Od chwili, w której poznała Harmena Ullera, dostrzegała w nim wyłącznie
groźbę.
Jeszcze jeden mężczyzna, którego trzeba mieć na oku.
Paskudny.
Dziwny.
Niebezpieczny.
Wtedy, tuż na samym początku ich znajomości, był ostatnim człowiekiem na ziemi, któremu mogła zaufać.
Teraz mógłby być tym jedynym, któremu nie ufała.
Velyssa nigdy nie potrafiła pojąć, co kieruje jego poczynaniami, co sprawiło, że podczas ich pierwszego spotkania zdarł z niej suknię, pozbawił godności, odebrał namiastkę
honoru, obnażył na oczach dziedzica Dorne i…
Nie pozwolił jej spaść. Przez cztery lata małżeństwa nigdy nie pozwalał jej spaść, osunąć się w niebyt, uciec przed jego brutalną obecnością. Wolał runąć w ciemność razem z nią, niż ją puścić. Z opętańczym błyskiem w oku obiecywał, że będzie trwał przy jej boku, jeśli i ona będzie tak postępować.
Bo przecież
nie może uciec. Nie ma gdzie. Nie ma do kogo.
Harmen jawił się Velyssie jako pasemko ciemności, przemykające niespiesznie i cicho między pulsującymi ogniami i powalonymi ciałami wrogów. Przebiegły i niebezpieczny, ciemny jak sadza w mroku. Wsuwający się do komnaty bezszelestnie i… zwierzęco brutalny - ktoś, kogo nie zadowalała kapiąca na ziemię krew, liżący bok ból, zalana łzami twarz, zdarte kłykcie. Jeśli Velyssa liczyła na jakieś współczucie (nie liczyła), to wybrała nieodpowiedniego towarzysza.
Jego żółte oczy lśniły jak roztopiony metal, jak gorące złoto, jak martwy bursztyn, szydząc z niej, śmiejąc się na widok kolejnych siniaków, opuchlizn i blizn, zawsze pojawiających się
tam, gdzie nie dostrzeże ich oko… choć przecież wszyscy wiedzieli.
Musieli wiedzieć, musieli nabrać podejrzeń, musieli w końcu milczeć, gdy przed dwoma laty Velyssa straciła dziecko. Krwawa, przesycona bólem noc, podczas której Harmen w milczeniu przypatrywał się mokremu od juchy łożu, choć pozbawiona była przemocy fizycznej – dla samej Velyssy stanowiła syntezę przerażenia. Pierwotnego przerażenia zaszczutej zwierzyny.
Harmen milczał. Harmen nic nie mówił.
Bo Harmen nie musiał tego czynić, by rzucić swej żonie niewysłowioną groźbę.
Z ust Velyssy jednak nigdy nie padło
błagam, potrzebuję pomocy. Pomoc była dla słabych, a słabi umierają albo stają się niewolnikami. Nie licz nigdy na pomoc, a nie poczujesz rozczarowania, kiedy się jej nie doczekasz... zaś Lady Uller często doznawała rozczarowań, aż do dnia, w którym nie zrozumiała, iż jej mąż to tylko jeszcze jeden wróg. Tylko jeden. Zawsze jeszcze jeden...
I że jego czas kiedyś dobiegnie końca.