł, ostrzyło kły, wzburzało krew w żyłach, doprowadzając ją do wściekłego wrzenia? Władca Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi jął w milczeniu wysłuchiwać zeznań Dornijki, którą w porywie umysłowego zaćmienia (bądź, bogowie miejcie litość, miłości) poślubił Maegor. Zaraz też wzrok Aerysa oderwał się od Ivory i powędrował – wbrew wcześniejszym zamiarom – ku Orysowi Baratheonowi.
Targaryen już przed kilkoma laty zauważył, że dziedzic Końca Burzy ma zwyczaj długo i z niepokojącą powagą wpatrywać się w swoje palce. Tak jakby bał się je utracić albo jakby nie mógł nadziwić się ich istnieniu – co zabawniejsze, obecnie robił dokładnie to samo. Wzrok Aerysa mimowolnie spoczął na dłoniach Baratheona, badawczo przyglądając się obiektowi skupienia Orysa.
Długie, silne palce wojownika. W silnym świetle dnia nabrały one nienaturalnie różowej poświaty –  zdawały się niemal przezroczyste.
Sam dziedzic poruszał się jak senny albo dopiero co przebudzony drapieżnik. Czasem na zaciśniętych wargach pojawiał się chłodny uśmieszek, ale chłodne, niebieskie oczy nie brały w nim udziału. Najwyraźniej ten chłód w pewien sposób pociągał kobiety, a nawet wydawał się im podniecający i prowokował do prób przełamania skorupy obojętności i suchej uprzejmości. Baratheon ignorował jednak wszelkie uwodzicielskie aluzje, odpowiadając na próby podbicia serca (i majątku) uśmiechem kogoś, komu obce są pochopne decyzje i mylne, nieostrożne kroki.
Od obserwacji dziedzica Końca Burzy oderwała władcę dopiero wymiana zdań między Dornijką a Alysanne Tyrell – śmiech tej drugiej i niespokojny szum zaskoczonej widowni odbijał się echem w nienaturalnej ciszy w Sali Tronowej, zaś sam Aerys zaledwie na pół uderzenia serca przed stanowczym zażądaniem ciszy pomyślał…
… że Różyczka w końcu pokazała kolce.
I że szkoda będzie ucinać jej pąk.
Władca nie miał żadnych wątpliwości co do tego, iż podobna zapalczywość rozpali wyobraźnie wszystkich zebranych w komnacie gości i – co istotniejsze - może zapoczątkować niespotykany przebieg sądu. Przez chwilę Aerys zawahał się, czy lepiej określać to „niespotykanym przebiegiem”, czy też „osiągnięciem przełomu w ogarniającej jego ducha nostalgii”. W snuciu pustych dywagacji przeszkodziły mu wystąpienia kolejnych świadków, których treść Targaryen mógłby zamknąć w dość prostym stwierdzeniu, iż w oczach całego Dorne… a nawet całego królestwa, Alysanne Tyrell winna była zarzucanej jej zbrodni.
Nawet ona sama zdawała się akceptować podobny stan rzeczy, zupełnie jakby nie mogła doczekać się końca procesu, który budził w niej jedynie uczucie zniecierpliwienia.
- Czy któryś z sędziów pragnie zabrać głos, nim przemówi oskarżona? – Targaryen zaszczycił czujnym spojrzeniem Maegora, dopiero po chwili kierując wzrok ku Orysowi. O ile ten pierwszy byłby rad z jak najszybszego zakończenia sprawy… o tyle dziedzic Burzy zdawał się czekać na odpowiedni moment, by zmienić obrót spraw.
Aerys potarł dłonią podbródek, dostrzegając u części zebranych pierwsze oznaki znudzenia co rusz powtarzającą się treścią zeznań; nerwowe splatanie palców, postukiwanie obcasem o posadzkę, prowadzona szeptem wymiana zdań, zerkanie w stronę strzeżonych przez dwóch Gwardzistów drzwi… lekkie, ledwie dostrzegalne uśmiechy zdawały się wyrażać: świadkowie? Niech sobie mówią, ile dusza zapragnie. Mówić jest łatwo. Nauczyli was, jak używać pięknych słówek. Elokwencja. Argumenty nie do obalenia. Buta. Nieważne, co wy mówicie. Liczy się to, czego my chcemy.
Targaryen zaś nie miał wątpliwości, iż zebrani bez wyjątku pragną wyłącznie jednego: krwi.
Widoku, zapachu, barwy krwi.
Król wygładził koniuszkami palców zimne, ostre żelazo podłokietnika, kierując lawendowe spojrzenie ku Alysanne Tyrell, która miała zabrać głos jako ostatnia. Dziewczyna w skupieniu wpatrywała się w trójkę sędziów tak jakby wyczekiwała każdego następnego ruchu, oczy śledziły pilnie gesty, oczy, usta, mimikę graczy, zmieniający się układ ich dłoni. Aerysowi wydawało się, że w tym wzroku kryje się fascynacja i pełne pokory zdumienie. Wątpi, by w przyszłości było dane mu ujrzeć podobny wyraz tak wytężonego skupienia, starającego się zrozumieć to, co niepojęte. Tak jakby Tyrellówna zupełnie się zatraciła.
Na pewno w taki właśnie sposób powinniśmy obserwować to, co nas przerasta. Aby uchwycić, ile się da, albo przynajmniej uchwycić własną niemożność uchwycenia czegokolwiek.
Zaraz też dziewczyna zabrała głos - bez paniki, pośpiechu, a jednak jak ktoś, kto ucieka i wie, że ucieka, choć zdaje też sobie sprawę, że ucieczka jest bezcelowa. Jej kolejne słowa odbijały się echem w nienaturalnej ciszy Sali Tronowej, docierając do najdalszych zakątków komnaty ze zwielokrotnionym echem. Aerys zacisnął mimowolnie palce, dostrzegając w oczach Alysanne Tyrell błysk, który rozpoznał bez najmniejszego problemu.
Iskierka szaleństwa.
Niewielki płomyk całkowitego obłędu, z trudem utrzymywanego na łańcuchu.

Dokładnie w chwili, w której Targaryen pochylił się nieznacznie do przodu, Tyrellówna wyrzekła trzy krótkie słowa…
… nie stanowiące dla władcy żadnej niespodzianki. Mógł się tego spodziewać. Wszyscy mogli.
ŻĄDA. PRÓBY. WALKI.
Sześć sylab wystarczyło, by nienaturalna cisza zniknęła bezpowrotnie – Salę Tronową niemal natychmiast wypełniła wrzawa oburzonych głosów, okrzyków zaskoczenia, nawet przekleństw jasno nazywających Alysanne „trucicielką”, co i tak było jednym z łagodniejszych określeń.
Aerys odchylił się nieznacznie do tyłu, napotykając plecami opór jednego z ostrzy celujących dokładnie na wysokości lewej łopatki króla – zupełnie jakby Żelazny Tron pragnął przebić ciało na wylot. Po twarzy władcy przebiegł nieznaczny grymas, co nie umknęło uwadze zebranych; zaraz też salę jęła ogarniać cisza, najwyraźniej wywołana czystą, ludzką ciekawością oscylującą wokół decyzji władcy. Dopiero gdy w komnacie zapadło całkowite milczenie, Aerys Targaryen niby senny lampart, ledwie ruszając wargami, zapytał cicho:
- Kto będzie cię reprezentował?
Powrót do góry Go down
Maegor Targaryen

Maegor Targaryen
Włości Korony
Skąd :
Smocza Skała
Liczba postów :
708
Join date :
29/10/2013

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptySob Sty 31, 2015 9:44 pm

Upadek czegoś wielkiego nigdy nie jest prostą sprawą, ale tam, gdzie powodzenie idzie w parze z chwałą, musi być też klęska i hańba.
Maegor wodził wzrokiem po Sali Tronowej, zbyt pochłonięty własnymi rozmyślaniami, by móc poświęcić pełnię uwagi pojawieniu się Orysa Baratheona czy nawet wkroczeniu do komnaty oskarżonej o trucicielstwo Alysanne Tyrell.
A tam, gdzie jest jedno i drugie, pod powierzchnią kłębią się zawiści. Zazdrość i duma prowadzą z wolna, drobnymi krokami, do waśni, potem do sporów, wreszcie do wojen.
Silne, blade palce z roztargnieniem wystukiwały na dębowym podłokietniku masywnego krzesła tylko sobie znany rytm. Nieregularna, wyrażająca najwyższy stopień roztargnienia kompozycja z powodzeniem mogłaby odbijać się echem od kolejnych fal milczenia zalewających Salę Tronową, gdyby Maegor gwałtownie nie przerwał koncertu – dłoń zamarła tuż nad rzeźbionym drewnem, zaś lawendowe spojrzenie na krótką, niemal przelotną chwilę zamarło na bladej twarzy Alysanne Tyrell.
Do wojen, które kończą się chwalebnymi zwycięstwami… bądź straszliwymi klęskami.
Lecz Aegon Piąty zwykł powtarzać swym wnukom, że z każdej klęski płynie lekcja, chłopcze.
Targaryen skrzywił się mimowolnie na wspomnienie tamtych dni. Liczącemu szesnaście dni imienia młodemu mężczyźnie lekcje były tak potrzebne jak choroba złapana od jakiejś dziewki, poza tym nie miał wtedy najmniejszej ochoty być czyimś chłopcem, ale król nie wydawał się w najmniejszym choćby stopniu zrażony jego niechęcią i całymi godzinami potrafił ciągnąc swe wywody. Z lubością powtarzał, że wielki władca musi wykazywać się bezwzględnością. Kiedy dostrzega zagrożenie, swojej osoby czy autorytetu, musi działać szybko, stłumiwszy w sobie głos żalu. Nie trzeba szukać daleko przykładu, jest nim chociażby Maegor Okrutny - kiedy zaczął podejrzewać swego Namiestnika Lucasa Harrowaya  o działanie przeciw koronie (obarczając go winą za powicie przez swą żonę Alys potwora), kazał go natychmiast zgładzić, podobnie jak każdego członka rodu Harroway – w tym i samą Alys. Harrenhal przypadło po tym czynie rodowi Towers… i wszystko to bez najmniejszego cienia dowodu. Tak, było to przesadne i brutalne działanie, ale lepiej działać ze zbyt wielką siłą niż ze zbyt słabą. Lepiej wzbudzać strach niż pogardę. Maegor Pierwszy o tym wiedział – w polityce nie ma miejsca na sentymenty.
Namiestnik Siedmiu Królestw pogładził dłonią śliską podłokietnik krzesła; zimny dotyk drewna na nienaturalnie ciepłej skórze oderwał myśli od skąpanego we krwi imienia… i pozwolił skupić wzrok na lśniących, onyksowych oczach płonących wewnętrznym żarem – Targaryen z trudem powstrzymał wędrujące ku górze kąciki ust, gdy Ivory znalazła się wystarczająco blisko, by mógł dostrzec każde załamanie materiału sukni na wyraźnie zaokrąglonym brzuchu. Jej głos, początkowo spokojny, niemal wystudiowany na dokładnie tą okazję odbijał się echem od strzelistych ścian Sali Tronowej…
… jednak z każdym kolejnym zdaniem dornijski akcent przybierał na sile, zdradzając narastające emocje – Maegor jedynie dzięki długim miesiącom rozkładania nosowych sylab na części pierwsze zdołał zrozumieć ostatnie słowa swej żony.
I bogowie mu świadkiem, że niemal wstał z miejsca, dostrzegając niepewny krok, jakim oddaliła się od mównicy.
W nieruchomej, niemal skamieniałej pozycji utrzymał go – o ironio – na wpół oszalały śmiech Alysanne Tyrell, który swą szczekliwą barwą zmusił Targaryena do oderwania wzroku od Ivory, na szczęście siedzącej w bezpiecznej odległości od tej szalonej dziewczyny.  Spojrzenie Maegora pomknęło w stronę Aerysa – zastygły w bezruchu król zdawał się zbyt pochłonięty obserwacją Orysa Baratheona, który jako jedyny uważnie wysłuchiwał zeznań maestra Słonecznej Włóczni. Dziedzic Końca Burzy sprawiał wrażenie pilnego ucznia, gotowego w każdej chwili zacząć zapisywać słowa swego mentora; Książę Smoczej Skały niemal prychnął śmiechem na wspomnienie zajść w Wieży Namiestnika, kiedy to ten sam Orys Baratheon wraz z Martellem (i kotem, którego schwytano i skrócono o łepek tego samego tygodnia) niemal zdemolował komnatę.
Spokój, opanowanie i ta dziwna szczerość odbita na twarzy dziedzica Końca Burzy nasunęła Maegorowi kolejne słowa Aegona Piątego: wielki władca nie ma być tyranem. Zaskarbienie sobie miłości prostego człowieka zawsze powinno być pierwszym celem króla, gdyż można ją zdobyć za sprawą drobnych gestów, i to na całe życie.
Targaryen doskonale pamięta swoją odpowiedź na słowa dziadka, niecierpliwą… ale niemal do bólu szczerą: na co komu miłość gminu? To arystokracja ma pieniądze, żołnierzy, władzę.
Aegon zaśmiał się wtedy krótko, kręcąc głową.
Słowa dziecka zwiedzionego bez trudu bredniami i niefrasobliwością.
Dziś Maegor rozumiał prosty błąd w swoim rozumowaniu: skąd pochodzą pieniądze arystokracji, jeśli nie z podatków nałożonych na chłopów i handlarzy? Kim są jej żołnierze, jeśli nie synami i mężami zwykłych ludzi? Co daje ich panom władzę? Tylko uległość ich wasali, nic więcej. Kiedy chłopstwo traci cierpliwość, owa władza może zniknąć z przerażającą szybkością. Miłość poddanych jest najpewniejszą tarczą władcy, chroniącą go przed niebezpieczeństwem.
I choć oczywiście, każdy król i każdy możny woli wsparcie lordów, musi pamiętać o jednym: ich miłość kosztuje i jest kapryśna jak zmienny wiatr. Najlepszym tego przykładem są zebrania Małej Rady w Czerwonej Twierdzy. Tak właśnie wyglądała miłość szlachetnie urodzonych - jedyne, co można zrobić, to podzielić tych ludzi i grać na ich zawiściach, sprawić, by walczyli o drobne łaski, przywłaszczać sobie ich sukcesy i starać się, by żaden nie wyrósł ponad innych i nie zagroził majestatowi władzy.
Maegor splótł ze sobą palce dłoni, w milczeniu obserwując jednego z ostatnich świadków zeznającego na niekorzyść Alysanne Tyrell – dziewczyna trwała tymczasem nieruchomo na swym miejscu, nawet najdrobniejszym grymasem ust nie zdradzając błądzących po głowie myśli. I dopiero, gdy Aerys zadał pytanie skierowane do sędziów, Namiestnik z mściwą satysfakcją pokręcił przecząco głową, zupełnie jakby pragnął podkreślić nieodwołalność werdyktu, który podjął…
… na długo przed sądem.
Prawdopodobnie tego samego dnia, w którym zjawił się w namiocie Księcia Dorne, niosąc nowinę o prawdziwym trucicielu jego rodziców.
Targaryen rozparł się na swym miejscu, ze spokojem obserwując, jak Alysanne Tyrell powstaje, by zabrać ostateczny głos wobec zarzucanych jej czynów: w Sali Tronowej zapadła nienaturalna, niemal namacalna cisza, którą w stanie przerwać i całkowicie zaburzyć były dopiero słowa sądzonej dziewczyny.
Zaś każda kolejna sylaba padająca z jej ust była jak wymierzony Maegorowi policzek.
Książę Smoczej Skały wyprostował się gwałtownie na swym miejscu, gdy tylko dotarło doń żądanie Alysanne Tyrell, wypowiedziane tonem kogoś, kto poza zdrowymi zmysłami musiał najpewniej postradać także możliwość racjonalnego osądu sytuacji, w jakiej się znalazł.
- To niepoważne.
W oczach Namiestnika zaigrały niepokojące ogniki z trudem hamowanej wściekłości, gdy pochylał się w stronę Aerysa, nawet nie siląc się na zniżenie głosu do szeptu.
Maegor doskonale wiedział, że dziewczyna ma prawo, by zażądać próby walki, ale…
… nie sądził, iż znajdzie kogoś na tyle naiwnego, aby ryzykował życiem w obronie niemal przegranej sprawy.
- Ważniejsze pytanie brzmi: kto będzie reprezentował oskarżycieli. – Targaryen zmarszczył brwi, wpatrując się w swego brata ze zniecierpliwieniem smoka, któremu uniemożliwiono połknięcie ofiary. – Książę Edric przebywa w Dorne i wątpię, by w obecnej chwili cierpiał na nadmiar wolnego czasu, jeden z jego braci został zniewolony a drugi to kilkunastoletni chłopak, który ledwo otarł mleko spod nosa. Ta dziewczyna… - Maegor gniewnie skinął głową w stronę Alysanne Tyrell, nie zaszczycając jej jednak choćby przelotnym spojrzeniem. - … jest niespełna rozumu. Jej własny ojciec to potwierdzi. Skończmy tą śmieszną farsę i zetnijmy trujący bluszcz, zanim zacznie się plewić.
Barwne porównanie, głupcze. Teraz zacząłeś silić się na poetyzowanie…
Powrót do góry Go down
Orys Baratheon

Orys Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
431
Join date :
27/09/2013

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptyNie Lut 01, 2015 4:42 pm

Orys Baratheon znał Królewską Przystań lepiej od wielu rodowitych mieszkańców – w piastowanej przez niego pozycji była to poniekąd konieczność – lecz nigdy nie darzył tego miasta szczególną sympatią. Nie potrafił zrozumieć odrazy tubylców do przestrzeni, nie umiał docenić uroku wąskich ulic i długich szeregów przylegających do siebie kamienic, zaś miejsca, które szumnie nazywano tutaj terenami zielonymi, zawsze budziły jego pogardliwy śmiech. Otoczony szarymi, brudnymi kolosami z cegieł i kamienia, atakowany nieustannym zgiełkiem i wrzawą z trudem opanowywał odruch podniesienia kołnierza i spuszczenia nisko głowy. Stolica Siedmiu Królestw zdawała się przeklęta nawet przez pogodę – wieczór zapadał tu zwykle z wolna i w krzątaninie ludzi na ulicach widać było nerwowość, jakby wszyscy chcieli jak najszybciej dać się porwać nocnemu życiu szemranej dzielnicy. Każdego dnia na ulicach powielane były wciąż i wciąż te same schematy: kilku młodych, ubogo odzianych chłopaków taszczy worki z wozu stojącego przed browarem. Właściciel interesu, potężny tłuścioch o zaczerwienionych policzkach, ponagla ich gromkimi okrzykami nieświadom rzucanych mu przez ramię morderczych spojrzeń. Powożący furmankami krzykami usiłują spędzić z drogi powolne, wyładowane sianem wózki, a woźnice odpłacają im wiązkami wymyślnych przekleństw. Dwóch konstabli na rogu kłóci się z przekupką, oszalali prorocy zwiastujący koniec znanego świata szaleńczo dzwonią niewielkimi dzwoneczkami, ktoś krzyczy z okna. Gęstniejąca mgła miast wytłumić chaotyczną wrzawę, nadaje jej jedynie głuchego pogłosu. Przez hałas ulicy przebijają już inne odgłosy, budzące w przechodniach znacznie większą odrazę – muzyka o nierozpoznawalnej jeszcze melodii wzmocniona o dzikie śmiechy i kobiece piski. W ruchach braavoskiego masarza w pośpiechu zamykającego swój zakład znać zwykle niepokój. Tak, kiedy nad Królewską Przystań nadchodzi zmrok, wraz z nim budzi się osławiony, rozszalały demon Zapchlonego Tyłka - ciemne plamy bocznych uliczek tej dzielnicy zawsze przypominały Baratheonowi dziury wydrążone przez szczury w ścianie starego, podupadłego domu – widać było jedynie wejście, lecz nikt nie miał pojęcia, co kryje się w środku. Orys wiedział, że prowadzą one do osobliwego, jedynego w swoim rodzaju mikroświata, przyjaznego i zrozumiałego tylko dla bywalców, mikroświata, którego szaleństwo potrafi pochłonąć i zniszczyć każdego przypadkowego wędrowca. Sam umiał się w nim odnaleźć, ba, czynił to już niejednokrotnie, lecz każda kolejna wizyta w podłej dzielnicy budziła w nim coraz większe obrzydzenie. Głównie ze względu na to, że zamieszkujący ją ludzie również przypominali szczury: zarówno z wyglądu, jak i sposobu zachowania. A dziedzic Końca Burzy nie lubił ani szemranych ludzi, ani szczurów.
Obowiązki – taki jak ten, przez który utkwił w Sali Tronowej Czerwonej Twierdzy – zmuszały niestety Orysa do częstych wizyt w Królewskiej Przystani. Podczas każdej z takich wypraw musiał uśmiechać się spokojnie, bez okazywania choćby cienia niechęci dla panującego tu zaduchu oraz nieczystości.
I kłamstwa.
W stolicy panowała gęsta, cuchnąca atmosfera nieustannego łgarstwa, ale Baratheon okazałby się hipokrytą, gdyby zechciał się od niej odciąć – wszak sam na wskroś przenikał kłamstwem przy każdej wizycie i z namiętnością godną jedynie Aylwarda, powtarzał wciąż te same, wytarte frazesy.
Sąd nad Alysanne Tyrell w podwalinach nie różnił się niczym nadzwyczajnym od każdego, innego procesu – była oskarżona, byli świadkowie, byli sędziowie i skarżący.
Niestety na tym kończyły się podobieństwa z resztą prowadzonych spraw.
Niezdrowe emocje w całej Królewskiej Przystani (a nawet więcej – w całych Siedmiu Królestwach) budził bowiem sam fakt procesu nad szlachetnie urodzoną dziewczyną należąco do jednego z wielkich rodów Westeros. Do tego wszystkiego dochodził fakt, iż ta skarżona była o otrucie Księcia Dorne, co w skutkach przyniosło wojnę i wszystkie jej konsekwencje trwające po dziś dzień. Dziedzic Końca Burzy miał wrażenie, że cały ten konflikt był jednak bardziej chaotyczny niż spektakularnie ostateczny, że – jak na koniec wszystkiego – wciąż jeszcze zostało zbyt wiele do zrobienia, posprzątania...
Poza tym na wolności ciągle pozostawała główna winowajczyni.
Orys Baratheon nie miał najmniejszych powodów, by kochać Tyrellów za kłamstwo, jakim uraczyli Dornijczyków.  I w rzeczy samej – wobec rodu z Wysogrodu zachowywał zimny dystans, którego nie ocieplił nawet fakt zaręczenia Allyi z Elstanem Tyrellem. Wszak polityka rządziła się swoimi prawidłami.
Blizna na podbródku zaczynała rwać coraz gwałtowniejszym, pulsującym bólem – dziedzic Burzy musiał zacisnąć mocno zęby i kurczowo spleść ze sobą palce dłoni, by móc skupić uwagę na zeznających świadkach. Tak, jak podejrzewał na długo przed rozpoczęciem procesu, wszyscy jednogłośnie oskarżali Alysanne Tyrell o otrucie Księcia Dorne – i Orys nie miał zamiaru podważać ich zeznań, które wszak były prawdziwe.
Leżał w nich jednak pewien logiczny błąd. Błąd, który miał całkowicie zmienić pogląd na sytuację.
Kiedy tańczysz taniec deszczu, licz się z tym, że wywołasz burzę – pomyślał sentencjonalnie Baratheon, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Do tej pory wszystko szło idealnie zgodnie z planem. Nawet sam Aerys Targaryen zdawał się współpracować – gdy tylko zeznania zakończył ostatni świadek, król Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi zadał pytanie, na które dziedzic Końca Burzy wytrwale czekał od samego początku procesu.
Czy któryś z sędziów pragnie zabrać głos, nim przemówi oskarżona?
Wzrok Orysa mimowolnie spoczął na Maegorze, który – z właściwą sobie teatralnością oraz wymownością gestów – zaprzeczył, kręcąc spokojnie głową. W Sali Tronowej na krótką, nużącą chwilę zapanowała śmiertelna stagnacja…
… którą przerwał Baratheon – ciche, spokojne odkaszlnięcie ściągnęło na niego uwagę najpewniej wszystkich zebranych w komnacie gości; dziedzic Końca Burzy przez krótki, zatrważający moment miał wrażenie, iż zimna kula ołowiu tkwiąca w jego gardle uniemożliwi zabranie głosu, lecz…
- Podwaliną oskarżenia wystosowanego wobec panny Tyrell są zeznania świadków obecnych feralnego dnia w Wodnych Ogrodach. – słowa Orysa, zaskakująco spokojne jak na kogoś, kto przed chwilą był niemal pewien, iż nie zdoła przemówić, odbiły się echem od wysokich ścian Sali Tronowej, zamierając i niknąc dopiero w najdalszych kątach komnaty. – Nie wątpię, iż każdy z nich będzie w stanie odpowiedzieć na zasadnicze i niezwykle proste pytanie. Zarówno maester Słonecznej Włóczni, jak i strażnicy, kucharze, służki, dzieci… i najpewniej sama księżniczka Ivory, która – choć była wtedy nieobecna w Wodnych Ogrodach - bez chwili zastanowienia odnajdzie słowa stanowiące zadowalającą mnie odpowiedź. – Baratheon powiódł wzrokiem po zebranych na ławie świadków, zatrzymując chłodne, błękitne spojrzenie na małżonce Namiestnika Siedmiu Królestw. – Kto był odpowiedzialny za zatrudnienie dwóch nowych służących, którzy zatruli kielich? – blade palce dziedzica Końca Burzy sięgnęły ostrożnie po zwitek pergaminów, spoczywających dotychczas za pazuchą zapinanego na guzy wamsu. – Kto uznał, że należy zasilić grono służących w Wodnych Ogrodach, choć bez wątpienia ich liczba była zadowalająca? Kto przyjaźnił się z Alysanne Tyrell, gdy ta przebywała w Słonecznej Włóczni pod opieką rodu Martell? I w końcu – z kim oskarżona otrzymywała listowny kontakt, z którego jasno wynika, iż nie była osamotniona w zbrodniczym planie pozbawienia życia Księcia Dorne? – stare, dębowe krzesło zaskrzypiało cicho, gdy Orys Baratheon podniósł się ze swego miejsca, by pokonać cztery kroki dzielące go od Żelaznego Tronu, na którym zasiadał Aerys Targaryen. Pergamin listów owiniętych zieloną, jedwabną wstążką zaszeleścił cicho, gdy dziedzic Końca Burzy podał zawiniątko władcy Siedmiu Królestw. – Skarbnik Wysogrodu przekazuje pozdrowienia… i liczy na sprawiedliwy wymiar kary, Miłościwy Panie. – pobladły  Baratheon -nie wiedzieć, czy z powodu emocji, czy z przyczyny z trudem hamowanej furii – skłonił się lekko i wrócił na swe miejsce, doskonale wiedząc, z jakim żądaniem lada moment wystąpi Alysanne Tyrell.
Próba walki.
Gdyby dziewczyna nie była tak uparta i gdyby sama przyznała, iż to Lynette Martell była współwinna śmierci Księcia Dorne, być może oszczędziłaby głowę.
Być może teraz obie wspólnie zasiadałyby na ławie oskarżonych.
Być może.
Dziedzic Końca Burzy zacisnął usta w wąską kreskę, głos zabierając dopiero, gdy Alysanne
Zakończyła swój wywód i gdy z właściwą sobie wściekłością odparował na niego Maegor Targaryen.
- Trystane Martell nie jest zniewolony, miłościwy Książę. – ciemne brwi Baratheona podjechały nieznacznie do góry, gdy oderwał spojrzenie od Namiestnika i skierował wzrok na falujący z emocji, wzburzony tłum gości. – Prawdę mówiąc… jest z nami w tej Sali.
Słowa te – wypowiedziane z taką swobodą, jakby sprawa dotyczyła rozmowy o pogodzie, z trudem przebiły się przez panującą w komnacie wrzawę…
… i – co bardzo prawdopodobne – wzbudziły niepokój wśród zebranych.
Wszak gdzieś wśród nich czai się jadowita żmija.
Powrót do góry Go down
Trystane Martell

Trystane Martell
Dorne
Skąd :
Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
161
Join date :
15/07/2013

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptyNie Lut 01, 2015 5:34 pm

Zmęczenie, zimno i wewnętrzny, irracjonalny ból sprawiały mu dostatecznie wielką mękę, ale gorsze było przemożne poczucie wstydu, winy i przegranej, które przygniatały go z każdym kolejnym krokiem, jaki stawiał w murach Czerwonej Twierdzy, by w końcu dotrzeć do Sali Tronowej, gdzie – wtapiając się w wzbierającą falę tłumu – zajął miejsce...
… nie na ławie świadków, lecz wśród zwykłych gapiów. Każdy potrafi akceptować z łatwością wygodę i sukcesy. Ale określa nas to, w jaki sposób umiemy akceptować kłopoty i nieszczęścia. Użalanie się nad sobą idzie w parze z samolubstwem i nic nie jest tak godne pogardy u człowieka jak właśnie to – dlatego Trystane Martell nie miał zamiaru odgrywać roli skrzywdzonego, zranionego przez los sieroty. Egoizm jest dobry dla dzieci i głupców. By być dobrym – może nawet nie tyle dobrym, co godnym księciem - należy stawiać innych wyżej od siebie. Ciężko nawet zgadnąć, jak bardzo takie postępowanie ułatwia znoszenie przeciwności. By zachowywać się jak książę, trzeba tylko traktować każdego, jakby też był księciem.
Nic prostszego.
A mimo to… mimo to wciąż coś stało na przeszkodzie, by wyzbyć się własnego samolubstwa i poczucia krzywdy. Trystane doskonale wiedział, gdzie leży przyczyna, zdawał sobie sprawę z własnej hipokryzji – a wszystko dlatego, że prześladowało go nieustanne poczucie porażki.
Edric wysłał go, by zapobiegł klęskom. Rezultatem zaś były klęski o skali prawie niepojętej. Cała piechota zmasakrowana, pół konnicy wzięte w niewolę. Ile dzieci straciło ojców? Ile żon straciło mężów? Ilu rodziców straciło synów? Gdyby tylko zdołał zrobić coś więcej, powtarzał sobie po raz tysięczny, zaciskając bezkrwiste dłonie w pięści. Gdyby tylko posłuchał brata, by pozostać na Pograniczu, wszyscy ci ludzie żyliby nadal. Tak wielu martwych. Nie wiedział, czy żałować ich, czy im zazdrościć.
Jeden krok naraz. – mruknął do siebie, kręcąc palcami przesycone nerwowością młynki. To był jedyny sposób. Jeśli człowiek dostatecznie mocno zacisnął zęby i zrobił dostatecznie dużo kroków, mógł dotrzeć wszędzie. Jeden bolesny, wymęczony, przepojony winą krok naraz. Co innego mógł zrobić? Gdzieś z oddali dobiegał go głos władcy Siedmiu Królestw…
… a potem – potem inny. Kobiecy.
Doskonale znany głos, który ostatnio słyszał przed blisko rokiem, kiedy on był cieniem samego siebie… a ona – ona młodą, niewinną dziewczyną. Na kilka księżycy później oboje się zmienili. Zmienili się całkowicie i nieodwracalnie, zupełnie jakby na ich duszach, na ich uczuciach i ciałach widniały blizny po poparzeniach.
Na dźwięk głosu Ivory, na samą jego barwę i bliski sercu, tak chorobliwie bliski akcent Trystane nagle zatęsknił za bliskością rodzeństwa. Za ciepłem skóry Iv, zapachem jej olejków, za zadumą, z jaką wpatrywała się w gwiazdy, uśmiechając do tylko sobie znanych myśli.
Zatęsknił za swobodą Quentyla i jego zaraźliwym optymizmem, zupełnie jakby cały świat klęczał mu u stóp, oferując wyłącznie to, co najprzyjemniejsze. Za rubasznym zwyczajem obejmowania, dawania kuksańca w brzuch, ukradkowym pociąganiu i ostentacyjnym marszczeniu nosa.
I zatęsknił za nim – za najstarszym z grona, za jego szerokimi ramionami, rzadkim, ale głębokim śmiechem, za jego władczym sposobem bycia, za fizyczną obecnością, co przyniosło ze sobą z kolei pragnienie, żeby móc położyć długie palce na wielkiej, silnej niby u kamieniarza dłoni brata i zdobyć się na cichą rozmowę.
Co ja wiem o miłości? Niemal prychnął pogardliwym śmiechem, z trudem dostrzegając wracającą na swe miejsce Ivory. Kiedyś sądziłem, że miłość to coś pośredniego między okrucieństwem a współczuciem. Teraz myślę, że szkoda słów.
Martell poruszył się niecierpliwie na swym miejscu, gdy tylko dotarł doń głos maestra Słonecznej Włóczni.
Wydaje mi się, że nigdy nic nie rozumiałem. Pocieszam się myślą, że inni rozumieją z tego jeszcze mniej.
Trystane skrzywił się i przetarł oczy. Czuł się zmęczony, obolały i chory. Żałował, że nie spytał Orysa Baratheona o jego plany, gdy miał jeszcze sposobność. Żałował, że kiedykolwiek opuszczał Dorne, skoro już do tego doszło. Mógł szukać porozumienia z Aylwardem i umrzeć w miejscu, które znał, i z rąk ludzi, których przynajmniej rozumiał. Nie pragnął dowodzić. Był czas, gdy dręczył go głód sławy, chwały i szacunku, ale ich zyskanie miało swoją cenę, one same zaś okazały się zdobyczami pełnymi pustki. Ludzie pokładali w nim wiarę, a on poprowadził ich bolesną i krwawą drogą wprost do ziemi. Nie było w nim już cienia ambicji. Podejmowanie decyzji wydawało się przekleństwem. I pomyśleć, że do tak drastycznej zmiany potrzebna była wyłącznie zimna niczym Inni cela, taka, w których przez wiele długich tygodni samotność, pragnienie i poczucie winy przemieniało Martella mnie w tę odrażającą, poskręcaną karykaturę człowieka, jaką jest teraz. Można by mieć nadzieję, że szansa robienia tego samego Alysanne Tyrell, szansa wykrawania zemsty, kawałeczek po kawałeczku, wywoła jakieś przyćmiony blask przyjemności.
A mimo to Trystane nic nie czuł.
Nic z wyjątkiem własnego bólu.
Wielcy ludzie, mali, chudzi, grubi, mądrzy, głupi, wszyscy oni reagują tak samo na pięść w brzuchu. Można sobie wyobrażać, że jest się najpotężniejszym człowiekiem na świecie… a chwilę później nie można samemu oddychać. Niektóre rodzaje władzy są jedynie trikiem umysłu.
Poczucie niepokoju jęło przybierać na sile od momentu, w którym do głosu doszedł Orys Baratheon – książę nie miał okazji, by dobrze poznać mężczyznę… ale wystarczyło słuchać słów mieszkańców, żołnierzy i służek w Końcu Burzy, aby móc wyciągnąć kilka prostych wniosków.
Po pierwsze, dziedzic nigdy nie zabierał głosu w błahych sprawach.
Po drugie, jego milczenie było oznaką najgłębszego namysłu.
I wreszcie po trzecie – brak przypadkowości w działaniach zawsze pozwalał osiągać mu obrane cele.
Na pamięć zmarłych…
Trystane milczał jak zaklęty, wysłuchując kolejnych, spokojnych pytań Orysa Baratheona – jedyną oznaką emocji po raz pierwszy od chwili, w której pojawił się w Sali Tronowej, było zastąpienie obojętnego grymasu…
… wyrazem dezorientacji. Chaotycznej, spanikowanej dezorientacji zwierzęcia, na którego trop wpadły harty. Twarz Martella się wydłużyła w najgłębszym zdumieniu, usta zaś rozchyliły mimowolnie, gdy machinalnie przesunął dłonią po zimnym, twardym, migoczącym kamieniu w oczku pierścienia, który odwzajemnił pieszczotę i połaskotał go przyjemnie w skórę między palcami.
Lynette. To niemal zbyt oczywiste. Z drugiej strony najbardziej oczywiste odpowiedzi to zazwyczaj te trafne. Ta mała suka sprzedałby Edrica, gdyby tylko sądziła, że znalazła kupca...
Trystane podniósł się z miejsca na dziwnie ciężkich, wykonanych jakby z drewna nogach – w tej chwili słowa Orysa Baratheona zakazujące ujawniania obecności księcia w Sali Tronowej były jedynie nieznaczącym echem – Martell zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że od śniadej skóry jęły odznaczać się pobielałe knykcie.
Okropne poczucie rozczarowania albo okropne poczucie świadomości, że wiedziało się o tym od samego początku?
Pośród panującego w sali rozgardiaszu Trystane zdołał pokonać niemal połowę drogi dzielącą go od ławy, na której zasiadali świadkowie, nim drogę zastawił mu jeden ze strażników – Martell powiódł na wpół nieobecnym wzrokiem po komnacie, całkowicie ignorując żelazny uścisk rycerza na własnym ramieniu.
Tylko ona jedna była na tyle głupia, by posunąć się do zdrady. Szkoda. Ale wiemy doskonale, że zwykle nie ma co liczyć na szczęśliwe zakończenia.
- Alysanne.
Jego głos – tak nienaturalnie obojętny, niemal chłodny – z trudem przebił się przez hałas skutecznie zakłócający jakąkolwiek próbę komunikacji.
- Choćbyś nie wiem jak się starała, ze śmiercią nie wygrasz. Ona zawsze jest ostatnia i czeka na każdego…
Martell zmarszczył brwi, wyszarpując ramię z uścisku strażnika – i nim ten zdołał odciągnąć honorowego gościa Końca Burzy na poprzednie miejsce, książę zdołał posłać Tyrellównie ostatni, porażająco pewny siebie uśmiech.
- ... a ciebie właśnie znalazła.
Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptySro Lut 04, 2015 4:19 pm

Ona ze mnie drwi, myśli Ivory, posyłając Tyrellównie przez ramię chłodne spojrzenie, nim chwyciła się poręczy ławy i usiadła na swoim miejscu. Drwi ze mnie – ona, trucicielka, obłąkana morderczyni, wariatka, wybryk natury. Czy nie powinnaś czuć… czegoś, Alysanne? Napięcia, nerwowości w obliczu cienia śmierci, który nad Tobą zawisł? Jedno słowo za dużo, a będziesz martwa.
Dornijka patrzy z nienawiścią w ciemne wnętrze sali tronowej, tak niespokojne, przepełnione jej obecnością, tego wcielenia klęski, tego przekleństwa. Bo tak, Alysanne to klątwa. Nie ma wątpliwości. Klątwa, która ani na chwilę Ivory nie opuściła, która po prostu zatoczyła krąg i znów przemieniła się w kolejne nieszczęście. Księżna zaciska zęby w bezsilnej wściekłości, czując jak gorzkie, solidne uczucie nienawiści niszczy ją od środka.
Palce jej  prawej dłoni cicho wystukują rytm, gdy słucha zeznań maestera Słonecznej Włóczni, Jafara. Po niezliczonych godzinach spędzonych nad spisaną ich wersją – zna je niemal na pamięć, tak jak i słowa strażnika pana ojca, służących, alchemików i zamorskiego kupca. Całość układa się w logiczną, spójną całość i jedynie głupiec wciąż upierałby się przy niewinności Alysanne, która każdym gestem, słowem i miną udowadnia swoją winę.
Ciemne spojrzenie przemyka po zgromadzonych widzach, ich wypiekach na twarzy którą Dornijka zręcznie omija, aż w końcu spoczywa na Księciu Smoczej Skały i wykrzywionych w złym grymasie ustach. Zabierz mnie stąd, mówi i jedynie ona sama wie, jak bardzo wolałaby w tym momencie zniknąć. Zapaść się pod ziemię i znaleźć w komnacie pana męża, wtulić policzek w potężną pierś i zamknąć oczy.
Ale nie może. Musi doprowadzić do końca to, co zaczęła.
Na twarzy lorda Wysogrodu, Randylla Tyrella, widzi niepewność i niedowierzanie. Niewiarę w to, co mogła uczynić jego córka, choć to właśnie uczyniła. On także to wie, a mimo to niedowierza – przywodzi tym samym na myśl twarz maestera Jafara, spoglądającego na uczonych i żeglarzy zza Wąskiego Morza, którzy opowiadali mu o swojej teorii.
Wierzę, że możemy pożeglować na wschód, Morzem Dreszczy, od północy opłynąć archipelag Tysiąca Wysp i wciąż kierować się na wschód. Wierzę, że dobijemy do zachodniego krańca Siedmiu Królestw, bo ziemia jest kulą. Jak inaczej wytłumaczyć kąt padania promieni słonecznych w różnych porach roku i regularnie wiejące wiatry? pytał jeden z nich, a Jafar przecząco kręcił głową. Uczono go, że ziemia jest płaska i wierzył, że żeglarze, którzy popłynęli na zachód Morzem Zachodzącego Słońca spadli z krawędzi świata, osunęli się w nicość.
Nie tylko ziemia jest kulą, ale także krąży wokół słońca. Jesteśmy tylko częścią całości ciał niebieskich, dodawał inny, a Ivory – wówczas licząca sobie nie więcej niźli jedenaście dni imienia – słuchała z uwagą, siedząc w cieniu pana ojca. Słuchała o wszystkich tych żeglarzach, którzy pragnęli udowodnić prawdziwość tych teorii – bądź zwyczajnie pragnęli przygody.
I ginęli.
Ponosili porażkę w starciu z ogromem wód, czającymi się w ich głębinach potworami, a także nieznanym – o czym żyjący nawet nie śnili.
Orys Baratheon zabiera głos, a jego spokojne słowa odbijają się echem od ścian Sali tronowej, wznosi ponad innych i przynosi coś, czego dornijska księżniczka unika. Udaje, że owa luka, na którą Baratheon zwraca uwagę – po prostu nie istnieje. Ale zaistniał i Ivory nie może już więcej przymykać nań oka. Ma wrażenie, że odniosła porażkę. Taką samą, gorzką porażkę jak Ci żeglarze.
Wściekłość uderza w nią jak błyskawica. Płonąca, zimna, błękitna wściekłość na Lynette.
Jak mogłaś pozwolić dać się wciągnąć w jej sztuczki, jak mogłaś stać się częścią tej całości?
Ivory nie wierzy, nie dopuszcza do siebie myśli, że jej siostra – własna siostra, ta sama krew – mogłaby uczynić podobną rzecz z własnej woli. Naiwna wiara ucisza głos rozsądku, odgania wszelkie wspomnienia, które zdają się jedynie potwierdzać słowa Baratheona. Dornijka drży przez moment i unika błękitnego spojrzenia, łapczywie biorąc głęboki oddech. Serce jej łopocze niespokojnie i boleśnie, a przy każdym uderzeniu wbija się w nie igiełka bólu.
Z trudem unosi na Alysanne zmęczony wzrok.
Przyznaj się, po prostu się przyznaj, może nawet bezboleśnie.
Krzyk protestu niemal wydziera się z piersi Księżnej Smoczej Skały, która jedynie bezgłośnie poruszyła wargami. Maester Słonecznej Włóczni ujmuje jej drobną dłoń w swą własną, silną i naznaczoną czasem, mówi coś cicho, co zapewne w pierwotnym zamierzeniu miało uspokoić Dornijkę. Nie istniały jednak słowa, w żadnym z licznych języków na świecie, które mogłyby choć zbliżyć ją do spokoju.
Próba walki. Żąda próby walki.
Księżniczka myślała, że nic ją podczas procesu nie zaskoczy. Wszystko zostało starannie przygotowane, wszyscy zdawali się być przekonani o winie różyczki… i wszystko poszło na marne. Ona żąda próby walki.
Rozbuchana przez stan brzemienny emocjonalność daje się jej we znaki. Księżniczka z trudem zachowuje milczenie, ma ochotę krzyczeć. Przecież wiecie, że jest winna. Doskonale wiecie, że jest winna. Jest winna. JEST WINNA. WIECIE O TYM. Zastyga jednak nieruchomo, wpatrzona z wdzięcznością w małżonka.
W obliczu obecnej sytuacji – próba walki to niesprawiedliwość, myśli dziewczyna. Rażąca wprost niesprawiedliwość. Chce się odezwać, zaprotestować, ale nim otwiera usta – to słowa Orysa Baratheona wznoszą się ponad rozgorączkowanym tłumem.
Dornijka odwraca od sędziów spojrzenie, ma wrażenie, jakby poruszała się zbyt wolno i w końcu… w końcu go dostrzega.
I czuje się jakby wpadła do głębokiej wody, do przestworzy oceanu, na samo jego dno.
Głosy innych docierają do niej tak, jakby naprawdę trzymała głowę pod powierzchnią wody – są zniekształcone, nierealne, niezrozumiałe. Przez chwilę wszystko tracu znaczenie, nawet bliska obecność Alysanne, majaczącej jak w amoku, staje się nieistotna. Na wargach Dornijki pojawia się uśmiech. Rozczulony, pełen tęsknoty uśmiech. Czuje łzy cisnące się do oczu, lecz nie pozwala im płynąć, prostuje się  i wyciąga w stronę brata dłoń.
Minęło wiele księżycy od ich ostatniego spotkania, ale jej nic nie minęło. Czas jakby przystanął w miejscu, jedynie na krótkie momenty wyciągając ją spod ciężaru cierpienia i pozwalając dotykać szczęścia – jedynie w cieniu rubinowych kotar małżeńskiego łoża, jedynie przez krótką noc, nie więcej.
Trystane znów się zmienił, Ivory wydaje się przez moment, że dostrzega w oczach jakiś błysk, jakąś iskrę, gasnącą tak szybko jak się pojawiła. Nie jest tym samym człowiekiem, którego widziała kilka księżycy temu, a tym bardziej nie tym człowiekiem, którego znała; lecz i ona nie jest już tą dziewczyną, która opuściła Słoneczną Włócznię na pokładzie Tancerki. Tylko jedna rzecz pozostała niezmienna, trwała stale i była pewna jak to, że nad ranem wstanie słońca – wciąż kochała swego brata tak samo mocno.
Ivory staje z miejsca, wsuwa za ucho kosmyk włosów, który opadł na pobladłe z emocji czoło, czuje dreszcze przebiegające jej po plecach.
-Puśćcie go. – mówi cicho do strażników i wyciąga w stronę kornijskiego księcia dłoń, by zasiadł tam, gdzie jego miejsce – na ławie oskarżycieli.
Książę Trystane Martell będzie naszym i swym własnym reprezentantem. – dodaje jedynie, choć to już jasne dla wszystkich zebranych.
Dobrze! Dobrze! Skoro tego pragniesz, Alysanne. Skoro tego właśnie chcesz.[/i][/i]
Powrót do góry Go down
Allya Baratheon

Allya Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
535
Join date :
23/05/2013

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptySro Lut 18, 2015 9:05 pm

MG



Jak daleko musiała sięgać desperacja, by licząca kilkanaście dni imienia dziewczyna w przeciągu zaledwie kilku tygodni zdołała wyprzeć się własnych marzeń, własnej godności… własnego rozsądku? Jak głęboko zakorzeniony był w Alysanne Tyrell lęk, który pragnęła ukryć przed całym światem i do swych ostatnich chwil uparcie odgrywała przedstawienie skazane na porażkę od samego początku? I w końcu – jak szeroko w jej umyśle rozprzestrzeniła się pożoga szaleństwa, że dziewczyna – pomimo nacisków rodziny oraz środowisk z nią związanych – nie chciała zdradzić, iż w akcie morderstwa brała udział jej najlepsza przyjaciółka? Fakty mówiły za siebie, niezbite dowody potwierdzały współwinę Lynette Martell… a mimo to Alysanne milczała. Milczała przez cały proces, podczas którego ważyły się (i tak przesądzone) losy jej żywota. Milczała, gdy mniej bądź bardziej jawnie oskarżano ją o trucicielstwo, milczała nawet wtedy, gdy Orys Baratheon w zaledwie kilku retorycznych pytaniach zburzył misternie budowane przez nią kłamstwo. Tyrellówna milczała.
Niektórzy mawiają, że owo milczenie może być złotem – jeśli słowa te są prawdą, Alysanne właśnie uformowała nad swą głową złoty, katowski topór.
I nawet gdy zażądała próby walki, nie kierowała nią chęć przetrwania. Nie, nie, nie bądźmy naiwni – dziewczynie daleko było do ruchów samoobrony, do nieudolnych prób ocalenia swej głowy, do okazania choćby najmniejszego cienia skruchy. Tyrellówna doskonale wiedziała, iż nic, zupełnie nic nie jest w stanie jej uratować… i właśnie owa nicość sprawiła, iż Alysanne stawiała wszystko na jedną kartę, rozgrywała partię w cyvasse przy użyciu jedynie jednego rodzaju pionków. Samobójcza misja już wkrótce miała dobiec końca… lecz nim do tego dojdzie, córka Lorda Wysogrodu po raz ostatni postara się zburzyć pozorny spokój, raz jeszcze poczuje na języku gorzki smak niegodziwości, która zdaje się być jej siostrą. Zażądanie próby walki było ostatecznym dowcipem, niepodważalną ochotą obrócenia w niwecz tego, do czego tak uparcie dążyli zeznający przeciwko niej Dornijczycy. Czy się udało? Najbardziej dosadną odpowiedzią na to pytanie była gwałtowna reakcja Namiestnika Siedmiu Królestw, niemal całkowity brak zaskoczenia w spojrzeniu dziedzica Końca Burzy… oraz spokojnie, chłodne pytanie samego króla Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, który nie sprawiał wrażenia człeka niezadowolonego z podobnego obrotu sytuacji...
… ale – o ironio – największą radość Alysanne Tyrell sprawiło nagłe zjawienie się dornijskiego księcia, dotychczas obserwującego przebieg sądu z ław przeznaczonych dla postronnych gości. Trystane Martell, który – zgodnie z założeniami niemal wszystkich obecnych w sali tronowej – winien przebywać w Końcu Burzy z chwili na chwilę stał się osią, niemal całkowicie zmieniającą przebieg odbywającego się sądu. Oto bowiem, wbrew obawom Maegora Targaryena, odnalazł się przedstawiciel Dorne gotów w każdej chwili stanąć do walki z czempionem Alysanne Tyrell.
Plan Różyczki powiódł się w stu procentach i poniekąd przekroczył nawet jej najśmielsze oczekiwania.
Jeśli Siedmiu Bogów pozwoli, podczas próby walki dziewczyna nie tylko zdoła ocalić swą głowę, lecz również pozbawić życia Martella na oczach całego królewskiego dworu i, co ważniejsze, jego naiwnej, naiwniutkiej siostrzyczki.
Alysanne niemal klasnęła w dłonie z zachwytu, gdy tuż przed jej nosem odegrał się iście dornijski dramat z Ivory oraz Trystanem w rolach głównych – niewiele brakowało, a po raz kolejny wybuchłaby drwiącym śmiechem, domagając się więcej i więcej z farsy, jaką uraczyli ją Martellowie… lecz czas nie działał na korzyść Tyrellówny. Dziewczyna musiała się spieszyć, musiała korzystać z panującego w sali tronowej zamieszania, musiała w końcu przedstawić swego reprezentanta, który lada dzień zawalczy o swoje i jej życie. Alysanne potoczyła wzrokiem po otaczających ją, wrogich twarzach, po czym – gdy tylko w komnacie zapadła cisza umożliwiająca zabranie głosu – wyrzekła z zimnym spokojem kogoś, kto nie ma do stracenia zupełnie niczego.
- W próbie walki reprezentować będzie mnie mój starszy brat. – słowa Tyrellówny odbiły się nienaturalnym echem od nie mniej nienaturalnej ciszy, jaka zapadła w sali tronowej. Dziewczyna, najwyraźniej napawając się własnym tonem głosu, dopiero po chwili podjęła wątek, zatrzymując wzrok na skupionej twarzy króla Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi. – Leonard Tyrell. Przed Siedmioma Bogami zawalczy Leonard Tyrell. – zwięzły zlepek wyrazów był najwyraźniej wystarczającym świadectwem dla króla Aerysa Targaryena, który ani myślał czekać na kolejny wybuch wrzawy. Władca Siedmiu Królestw podniósł się ze swego miejsca na Żelaznym Tronie, po czym potoczył wzrokiem po zebranych w sali poddanych, swe słowa kierując do każdego z nich – zgodnie z zasadą plotkarstwa, jeszcze wieczorem całą Królewską Przystań obiegnie wieść o…
- Próba walki wyznaczona zostaje na dzień jutrzejszy, gdy tylko minie południe. Reprezentantem sądzonej o trucicielstwo Alysanne Tyrell będzie Leonard Tyrell, zaś w roli czempiona strony skarżącej wystąpi książę Trystane Martell… - król Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi zamilkł na krótką chwilę, po czym – zupełnie niespodziewanie – podjął wątek ściśle związany z dzisiejszym procesem. – Obecni tu sędziowie jeszcze dzisiaj rozważą sprawę Lynette Martell, która podejrzana jest o współudział w zbrodni popełnionej przez swą bliską przyjaciółkę. Po zapoznaniu się z dowodami w formie listów, w jej sprawie zapadnie wyrok… - Aerys przesunął spojrzeniem z Ivory na Trystana, po czym spokojnie skierował wzrok ku siedzącemu po prawicy Maegorowi. - … jeśli okaże się on jednoznaczny, Lynette winna będzie trucicielstwa, morderstwa i ojcobójstwa, co oznacza, iż czeka ją wyrok śmierci. Karę, zgodnie z dornijskim zwyczajem, wymierzy Książę Dorne, z którym niezwłocznie się skontaktuję. – władca zacisnął usta w wąską, bladą kreskę przecinającą jego bladą twarz niczym szrama, po czym zajął swe miejsce na Żelaznym Tronie, zaciskając mocno palce na jego podłokietnikach. – Proces uważam za zamknięty, o winie bądź niewinności zdecydują zaś Bogowie.
Słowa Aerysa Targaryena jeszcze nie dążyły przebrzmieć, gdy salę tronową wypełnił gwar rozemocjonowanych rozmów, w których jedyną prawidłową reakcją zdawało się… zdziwienie, wywołane zarówno jutrzejszą próbą walki, jak i sprawą Lynette Martell. Tylko jednego mogli być pewni mieszkańcy Królewskiej Przystani: za niecałą dobę poleje się krew.


    Sąd dobiegł końca, przed nami próba walki, która odbędzie się na polu bitewnym. Udział w wątku otwarty jest dla wszystkich tych, którzy brali udział w procesie, choć wymagam realnej obecności wyłącznie Trystana.
    Ci gracze, którzy pragnęliby stać się świadkami walki, a nie brali udziału w sądzie, proszeni są o wystosowanie do mnie PW – odpowiem wtedy, czy możliwa jest ich obecność w wątku, co w dużej mierze determinowane jest przez wcześniejszą sytuację fabularną postaci.
    Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić zainteresowanych do loż!
Powrót do góry Go down
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptyWto Lip 19, 2016 8:35 pm

Poranek w Czerwonej Twierdzy. Jasne, złotozielone światło wpadało do obszernej komnaty w Warowni Maegora, lśniącym strumieniem zalewając okazałą sypialnię o ścianach z różowego kamienia, przybranych arrasami ze złotogłowiu. Nic nie mogło różnić się od komnaty gościnnej Tyrella równie mocno, co Sala Tronowa.
I to, co stanowiło jej ścisłe centrum.
Kiedy mówiło się „tron”, wszyscy w Westeros i najpewniej również w Wolnych Miastach (jeśli nie na całym znanym świecie) wiedzieli, o który dokładnie tron chodzi: żaden inny, jak tylko Żelazny Tron w Czerwonej Twierdzy, nazywany tak od chwili powstania, czyli ponad dwustu sześćdziesięciu lat. Przed przybyciem Aegona Zdobywcy do Westeros zamiast jednego królestwa, było siedem, a zamiast jednego, właściwego tronu – przynajmniej kilkanaście. Kolejni królowie nieskończonych stuleci długiej historii, wielcy i przeciętni, a także tacy, których imiona i osiągnięcia zostały niemal całkiem zapomniane, zasiadali na swych tronach w swych zamkach, z których rządzili swymi królestwami. Król za królem, cofając się aż do czasów, kiedy w Westeros nikt nie słyszał o warownych twierdzach i mniej bądź bardziej wygodnych krzesłach świadczących o władzy. Przemijalność kolejnych tronów dobitnie świadczyła wyłącznie o jednym: każde rządy mają swój koniec. Pewnego dnia, to miejsce prawie na pewno będzie Salą Tronową, Elstan był tego pewien.
Niech jednak ten dzień nie nadejdzie prędko. O dziwo – sam gorliwie się o to modlił.
Nad Królewską Przystanią ledwie wstawało słońce, gdy Tyrell opuszczał gościnną komnatę, równymi, spokojnymi krokami odmierzając odległość, która dzieliła go od celu. W tamtym momencie nikt nie posądziłby Skarbnika Wysogrodu o nerwowość – zachowane pozory czyniły z niego mężczyznę, który stosunkowo szybko, choć bez panicznego pośpiechu przemierzał korytarze Czerwonej Twierdzy, uśmiechając się do mijanych lordów, kłaniając damom i przystając na dwie króciutkie pogawędki z rycerzami zaprzysiężonymi chorążym lorda Randylla. Elstan mógł oszukać każdego… tylko nie siebie – każdy kolejny krok przybliżający go do Sali Tronowej stawał się coraz cięższy, coraz bardziej nierówny, coraz mniej stanowczy. Ostatnie jardy pokonał tak powoli, jak gdyby uchodził ranny z pola bitwy, kiedy jednak głos herolda obwieścił jego przybycie…
Odetchnij, głupcze.
Nienaturalny świst wypuszczanego z płuc powietrza zdawał się niedorzecznie głośny – Elstan przez moment miał wrażenie, że wydany przez niego dźwięk poniósł się echem nie tylko po Sali Tronowej, lecz po całej Czerwonej Twierdzy i dotarł nawet do lochów, wypłaszając szczury z ich kryjówek.
A teraz bądź dokładny. Precyzyjny.
Komnata tronowa – wbrew podejrzeniom Tyrella – nie była przepełniona dworzanami. Na dobrą sprawę było w niej więcej czaszek smoków, zarówno tych monstrualnych, jak i malutkich niby jabłka, niż żywych ludzi.
I ostrożny. Bądź cholernie ostrożny, jak nigdy dotąd.
Kątem oka ujrzał lady Rosby, obok której lord Stokeworth cicho pokasływał w jedwabną chusteczkę, tuż za nimi, jakby zawstydzona, skrywała się młoda dziewczyna z białą sową wyszytą na gorseciku sukienki – Elstan wyłowił z pamięci herb przedstawiający tego ptaka i, najwyraźniej irracjonalnie usatysfakcjonowany z własnego odkrycia, odkrył w dziewczęciu jedną z córek lorda Mertynsa. Jednakże poza nimi w Sali było jedynie czterech strażników oraz dwa Białe Płaszcze, stojące w nierównym, postrzępionym cieniu rzucanym przez Żelazny Tron, na którym zasiadał…
- Miłościwy królu – kroki ucichły, gdy Tyrell zatrzymał się w stosownej odległości przez podwyższeniem, na samej granicy światła poranka oraz cienia Żelaznego Tronu. – Tuszę, że miałeś spokojną noc, Wasza Miłość – ukłon, którym Skarbnik Wysogrodu obdarzył Aerysa Targaryena mógł zasługiwać na miano jednego ze zgrabniejszych – przynajmniej w subiektywnej ocenie samego Elstana, szybko powracającego do pionu. Wzrok Tyrella spoczął na królu Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, pomiędzy kolejnymi mrugnięciami powiek niemal całkowicie przeganiając kłębiące się w umyśle obawy. Poranna audiencja była dla niego równie zagadkowa, co sam Aerys, zaś im dłużej Skarbnik Wysogrodu zastanawiał się nad celem, dla którego władca go zawezwał…
… tym boleśniejszy sposób śmierci sobie wyobrażałem.
Nic nie wskazywało jednak, by dziś ktokolwiek miał zginąć – przynajmniej nie przed obiadem. Obraz płonących krewniaczek Targaryena był w myślach Tyrella żywy niczym płomienie, które odebrały im życie, jednak sam Elstan należał do osób z natury pragmatycznych – i najpewniej dlatego jako jeden z niewielu świadków płonących stosów nie roztrząsał wydarzeń z królewskiego wesela.
Ani żałoba, ani rozpacz, ani tym bardziej przerażenie nie mogły cofnąć biegu wydarzeń i zwrócić im życia… choć po wykluciu smoka większość z gości zweryfikowała własne wartości – nagle okazało się, że śmierć trzech kobiet nie była szczególnie wygórowaną ceną za powrót…
Tego czegoś. Tego, co nigdy nie zwiastuje pokoju.
I jeśli wydarzenia tamtej nocy były przyczyną, dla której Elstan Tyrell stał właśnie w Sali Tronowej, być może powinien zmienić treść modlitwy i błagać Siedmiu o jak najszybszy upadek królestwa.

Powrót do góry Go down
Aerys II Targaryen

Aerys II Targaryen
Włości Korony
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
135
Join date :
03/09/2013

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptyCzw Lip 21, 2016 11:22 pm

Takiego człowieka potrzebuję, pomyślał władca Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, kiedy spożywał wczesne śniadanie we własnej komnacie. Kogoś, kto nie tylko zna się na pieniądzach, ale potrafi je zrozumieć. Idealnie gładka skorupka jasnego jajka ustąpiła pod uderzeniem srebrnej łyżeczki – Aerys kilkoma niecierpliwymi ruchami pozbył się łupinek, po czym posypał białko odrobiną soli.
- Jak on się nazywa? - gdy łyżeczka zanurzyła się w jajku, na wierzch wypłynęło gęste, intensywnie pomarańczowe żółtko, zupełnie jak wzbierająca lawa.
- Mauthis. Kupiec – strażnik stał nieruchomo tuż przy zamkniętych drzwiach, patrząc w stronę króla, lecz na dobrą sprawę wcale go nie widząc – wzrok miał wbity w tylko sobie znany punkt ponad głową władcy i trzymał się tego kurczowo. Targaryen wydał z siebie cichy pomruk, gdy do soli dołączył mielony majeranek i odrobina pasty z czerwonej papryki.
Jeszcze jeden kredytobiorca, który się zjawił, by domagać się pieniędzy. Aerys uniósł łyżeczkę do ust, spokojnie oblizując ją z ciepłego, gęstego żółtka. Prędzej czy później będę musiał aresztować całą ich zgraję. To będzie koniec mojego małego szaleństwa rozrzutności, ale warto dla tej chwili zobaczyć wyraz ich twarzy.
Władca w końcu wzruszył bezradnie ramionami, rozrywając w palcach podpłomyk.
- Wpuść go.
Bankier był wysokim człowiekiem po pięćdziesiątce, o zapadniętych policzkach i zapadniętych oczach, a jego chudość nadawała mu niemal chorowity wygląd. Jego ruchy odznaczały się surową precyzją, a spojrzenie niezmiennym chłodem – Aerys przerwał śniadanie na krótki moment, by przyjrzeć się mężczyźnie, po czym wrócił do pasztetu z minoga, którym zastąpił jajko.
- Nazywam się Mauthis.
Targaryen skinął lekko głową, równomiernie rozprowadzając żurawinę na przypieczonej górze.
- Tak mi powiedziano, ale obawiam się, że nie dysponuję obecnie żadnymi funduszami, które korona gotowa jest zainwestować w… to, co chciałeś inwestować. Choć obiecuję, że nie potrwa to długo.
Do chwili, gdy wyschnie morze, niebo runie, a po ziemi zaczną grasować Inni. Mauthis uśmiechnął się blado, skłaniając lekko głowę.
- Źle mnie zrozumiałeś, Wasza Miłość. Nie przyszedłem tu, by odebrać dług. Od siedmiu lat przypada mi zaszczyt pełnienia funkcji głównego przedstawiciela domu kupieckiego Valint w Lannisporcie.
Aerys znieruchomiał i po chwili powiedział, siląc się na nonszalancki ton:
- Valint, powiadasz? Nigdy nie słyszałem o podobnym domu kupieckim, na dodatek Lannisport to nie Królewska Przystań, więc i wasze interesy niezbyt mnie… obchodzą.
Mauthis skłonił głowę jeszcze niżej, jakby pod naporem wyjątkowo ciężkiej myśli.
- Prowadzimy interesy z wieloma gildiami, a także kompaniami, nie wspominając już o indywidualnych klientach, dużych i małych, jednak celem mojej wizyty nie jest nawiązywanie nowych kontaktów, lecz… - głos załamał się o pół tonu, kupca zamarł i w końcu rozbrzmiał najsłodszą muzyką, jaką Aerys mógł usłyszeć dzisiejszego dnia. - … poinformowanie o uchyleniu się przed królewskim podatkiem, Wasza Miłość.
Srebrny widelczyk zamarł w połowie drogi do ust, zaś żurawina z cichym plaśnięciem opadła ponownie na talerz, kiedy król uśmiechnął się do mężczyzny, lekkim ruchem sztućca wskazując mu jedno z wielu pustych miejsc przy stole.
- Znajdę chwilę czasu. Zechcesz przyłączyć się do śniadania, Mauthisie?

***

Milczał, wpatrując się w Elstana Tyrella, bratanka lorda Wysogrodu oraz Skarbnika potęgi Tyrellów.
Nie wygląda na szczególnie inteligentnego.
Aerys muskał opuszkiem palca jedną z wielu zadr Żelaznego Tronu, przypatrując się złotej aureoli loków i twarzy, która pomimo pewnej apatyczności na dworach Siedmiu Królestw uchodziła za przystojną. W Tyrellu tkwiło jednak coś więcej. Coś, co jeszcze w trakcie uczty weselnej sprawiło, że władca zainteresował się jego osobą w sposób umiarkowany, choć wnikliwy – dopiero dzisiaj Targaryen pojął, w czym rzecz.
To spojrzenie. Tak, jakby wartość wszystkiego, na co patrzy, oceniał w złotej monecie, nie wyłączając mojej osoby.
Na ustach Aerysa pojawił się uśmiech – jeśli można tak nazwać staranne, precyzyjne i całkowicie pozbawione radości skrzywienie warg. Słowa Tyrella nie zasługiwały na nic więcej, jednak – pomimo stwarzanych pozorów – to król miał wobec Skarbnika Wysogrodu pewien interes, nie na odwrót.
- Nie mogę narzekać - Targaryen cofnął ostrożnie palce od żelaznych ostrzy, po czym splótł ze sobą dłonie, patrząc na Tyrella w milczeniu – trwało to ledwie chwilę, która była wystarczająco długa, by wzbudzić pewną dozę zniecierpliwienia.
Dość, wystarczy.
Aerys odwrócił lekko głowę, wzrokiem docierając do niewielkich, bocznych drzwi na prawo od Żelaznego Tronu i strzelił palcami. Na ten sygnał do Sali Tronowej weszli dwaj krzepcy strażnicy, pocąc się, stękając i uginając pod ciężarem wielkiej skrzyni: pojemnika z polerowanego czarnego drewna, opasanego obręczami z jasnej stali i zaopatrzonego w ciężki i solidny zamek. Postawili go ostrożnie ledwie stopień od nóg Aerysa, otarli czoła i oddalili się tą samą drogą, którą przyszli, odprowadzani zdziwionymi spojrzeniami nielicznych zebranych. Wtem jeden z Białych Płaszczy poruszył się z cichym zgrzytem zbroi, wysunął zza pasa niewielki klucz i przekręcił go w zamku skrzyni, a następnie uniósł jej wieko. Odsunął się na bok, ostrożnie i z rozmysłem, by wszyscy obecni – poza samym Aerysem, który siedział za skrzynią, mogli zobaczyć zawartość.
- Sto pięćdziesiąt tysięcy złotych smoków.  
Monety błyszczały i połyskiwały w porannym świetle. Płaskie, złote monety. Nie jakiś bezładny stos, nie jakaś barbarzyńska sterta metalu. Równe, staranne rzędy, poprzedzielane drewnianymi kołkami. Tak schludne i równe jak sam Aerys.
Po chwili do Sali Tronowej znów wkroczyli przy akompaniamencie sapania strażnicy, niosąc między sobą drugą skrzynię, jeszcze większą od pierwszej, choć stanowczo mniej wykwintnie zdobioną. Postawili ją na podłodze i wyszli, nie rzuciwszy nawet okiem na błyszczącą fortunę.
Biały Płaszcz otworzył drugi kufer tym samym kluczem, uniósł wieko i stanął z boku.
- Trzysta pięćdziesiąt tysięcy złotych smoków.  
Nie czekając na reakcję Tyrella, Aerys sięgnął pod płaszcz i wyciągnął płaską skórzaną saszetkę. Złożył ją ostrożnie na własnych kolanach i zaczął rozwijać: raz, dwa razy, trzy razy.
- Pół miliona złotych smoków w oszlifowanych kamieniach.
Leżały na miękkiej brązowej skórze, na złączonych kolanach człowieka zasiadającego na Żelaznym Tronie, płonąc wszystkimi kolorami pod słońcem. Być może dwie spore garści wielobarwnych i migotliwych kamieni.
- W sumie milion złotych smoków. To zaledwie jedna siódma wartości stanowiska, które ci oferuję – władca Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi wsunął dłoń w migoczącą, barwną masę rubinów, szafirów, szmaragdów, diamentów, ametystów i granatów. - Te pieniądze potrzebują ojca, a Mała Rada potrzebuje Starszego nad Monetą.
Aerys pozwolił, by kamienie przesypały się przez jego palce i przy akompaniamencie cichego, suchego klekotu wylądowały na kupce pośród swych braci i sióstr.
- Oto moja propozycja.
Powrót do góry Go down
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 EmptySro Lip 27, 2016 8:30 pm

Sto pięćdziesiąt tysięcy złotych smoków.  
Elstan Tyrell zamrugał prędko, czując się dokładnie tak samo jak dnia, gdy pan ojciec przyłapał go na wykradaniu dzbana złotego arborskiego wina.
A więc to tak.
Próbował przewidzieć każdą możliwość i odnaleźć wszystkie pobudki, którymi mógłby kierować się władca Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi gdy zapraszał Tyrella na poranną audiencję. Rozważał każdą opcję… poza tą – zdawałoby się – najbardziej banalną i oczywistą. Lśniącą złotem, błyszczącą barwami tęczy. Wabiącą równie skutecznie co miód przyciągający do siebie mrówki.
Trzysta pięćdziesiąt tysięcy złotych smoków.  
Tyrell zdawał sobie sprawę, że usta ma otwarte, ale nie mógł ich zamknąć. Patrzył na to bogactwo – jasne, czyste, złote, migotliwie żółte. Zdawało się niemal promieniować ciepłem niczym ognisko. Przyciągało go, wabiło, kusiło. Zrobił nawet pełen wahania krok, nim powstrzymał się siłą woli. Duże, złote, piękne monety. Równe, staranne rzędy, jak gdyby były odbiciem wszelkiego ładu świata.
Większość ludzi nigdy w życiu nie zobaczy takich monet. Nieliczni zapewne widzieli kiedykolwiek tak wiele.
Pół miliona złotych smoków w oszlifowanych kamieniach.
Skarbnik Wysogrodu patrzył na nie oniemiały, mimowolnie i zupełnie bezwiednie przygryzając wargę, co – z dwojga złego – było znacznie lepszym wyjściem niż otwieranie ust. Klejnoty połowy Reach wydały mu się nagle dość staroświeckie - Tyrell wodził wzrokiem między obiema skrzyniami. Lewe oko drżało mu bezwiednie.
Dlaczego?
Jedno, krótkie słowo zdołało wyrwać się z zaciśniętego gardła i przełamać ciszę, jaka zapadła w Sali Tronowej – ciszę, której nie przerwał nawet najdrobniejszy zgrzyt stali jednego z Białych Płaszczy. Kiedy Tyrell zdał sobie sprawę z banalności tego pytania, niemal wybuchnął śmiechem. Przecież miał dziesiątki, setki, tysiące innych wątpliwości, a jednak w jego umyśle wciąż kołatało wyłącznie jedno.
Dlaczego, Miłościwy Królu? – Elstan włożył wszystkie siły oraz resztkę godności w to, by niedbałym ruchem dłoni wskazać całe to bogactwo. – Dlaczego to wszystko?
Nawet, jeśli Aerys Targaryen udzieliłby odpowiedzi, która niekoniecznie mogła zadowolić Tyrella, ten i tak mógłby jej nie usłyszeć – wciąż patrzył ze zmarszczonym czołem na klejnoty, na złoto, na równe rządki błyszczących monet. Czuł tępe rwanie w nodze i pulsujący, paraliżujący ból w skroni.
Wszystko, czego pragnął, a nawet więcej. Ale banki nie stają się bankami, rozdając pieniądze, podobnie jak królowie nie są królami, kiedy w zamian nie żądają przysług. Elstan bał się kolejnego pytania, które nagle zamigotało w jego umyśle.
Jakie przysługi warte są milion?
Musiał walczyć ze sobą i z upływającym czasem – musiał podjąć decyzję, choć ta zdawała się być oczywista, musiał oddać się we władanie najniebezpieczniejszemu człowiekowi po tej stronie Wąskiego Morza. Człowiekowi, którego motywów nie zaczął nawet pojmować. Człowiekowi, przed którym wszyscy pragnęli uciec, ale...
… ale jaki mam wybór? Potrzebowałem cudu, i oto jest, migocząc przede mną. Człowiek zagubiony na pustyni musi przyjąć każdą wodę, jaką mu ofiarują.
Skarbnik Wysogrodu poruszył się nagle, stawiając kilka drobnych, niepewnych kroków i podchodząc do kufrów. Było coś obscenicznego w tych wszystkich pieniądzach. Coś odrażającego. Niemal coś… przerażającego.
Zatrzasnął z cichym hukiem wieka obu skrzyń, słysząc pulsującą w uszach krew. Przesunął opuszkami palców po stalowych wiązaniach. Dłonie miał lepkie od potu i drżące, oczy zaokrąglone ze zdumienia i zamglone, a usta…
Wasza Miłość, dwadzieścia siedem dni imienia spędzonych na tym świecie, a jednak jeszcze nikt… - patrząc na Aerysa, dostrzegał wyłącznie lśniące na jego kolanach kamienie. Jeden z nich, wielkości kasztana, lśnił na wpół obscenicznie – przyćmione światło poranka tańczyło w jego równych szlifach i powracało przez liczne fasety, tysiąc olśniewających skier ognia – niebieskiego, zielonego, czerwonego, białego.
Popatrzył na pozostałe, które migotały na płaskim kawałku skóry. Niektóre były małe, ale inne sporych rozmiarów, a kilka znacznie większych od tego kasztanowego.
… jeszcze nikt nie okazał się wobec mnie równie wspaniałomyślny i hojny. To zaszczyt, który przyjmuję z radością w sercu…
Elstanie, wyobraź sobie, co można zrobić z tymi wszystkimi pieniędzmi. Wyobraź sobie, jaką można dysponować władzą.
– … i szczerą nadzieją, że będę dobrze pełnił swą funkcję.
Miłe, ale niebezpieczne. Wciąż muszę stąpać bardzo ostrożnie. Ostrożniej niż kiedykolwiek...
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Sala Tronowa - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Tronowa   Sala Tronowa - Page 7 Empty

Powrót do góry Go down
 

Sala Tronowa

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 7 z 7Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

 Similar topics

-
» Mała Sala
» Wielka Sala
» Sala audiencyjna
» Sala Jadalna
» Sala jadalna

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Westeros :: Włości Korony :: Królewska Przystań :: Czerwona Twierdza-