a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Taras



 

 Taras

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Ravath Targaryen

Ravath Targaryen
Nie żyje
http://www.czart.aaf.pl
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
58
Join date :
29/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Taras   Taras EmptySro Maj 01, 2013 6:07 pm

Taras ten, jako jeden z wielu, położony jest w zachodniej części twierdzy, w pobliżu sypialń królewskich. Rozprzestrzeniające się widoki pozwalają na zaznanie chwili niesamowitego relaksu i osamotnienia, małości w porównaniu z wszechogarniającą przestrzenią Westeros. Kamienne mury, kamienne barierki porośnięte są gęstymi bluszczami, które bez wątpienia nadają miejscu aury tajemniczości i swoistego poczucia bezpieczeństwa.
Powrót do góry Go down
Ravath Targaryen

Ravath Targaryen
Nie żyje
http://www.czart.aaf.pl
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
58
Join date :
29/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptySro Maj 01, 2013 6:22 pm

Kolejny dzień, poniekąd zwyczajny, z drugiej jednak strony tak inny od poprzednich, autentycznie oryginalny i niepowtarzalny. Dziś nawet sukienka nie leżała na jej filigranowym ciele tak jak zwykle, dziś zdawała się idealnie wpasować w jej kształty, podkreślać co ważniejsze elementy jej figury, opatulać delikatnością i troską jej jedwabistą skórę. Spoglądała w lustro i choć odbicie nie różniło się od wczorajszego, sama dla siebie wydawała się być osobą obcą, kimś nieznanym. Może tak właśnie miało być? Po cóż to pytanie! To było jej pisane: to lustro, ta komnata, ta suknia, drogie tkaniny... to odbicie. Na nic sprzeciwy droga Ravath, na nic smutek, unieś dumnie podbródek, wygnij usta w uśmiechu, żyj jak zawsze. A jednak życie nie było już takie proste. Choć do owego momentu była przygotowywana od najmłodszych lat i doskonale wiedziała jaka czeka ją przyszłość, dziś nie potrafiła przyzwyczaić się do tej myśli. Obowiązek, czymże był obowiązek w porównaniu z uczuciem kobiety? Czy był ważniejszy? Poniekąd, pozornie, fałszywie. A jednak, na twarzy białowłosej istoty pojawił się skromny cień delikatnego uśmiechu, gdzieś w oczach zamigotały iskry. Była wyśmienitą aktorką i tylko dzięki temu zdawało się, że nic nie może jej dotknąć, że nic jej nie złamie. Złuda, kłamstwo, iluzja, zwykły trik. Jeszcze raz wygładziła dłonią materiał przylegającej sukni, która idealnie podkreślała jej kształty, dodawała uroku, wydobywała piękno jej urody. Postać w lustrze zdawała się lśnić własnym blaskiem i może właśnie to było w niej tak niecodzienne, tak oderwane od rzeczywistości. Dłoń Ravath przesunęła się na obojczyk by musnąć go niemalże niezauważalnie. Nałożyła skromny diadem na głowę i wzięła głęboki oddech odsuwając od siebie koszmarne, męczące myśli po czym dla rozluźnienia, dla chwili wytchnienia przeszła korytarzem na swój ulubiony taras. Dotknęło ją uczucie tak silne jakiego dawno już nie czuła. Uczucie nieskończoności, bezkresu. Tym razem na jej usta wstąpił uśmiech szczerej radości, a gdy na moment zamknęła oczy zdawało się jakby już nigdy miała ich nie otworzyć. Stała wsparta dłońmi o barierkę tarasu, wdychając zapach ciepłego powietrza, w wyobraźni tańcząc z wiatrem rozwiewającym materiał sukni.
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptySro Maj 01, 2013 7:09 pm

Dziedziniec

Czas pędził jak szalony - w jednej chwili Aylward wjeżdżał na dziedziniec, w drugiej zaś przemierzał zamek swobodnie, zupełnie jakby zawitał w Końcu Burzy. Naturalnie znał drogę do sal reprezentacyjnych, trudno zresztą było jej nie znać - wystarczyło iść prosto... lub podążać za tysiącami zmierzających tam osób. Jednak coś, czego dokładnie nie potrafił nazwać - wrodzona ciekawość, przeczucie albo zwykła chęć kuszenia losu, nakazały mu obrać inną drogę. Jeszcze przed znalezieniem się w wielkiej sali, skręcił w lewo, kierując się wprost na krużganki. Niebo tego dnia było piękne, bez najmniejszej skazy na bezkresnym błękicie. Jednocześnie powietrze sprawiało wrażenie gęstego jak ciemne piwo, sprawiało, że Baratheon, ubrany zaledwie w płaszcz, koszulę w rodowych barwach, skórzaną, idealnie dopasowaną kamizelkę, wygodne spodnie przeznaczone do podróży i tłumiące jego kroki buty odnosił wrażenie, że lada moment sam zamieni się w smoka przy takich temperaturach. Doskonale znał taką pogodę - pogodę, która zwiastuje burzę. Może nie dzisiaj, może nie za tydzień, ale wkrótce. Wkrótce błękitne niebo spowiją czarne chmury a powietrze nasyci się tym charakterystycznym, elektryzującym uczuciem, które działa na Aylwarda pobudzająco, zupełnie jak kąpiel po trudnym polowaniu. Sam Baratheon, przemierzając Czerwoną Twierdzę, nie zatrzymywany nawet przez zabieganą służbę i straż, nie biegł ani nie szedł - on się poruszał. Niby szybko, ale nieodparcie sprawiał wrażenie przyczajonego w lesie jelenia, węszącego niepewnie w powietrzu i gotowego w razie zagrożenia do zaatakowania tego, który narusza jego spokój. Dopiero po dobrych kilku minutach takiego krążenia zdał sobie sprawę, że mimowolnie kieruje kroki ku miejscu, które odwiedził zaledwie raz w życiu. Jeden, jedyny, ale pamiętny raz. Taras, który to pojawiał się, to znikał w okiennicach zamkowego muru, był najprawdopodobniej jednym ze spokojniejszych miejsc nie tylko dzisiejszego dnia, ale w ogóle. Po części spowodowane to było bliskością królewskich komnat, po części zaś faktem, że niewielu ma tu wstęp.
... cóż, Aylward nie miał.
Nie byłby jednak sobą, gdyby nie wykorzystał sytuacji oraz zamieszania i nie postanowił ponownie ujrzeć Królewskiej Przystani właśnie z tego konkretnego miejsca - ukryta w nim, nieposkromiona ciekawość domagała się panoramy miasta, chciała je ujrzeć w pełnej okazałości. Wystarczyło jedno zerknięcie, krótkie spojrzenie - i byłby nasycony. Baratheon nie wziął jednak pod uwagę drobnego szkopułu - Siedmiu mu dzisiaj nie sprzyjało. Zapewne wolałby zostać schwytanym przez przyboczną straż króla podczas wędrówki po zamku, niż przekroczyć próg pięknego tarasu i ujrzeć na nim...
- ... królowa? - zapytał raczej, niż stwierdził, wpatrując się w smukłe, muskane delikatną bryzą plecy. Nawet z tego miejsca potrafił dostrzec jasny, prawie niewidoczny puszek na skórze, który zapewne stworzony został, by hipnotyzować swym istnieniem niechcianych przybyszów. Takich, jak Aylward. Sam Baratheon nie wiedział, kiedy przyklęknął przed królową - wtedy, gdy obróciła się w jego stronę, czy wtedy, gdy przekroczył próg tarasu i bezbłędnie ją rozpoznał. Trudno zresztą było o pomyłkę, w końcu nikogo innego nie mógł się spodziewać w tym miejscu - chyba, że samego króla. A jednak, gdzieś głęboko w sercu, to właśnie jego Baratheon wolałby tu zastać. Nawet utrata głowy byłaby mniej bolesna od patrzenia na rąbek perłowej sukni zakrywający kostkę... od świadomości, że ponad tą kostką znajdują się łydki, kolana, uda, jednym słowem - królowa w całej swej okazałości, odziana przy tym w suknię, która siłą rzeczy musiała być piękna. Tak, jak kobieta, która ją nosiła. Co zatem Aylward miał powiedzieć, co uczynić? Z reguły wygadany, teraz milczał jak zaklęty, wsłuchując się jedynie w bicie swego serca, trzepoczącego w piersi stanowczo za głośno. Dopiero teraz zrozumiał - z głową pokornie opuszczoną, z ugiętym kolanem - zrozumiał, że to nie los ani nie ciekawość go tu popychały. Jedynie chęć natknięcia się na nią. Na tą, która właśnie na niego patrzy.
Powrót do góry Go down
Ravath Targaryen

Ravath Targaryen
Nie żyje
http://www.czart.aaf.pl
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
58
Join date :
29/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptySro Maj 01, 2013 8:37 pm

Ta krótka chwila zapomnienia była jej dziś potrzebna jak nic innego. To śmieszne, bo w końcu miała tyle możliwości, a jednak wybrała tak pospolitą, tanią metodę, proste wyciszenie, lekarstwo nawet dla najbiedniejszych, równie pomocne, bez względu na status społeczny. Łatwo dostępne a jednak tak kojące, wystarczą tylko odpowiednie warunki: powód i chwila samotności, spokoju, bycia sam na sam ze swoimi myślami, a wtedy wszystko zdaje się być proste, oczywiste, zero przeszkód, ograniczeń, istny raj, Arkadia. Ravath mimo swojego usposobienia na prawdę była kobietą wrażliwą, potrafiła pół nocy spędzić na wspominaniu, marzeniach, dalekosiężnych planach i wyobrażaniu usłyszanych historii. Była marzycielką, była romantyczką, a to śmieszne, bo przecież nie tym powinien cechować się prawdziwy smok. Była oszukana czy może raczej jedyna w swoim rodzaju? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, więc summa summarum mogła być sobą. Kobieta kompletnie zapomniała o istnieniu zjawiska czasu, nie była pewna, czy spędziła tu zaledwie kilka sekund czy minut, a może całe godziny. Stwierdziła więc, że nie zaszkodzi jej jeszcze chwila błogiego zapomnienia. Moment, który jednak drastycznie został przerwany.
Do uszu królowej dobiegł szmer, później głos. Głos, który spowodował, że na jej karku zawitał dreszcz. Oczy rozszerzyły się mimowolnie, powietrze, które właśnie nabierała wdarło się do jej ust ze świstem, a ona w tym samym momencie, gwałtownie odwróciła się w stronę intruza, opierając się o barierkę dłońmi, napierając na nią plecami. Zachowała się zupełnie tak jakby właśnie przyłapano ją na kradzieży, złym uczynku, najgorszym z najgorszych, bez możliwości ucieczki. Do jej głowy napłynęły setki najróżniejszych myśli, ale jedna odbijała się echem po wszystkich zakątkach jej umysłu: Aylward. Największe pragnienie, najpiękniejszy sen nijak się miały z rzeczywistością. Ileż to nocy minęło od ich ostatniego spotkania? Nocy podczas których wyobrażała sobie następny widok ciemnych oczu najmłodszego z synów Lorda Baratheona. Z całą pewnością sytuacje z jej wyobrażeń nie przypominały tej, z zaskoczenia, w nieodpowiednim momencie. A jednak wcale nie chciała by odchodził. Każda choćby najkrótsza sekunda spędzona w jego towarzystwie była dla niej zbawienna, przynosiła radość. Odwróciła głowę i momentalnie spuściła wzrok.
- Nie rozumiem po co bawisz się w te formalności Aylwardzie - mruknęła zupełnie jakby była niezadowolona z faktu, że mężczyzna przed nią klęczy, a przecież każda kobieta powinna tego chcieć, zwłaszcza jeśli był to ktoś pokroju Ayl'a.
- Zaraziłam cię sentymentem do tego widoku... - stwierdziła po chwili dłuższego milczenia i spojrzała na niego ukradkiem, nie mogąc powstrzymać ciekawskich oczu, głodnych jego widoku, by następnie odwrócić się do niego tyłem, tym samym powracając do poprzedniej pozycji, pozornie podziwiając krajobraz. Tak na prawdę nie mogła się skupić i to był jej główny problem. Ayl był jej problemem... Słabością.
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptySro Maj 01, 2013 9:44 pm

Powinien wiedzieć. Powinien to przewidzieć. Powinno go tu nie być, powinien... powinien chociaż raz uwierzyć we własne sny. Tego ranka bowiem Aylward obudził się przed świtem, przerażony niczym dziecko i pełny nie wiadomo skąd biorącego się przekonania, że właśnie dzisiejszego dnia ujawni się jego przeznaczenie, na które czekał od dzieciństwa, znosząc niewygody swojego życia przynajmniej od lat kilkunastu. Sen mówił wyraźnie, że to, co dotąd było tylko bólem i nie przynosiło żadnego pożytku, ujawni teraz swoją moc. Nie, mowa nie o fizycznej dolegliwości, ale raczej o nie całkiem zrozumiałej dla niego miłości bez perspektyw, związku bez sensu... o przyzwyczajeniach wbrew sobie. Dzisiaj rano jednak wiedział już, co z tym zrobić. Niczym błyskawica pojawiło się przekonanie o posiadanej sile i Baratheon poczuł: dziś jest mój dzień. Musi stawić czoła temu, co od dłuższego czasu sprawiało, że budził się nocą i szukał w komnacie oznak jej obecności. Musi przestać każdego ranka wspinać się na olbrzymią wieżę w Końcu Burzy i musi przestać oczekiwać na kruka. Musi nie tylko odrzucić ukryte głęboko marzenie, ale także zaprzeczyć jego istnieniu. Musi się podnieść, odetchnąć i ruszyć dalej. Musi. Póki nie jest za późno.
Nie - póki nie było za późno. Stracił jedyną okazję w momencie, w którym Ravath zabrała głos. Mozolnie rozrywane łańcuchy ponownie zacisnęły się na jego nadgarstkach, ciężki metal jeszcze dotkliwej wpił się w i tak pokaleczoną skórę, a ból, promieniujący gdzieś z okolicy klatki piersiowej, rozlał się falami po całym ciele. Tyle, że był to ból słodki, oswojony - ból, do którego przez tyle lat Baratheon zdołał przywyknąć, bez którego czułby się... niepełny. Jak złamany miecz.
- To miasto zaznało ode mnie dzisiaj wystarczająco wiele nietaktu. - odparł w końcu Aylward zachrypniętym tonem. To nie był jego głos, a przynajmniej takie odnosił wrażenie - słowa leciały gdzieś z daleka, jakby znad miasta, brzmiały słabo, głupio, niewystarczająco. Ale niosły prawdę - istnym brakiem taktu było zjawienie się tutaj, oczekiwanie od Rav... właściwie, czego?
Czego oczekujesz, głupcze?
Pierwsze słowo wypowiedziane w myślach zgasiło resztki słabego uśmiechu na jego twarzy, drugie sprawiło, że pobladł, a po trzecim - podniósł się w końcu, podchodząc do balustrady tarasu i usilnie próbując złapać niespokojny wzrok Rav. Chciał tego - spoglądać prosto na nią. Nie na jej buty, nie na rąbek sukni - tylko na twarz, której doskonałość wyrytą ma - zdawałoby się od wieków - pod powiekami. Którą widzi za każdym razem, gdy zamknie oczy.
- Sentyment. - powtórzył Baratheon za swoją królową, uznając, że trafiła w samo sedno. Bardzo dobre określenie - to sentyment go tu przywiódł. Jej słowa były dla Aylwarda momentem uczciwości po tylu, tylu latach kłamstwa. - To chyba ze względu na sentyment chciałem Ci przekazać pewną wiadomość... osobiście. Nim dowiesz się od osób postronnych. - pamiętał swój strach, ból i dezorientację, gdy to ona przekazała mu podobną wieść. Chciał wtedy umrzeć, ale okazał się tchórzem. Chciał opuścić Westeros, ale bał się samotności. Chciał uciec na Mur, ale nie mógłby znieść myśli o odległości, która dzieliłaby go od stolicy. Pozostało mu więc tylko jedno - trwać.
- Lady Aryana z rodu Stark została mi przyrzeczona. - wypowiedział te słowa tak... pretensjonalnie, tak urzędowo, tak spokojnie - tak, by nie musiał ich powtarzać, by raz rzucone, nigdy więcej nie pojawiły się w ich rozmowie. - Wymieniliśmy kilka kruków. Rav, myślę... nie, jestem pewien, że ona zadziała jak makowe mleko. Ukoi mnie, a Ty... - urwał, przenosząc wzrok na nierówne dachy domów w Królewskiej Przystani. Czy jakiekolwiek słowa pomogą? Nie. Nic nie będzie w staniu zmniejszyć bólu, tych wszystkich ran ciętych wykonanych przez brutalną rzeczywistość.
- Mogę Cię o coś prosić? Ostatni raz? - usta Baratheona drgnęły niespokojnie, zupełnie jakby nie potrafił formułować kolejnych myśli. Lub nie chciał, bo doskonale wiedział, że gdy tylko przebrzmią, nie będzie odwrotu. - Znajdź pustą butelkę. Taką, w jakich sprzedają oliwy z Wolnych Miast. Dmuchnij do środka i zatkaj dobrze. Noś ją ze sobą wszędzie. Aż się przyzwyczaisz. - dłoń Aylwarda powędrowała na czerwony kamień, z którego wykonana była balustrada tarasu. Był zaskoczony, że ręka nie drży jak podczas gorączki. - Przyzwyczaisz się, lecz nie zapomnisz. Jest duża, trudno ją przechowywać. Niełatwo stłuc. Trzeba uderzyć z całej siły. O marmur. O kamień. Lub o stal. - wbił spojrzenie pochmurne jak burzowe niebo w rozciągającą się przed nim stolicę. Chce pomóc Ravath, co więcej - musi to zrobić. Sentyment...
- Po tym poznasz, że znalazłaś siłę, by wypuścić na świat... nic. Utraciłaś coś, czego nigdy nie miałaś, ale nagle tak bardzo Ci tego brak. - oderwał wzrok od miasta, po raz ostatni z tak bliska spoglądając na królową. - Pewnego dnia zastanowisz się za czym tęsknisz, co było w środku butelki. Zastanowisz się i nie będziesz wiedzieć. Rav... od teraz jestem dla Ciebie tylko powietrzem w butelce. - wpatrywał się w nią zdezorientowany. Zrozumiała, na pewno go zrozumiała - pytanie tylko, czy zechce złożyć w ofierze swój problem. Swą słabość.


Ostatnio zmieniony przez Aylward Baratheon dnia Czw Maj 02, 2013 11:02 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Ravath Targaryen

Ravath Targaryen
Nie żyje
http://www.czart.aaf.pl
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
58
Join date :
29/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptySro Maj 01, 2013 11:25 pm

Szczerze mówiąc myślała, że gorzej już być nie może, że ten dzień jest wystarczająco nieodpowiednim dniem, takim, jaki wolałaby zwyczajnie przespać i obudzić się dopiero gdy wszystko się skończy. Z całą pewnością sporo by ją ominęło, ale czymże są bale w porównaniu z upragnionym spokojem, z marzeniami, życiem jakiego zasmakować mogła jedynie podczas snu. Żałowała. Żałowała, że nie zasnęła, żałowała, że w ogóle zawitała na tarasie, że nie została w komnacie i nie poprawiała swojej banalnej tiary. Może wtedy by go nie zobaczyła, a nawet jeśli to z pewnością nie byłoby to spotkanie twarzą w twarz, w samotności, spotkanie, które mogło doprowadzić do swoistego rodzaju tragedii, której miejscem było wnętrze nie tylko Ravath ale i Aylwarda, bo była święcie przekonana, że nie tylko ona boryka się z tym problemem, że nie tylko ona wciąż myśli "a co by było gdyby...". Z drugiej jednak strony bardzo często nawiedzały ją chwile wątpliwości, bo jakże mogła być pewna uczucia tak nierealnego, skazanego na niepowodzenie już u zalążka, u początków swojego istnienia. Przecież on już dawno mógł zapomnieć, mógł być bardziej obojętny, prawdę mówiąc mógł mieć każdą, dlaczego więc miałby zaprzątać sobie głowę osobą tak ... pospolitą. Tylko dlatego, że była zakazana? W takim więc razie znając Ravath kazałaby mu zapomnieć, ba! Nigdy więcej nie pozwoliłaby mu na to by przebywał w jej obecności. Boże! Co śmieszniejsze, byłaby gotowa posunąć się do najgorszego i to ze zwykłej zazdrości, ze świadomości tego, że może go mieć jakakolwiek inna. A czy teraz tak nie było? Jaką miała gwarancję, że Baratheon był jej wierny? Nie była naiwna, nie liczyła na to, miała jednak cichą nadzieję, którą skutecznie wyciszała, w końcu nie mogła być ograniczeniem dla kogoś, komu i tak nie przyniesie większych korzyści. Pewnie, w niektórych momentach to ona była korzyścią, ale życie nie opierało się tylko na jednym, a sytuacje nie zawsze sprzyjały pragnieniom.
Słysząc jego słowa uśmiechnęła się kątem ust, jednak nie spojrzała na niego, lawendowe oczy Targaryenówny wlepione były w nieokreślony punkt w oddali, jakby mogło jej to pomóc w uspokojeniu targających nią emocji, wyłączeniu pulsujących myśli, uśpieniu trzepocącego serca. Na chwilę obecną była to jedyna forma obrony, idealny pożeracz jej uwagi, która co moment pragnęła zmienić obiekt zainteresowania, na ten od krótkiego czasu przebywający u jej boku - ramię w ramię. Koniec. Nie była wystarczająco silna. Zamknęła oczy i jeszcze raz wciągnęła powietrze, łapczywie wyciągając się w stronę przestrzeni, zupełnie jakby miała odlecieć, unieść się na powiewającym wietrze. Kiedy powtórzył jej słowa odwróciła się w jego stronę z subtelnym, tajemniczym uśmiechem, beztroskimi iskrami w oczach. Próbowała oszukać siebie samą powtarzając w myślach, że przecież wciąż może być dobrze. Wyciągnęła w jego kierunku drobną, chłodną dłoń by zakryć smukłym palcem jego usta, nie dając dojść do głosu.
- Pamiętasz kiedy przyszliśmy tu po raz pierwszy? Widok był bardzo podobny... słońce przypominało egzotyczny owoc zza morza, a barwny ptak usiadł na balustradzie... śpiewał... melodię - rozmarzyła się, nie minęła jednak sekunda, gdy z jej ust wyleciała cicha nuta imitująca śpiew ptaka z jej wspomnień, sprawiająca, że tęczówki Ravath ponownie skryły się za powiekami. Otworzyła oczy gdy skończyła nucić, spoglądała na mężczyznę z bezgraniczną ufnością, choć w głębi jej oczu majaczył smutek, zupełnie jakby wiedziała co zdarzy się za chwilę, wyprzedziła go jednak dokańczając swą myśl. - Właśnie wtedy czułam jakby nic mnie nie dotyczyło. Jakbyśmy byli w zupełnie innym miejscu, w innym czasie... tylko ty i ja. Ta chwila mnie prześladuje. - zwierzyła się ponownie łapiąc barierki i znów przenosząc wzrok na miasto. Odwróciła głowę jeszcze na chwilę. - Chciałeś coś powiedzieć... - przypomniała. Tani chwyt. Niepotrzebny, bo sama sobie sprawiła ból. Masochistka, lekkomyślna morderczyni własnych marzeń. To było jak cios, bez ostrzeżenia, w najwrażliwsze miejsce, zacisnęła oczy, wstrzymała oddech czując, że ma problem z łapaniem powietrza. Wypuściła je dopiero po chwili, kiedy była pewna, że z jej oczu nie popłynie żadna niepotrzebna, idiotyczna łza. Dobrze o tym wiedziałaś, a mimo to się w to wpakowałaś. Jesteś głupia jeśli myślałaś, że możesz tak żyć już zawsze. Byłaś idiotką myśląc, że on nigdy nie będzie miał żony. Przybrała na twarz cholernie dobrze dobraną maskę, delikatny uśmiech, codzienną obojętność i niewzruszenie, chciała pokazać, że przecież jest silna, że wcale jej nie zależy, że ta informacja nic dla niej nie znaczy. Jesteś taka głupia...
- Och, Lady Stark. - posłała mu cień uśmiechu i znów uniknęła kontaktu wzrokowego - Urocza dziewczyna, na prawdę ładna. Z pewnością będzie wam ze sobą dobrze, bez wątpienia. I tak, jestem wdzięczna, że mi o tym powiedziałeś, chociaż tak na prawdę to kompletnie bez różnicy... w każdym bądź razie miło wiedzieć coś przed wszystkimi, dziękuję Lordzie Baratheonie. - a więc to było takie łatwe, traktować go jak kogoś zupełnie zwyczajnego, obcego, jak każdego innego mężczyznę z którym nigdy nic jej nie łączyło. Formalności miały swój urok, pozwalały na bezuczuciowość. Radziła sobie świetnie, ale nawet ona sama nie wierzyła w to, że uda jej się trwać wiecznie w stanie radosnego otępienia. Odwróciła od niego twarz, teraz nie przed siebie, tym razem w zupełnie przeciwnym kierunku, by nawet kątem oka nie dostrzegł śladu smutku. Przetarła dłonią policzek, machinalnie powstrzymując trywialną łzę. Znów odwróciła się do niego, ponownie obdarzyła sztucznym uśmiechem, namiastką radości.
- Oczywiście. Widzisz, od dziś mam całkiem sporo możliwości. Czego potrzebujesz? - zagadnęła spokojnie, jakby właśnie spełniała swój królewski obowiązek, zaraz zaraz, tak właśnie było. Słuchała go uważnie, początkowo zupełnie tak jakby przyjmowała swoje pierwsze zamówienie, zwierzenie w sali tronowej, prośbę o pomoc, której powinna jak najszybciej udzielić. Momentalnie jednak jej podejście się zmieniało. Najpierw sceptyczna, przekonana o tym, że Aylwardowi zależy na czymś materialnym, spojrzała na niego tak jakby wcześniejsze słowa nie miały żadnego znaczenia, jakby nie istniały, tak jakby nigdy ich nie usłyszała. Mimo szczerych chęci nie potrafiła być obojętna, bo uczuć nie da się tak po prostu wymazać... wyrzucić, a o przeszłości niełatwo zapomnieć. Trzeba się postarać. Sęk w tym, że ona nie chciała się starać, mogła tkwić w tym obezwładnieniu, bo choć bolesne było jedynym źródłem jej pozytywnych uczuć. Jej dłoń bezwiednie spoczęła na dłoni mężczyzny, a oczy naparły na jego twarz, badając emocje rysujące się na jego ustach, policzkach, powiekach. Nie była w stanie wydobyć z siebie porządnego głosu, dlatego też brzmiała melodyjnie, cicho, ulotnie...
- Byłabym w stanie zrobić dla ciebie wszystko, ale nie przemyślałeś tego. Problem w tym, że nie można żyć bez powietrza...
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyCzw Maj 02, 2013 12:54 pm

Paraliżujące uczucie, kiedy naprawdę się chce, ale nie można... tak bardzo, bardzo się kogoś pragnie i ten ktoś jest w zasięgu ręki, zaledwie kilkanaście centymetrów od was, czujecie na własnej skórze ciepło jego ciała, zapach olejków z Wolnych Miast, widzicie nieskazitelną cerę i... wiecie, że nie możecie nic zrobić. Dlaczego? Bo nie wypada. Nie przystoi. Nie wolno. Bo ten ktoś nie jest twój, choć oddałbyś własne życie, by tak było. Wtedy w piersi narasta frustrujące, bolesne uczucie; wije się i skręca, starając za wszelką cenę wydostać po to, żebyś mógł wykrzyczeć to, co czujesz, skraść z ust pocałunek i skoczyć z tarasu, bo sens życia utraciłeś w chwili, w której druga osoba przestała być osiągalna. Zupełnie, jakby kiedykolwiek była... ratujcie cię jednak malutki promyk nadziei, skrzący się gdzieś w oddali, dający złudną nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Szansa jednak, by tak było, jest znikoma. Zwłaszcza, gdy ciągle trwasz przy tej, która nieświadomie zadaje ci ból. To coś, co można rozumieć jako dziwne, kiełkujące w piersi uczucie, mocno osłabia, dekoncentruje, gra na nerwach i nie pozwala skupić się na prawdziwym celu pobytu. Kim zatem jesteś, Baratheon, jeśli nie zdrajcą? Stojąc tutaj, wymagając od swojej królowej, żeby wymazała z pamięci coś, o czym nawet najpotężniejsi mężowie w Westeros nie mogliby zapomnieć? Po wielokroć głupcze, zapatrzony w czubek własnego nosa...
Nagły dotyk, równie delikatny co muśnięcie skrzydłem motyla - minęła chwila, nim Baratheon zrozumiał, że to Ravath zatrzymała potok jego słów, że to jej palec, przyjemnie chłodny w dzisiejszym upale, spoczął na gorących ustach Aylwarda. Grali na zwłokę, to aż nazbyt oczywiste - każdy moment spędzony razem mogli przypłacić życiem, a mimo to żadne z nich się nie spieszyło. Im jednak dłużej odwlekali chwilę rozstania, tym boleśniejsze miało ono okazać się na końcu... póki co jednak, liczył się tylko głos Rav. Tylko jej słowa, jej wspomnienia, jej melodyjne nucenie, jej miękkie spojrzenie, jej marzenia... ile jest warte życie Aylwarda, wobec potrzeb królowej? Niewiele, właściwie - nic. Dopóki jednak ten mógł dać jej choć namiastkę ukrytych głęboko pragnień, robił to. Nie zważając ani na przyzwoitość, ani na zagrożenie... o jakiej przyzwoitości zresztą mowa? Już dawno przekroczyli jej granice, tego samego dnia, który Rav przywołała w swych słowach, na tym samym tarasie, kiedy przyjemny wiatr ciągnął znad zatoki, kiedy... kiedy Baratheon poczuł to po raz pierwszy. Przeszywający, ale czuły dreszcz, gdy tylko na niego spojrzała, nieposkromiona potrzeba trwania przy niej, rozpaczliwa determinacja, nawet w momencie, w którym pojął, że nie ma najmniejszych szans. A jednak ciągle miał w pamięci śpiew tamtego ptaka, przez ten cały czas widział uśmiech na ustach Ravath, widział roziskrzone spojrzenie, tęskniące za czymś, o czym wiedziała tylko ona. Najcudowniejsza jednak w tym wszystkim była świadomość, że nie jest osamotniony w swych uczuciach, że piękna kobieta stojąca tuż obok dzieliła z nim to samo to samo, że nie tylko Ayl tęsknił, a tęskniąc - cierpiał. Choć było to raczej cierpienie przyjemne, dające nadzieję na kolejne spotkanie, zmuszające do trwania we wręcz dziecięcym oczekiwaniu i nareszcie - na swój sposób fascynujące. Cierpienie to także uczucie zdradliwe, mogące w każdej chwili zamienić się w takie, którego nie można znieść, które rani głębiej niż miecz, które... pojawia się nagle, zachodzi od tyłu niczym rabuś i wpycha nóż w plecy. To właśnie takiego cierpienia Aylward doznał, gdy do tej pory ciepły głos Rav zmienił się w zimny jak lód sztylet. Wystarczyło zaś, by powiedziała "Lordzie Baratheon" - wtedy ten sam sztylet został wbity w jego serce z taką siłą, że pomimo stabilnej pozycji Ayl zachwiał się jak pijany.
- Był to poniekąd mój obowiązek... królowo. - odparł po dłużącej się w nieskończoność chwili milczenia. Starcie smoka z jeleniem, pojedynek dwóch trudnych charakterów - czy w ten sposób mieli się rozstać, z gorzkim posmakiem w ustach i poczuciem krzywdy? Nie. I Baratheon doskonale zdawał sobie z tego sprawę - jeśli teraz nie przełknie swej dumy, przy najbliższym spotkaniu twarzą w twarz, nieśmiało spuści głowę i przejdzie obok w trwożnym i nieśmiałym zachwycie nad jej nieprzemijającą urodą. Albo wręcz przeciwnie: będzie niezmordowanie przypochlebiać się, obłudnie sławić, srożyć się coraz groźniej, gwałtownie przepraszać - upadnie na kolana i będzie całować każdy kawałek jej skóry, wszystko, co popadnie... a potem spojrzeniem niewolnika podziękuję za zesłane przebaczenie i upewni się w
n i e p o w t a r z a l n o ś c i ich uczucia. Pozostaje jeszcze kwestia, co zrobić na pożegnanie? Czule solidaryzować się w cierpieniu czy... po prostu oddalić się i z daleka zadać cios ciężkim słowem, a tym samym obnażyć brak sumienia oraz zdolność do najbardziej nieprzewidywalnych zmian w swoi postępowaniu? Rav po raz kolejny podjęła decyzję za niego, zamiast jednak zdjąć kamień z serca - dorzuciła kolejny głaz.
Problem w tym, że nie można żyć bez powietrza...
Baratheon wpatrywał się w jej drobną dłoń, nawet w połowie nie zakrywającą jego dłoni. Tak drobna, krucha... ale nie bezbronna.
- Jeśli nie my, to kto ma podjąć ryzyko i spróbować? - uśmiechnął się słabo, wpatrując w Rav tak, jakby miał jej nigdy więcej nie zobaczyć. I choć starałby się z całych sił, by tak było... nigdy tego nie dokona. - Pani, musimy dać sobie czas. Dzień... rok lub całe tysiąclecie. W końcu znajdę sposób, by nigdy nie zabrakło Ci powietrza. Obiecuję. - ułamek chwili dzielił go od złożenia na jej miękkich, delikatnie rozchylonych ustach pocałunku. Ułamek chwili wystarczył, by wszystkie trudy dzisiejszego dnia bezpowrotnie zniknęły. Również podczas tego ułamka chwili na zamkowym korytarzu rozległ się rumor, zwiastujący nadchodzącą straż. Baratheon z kolei, zamiast odsunąć się od królowej i udawać, że prosił wyłącznie o audiencję, przysunął jej drobną dłoń do ust, próbując jak najbardziej miarodajnie wykorzystać ich ostatnie sekundy. Każdą częścią siebie pragnął więcej, niźli tylko dotyku na ustach chłodnego kawałka skóry - jednak i to było dla niego istnym błogosławieństwem zesłanym przez Siedmiu. Możliwość zachowania na wargach choć odrobiny jej zapachu, smaku, dotyku...
- Pora, byśmy wrócili do swoich ról. - szepnął w końcu, kłaniając się Ravath w pas. - Królowo... - w oczach, które od dawien dawna w końcu przestały przypominać wyłącznie ponure, burzowe niebo, zaigrała iskra rozbawienia. Powrót do swych ról? Muszą okazać się wybitnymi aktorami w teatrze pełnym kukiełek...

/ Wielka Sala
Powrót do góry Go down
Ravath Targaryen

Ravath Targaryen
Nie żyje
http://www.czart.aaf.pl
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
58
Join date :
29/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyCzw Maj 02, 2013 1:41 pm

Kolejny raz los postanowił sobie zakpić upatrując na cel swoich prymitywnych planów właśnie tę dwójkę, pozornie niewinną, będącą tak na prawdę sprawcami największej ze zbrodni, wielkiego nieszczęścia, które jednocześnie przynosiło zgubę nie tylko na nich ale mogło mieć znaczący wpływ na istnienie całego królestwa. Byli kompletnie nieodpowiedzialni, zupełnie jakby nie zależało im na tym by ktokolwiek prócz nich mógł istnieć, byli zbyt naiwni, zapatrzeni w siebie, jedno dla drugiego stanowiło punkt widzenia, punkt odwołania, a to nigdy nie mogło przynieść pozytywnych skutków. Sytuacja ta zdawała się jednak odpowiadać im w stu procentach, bowiem żadne nie spojrzało w kierunku wyjścia, nie postanowiło ostatecznie przerwać maratonu ku złamanemu sercu, serii sztyletów z valeriańskiej stali powoli, z lubością wbjanych w serca kochanków. Tak wytrwali w cierpieniu, jak gdyby wizja iluzji szczęścia wymalowanej na twarzy drugiego imitowała najtwardszą ze zbroi, najwytrzymalszą z tarczy.
- Obowiązek. Oczywiście. Zastanawia mnie tylko jedno - rzuciła mu spojrzenie, które wyrażało emocje, jakich określić nie przychodzi słowami. Może gniew? Może zawiść? A może zwyczajne rozczarowanie? Aylward powinien był przyzwyczaić się, że jej oczy nigdy nie wyrażają tylko jednej emocji, zwykle burzliwie mieszają te najskrajniejsze. - Od kiedy obowiązek cokolwiek dla ciebie znaczy? A może raczej od kiedy obowiązek potrafi sprawić, że na twej twarzy maluje się... żal? - słowa były trudne, ale obydwoje byli mistrzami w utrudnianiu życia, praktykowali to od dłuższego czasu, dlaczego więc nagle mieliby zrezygnować, pójść na skróty, łatwiejszą drogą. Smutek na jasnej twarzy królowej w mgnieniu oka przyćmiony został poprzez wdzięczny uśmiech. A jednak uczucie Aylwarda w stosunku do niej nie zmalało i właśnie ten fakt jej wystarczył: oczywista chęć ku temu by utorować sobie drogę do szczęścia sprawiła, że realizm na kolejną chwilę przestał mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Nie spuszczała z niego wzroku, niczym wygłodniały wilk łaknęła jego słów, łapczywie wyłapywała kolejne słowa, pragnąc ich więcej i więcej, chcąc zaspokojenia, obietnic, nawet jeśli te nie miałyby żadnego pokrycia. Bliskość jego ust kompletnie mamiła jej umysł, Ravath nie wiedziała już czy to jawa czy to sen, starała się jednak nie drgnąć, by choćby przypadkiem nie uszkodzić tak realistycznej sennej mary jaką w obecnej chwili stanowił dla niej mężczyzna. Aż w końcu chwila ukojenia minęła, gwałtownie wyrywając ją z wnętrza niebieskich oczu Baratheona, odciągając ją od marzeń i planów, jedynych pragnień. Jej głowa pomknęła w stronę drażniącego uszy rumoru z korytarza. Ponownie rzuciła w jego stronę typowym uśmiechem, tak tajemniczym i ciągnącym za sobą pewnego rodzaju obietnicę, zobowiązanie.
- W takim razie powodzenia w akcie drugim - jej uśmiech minimalnie się rozszerzył, a w oczach, na wzór Aylwarda, zatańczyły łobuzerskie ogniki. - Lordzie Baratheonie... - skinęła głową w kierunku mężczyzny kłaniającego się przed nią w pas i jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę wyjścia, podążając ku Wielkiej Sali, a choć nie była w pełni szczęśliwa, nie czuła się spełniona, całą jej osobę otaczała aura radości i zadowolenia. W końcu tak powinna postępować królowa, a właśnie w tej chwili, tego dnia, Ravath miała stać się nią w stu procentach. Jedynym ratunkiem przed kompletnym szaleństwem był fakt, że zapach najmłodszego z synów Lorda Baratheona błąkał się w okolicach jej szyi, leniwie spoczywał na ramionach, obojczykach, czasem, dla zabawy igrając sobie z osamotnionymi, różanymi wargami młodej kobiety.

/Wielka Sala
Powrót do góry Go down
Caster Greyjoy

Caster Greyjoy
Nie żyje
Skąd :
Pyke
Liczba postów :
114
Join date :
18/05/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyCzw Cze 06, 2013 5:55 pm

//Pole bitwy

Zdobyć rękę damy o królewskiej krwi - Caster na pewno nie mierzył nisko, turniej nie napawał go żadnymi emocjami, był raczej zmęczony. Jak tylko zszedł z pola do oddania strzału rzucił wszystko na ziemię obok służby i siadł na glebie spoglądając w niebo. Z placu widział wysokie wieże zamkowe, mury, a u ich stóp rozsiane gęsto budynki mieszkalne. Młody nie widział wcześniej takiego ścisku, hołoto roiła się wszędzie. Stragany, podwyższenia heroldów, mini areny, miejskie zakłady - stolica żyła, rozpierała ją energia. Dla wielu taki widok mógł być kojący lub nawet zapragnąłby bliżej poznać okolice, całkowicie inaczej jest w przypadku młodego z żelaznych. Chłopak wstał z ziemi i od razu ruszył w stronę zamku, czuł, że tam znajdzie ludzi odpowiednich jego wymaganiom, a ponad to znajdzie kojącą atmosferę komnat i tarasów, do których dostęp ma jedynie szlachta.
Tym samym jakiś czas później - po zwiedzeniu porządnej części Czerwonej Twierdzy, Caster znalazł osobliwe miejsce, gdzie szum i gwar nie docierał, a wzrok i myśli mogły otworzyć się na bezmiar otaczającego piękna. Przekraczając progi tarasu jego twarz smagnął delikatny powiew wiatru, morskiego, słonego wiatru, oparł się o poręcz, a następnie zwrócił spojrzenie ku portowi. Mimo, że nie przepadał za towarzystwem i spoufalaniem kogoś z niższej kasty to znajdywał pewną przyjemność w przyglądaniu się jak nie tylko jego majtkowie, ale cała ta organizacja pracuje ma molach, pomostach, przy dokach i hangarach, całkiem jak mrówki.
Powrót do góry Go down
Walder Frey

Walder Frey
Nie żyje
Skąd :
Dorzecze, Bliźniaki.
Liczba postów :
78
Join date :
26/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyCzw Cze 06, 2013 6:36 pm

Potrzebował świeżego powietrza. Nie miał jednak zamiaru otwierać okna w komnacie, w której były jego wnuczki. Nie tylko ze względów bezpieczeństwa, bo po śmierci Bethany Walder reagował agresywnie nawet na najmniejszy szmer, ale głównie dlatego, że chłodne powietrze mogłoby zaszkodzić zdrowiu jego krewniaczkom.
Wstąpił do kruczarni, skąd wysłał parę wiadomości dotyczących przygotowań do ślubu łączącego dwa rody, a potem ruszył na spacer po Czerwonej Twierdzy, myślami krążąc wokół mnóstwa najróżniejszych spraw. Od ewentualnych nowych praw i podatków, które przysłużyłyby się bezpieczeństwo i skarbcowi, poprzez orkiestrę i jadło na ślub czy liście od Lorda Casterly Rock dotyczącym Aarta, aż po pogrzeb Bethany.
Dotarł w rejony tarasu. Nie chciał opuszczać zamczyska i zapuszczać się w miasto, wolał być w pobliżu, by - Siedmiu brońcie - w razie czego służyć pomocą, radą, czy stalą. Ból nogi dalej mu dokuczał, ale z każdą chwilą był coraz słabszy i za dzień, albo za dwa, zostanie po nim tylko wspomnienie.
- Ser... Caster Greyjoy, jak mniemam. - trochę trwało, nim Walder skojarzył, z kim ma do czynienia. Skłonił się w pas, z ręką na sercu, drugą zaś opierał na rękojeści miecza. Nie spodziewał się spotkania z przedstawicielem Żelaznych Wysp, przynajmniej nie teraz. Niemal od razu poczuł ból w sercu, bo to właśnie za Greyjoya z Pyke miał oddać Bethany. Starzec cierpiał z powodu utraty wnuczki, ale wszystko wskazywało teraz na to, że będzie musiał porozmawiać o niedoszłym małżeństwie i postarać się naprawić stosunki między lądem a wyspami.
Powrót do góry Go down
Caster Greyjoy

Caster Greyjoy
Nie żyje
Skąd :
Pyke
Liczba postów :
114
Join date :
18/05/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyCzw Cze 06, 2013 7:09 pm

Gdy usłyszał za plecami męski głos odwrócił się przez ramię, jego oczy spoczęły na wizerunku starszego pana, miał wrażenie, że musi go znać. Ukłonił się z równym szacunkiem i dopiero wtedy dostrzegł pieczęć przy pasie.
- L-lord..Walder Frey? Przepraszam, że nie poznałem od razu, nie często mam okazję przebywać pośród tylu osobistości z wielu wysokich rodów. - odpowiedział. Wcześniej podejrzewał już, że ktoś może pojawić się na tarasie, skoro ma on do zaoferowania takie widoki, nie wspominając o świeżym powietrzu, które zdaje się oczyszcza myśli i daje ciału siły, energię.
- Słyszałem od siostry o tym co miało miejsce - jego głos był trochę niższy, może i zamachowiec go niespecjalnie interesował, ale Freyowie nie zasługiwali na los jaki pisała im historia od niedawna. Mówił dalej - Dom Greyjoy łączy się w bólu i żałobie, proszę, przyjmijcie nasze kondolencje. - po fakcie Caster słabo, a właściwie wcale nie znał Freyów. Ojciec nie uczył go historii, ani nie przymuszą do uczestniczenia w życiu dworu, bo wiedział, że mały prędzej nadawał się do wysłania na morze, niźli na salony. Tym bardziej chłopak nie próbował dalej ciągnąć tematu Bethany, o ile żelazny nie mylił się co do mężczyzny to nie przybył by rozmawiać na te (rozdzierające serce) tematy, być może szukał odpoczynku tak jak on. Z dala od zgiełku, kto wie?
Powrót do góry Go down
Walder Frey

Walder Frey
Nie żyje
Skąd :
Dorzecze, Bliźniaki.
Liczba postów :
78
Join date :
26/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyCzw Cze 06, 2013 8:07 pm

Czyżby stary Frey speszył młodego Krakena? To dopiero! Przecież ci zahartowani w morzu ludzie z żelaza są niemalże synonimem odporności i wytrzymałości. Dziwne, że pojawienie się mężczyzny w podeszłym wieku aż takie wrażenie. Owszem, Walder był z tego zadowolony, przypominało mu to kilka spotkać z prostaczkami w Bliźniakach, którzy chcieli przejść na drugą stronę i nie mieli czym zapłacić. Ot, wspomnienie i miłe połechtanie ego.
- Schlebiasz mi tymi słowami, panie, jednakże Frey nie jest aż tak wysokim rodem, za jaki go uważasz. Jesteśmy po prostu chorążymi Tullych. To wszystko. - odparł, zastanawiając się czym zasłużył na takie wyróżnienie. Fakt, był wysoko urodzono, ale jego ród nie był jednym z Wielkich Westeros, tak jak Tully, Stark, Tyrell czy Targaryen.
Zrobił kilka kroków przed siebie i spojrzał w niebo, milcząc przez kilka chwil. Jeszcze niedawno stojący obok niego mężczyzna miał być członkiem jego rodziny. Teraz był po prostu obcym człowiekiem, ewentualnym partnerem w interesach.
- Kondolencje przyjęte, ser. Czuję się tak, jakby Nieznajomy odebrał mi wnuczkę rękoma zamachowca, niczym spłatę starego, paskudnego długu. Tragedią jest, kiedy ojciec musi pochować syna, ale większą tragedią jest, kiedy dziad musi pochować wnuka... w imieniu całej swej rodziny przepraszam, że ze ślubu i połączenia naszych rodów nic nie wyszło, jednak mam nadzieję, że stosunki pozostaną na tym samym poziomie. - odezwał się po chwili, uśmiechając się słabo i skłaniając głowę w podzięce za ciepłe słowa. Nieznacznie lżej zrobiło mu się na sercu, kiedy Greyjoy wyraził smutek i żal z powodu Bethany. Nie wiadomo, ile było w tym prawdy a ile zwykłej uprzejmości, ale nie jest to aż tak ważne teraz.
Ważniejsze było utrzymanie pokojowych stosunków z Pyke. Żelazne Wyspy dysponowały największą flotą w całym Westeros, a to coś, z czym trzeba się bardzo liczyć. No i to może się okazać przydatne w przyszłych planach starego Freya...
Powrót do góry Go down
Caster Greyjoy

Caster Greyjoy
Nie żyje
Skąd :
Pyke
Liczba postów :
114
Join date :
18/05/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyCzw Cze 06, 2013 9:46 pm

No i jego nieznajomość rodów wyszła na jaw. Twarz młodego nie zdradzała wiele emocji, świeże powietrze dodawało mu sił, ponownie oparł się o poręcz, a jego spojrzenie utkwiło w porcie.
- Prudence twierdzi, że Freyowie chronili króla przed zamachowcem. - zaczął wyjaśniając - W imieniu mojego rodu zobowiązałem się ścigać i karać wrogów królestwa, chroniąc pana Siedmiu Królestw wyświadczyliście wielką przysługę także Greyjoyom.
Caster skierował wzrok z portu na staruszka. Podobnie Bethany, Walder, a także inni członkowie jego rodziny byli mu znani raczej ze słyszenia lub wcale. Przybywając do stolicy żelazny nie znał nikogo, nie wiedział czego się spodziewać, ani komu zaufać. Po tym gdy usłyszał o tym, że jego niedoszli krewni wykazali się odwagą i poświęceniem dla Aerysa zmieniło się jego spojrzenie na inne rody i Freyów. Większość bawiła się na turnieju, plotkowała na trybunach albo szukała zabawy pośród tawern i burdeli. A oni? Stali pewnie na tarasie spoglądając na resztę z góry, byli tutaj także dlatego, że odważyli się stanąć po stronie kogoś silnego, o większej władzy.
Caster nie dawał po sobie oznak złości, czy specjalnego zadowolenia. Był raczej rozluźniony, jednocześnie płynne ruchy jego twarzy, bystre oczy żeglarza mogły sprawić wrażenie, że był pewien siebie oraz swoich przekonań. W rzeczywistości jak wszędzie było w tym ziarno prawdy - wierzył swoim przekonaniom, ale nie czuł się pewien. Co innego znać swoją siłę, co innego znać grunt.
- Jakby na to nie patrzeć... nie można winić was za to co miało miejsce, właściwie szanuję odwagę dzieci przeprawy. - tutaj na moment jego myśli uleciały, wzrok miał pusty, cisze przerywał tylko wiatr, ocknął się jak z letniego snu i dokończył - Pokój między naszymi rodami nie zgasł-
Urwał jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkł.
Powrót do góry Go down
Walder Frey

Walder Frey
Nie żyje
Skąd :
Dorzecze, Bliźniaki.
Liczba postów :
78
Join date :
26/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyPią Cze 07, 2013 10:14 pm

Spojrzał na swojego rozmówcę, słuchając uważnie tego, co mówi. Choć młody, ba, na oko to był ze dwa razy młodszy od Waldera, mówił mądrze i z sensem. Ponadto posada, o której wspomniał Caster, wywołała mimowolny uśmiech na twarzy starego mężczyzny. Ktoś taki był potrzebny w Bliźniakach, kiedy młody Stark zaczął szaleć i hańbić ród swój oraz ród, u którego przebywał przez kilka lat.
- Lady Prudence po części ma rację... Bethany została zamordowana zamiast jego miłości Aerysa. Niedługo potem natknąłem się na zamachowca, który pozbawił życia dwójkę mych rycerzy nim poległ martwy. Nie był to zwykły zbój, był świetnie wyszkolony, radził sobie w walce z kilkoma uzbrojonymi wojami, nie lękał się śmierci i nie pisnął nawet słówka, tak, jakby nie posiadał języka. Wynajęcie takiego zabójcy słono kosztuje, nie każdego na to stać. - podsumował zamach na króla, jednak mówił szeptem, nie chcąc, by ktoś podsłuchał rozmowę. I tylko dzięki posadzie egzekutora Caster mógł usłyszeć te słowa, w innym przypadku Walder by po prostu milczał. I tak nie podzielił się wszystkimi swoimi podejrzeniami oraz tym, co wiedział, pewne rzeczy lepiej zachować dla siebie. Przynajmniej na razie.
- Mam nadzieję, że pokój pomiędzy Przeprawą a Żelaznymi Wyspami nigdy nie zgaśnie, ser Casterze. Jeśli mogę jakoś pomóc Pyke, służę. - dodał po chwili, ucieszony faktem, że "przyjaź" między rodami została utrzymana na tym samym poziomie. Przedstawiciel Pyke zostanie może nawet zaproszony na pogrzeb Bethany, w końcu to miała być jej rodzina.
Powrót do góry Go down
Caster Greyjoy

Caster Greyjoy
Nie żyje
Skąd :
Pyke
Liczba postów :
114
Join date :
18/05/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyNie Cze 09, 2013 6:50 pm

Na słowa starszego rodu Frey, Caster drgnął tknięty ciekawością. Zamachowiec tak wyszkolony jak obrazował to słowami staruszek, a przy tym nie zdradzający żadnych informacji to rzadki skarb. Jednak...
- Moglibyśmy zbadać ciało. - odpowiedział zimnym, zdecydowanym tonem osoby, która zawodowo zajmuje się "ciałami". - Każdy pies trzymany na smyczy musi mieć przynajmniej ślad po obroży, może to czego nie zauważyli królewscy eksperci będzie widoczne dla kogoś o mojej profesji? - dodał z uśmiechem. Wyraz jego twarzy nie przypominał socjopaty z opowieści, ani tym bardziej osoby o złych zamiarach - ten uśmiech wydawał się wyrażać radość prostego człowieka. A co będzie dalej? Gdy już zobaczy ciało? Prawienie domysłów co do kogokolwiek jest nie lada wyzwaniem, dlatego dobrze byłoby mieć jakieś dowody nim zacznie się rzucać oskarżenia. Tutaj już nawet nie chodziło o króla, ale póki zamach został udaremniony póty sojusznicy korony również znajdą się na liście do skreślenia.
Powrót do góry Go down
Walder Frey

Walder Frey
Nie żyje
Skąd :
Dorzecze, Bliźniaki.
Liczba postów :
78
Join date :
26/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyNie Cze 09, 2013 8:05 pm

Zbadać ciało? To brzmi, przynajmniej dla starego Freya, wręcz bluźnierczo. Był człowiekiem starej daty. Patrzenie na śmierć i ciała zmarłych jest uznawane za kuszenie losu i sprowadza pecha. Możliwe, że to po prostu zwykłe przesądy prostych ludzi, ale Walder właśnie taki był. Prosty człowiek, w miarę wysoko urodzony.
Nie ważne, czy człowiek był żywy czy martwy, zasługiwał na szacunek. Wszelkiego rodzaju "badania" kojarzyły się mu z odrażającymi dzikusami czy egzotycznymi i trudnymi do ogarnięcia praktykami z Essos, o których czytał nie raz i nie dwa. Zmarszczył czoło, kiedy młody Greyjoy ciągnął dalej wątek.
- Ciało powinno być razem z resztą zwłok, pod opieką Sióstr Milczenia. Tam też są ciała moich rycerzy i Bethany, więc jeśli zechcesz tam się udać, ser Casterze, błagam, okaż zmarłym należyty szacunek. - odparł dość ponurym tonem. Niezależnie od tego, co by powiedział "egzekutor", dla Waldera to ciągle była odrażająca, paskudna czynność. Jeśli jednak w ten sposób można pomóc koronie, trudno. Trzeba działać.
Podszedł bliżej,
- Nie mam pojęcia kto odpowiada za zamach. Mam tylko parę luźnych przypuszczeń, którymi nie chcę się jeszcze dzielić. Jeśli bogowie pozwolą, rozmowę będziemy kontynuować na weselu mojej wnuczki. Jest czas na smutek, jest czas na radość, a ty, panie, jesteś zaproszony na obie te uroczystości. Na pogrzeb Bethany, jako niedoszły członek mej rodziny, oraz na wesele Adrienne, jaki sojusznik i przyjaciel. - mówiąc te słowa wyjął złożony list, jaki otrzymał od Casterly Rock w sprawie ożenku Aarta i Adrienne, który przekazał Casterowi. Nie zawierał praktycznie żadnych poufnych informacji, poza tymi dotyczącymi ślubu, wesela, kim jest Adrienne i kim jest Aart. Najzwyklejszy papier z pieczęcią Lannisterów, ale to wystarczy, by Greyjoy zrozumiał, że zaproszenie jest prawdziwe.
Powrót do góry Go down
Caster Greyjoy

Caster Greyjoy
Nie żyje
Skąd :
Pyke
Liczba postów :
114
Join date :
18/05/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptySro Cze 12, 2013 3:06 am

Zamyślony nad kolejnymi krokami Caster z początku nie zauważył reakcji Waldera. Ciało człowieka mogło wiele o nim powiedzieć - hołota myje się rzadziej, weterani bitew noszą znamiona walki, nawet odcień nadgarstka mógł powiedzieć, czy ktoś pochodzi z północy, czy też południa. Ba! Uczono go, że dysfunkcje organizmu, braki mogą być powodowane specyficzną wiarą lub zachwianiami umysłu, ale... o tym już lepiej było głośno nie mówić, a zachować dla własnych myśli. Gdy młody uniósł wzrok i dostrzegł dezaprobatę na twarzy Freya przypomniał sobie wspomnienia tego uczucia, które ojciec usilnie kazał negować. Długo lekcje lorda Vicona kazały drążyć poczucie odrazy i nienawiści w sercu chłopaka, ale cóż... ludzie powiadają, że każde takie doświadczenie czyni człowieka silniejszym. Czy Caster był silniejszy? Tego nikt nie wiedział na pewno, ale pewniakiem był najbliższy masce bezwzględności, a za nią można ukrywać zarówno słabości, jak również atuty.
- Nigdy nie zamierzałem hańbić ciebie, panie, ani twoich bliskich. Będę dyskretny, schludny i tak delikatny na ile to będzie możliwe... jednak uwagę swą skupię na zamachowcy. - gdy zakończył, skłonił lekko głowę na znak porozumienia tych myśli i własnych zamiarów, jakby sam przyznawał sobie rację. Mimo, że nie każdy człowiek rozumiał to istniała różnica między rzeźniczym cięciem mięsa, cięciem lekarskim, a cięciem miecza, ale Greyjoy nie zaprzątał sobie szczególnie tym głowy. Miał już plan, potrzebował ksiąg, wiedzy przodków, w końcu, takie sytuacje na pewno musiały mieć miejsce w historii, a zarządcy i uczeni mieli własne opinie, podejście. Czuł, że to mógłby być całkiem dobry początek... śledztwa?
- Postaram się dowiedzieć więcej w tej kwestii, a tymczasem dziękuję za zaproszenie, rad będę przybyć, poznać ludzi przeprawy i trunek, którym częstują przybyłych. - rzekł z nieco udawanym uśmiechem. Takie uroczystości poza wyspami zazwyczaj wiały nudą na wiele staj, ciężko było jednak odmówić Freyom, a nóż może nie będzie tak źle? A może będzie zbyt zajęty a żeby ich zaszczycić? To się jeszcze zobaczy.
Mężczyzna przyjrzał się kątem oka pieczęci i szybko schował pismo do wewnętrznej kieszeni płaszcza, nie wyglądało to na podstęp. Możliwe, że Walder Frey miał się okazać tą osobą, którą Żelazny obdarzy zaufaniem sojusznika?
Po wszystkim Caster schylił się delikatnie na znak szacunku i pożegnania.
- Wygląda na to, że czas nas nagli. Widzimy się więc niedługo, panie. Niech żyje król. - zakończył powoli, prostym zdaniem, po tym wyprostował się i odszedł z tarasu.

[zt]
Powrót do góry Go down
Walder Frey

Walder Frey
Nie żyje
Skąd :
Dorzecze, Bliźniaki.
Liczba postów :
78
Join date :
26/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptySro Cze 12, 2013 12:44 pm

Tak, słowa młodego Krakena budziły odrazę i lęk. Obcowanie za zmarłymi było przeznaczone tylko dla osób, które odeszły z codziennego życia i oddały się temu strasznemu, acz godnemu pochwały zajęciu. Milczące Siostry, przeróżni grabarze, kapłani... oni mieli prawo i wręcz obowiązek zajmować się zmarłymi. Nie inni ludzie.
Po przetrawieniu informacji, jakie otrzymał od Castera, Walder milczał przez kilka chwil, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Nie chciał unosić głosu ani krzyczeć, czy też besztać młodzieńca za takie zachowanie, dlatego ucieszył się, gdy temat został zmieniony na znacznie przyjemniejszy. Greyjoy podziękował za zaproszenie, schował dokument jako dowód tego czynu i... pożegnał się.
Wszystko chyba zostało już załatwione. Ser Caster był rozsądnym człowiekiem, młodym albo mądrym i zdolnym. Lord Frey zaufał mu na tyle, na ile mógł zaufać stary mężczyzna i członek Małej Rady, zostawiając te najważniejsze informacje dla siebie.
- Niech żyje. - szepnął na zakończenie, skłaniając się w pas i obserwując, jak Caster opuszcza taras i zostawia starego człowieka samego. Walder westchnął w zamyśleniu, gładząc swoją brodę, a następnie ruszył w kierunku kruczarni, by - znowu - wysłać kilka listów.
[zt]
Powrót do góry Go down
Gość

Anonymous

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyPon Cze 17, 2013 8:26 pm

Leona wyszła na obszerny taras, a widok choć imponujący nie cieszył jej oczu. Jakby to było gdybyśmy tutaj nie przyjechały droga Beth? W umyśle Leony reszta rodzeństwa nie zajmowała dużo miejsca tak więc teraz czuła się tak bardzo samotna. Taka wielka samotność i bezradność pośród całych mas ludzi. Może jedynie dziadek.. o tak tylko on budził w niej jeszcze miłe wspomnienia, cała reszta ..cóż jak ona właściwie zawędrowała do miejsca ,w którym teraz była?
Powrót do góry Go down
Walder Frey

Walder Frey
Nie żyje
Skąd :
Dorzecze, Bliźniaki.
Liczba postów :
78
Join date :
26/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyPon Cze 17, 2013 8:52 pm

Szedł spokojnie i powoli, zadowolony. Wysłał parę kruków z odpowiednimi wiadomościami tam, gdzie trzeba, a ponadto dostał jedną, niewiarygodnie przydatną informację dotyczącą bliskiej królowi osoby. O tak, Walder był zadowolony. Jego "bliźniaki", jak pieszczotliwie nazywał swoich szpiegów, póki co doskonale sprawdzali się w swojej pracy. Co prawda mogliby działać szybciej, ale jest dobrze, bo...
Zatrzymał się. Niedawno szedł tędy, po rozmowie z ser Crasterem, teraz jednak mógłby przysiąc, że na tarasie widzi swoją wnuczkę. Ale Leona była przecież w komnacie, spała, zmęczona psychicznie i fizycznie tym wszystkich.
- Leona, kochanie. - szepnął czule, podchodząc do krewniaczki. Młoda dziewczyna wyglądała całkiem dobrze, na pewno lepiej, niż w komnacie, jednak to nie zmniejszało niepokoju starego człowieka. Leona była jego najmłodszą krewniaczką, jeśli coś się jej stanie, Walder nigdy sobie tego nie wybaczy. Nigdy.
- Jak się czujesz? Mam wezwać maestera, czy wszystko jest już względnie w porządku? - spytał po chwili, przytulając ją mocno do siebie i całując w czoło. Potem milczał przez chwilę, rozglądając się wokół, czy nie ma gdzieś w pobliżu jakiegoś sługi, który mógłby pobiec po maestera. Jeśli zajdzie taka potrzeba, ma się rozumieć.
Powrót do góry Go down
Gość

Anonymous

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyPon Cze 17, 2013 9:02 pm

Ten czuły pocałunek i bezpieczne ramię dziadka. W Leonie tak głęboko nadal drzemało dziecko choć wielu  powiedziałoby ,że powinna już być żoną ,matką, że to czas już najwyższy. -Czuje się dobrze, nie musisz się martwić. Nie zamierzam już mdleć, to wszystko z emocji. Patrzyła w dal nie obecnym wzrokiem co nie znaczyło ,że nic jej nie obchodziło.-Chciałabym wrócić do domu żeby wszystko było po staremu ale... to nie wróci. To ją głęboko zasmuciło.
Powrót do góry Go down
Walder Frey

Walder Frey
Nie żyje
Skąd :
Dorzecze, Bliźniaki.
Liczba postów :
78
Join date :
26/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyPon Cze 17, 2013 9:22 pm

Wrócić do domu. Te słowa uderzyły w starca mocniej, niż lanca rozpędzonego jeźdźca. Jak mógł być tak głupi, przecież Leona miała tylko kilkanaście lat, a już przeżyła więcej, niż jeden dorosły. Nie ma ślubu, przyszły pan mąż jest Siedmiu wie gdzie, siostra nie żyje, panują ponure, wojenne nastroje...
- Jeśli chcesz wrócić do Bliźniaków, powiedz tylko słowo. Każę ludziom przygotować wszystko do drogi. W Królewskiej Przystani jest chyba pięćdziesięciu zbrojnych z Przeprawy, dostaniesz trzy tuziny do obrony, kruki zaraz wyślę. - powiedział z uśmiechem pod gęstą, siwą brodą. Jeżeli Leona chce opuścić stolicę, to Walder nie będzie jej zatrzymywał. W domu będzie bezpieczniejsza, Brynden o wszystko powinien zadbać, bo choć to bękart, to porządny człek. I troskliwy, na swój sposób.
- I... miałbym wielką prośbę, skarbie. Mam jeszcze sporo na głowie, więc dostałabyś zadanie dostarczenia ciała Bethany do Bliźniaków. Rodzina już wie o wszystkim, przygotowania do pogrzebu są w toku, kiedy wrócę pożegnamy Beth. - kontynuował szeptem, tuląc do siebie Leonę. Mówił cicho i spokojnie, zastanawiając się chwilę nad każdym zdaniem. Nie chciał, by dziewczyna wpadła w panikę, skoro może praktycznie sama wyruszyć w tak daleką drogę, zwłaszcza, że tereny Dorzecza i Doliny Arrynów nie należą do zbyt bezpiecznych.
Powrót do góry Go down
Gość

Anonymous

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyPon Cze 17, 2013 9:54 pm

To wszystko było trudne. Trudne i przerażające. -Chcę wrócić do Bliźniaków. Wrócimy razem. Miała na myśli Bethany. Już nie mogła się doczekać powrotu, wszystko zaczynało się układać z wyjątkiem szczegółu. Tak.. tak wielce istotnego.-Dziękuję dziadku i postaram się spełnić twoje oczekiwania. Nigdy nie chciała sprawić zawodu rodzinie ale życie wydawało się być coraz trudniejsze, aż ciężko uwierzyć ,że ludzie nazywają je darem. Zaprawdę uciążliwy jest ten dar. Droga nie będzie łatwa ale nie bardzo dbała o to czy coś się wydarzy, tak wiele złego to najwyraźniej w tych czasach nic nadzwyczajnego.
Powrót do góry Go down
Walder Frey

Walder Frey
Nie żyje
Skąd :
Dorzecze, Bliźniaki.
Liczba postów :
78
Join date :
26/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptyPon Cze 17, 2013 10:16 pm

Westchnął głęboko. Z jednej strony był rad, że Leona wraca do do mu, jednak z drugiej czuł pewien niepokój, związany z tym, co się dzieje w pobliżu Bliźniaków. No i jak na złość, nie mógł porozmawiać z Aerysem w tej sprawie. Był w końcu członkiem Małej Rady, na siedem piekieł! Powinien móc zamienić z królem kilka słów w każdej chwili. 
- Postanowione więc. Ruszaj się pakować, niebawem opuszczasz Królewską Przystań. Będzie z tobą wystarczająco dużo zbrojnych, by zagwarantować ci bezpieczeństwo. W Bliźniakach wiedzą o śmierci Bethany i oczekują na jej ciało, ucieszą się więc na twój widok. - położył dłoń na policzku wnuczki i uśmiechnął się szeroko. Opuszczenie stolicy przez Freyów to dobra rzecz. Dorzecze może i jest w stanie wojny z Doliną, ale Bliźniaki poradzą sobie. Przetrwają. Tak było i będzie.
Walder odszedł na kilka kroków od Leony i spojrzał w dal, na miasto rozciągające się przed Czerwoną Twierdzą. Wprost cudownie zaczęły się rządy Aerysa II. Zamach i wojna na dzień dobry, aż strach myśleć, co przyniesie przyszłość. Szaleństwo i chęć spalenia całego miasta? Mordowanie każdego w zasięgu wzroku? Nie, to przesada.
- Bądź ostrożna, Leono. Zmykaj się pakować, ja muszę wysłać jeszcze parę wiadomości, dotyczących... twojego przybycia. - dokończył koślawo. Podjął już decyzję. I w sumie to Walder mógłby zamieszkać w kruczarni, bo ostatnio wszystko krąży wokół kruków i listów. Podszedł raz jeszcze do swojej wnuczki i ucałował ją czule w oba policzki, a następnie zawołał jednego ze sługów, by dokonał wszystkich, najważniejszych przygotowań by ród Frey opuścił Królewską Przystań. Sam ruszył wysłać kolejne wiadomości, zostawiając Leonę samą.
[zt]
Powrót do góry Go down
Artemis Arryn

Artemis Arryn
Nie żyje
Skąd :
Riverrun
Liczba postów :
150
Join date :
27/04/2013

Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras EmptySro Lip 31, 2013 10:02 pm

Od rana siedziała w komnacie i prawie dostawała szału. Myślała, że następnego dnia to się zmieni, odrobinę ochłonie by pomyśleć racjonalnie. Jednak było coraz gorzej. W głowie tłukła się jej jedna myśl, żadnego ślubu! Była na to za młoda, przynajmniej z perspektywy Art. Zamiast wymyślać jak pozbyć się niepotrzebnego przyszłego małżonka, kręciła się w kółko. Współczuła Ariel, że musi z nią przebywać w jednym pomieszczeniu, bo chociaż tego na prawdę nie chciała to odrobinę wyżyła się na młodszej siostrze. Zapewne jak ochłonie będzie tego żałować, ale nic dziwnego, że w końcu Ariel po prostu wyszła z komnaty. Musi się wziąć w garść. Głęboko westchnęła, nic nie da jak będzie zachowywać się jak małe rozwydrzone dziecko. Stwierdziła, że najlepiej zrobi jak wyjdzie z tej przeklętej komnaty i pójdzie na spacer. Idąc korytarzami zmuszała się do tego by myśleć o czymkolwiek innym. Już dawno przestała się zachwycać wyglądem Czerwonej Twierdzy. Śmiała się sama z siebie. jaka była głupia przyjeżdżając tutaj. Oddałaby wszystko by móc w końcu wrócić do Riverrun, do rodziny. Przeszło jej przez myśl by uciec, byle gdzie. Może byłoby to i dobre. Weszła na taras i oparła się o barierkę łokciami. Gdzie ten Quentyl? Mogła mu zostawić załatwianie pokoju z Arrynami. Musi przypomnieć później swojemu rodzeństwu, że jak znów wpadnie na równie genialny pomysł jak załatwianie dużej rzeczy na własną rękę to niech ją ktoś po prostu walnie i uciszy.
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Taras Empty
PisanieTemat: Re: Taras   Taras Empty

Powrót do góry Go down
 

Taras

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 3Idź do strony : 1, 2, 3  Next

 Similar topics

-
» Taras widokowy
» Taras Widokowy
» Taras widokowy

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Westeros :: Włości Korony :: Królewska Przystań :: Czerwona Twierdza-