a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Boży Gaj



 

 Boży Gaj

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Go??

Anonymous

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptySro Lip 10, 2013 3:51 pm

Fatalny dzień dobiegł końca. Przyszła noc, niewiele lepsza. Czas spać. Elanea Targaryen ma obowiązek spać nie mniej niż cztery godziny na dobę. To osobista prośba wielkiego maestra, który z niejakim niezadowoleniem stwierdził, że ciotka króla ostatnimi czasy chodzi przemęczona.
Czas tej nocy płynie nieubłaganie, ale sen nie przychodzi. Smoczyca leży na wznak ze wzrokiem wbitym w sklepienie własnej komnaty, w dłoni ściska niewielki kawałek pergaminu, zupełnie jakby odnajdowała w nim bliżej niesprecyzowane źródło energii. Zaledwie kilka godzin temu dostrzegła tą niewielką notatkę na dywanie, zupełnie jakby ktoś wsunął ją pod ciężkimi, dębowymi drzwiami do wnętrza komnaty. Z niedowierzaniem raz po raz czytała treść wiadomości, to kręcąc głową, to z kolei marszcząc jasne brwi. Nic z tego, co zostało napisane, nie przemawiało do jej rozsądku… do serca zaś jak najbardziej. Obietnica, zapisana na niewielkim kawałku pergaminu, rozpalała ją od środka niepohamowaną nadzieją. Elanea cały dzień poświęciła na rozważanie propozycji, którą złożył nieznany jegomość, wyznaczając jedynie godzinę i miejsce spotkania.
Północ, Boży Gaj.
Targaryenówna miała prawo by powątpiewać w dobre zamiary kogoś, kto chce spotkać się z nią pod osłoną nocy, z drugiej zaś strony… nie miała wiele do stracenia. Zmarnowała cały dzień, pojedynkując się z własnymi myślami, aż w końcu uznała, że najwyższa pora zrealizować słowa największego autorytetu w jej długim życiu. Ojciec Elanei, znany ludom Westeros jako Aegon V, zawsze powtarzał swym dzieciom: o jednym musisz pamiętać. Jeżeli chcesz osiągnąć sukces, nie naśladuj nikogo. Można i trzeba uczyć się od innych. Ale nie wolno ich naśladować.
Uniwersalna prawda, której pokrycie być może Smoczyca znajdzie dzisiaj, kierowała jej ruchami, gdy cicho narzucała na bordowo-czarną suknię długi, brązowy płaszcz. Bard, który usłyszy, że jego pieśni są równie dobre, jak wiersze innego barda, nie powinien brać tego za komplement. Przeciwnie - powinien uważać to za obelgę. Bo to znaczy, że inny bard to numerem jeden, a nasz śpiewak jest dopiero drugi. Cóż z tego, że tuż za tym pierwszym? Lepiej być pierwszym bardem w królestwie, niż drugim…
Pan ojciec ciągle powtarzał: masz być pierwsza!
Dlatego Elanea uważa, że trzeba szukać własnej drogi. Ścieżki Aegona Zdobywcy i jego sióstr wiodły do sukcesu tylko dlatego, że nikt wcześniej nimi nie chadzał. Każdy, kto podąży tamtędy jako drugi, trzeci czy setny, będzie już tylko naśladowcą. Sukces leży na szlakach, których nikt dotąd nie wydeptał. Dlatego Smoczyca wymaga od siebie tylko jednej rzeczy: szukaj własnej drogi. Indywidualnej. Cokolwiek robisz, zawsze staraj się znaleźć swój styl, właściwe dla siebie podejście.
Elanea zawsze starała się unikać schematów. Szukała własnych dróg, takich, by nikt nigdy nie próbował jej z kimkolwiek porównywać, żeby wszyscy wiedzieli: jest pierwsza na tej drodze. Niech inni ją naśladują...
Boże Gaj pogrążony był w półmroku. Zza chmur niepewnie wyglądał księżyc, wystarczająco jasny, by oświetlić ziemię. Elanea mocno zacisnęła dłoń na ukrytym pod płaszczem sztylecie, rozglądając się spokojnym wzrokiem. Była Smoczycą. Była w Czerwonej Twierdzy. Była Targaryenem. Noc ani niepewnego pochodzenia goście nie są jej straszni. O wiele bardziej przerażająca była świadomość, że nie wie, czego tak właściwie spodziewać się po gościu…
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyCzw Lip 11, 2013 1:41 pm

MG


Ta noc miała przynieść wiele zmian. Wiele zmian dla całego królestwa, zmian, które mogą zadecydować o przyszłości i życiu tysięcy ludzi - zaś człowiek, który wkroczył w cień drzew w Bożym Gaju miał tego świadomość. Wiatr się wzmaga, chłód gryzie do kości. Taki wiatr przynosi głosy... podczas tego typu samotnych nocy przodkowie nawołują, opowiadają historie, zmieniają się w chór głosów... ale jeden głos jest inny... jeden głos... szepcze... szpieguje w ciemnościach...
Rosła postać wyłoniła się z mroku, gdy tylko w granice Gaju wkroczyła kobieta, wyczekiwana przez tajemniczego mężczyznę. Nie ukrywał się. Nie miał powodu, by to robić. Wszak jego zamiary nie były złe. Prawda...?
Złoty płaszcz Gwardii Królewskiej zaszumiał na wietrze wzniecionym ruchem rycerza. Blask księżyca oświetlił zbroję, odbijającą srebrne światło fascynującymi refleksami. Przystojna twarz rozpogodziła się na widok zakapturzonej postaci, tak zaciekle ukrywającej swą tożsamość.
- Tkwisz w ciemnościach, pani. - męski głos zabrzmiał nienaturalnie głośno w pogrążonym we śnie mieście. Boże Gaj nie należał do miejsc szczególnie ruchliwych nawet za dnia, nocą zaś otaczany był mieszanką magii i tajemniczości. Idealne miejsce na spotkanie pozbawione świadków. - Najostrzejszy sztylet nie uchroni Cię przed prawdą... - rycerz zrobił kilka kolejnych kroków w stronę Lady Targaryen. Elanea z tej odległości mogła dostrzec i rozpoznać twarz rozmówcy. Twarz należącą do ser Bodwyna Carona z Dorne, członka Gwardii Królewskiej. Zaufanego człowieka smoczego rodu. Uklęknął przed ciotką króla, chyląc głowę w akcie pokory. Dopiero po chwili ciężkiego milczenia zdecydował się na uniesienie wzroku i lekki uśmiech wystosowany wobec Lady Targaryen.
- Pani, przeczytałaś zatem moją wiadomość? - ser Bodwyn dźwignął się z klęczek i wyprostował przy akompaniamencie dźwięków tak charakterystycznych dla zgrzytu płyt ciężkiej zbroi. - Zgaduję też, że gotowa jesteś na... hm, wycieczkę? - rycerz uśmiechnął się delikatnie, prawie niewinnie. Słynął z łagodnego usposobienia do kobiet, które traktował z należytym szacunkiem, zaś Elanea Targaryen nie była żadnym wyjątkiem. Nie proponowałby jej również spotkania nocą, gdyby nie miał ku temu ważnych powodów - a powody był. I to niezwykle istotne dla samej Smoczycy, która zaintrygowana propozycją członka Gwardii Królewskiej postanowiła zmierzyć się z nim oko w oko, ciemną nocą, w cieniu Czardrzewa.
- Nie mamy zbyt wiele czasu, mężczyzna z którym chcę Cię skontaktować, pani, pozostanie w stolicy tylko do świtu. - dodał po chwili wahania ser Bodwyn Caron, zerkając na ciemne niebo. Nie chciał popędzać Lady Targaryen, ale w rzeczy samej... czas naglił...
Powrót do góry Go down
Reinmar Arryn

Reinmar Arryn
Nie żyje
Skąd :
Dolina Arrynów
Liczba postów :
656
Join date :
03/05/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyPon Wrz 02, 2013 8:30 pm

Starzy bogowie, czczeni przez Starków i ludy z Północy. Czy istnieli? A jeśli tak, to czy obchodził ich los mieszkańców krain ludzi? Drzewa o ludzkich twarzach. Czy naprawdę drzemała w nich starożytna moc? Reinmar nie lubił religii. Nie lubił bogów, starych ani nowych, Wojownika ani Matki, Pana Światła czy Bezimiennego. Mimo to, czasami przychodził do Bożego Gaju. Panująca tu cisza i spokój działała na niego kojąco. Tutaj czuł jak uchodzi z niego wściekłość. Tak też było i tym razem.
Musiał tu przyjść. Musiał.
Było już ciemno i nareszcie chłodniej.
Arryn narzucił na głowę kaptur i przyszedł do miejsca, w którym wciąż czczono dawnych bogów. Choć w stolicy, trudno było znaleźć kogoś religijnego. A kogoś religijnego i miłującego starych bogów trzeba by ze świecą w ręce szukać.
Reinmar usiadł pod drzewem. Na pniu wyryta była smutna twarz, która zdawała się płakać.
Arryn wyjął miecz i kawałek szmaty. Zaczął ocierać klingę z krwi...
Powrót do góry Go down
Allya Baratheon

Allya Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
535
Join date :
23/05/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyPon Wrz 02, 2013 9:44 pm

Wieczór pełen wrażeń? Cóż… mówiąc niezwykle oględnie, delikatnie i nie do końca trafnie - owszem. Drodzy lordowie oraz szlachetne damy, jak często spaceruje się po stolicy wraz z królem? Rzadko, fakt. A… jak często spaceruje się po stolicy wraz z królem… pod rękę?
Jeśli zwiesz się Ravath Targaryen to od wielkiego dzwonu. Ale gdy bogowie postanowili inaczej i od dwudziestu dwóch dni imienia lud zwie cię Lady Baratheon… to najwyraźniej w Westeros jest święto. Allya w momencie, w którym Aerys Targaryen tak niecnie zmusił ją do przejścia połowy stolicy w jego zacnym towarzystwie, prawie krzyknęła z przerażenia. A potem niewiele brakowało, by zapadła się pod ziemię z powodu nieadekwatnego do sytuacji stroju (niech R’hllor spopieli przeklęte myrijskie koronki!). Ten stan dezorientacji minął jednak równie szybko, jak się pojawił - przywołała na usta uśmiech i z dumą reprezentowała swój ród na dość… nieszczęśliwym ślubie Arryna i panny z rodu Tully. Już w sepcie Baratheonówna po dostrzeżeniu Artemis, która za wszelką cenę starała się zachować godność, miała nieodpartą ochotę wstać i przerwać farsę, jakiej świadkiem została. Sam widok tej unikającej się, jakby zabłąkanej, jakby przed sobą uciekającej pary rozdzierał jej serce. Jeszcze niedawno tak straszliwie odlegli, teraz tak straszliwie bliscy – dlaczego? Czym stało się dla tej dwójki życie? Dlaczego muszą cierpieć tak bezgranicznie? Rozpacz, ból i łzy są gwarancją istnienia Siedmiu? Och, dziękujemy bardzo. Nawet jeśli śmiech i radość są analogicznymi gwarancjami. W najlepszym razie we wspólnym życiu Damona i Artemis może być śmiesznie? Zbyt rzadko, bogowie, zbyt rzadko podajecie śmiertelnikom makowe mleko…
Żadne z tych pytań i gdybań, pałętających się po głowie podczas trwania całej uroczystości, nie mogło wprawić Baratheonówny w weselny nastrój. Usilnie zastanawiała się, co ze sobą począć, byleby w przypływie frustracji nie rzucić niekoniecznie poprawnym słowem, aż nagle… decyzja przyszła sama. I była o tyle łatwiejsza, że ten cały teatr nie tyle się skończył, co całkiem zmienił swą postać. Nie było żadnego zamykania części oficjalnej, żadnego zapraszania gości na symboliczną lampkę czegoś mocniejszego, żadnego gremialnego przechodzenia do sali bankietowej. Nagle okazało się, że wszyscy ni stąd, ni zowąd, mają w dłoniach pełne kieliszki, dosłownie było tak, jakby jednym niedostrzegalnym ruchem zgodnie wyjęli je z sakiew. Baratheonówna na uczcie wychyliła jeden, dwa… och, niech będzie - cztery kielichy wina, po czym wymawiając się kobiecymi dolegliwościami, czym prędzej uciekła spod łasych spojrzeń nieco już podpitych rycerzy. Otulona jedynie zwiewnym szalem, z policzkami zaróżowionymi od wypitego alkoholu, za to przyodziana w dziwnie beztroski nastrój przemierzała bezkresne korytarze Czerwonej Twierdzy, aż w pewnym momencie z niejakim rozbawieniem stwierdziła, że…
…  najwyraźniej zabłądziła. Kamienny chodnik nagle się urwał, zaś sam zamek wyrzucił Baratheonównę w miejsce, którego nie sposób pomylić z żadnym innym - do bożego gaju mianowicie. Allya wkroczyła w cień drzew i, nawet nie zdając sobie sprawy z obecności Lorda Arryna, swoim wejściem potwierdziła w całej rozciągłości koncepcję, jakoby kobiety lekko podchmielone były o wiele… swobodniejsze. Weszła zatem do bożego gaju tak, jakby wchodziła do łóżka, stąpała krokiem takim, jakby po drodze zsuwała podwiązkę z ud, unosiła dłonie tak, jakby zaraz miała rozpiąć kremowy koronkowy gorset, zadarła głowę do góry tak, jakby odkryła sobie coś z wilkora Starków i uśmiechając się do migoczących na niebie gwiazd…
… w końcu zauważyła, że ten ruchomy cień na prawo to nie krzak i że… nie jest sama.
Uśmiech natychmiast zniknął z ust Allyi, a do tej pory wyciągnięte w stronę nieboskłonu dłonie błyskawicznie powędrowały do łydki, skąd Łania sprawnie wyłuskała niewielki, ale najwyraźniej ostry sztylet. Usta, w przypływie paniki zaciśnięte w wąską kreskę, wymamrotały po chwili coś cicho, zaś sama Baratheonówna wyprostowała się gwałtownie, na wskutek czego o mało nie pacnęła tyłkiem o ziemię. Przeklęci Arborczycy i ich wino…
- … szanowny panie, broń, noc i obecność Starych Bogów niezbyt  sprzyja zawiązywaniu przyjaźni. - rzuciła ostrożnie, usiłując dostrzec twarz dość… niespodziewanego towarzysza. - Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że tych ostatnich nie zapraszałam, sami przyszli. - mruknęła ciszej, zatrzymując się w plamie światła rzucanego przez księżyc. Patowa sytuacja? Cóż, nie w noc, podczas której Allya oddała się swej jedynej miłości - złotemu arborskiemu. - Zamiast bogów przydałby się herold, mógłby zapowiedzieć moje przybycie… - dorzuciła z czymś na wzór ironii i dygnęła delikatnie, co w połączeniu z trzymanym w dłoni sztyletem musiało wyglądać dość… niecodziennie. Jeśli teraz Starzy Bogowie zamienią ją w krzak agrestu, Łania stanie się niepodważalnym dowodem, że jednak istnieją i mają się całkiem nieźle.
- Lady Baratheon z Końca Burzy, która na swoje nieszczęście dziś odkryła w sobie małą dziewczynkę. Żywię nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłam? - uśmiechnęła się delikatnie do cienia, który (miejmy nadzieję) nie zechce jej skrócić o głowę mieczem, którego klinga od początku spotkania złowrogo połyskuje w blasku księżyca. Allya wtakim wypadku już woli być agrestem.
Powrót do góry Go down
Reinmar Arryn

Reinmar Arryn
Nie żyje
Skąd :
Dolina Arrynów
Liczba postów :
656
Join date :
03/05/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyPon Wrz 02, 2013 10:14 pm

Valyriańska stal była wdzięczną, a zarazem niebezpieczną towarzyszką. Klinga bastardowego miecza była tak ostra, że wystarczyło jej dotknął, by na ciele pojawiła się strużka krwi. Reinmar pamiętał jak bardzo pragnął tej broni. Mimo to, nigdy o nią nie poprosił pana ojca. Sama przypadła mu w udziale, gdy tylko dowiódł, że jest prawdziwym synem Doliny. Była jego dziedzictwem. Symbolem Namiestnika Wschodu i dumą Gór Księżycowych. Arryn, choć nie należał do ludzi bogobojnych, coraz częściej siadał w Bożym Gaju, by - polerując klingę miecza - oddać się rozmyślaniom.
Miękka tkanina szmaty sunęła po idealnie gładkim i wyważonym ostrzu, usuwając plamy krwi. Klinga zalśniła zimno, gdy padł na nią blask miesiąca. Była pełnia. Czas zmór i strachów.
Do czujnego ucha Reinmara dobiegł dźwięk kroków. Kroków lekkich i zwinnych, jakby stawiał je cieniokot. Mężczyzna nie poruszył się. Zmrużył oczy, spod kaptura wypatrując śmiałka, który zakłócił jego spokój. Smukła sylwetka, której kontur wyraźnie odcinał się na tle bladego księżyca zdawała się być nierealna niczym Dziecię Lasu. Czy to możliwe, by stare bajania były prawdą?
Arryn, głupcze.
Kobieta poruszała się zwinnie, swobodnie. Nagle, zatrzymała się.
Zauważyła mnie.
Sięgnęła do łydki. W jej dłoni błysnął sztylet.
Czy potrafi się nim posługiwać?
Przemówiła.
- ...nie przybyłem tu bynajmniej, by zawierać przyjaźni, Pani - głos Arryna był cichy. Niski, chrapliwy, brzydki. Nie pasował do miejsca ani sytuacji. Wciąż siedział wprost na ziemi, plecami oparty o szorstki pień drzewa, z kapturem na głowie.
- Pozwolę sobie zauważyć, Pani, że i bez herolda Twoje zjawienie się wywołało nader mocny efekt - powiedział. Powstał. Mimo swego wzrostu i budowy, Arryn poruszał się nader zwinnie. Ruchami przypominał wielkiego, drapieżnego kota.
- Reinmar Arryn z Doliny - przedstawił się, ściągając kaptur opończy z głowy. - Towarzystwo każdego z Baratheonów to prawdziwy skarb.
Milczał przez chwilę.
- Czego szukasz w Bożym Gaju, Lady Baratheon, odkrywająca w sobie małą dziewczynkę?
Powrót do góry Go down
Allya Baratheon

Allya Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
535
Join date :
23/05/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyWto Wrz 03, 2013 9:32 am

Lord Baratheon, człowiek z natury spokojny (a przynajmniej w porównaniu do swej dziatwy), często zwykł mawiać: wyciosanie rzeźby dłutem nie jest trudne. Dopiero szlifowanie wymaga kunsztu. Podobnie jest z uzbrojeniem: zrobić to żaden problem, trudność polega na doprowadzeniu go do perfekcji. Allya, zaledwie jako kilkuletnia dziewczynka, chłonęła jego słowa niczym Aylward wino i to właśnie panu ojcu zawdzięcza pewną cechę, której często nadobne damy są pozbawione - Baratheonówna szanuje broń. Każdą. Dorastając w towarzystwie dwóch starszych braci dość szybko pojęła, że w żadnym aspekcie nie może być od nich gorsza, co już wkrótce zaskutkowało uciekaniem z zajęć szydełkowania i wymachiwaniem drewnianym mieczem razem z rodzeństwem. Podczas tych treningów, które z czasem zostały zaakceptowane nawet przez panią matkę i wkrótce przybrały poważniejszy obrót, gdy tylko drewno zostało zastąpione przez stal, Allya odkryła tajemnicę szermierki. Serce atakującego powinno bić w tym samym rytmie, co serce przeciwnika. Trzeba wczuć się w ten rytm. Wojownik musi przewidzieć każdy ruch swojego celu. Jego broń powinna nie tyle prowadzić, co antycypować jego ruchy. Jeżeli zabijany tańczy, to klinga miecza też powinna tańczyć, o sekundy wyprzedzając każdy jego ruch, tak, aby w kluczowym momencie napotkała opór... w formie przebijanego ostrzem ciała. By zaś tego dokonać, należy szanować swoją broń. I Reinmar Arryn robił to wybitnie.
- Przybyłeś zatem, by zdobywać wrogów, ser? - na ustach Baratheonówny wykwitł delikatny uśmiech, gdy spokojna niczym kamienna chimera wpatrywała się w siedzącego towarzysza. - Zbędny trud, niepotrzebne znoje. W stolicy można wyróżnić jedynie dwa typy ludzi - wrogów i prostytutki. Prawdziwy problem pojawia się dopiero wtedy, gdy przeciwnik jest jednym i drugim. - cóż, gdy Allya następnym razem wyruszy na nocną eskapadę po Czerwonej Twierdzy, zabierze ze sobą skrybę. Najwyższy czas zaczął spisywać te mądrości. Zaśmiała się cicho na kolejne słowa mrocznego towarzysza i pomimo wyraźniej swobody w głosie, wbiła w niego czujne spojrzenie, gdy prawie bezszelestnie podniósł się z miejsca i ruszył w jej stronę.
- Mocny efekt... niestety na poziomie zażenowania. - odparła spokojnie, po raz pierwszy od początku tej rozmowy mając okazję do ujrzenia twarzy towarzysza. W rzeczy samej, okazał się nim Reinmar Arryn we własnej osobie... niezaprzeczalnie potężny i bez wątpienia nieposkromiony.
Jak burza.
Pomyślała z dziwnym zadowoleniem, po czym najwyraźniej utwierdzona w przekonaniu, że broń będzie zbędna, uniosła rąbek sukni w górę, wsuwając sztylet w futerał przymocowany do łydki dwoma paskami z jeleniej skóry.  
- Lordzie Arryn, na Ziemi Burz istnieje pewno powiedzenie, szczególnie lubiane przez naszych chorążych... Baratheon, świetny w walce, woli hańbić chłopkę w halce. - rozprostowała dłońmi materiał sukni i z wesołym uśmiechem na ustach spojrzała wprost na Arryna, doskonale świadoma, że jeszcze nie raz pomni jej słowa. - Skarby w wojnie, przekleństwo w życiu. - dodała po chwili, odrzucając na plecy nieposłuszne pasmo ciemnych jak nocne niebo włosów. Kolejne słowa ser Reinmara prawie wzbudziły w niej salwę śmiechu, stłumioną na szczęście w zalążku. Wszak nie byli podlotkami na nocnej schadzce za karczmą!
- Zapewne tego samego, czego szuka każdy odwiedzający to miejsce. - odparła po chwili niemego namysłu, mimowolnie zerkając w stronę nieba. - Spokoju. Odpoczynku. Odpowiedzi na nigdy niewypowiedziane pytania? - uśmiechnęła się lekko, po czym, najwyraźniej natchniona jakąś myślą, przeniosła wzrok na Reinmara. - I poniekąd Ciebie, Lordzie Arryn. - do tej pory spokojna twarz nagle zbezczeszczona została przez dziwny wyraz zaciekłości, gdy Allya sięgnęła dłonią do szerokiego rękawa sukni i już po chwili, jakby za sprawą bogów, wysunęła z niego niewielki plik kilku listów, obwiązanych lnianym sznureczkiem. Zastanawiający był jedynie drobny szczegół - zerwane laki nie posiadały herbu rodu Baratheon, tylko...  - Aylward jeszcze przed ślubem musiał opuścić Królewską Przystań i nie mając okazji, by porozmawiać na osobności, prosił... bym przekazała Ci ten drobny upominek, ser. - niebieskie oczy Allyi zabłyszczały złowrogo, gdy po raz ostatni obdarzała spojrzeniem odcisk herbu na wosku. - W jednym z listów wszystko wyjaśnia... i prosi o dyskrecję. - z chwili na chwilę wyraz zaciętości na twarzy Baratheonówny ulegał złagodzeniu, aż w końcu prawie całkowicie zniknął. Jedynie podszyte furią spojrzenie świadczyło o tym, że komuś udało się rozpętać burzę...
Powrót do góry Go down
Reinmar Arryn

Reinmar Arryn
Nie żyje
Skąd :
Dolina Arrynów
Liczba postów :
656
Join date :
03/05/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyWto Wrz 03, 2013 10:16 am

Reinmar stał nieruchomo niczym posąg. Obie dłonie wsparł na czarnej rękojeści rodowego miecza, Banshee. Zwykle dumnie wyprostowany, teraz był lekko zgarbiony. Może coś go trapiło, a może najzwyczajniej był zmęczony. Zmęczony Królewską Przystanią, jej intrygami, mieszkańcami i jej smrodem. Za plecami Arryn wznosiło się czardrzewo o mlecznobiałej korze. Czerwone liście przypominały tysiące zakrwawionych dłoni. W pniu wyżłobiono ludzką, choć groteskowo zniekształconą twarz o smutnych oczach. Zaschnięta, czerwona żywica przypominała krwawe łzy. Drzewo zdawało się płakać, zasmucone tym co działo się w Siedmiu Królestwach.
Jedynie dwa typy ludzi - powtórzył w myślach słowa niewiasty.
- Więc kimże Ty jesteś, Pani? - zapytał, nie poruszając się o cal. W jego czujnych, intensywnie niebieskich oczach widać było blask rozbawienia. - Z pewnością, nie należysz do prostytutek, więc... Chyba musisz należeć do mych wrogów...?
Ród Baratheonów z Końca Burzy był iście nietuzinkowy i takich też miał przedstawicieli. Młody, nieustraszony Aylward jako jeden z niewielu zdobył szacunek, a także szczerą przyjaźń Reinmara. A teraz jego siostra... Choć nie wypowiedziała swego imienia, Reinmar pamiętał ją doskonale i wiedział kim jest. I tak, czuł pod skórą, że była tak samo nieustraszona jak jej brat. Miał nadzieję, że nie było to złudne wrażenie, choć instynkt rzadko go mylił.
Podążył wzrokiem za sztyletem, który bezpiecznie spoczął na smukłej łydce.
- Widzę, że każdy tutaj nosi jakiś rodzaj broni - zauważył. - Sztylety, trucizny, intrygi. Jest w czym wybierać.
Nie powstrzymał uśmiechu, słysząc kolejne słowa swej interlokutorki. Powiedzenie jak ulał pasowało do młodego Aylwarda Baratheona. Choć w walce zaiste nie brakowało mu odwagi, to wciąż był młodzieńcem, który lubił jak w głowie szumiało mu mocne wino, a na przyrodzeniu wiła się zgrabna niewiasta. Cóż, jakże można go było winić? Z drugiej strony, jakże można nie było rzec "wina Baratheona"...?
Uśmiech, który wcale nie dodawał mu urody, szybko zniknął z jego twarzy, widząc grymas wściekłości niewiasty. W jej oczach zdawała się szaleć burza. Z jej twarzy czytał żądz mordu. Dopiero teraz, panna Baratheon wydała mu się piękna.
Zbliżył się i sięgnął po listy. Nie zważając na kurtuazję, przeczytał je pobieżnie w blasku miesiąca. Na jego surowej twarzy przez chwilę widać było gniew, który powoli mijał, gdy dotarł do ostatniego pergaminu. Pergaminu, na którym słowa kreślił jego sojusznik. Oderwał wzrok od listów i schował je pod opończą.
- Dziękuję, Pani - powiedział po dłuższej chwili. W jego niskim głosie brzmiała niebezpieczna nuta, dobitnie świadcząca o tym, że choć jego twarz była jak wykuta z kamienia, to wieści wzburzyły krew Arryna. - To bardzo cenny podarunek.
Wciąż widział furię w jej oczach. Ta dzikość i ten gniew...
- Spełnię wolę Aylwarda - zapewnił, nie odwracając wzroku.

Powrót do góry Go down
Allya Baratheon

Allya Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
535
Join date :
23/05/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyWto Wrz 03, 2013 4:57 pm

Pradziad Allyi, Lord Lyonel Baratheon, gdyby jeszcze żył, miałby sto pięć dni imienia... czyli i tak już by nie żył. Był ojcem ojca jej ojca, był drugim, a w zasadzie pierwszym pradziadkiem Baratheonówny i to po nim Aylward odziedziczył zapalczywy charakter, skłonność do nałogów, bydlęcą siłę fizyczną i parę innych jeszcze cech, o których na razie niezręcznie jej mówić. Stary Lyonel był na przykład zajadłym rozpustnikiem, co brzmi nieco tautologicznie, bo przecież w tamtych czasach, za czasów panowania Daerona II, w tamtych stronach, w znanym z rozwiązłości Południu, rozpusta była elementarną zasadą, kobiety żyły tam w udręce, w pogromie i w poniżeniu. Ale Lyonela niewypowiedzianie drażniły te udręczone, gromione i poniżone niewiasty; może upokarzało go ich upokorzenie? To bardzo możliwe... Lord Baratheon dotknięty był manią wielkości, a wielkość, nawet urojona, nie znosi małości, zaś... upokorzenie jest małością. Allya, stojąc naprzeciwko Reinmara Arryna mimowolnie odnajdywała w nim cechy swojego pradziada, co brzmiąc nieco tragicznie... dobrze świadczy o wojowniku z Doliny. Wystarczyło jedno powłóczyste spojrzenie Baratheonówny, by nawet pomimo mroku nocy dostrzegła muskularną sylwetkę, szerokie bary, dłonie jak bochny... i olbrzymi miecz, wyglądający w takich rękach jak zabawka.
- Cóż... skoro ja odgrywam wroga, Tobie, Lordzie Arryn, pozostała rola prostytutki. - oparła spokojnie, owijając szczelniej ramiona zwiewnym szalem, bogom dzięki nie wykonanym z myrijskiej koronki. Jedynie wyraźnie rozbawione spojrzenie i uśmiech, który wbrew woli Allyi wtargnął na jej usta, świadczyły o najwyższym stopniu rozbawienia tą krótką wymianą zdań. Jeśli tak prezentują się damy lekkich obyczajów w Dolinie, to jak wyglądają ci, którzy korzystają z ich usług...? Cóż, odpowiedź jest prosta: tak, jak Aylward.
Na brzmienie kolejnych słów Lorda Arryna mimowolnie zerknęła w stronę imponującej, czarnej rękojeści miecza, który mężczyzna z Doliny nosił przy pasie. Potrafiła docenić kunszt wykonania broni i nawet teraz, widząc zaledwie niewielką część ostrza, doskonale wiedziała, że nie jest to zwykły oręż. Co więcej, nadal przytłumione arborskim winem myśli delikatnie, zupełnie jak morskie fale obmywająca brzegi Tarthu, podpowiedziały Baratheonównie, że Arrynowie posiadają miecz z valyriańskiej stali. Czy dorównywał urodą Piorunowi, który strzegł Końca Burzy...?
- Wyjawię Ci pewną tajemnicę, ser. - oczy Allyi zalśniły w blasku księżyca, gdy przechylała delikatnie głowę w bok, wpatrując się w Arryna tak, jakby miała zamiar narysować w pamięci mapę jego ciała. - Najskuteczniejszą bronią w Królewskiej Przystani jest spryt. Najlepiej zaś, by szedł w parze z inteligencją. - kąciki ust Baratheonówny opadły nieznacznie, gdy sięgnęła pamięcią do przeprowadzanej niedawno rozmowy z... Lordem Whentem.
Ostrożność to niepodważalny dowód inteligencji. Inteligencji… i sprytu.
Od kiedy ser Rossel stał się dla niej inspiracją do przemyśleń? Drgnęła mimowolnie na samo wspomnienie złotych, wypranych z uczuć oczu i niewiele brakowało, by zaklęła w najlepsze, odpychając od siebie niewesołe wspomnienia ze spotkania z dziedzicem Harrenhal. Allya zacisnęła pełne usta w wąską kreskę i dając Arrynowi czas na zapoznanie się z treścią listów, wbiła płonący dziką furią wzrok w Czardrzewo. Nie mogła ukryć tego, iż była w niej wściekłość, zupełnie taka, jaka ogarnia kobietę, gdy zostaje przyłapana w cudzym łóżku, albo kiedy niespodziewanie zedrze się z niej kołdrę. Niech demaskator ma się na baczności! Gdy zaś ser Reinmar ponownie zabrał głos, już spokojniejsza posłała mu roztargniony uśmiech, kiwając delikatnie głową.
- To nie tylko podarunek... to także namacalna przestroga przed dwulicowością. - stwierdziła po chwili milczenia, wyraźnie smakując ostatnie słowo. W tym krótkim momencie ciszy chodziło jednak także o coś innego - Allya nasycała się tonem głosu Lorda Arryna. To nie jego twarz, ale słowa oddawały prawdziwy stan ducha mężczyzny... i chyba to najbardziej zaimponowało Baratheonównie. Żadnych grymasów wściekłości, żadnego teatrzyku uczuć. Jedynie dźwięk głosu.
- Nie śmiem w to wątpić. - odparła cicho, z żelaznym spokojem odpierając intensywnie niebieskie spojrzenie Lorda Arryna. Stojąc tak w milczeniu, za całe złoto kryjące się na Zachodzie nie potrafiła pojąć, skąd ktoś miał w sobie na tyle odwagi... albo głupoty, żeby zaatakować tego człowieka. I dlaczego to zrobił. To pytanie najpewniej zadawali sobie wszyscy od początku wojny w Dolinie... i będą je zadawać na wiele lat po tym, gdy kości poległych zostaną rozwleczone po Górach Księżycowych przez watahy wilków. Panujące w gaju milczenie, choć dziwnie przyjemne, nie mogło trwać wiecznie - Allya poruszyła się w końcu, odgarniając z czoła kosmyk włosów i dygając z gracją, jak przystało na damę, która zdołała załatwić interesy swego rodu.
- Zaszczytem było móc Cię w końcu poznać, Lordzie Arryn. - słowa, słowa, bagatelne i pozornie puste. Baratheonówna zerknęła na niebo i księżyc, który wskazywał, że zapadła już głęboka noc, po czym postawiła jeden, zgrabny krok w tył. - Niestety, jutro... - urwała na moment, nie za bardzo wiedząc, jak nazwać to, co czekać będzie ją gdy tylko wzejdzie słońce. - ... jutro czeka mnie jeszcze jedno spotkanie, bez wątpienia o wiele mniej przyjemne niż nasze. Powinnam odpocząć. - uśmiechnęła się delikatnie, choć z wyraźnym przymusem. Mniej przyjemne? Allyi bez wątpienia przyda się zbroja... i obusieczny topór Aylwarda. - Dobrej nocy, Lordzie Arryn. - dodała ciszej, odwracając się w końcu i po chwili namysłu wybierając drogę która, jak jej się wydawało, prowadziła do korytarza w zachodniej części Twierdzy.
Powrót do góry Go down
Reinmar Arryn

Reinmar Arryn
Nie żyje
Skąd :
Dolina Arrynów
Liczba postów :
656
Join date :
03/05/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptySro Wrz 04, 2013 1:14 pm

Uniósł lekko brwi, słysząc słowa lady Baratheon. Cóż, nie brakowało jej ciętego języka. Reinmarowi przypadło to do gustu.
- Cięty masz dowcip, pani, ostrzejszy od niejednej klingi - zauważył. W jego głosie zabrzmiała nuta aprobaty. Reinmar cenił sobie ludzi o silnym charakterze, a Allya zdecydowanie do takich się zaliczała. Daleko jej było do dam, którym w głowach jedynie gładkolicy rycerze w lśniących zbrojach, ballady o wielkich czynach i marzenia o gorącej miłości, na myśl o której dotykały się wieczorami w swych jedwabnych pościelach. Arryna mdliło od takich niewiast. Nie nadawały się do niczego oprócz chędożenia i rodzenia dzieciaków.
Mężczyzna spojrzał na Allyę badawczo. Wiedział, że nie brak jej ani sprytu ani inteligencji. Nie było jednak potrzeby o tym mówić. Szedł o zakład, że sama dobrze zdaje sobie z nich sprawę. Kiwnął tylko lekko głową, potwierdzając jej słowa.
Czarne skrzydła, czarne słowa.
Ileż to jeszcze wieści dzisiaj do niego dotrze?
- [b]Żywię nadzieję, że przyjdzie nam się jeszcze zobaczyć, Pani[/i] - powiedział. - [b]Dobrej nocy i Tobie.[/i] - pożegnał rozmówczynię.
Gdy został sam, znów przestudiował treść listów. Tym razem powoli i skrupulatnie, rozważając każde słowo.
Wysoko jak honor.
Czas było iść.

/zt
Powrót do góry Go down
Rhaena Targaryen

Rhaena Targaryen
Nie żyje
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
342
Join date :
30/04/2013

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyNie Lut 16, 2014 4:11 pm

Rhaena nic nie czuła do Drzew czczonych przez Starków i ludzi północy, wyznawała Wiarę Siedmiu, ale lubiła Boży Gaj. Czuła się tutaj spokojna i odprężona, to miejsce koiło smutki i uciszało burzę w głowie. Do tego podobały jej się piękne Drzewa Serca... białe pnie o liściach czerwonych jak krew, nawet upiorne twarze na nich nie mogły zmącić ogólnego wrażenia.

Dlatego też wybrała to miejsce na spędzenie kilku najbliższych godzin. Miała serdecznie dość swojej komnaty, pościeli, wanien, służących i jednego widoku z okna wykuszowego. Szum liści był taki kojący... Poleciła strażnikom zostać przy wejściu do Bożego Gaju, na nich też nie mogła już patrzeć, gdy widziała którego z nich, lub choć słyszała, od razu przypominała jej się scena z Wielkiej Sali i to, że nie odstąpią jej dopóki Król nie przedstawi jej męża i mu jej nie odda. Ten strach stopniał teraz nieco w obliczu smutku spowodowanego tragedią śmierci jej bratanicy i królowej, oraz jej nienarodzonego dziecka. Aerys musiał cierpieć niezmiernie, stracił w jednej chwili żonę i dziedzica, być może następce tronu. Chciała go pocieszyć, porozmawiać, ale nie chciał jej widzieć... był wciąż na nią tak wściekły, czy nie miał czasu na nic innego jak królewskie obowiązki i żal? Nie wiedziała i zgadywać nie chciała. Rozłożyła koce pod drzewem i ułożyła się w promieniach delikatnego słońca filtrowanego przez liście Czarderzewa. By nie myśleć, skupiła się na lekturze...

Tego czego doczekała się Rhaena w Bożym Gaju, nie było ukojeniem a informacją, że czas najwyższy ruszyć z Zamku. Jedyna przepustka jaką dostała od dawna. Mogła oczywiście wciąż pod strażą, ruszyć na pole turniejowe.
Oddała książkę i koc służącej, która przyleciała zaraz za posłańcem i otoczona trzema gwardzistami, spowita w czarną suknię, białowłosa piękność opuściła Boży Gaj, czując, że ten dzień jeszcze długo nie dobiegnie końca...

//zt//
Powrót do góry Go down
Beren Umber

Beren Umber
Północ
Skąd :
Ostatnie Domostwo
Liczba postów :
133
Join date :
14/01/2014

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyNie Kwi 24, 2016 4:24 pm

Czerwona Twierdza była jak całkowicie wymarły, opustoszały ul, w którym jedynym namacalnym bytem była cisza – tak gęsta i nienaturalna, że można było ciąć ją toporem. Żadnych zbędnych dźwięków, żadnych pospiesznych kroków służby, żadnego echa rozmów, wyłącznie nieme mury i smutne westchnięcia wiatru przemykającego pomiędzy krużgankami. Było to jednak milczenie pozorne, na które nie nabrałby się nikt, kto posiadał choć odrobinę zdrowego rozsądku – po wydarzeniach w Królewskich Ogrodach wszystkie dźwięki i ludzkie życia zniknęły za zamkniętymi drzwiami gościnnych komnat bądź jeszcze o świcie opuściły mury zamku, pragnąc jak najszybciej zostawić za plecami wspomnienie płonących stosów.
Starzy Bogowie świadkiem, że nawet tak – zdawałoby się – gruboskórny człowiek jak Beren Umber marzył wyłącznie o opuszczeniu stolicy Siedmiu Królestw i powróceniu na zimną, przykrytą płaszczem śniegu, ale przynajmniej bezpieczną Północ, co jeszcze przed dwoma dniami było oksymoronem. Dziedzic Ostatniego Domostwa przejawiał jednak w tym względzie dość pragmatyczne podejście i ponad nieznanymi zagrożeniami stawiał te, w otoczeniu których dorastał. Watahy coraz bardziej zuchwałych wilków, wciąż i wciąż liczniejsze oddziały dzikich, zdradliwy mróz, snarki i grumkiny – wszystko wydawało się lepszą alternatywą od wątpliwie wyczekiwanego awansu na kolejną podpałkę pod królewski stos. Umber najpewniej opuściłby Czerwoną Twierdzę z samego rana, podobnie jak zatrważająco wielu przedstawicieli innych rodów, jednak w stolicy zatrzymały go dwa, niezależne od siebie czynniki.
Po pierwsze – nigdy nie wyruszał w podróż, nie klękając wpierw przed Drzewem-Sercem.
Po drugie – honor człeka z Północy (czego nie należało mylić z niejednokrotnie nic niewartym honorem rycerza) nakazywał mu upewnienie się, że bezpieczeństwo damy, którą wczoraj wyratował z opałów, jest bezpieczeństwem pewnym.
Wspomnienia z Królewskich Ogrodów nakładały się na siebie, przez co Beren nie potrafił powiedzieć, jak doszło do feralnego zdarzenia – w jednej chwili z niedowierzaniem wpatrywał się w płonące stosy, na których życie traciły trzy członkinie królewskiego rodu, w drugiej odpierał napór wzbierającego tłumu, rozbijającego się o potężnego Umbera niby fale o przybrzeżne skały, w trzeciej zaś ledwie kilka cali nad ziemią łapał upadającą kobietę, najpewniej chroniąc ją przed przykrymi siniakami i jeszcze bardziej przykrym stratowaniem. Nie mieli zbyt wiele czasu, by porozmawiać – na dobrą sprawę w tamtym momencie nikt nie wykazywał się zbytnią elokwentnością, więc gdy tylko Beren upewnił się, że (jak zwiedział się w kilku naprędce wymienionych słowach) panna Baratheon nie ucierpiała i odnalazła przedstawicieli swego rodu, dziedzic Ostatniego Domostwa skłonił się z właściwą sobie niezdarnością i zniknął za drzwiami Królewskiej Sali Balowej, niemal zahaczając głową o wysoko sklepioną framugę. Jak to jednak bywało z mężczyznami jego pokroju, resztę bezsennej nocy spędził na rozmyślaniach, co zrobił źle i dlaczego, na bezimiennych Bogów Północy, uciekł jak spłoniona dziewica, nie oferując odprowadzenia do Czerwonej Twierdzy. Winę ostatecznie zrzucił na własną głupotę oraz natłok emocji, którym został poddany podczas tej krótkiej (i ma szczerą nadzieję, że ostatniej) wizyty w Królewskiej Przystani, jednak ani bezmyślność, ani skumulowane doznania nie zwalniały go z poczucia obowiązku – i właśnie dlatego nad ranem posłał do delegacji z Końca Burzy jednego ze swych ludzi, aby ten przekazał całemu rodowi pozdrowienia, zaś tej szczególnej przedstawicielce zaproszenie na rozmowę w najbardziej opustoszałym z opustoszałych miejsc, jakie dziś można było odnaleźć w całej Czerwonej Twierdzy.
W ten sposób Beren Umber znalazł się w Bożym Gaju – zadziwiająco niespokojny jak na kogoś równie potężnego i jednocześnie niezdrowo wręcz zaniepokojony własnym postępowaniem. Tutaj, na południu, wszystko wyglądało zupełnie inaczej – począwszy od palenia członków własnej rodziny na stosie podczas wesela, kończąc zaś na kontaktach ze szlachetnie urodzonymi damami. Dziedzic Ostatniego Domostwa nie miał bladego pojęcia, czy wypada w podobny sposób zapraszać kobietę z jednego z wielkich rodów na spotkanie ani czy nie zostanie to uznane za nietakt, ani nawet czy ktoś tego nie poczyta za próbę schadzki – im dłużej Umber o tym myślał, tym tragiczniejszy obrót przybierały jego myśli, aż zatrzymał ten nierozsądny potok wątpliwości na klęknięciu przed Drzewem-Sercem, które całkowicie różniło się od tych na Północy, jedynie potwierdzając teorię Berena, jakoby południe było szalone w każdym swym aspekcie. Wielki dąb porastały pnącza winorośli, docierające aż do rozłożystych gałęzi – dziedzic Ostatniego Domostwa pragnął wierzyć, że Starzy Bogowie usłyszą jego modły nawet tutaj, setki mil od domu, w miejscu, które zdawało się być opuszczone przez wszystkie znane ludzkości bóstwa. Umber pragnął wyłącznie (czy też ) bezpiecznej drogi powrotnej na Północ i łagodnej zimy, nigdy nie ośmielił się prosić o więcej niż dwie rzeczy – sam narzucił sobie ten limit, doskonale wiedząc, że za każdą wypełnioną modlitwę Bogowie będą oczekiwali czegoś w zamian. Był to sprawiedliwy układ, na który Beren nigdy nie narzekał, nawet jeśli ich prośby miały znacznie wyższą cenę – ale w końcu taki przywilej posiadały bezimienne bóstwa, dziś nadstawiające uszu w Bożym Gaju Czerwonej Twierdzy. Panująca tutaj cisza sprzyjała wewnętrznemu monologowi, który najpewniej trwałby jeszcze kilka dłuższych chwil, gdyby nie doskonale słyszalny w martwym milczeniu szelest suchych liści ustępujących pod czyimiś krokami. Wraz ze zjawieniem się wyczekiwanego gościa, nastała najwyższa pora, by wypełnić drugą część przygotowań do podróży – Umber podniósł się z klęczek w milczeniu i spokojnie obrócił ku kobiecie, którą wbrew wszelkiemu rozsądkowi zapragnął ujrzeć przed wyjazdem na Północ. Choć miał czas, by przygotować się do tej rozmowy, z jego gardła padło wyłącznie niskie, zachrypnięte
- Szlachetna pani...
Powrót do góry Go down
Adrilla Baratheon

Adrilla Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
17
Join date :
01/05/2015

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyNie Kwi 24, 2016 10:46 pm

Wspomnienia królewskiego wesela w jej głowie straciły całkowicie swoje ostre kontury, zlewając się w stłoczoną masę zapachów, barw i dźwięków. I tak było lepiej- powtarzała to sobie przed snem, bezdźwięcznie poruszając pobladłymi wargami w miernej próbie uspokojenia kołaczącego w panice serca. Tak było lepiej- pamiętać tylko skwierczenie palących się bierwion i strzelające wysoko w górę snopy iskier. I tylko tyle należało zapamiętać, tylko drewno i liżące je płomienie ognia; za to okropny, duszący swąd palonych ciał, mdlący odór srebrnych włosów płonących jak pochodnia, i krzyków, krzyków, które były najgorszą partią widowiska, należało zapomnieć. Należało zapamiętać tylko to, jak żałosnym wydał jej się uciekający w popłochu tłum głupców, pijanych winem i tchórzostwem. Zapomnieć natomiast chciała o rwącym się w piersi oddechu, o dotyku spoconych niemiłosiernie ciał, które ocierały się o nią z każdej strony i o smaku uderzających ją w ust łokci i dłoni, o smaku wciskanych między zębów atłasów i myrijskich koronek.
Zapomnieć należało też o królu i całej jego przeklętej rodzinie. Myślenie o tym było zbyt niebezpieczne w samym środku smoczej paszczy- mogło więc poczekać aż do momentu, kiedy miała znaleźć się ponownie w Końcu Burzy, który po raz kolejny jawił jej się jako najbezpieczniejsze miejsce świata.
Nie mogła jednak tam powrócić, żeby skryć się za bezpieczną zasłoną grubych murów i lasów (jej lasów), dopóki nie zakończyła wszystkich spraw, jakie zakończyć należało.
Dlatego nie zdumiała się, kiedy strażnik przerwał jej nagle proces nużącego, bezrozumnego przesuwania wzrokiem po kartach księgi, podczas gdy jej myśli docierały właśnie gdzieś w okolice przedpól ziem burzy. Odprawiła go bez odpowiedzi, chcąc jedynie szybciej pozostać samą, żeby z nikłym uśmiechem na ustach przygotować się do spotkania. Przed feralnymi wydarzeniami dnia poprzedniego jedynie mgliście skojarzyć była w stanie ród Umberów z mroźną północą i zwalistą sylwetką brodatego mężczyzny, który poniekąd przypominał jej samego północnego olbrzyma. Lepiej niż jego samego pamiętała zaś jego weselny podarek dla (szalonego, okrutnego, złego) króla- małego niedźwiadka o matowym futrze i smutnym spojrzeniu mądrych oczu. Czy wiedział już, jaka czekała go przyszłość? Czy spomiędzy podziemi Czerwonej Twierdzy był w stanie usłyszeć przejmujące krzyki obłąkanych z bólu kobiet? Być może jednak tego także Rilla nie chciała wiedzieć dla spokoju własnego sumienia. Nie mogła zapomnieć jednak o poprzednim właścicielu niedźwiedzia, który, z niezrozumiałych dla niej powodów, uratował ją tamtego wieczoru przed ogromem poruszającego się jak w malignie tłumu. Uratował ją i zniknął- była w stanie jedynie obserwować jego niknące szybko wśród tłumu plecy, nie zdążywszy mu podziękować, a jedynie zawstydzić się wspomnieniem zwierzęcej chęci ucieczki spod jego dotyku, który jednak przyniósł jej bezpieczeństwo. I, być może,- życie.
Kiedy opuściła chłodne mury zamku, po raz kolejny poczuła wstydliwe wręcz rozczarowanie panującym na zewnątrz spokojem. Powietrze wciąż bowiem było czyste, a niebo jasne i klarowne. Żadnego śladu kłębów gryzącego dymu, żadnego znaku tragedii trzech kobiet, na którą oni, wszyscy tam zebrani, wyrazili milczącą zgodę swoim milczeniem. Rilla w głębi ducha brzydziła się nimi; tak, jak i brzydziła się samą sobą. Przyroda była jednak przyrodą, a w przyrodzie wygrać musieli najsilniejsi i ci, którzy potrafili ryczeć najgłośniej. Co mogła zrobić ona, cicha jak mysz i drobna jak pchła, w obliczu gniewa smoka..?
Już wkrótce nie tylko pchła, obiecała sobie w duchu, wolnym krokiem zmierzając w stronę Bożego Gaju. Już niedługo, Siedmiu mi świadkiem, niedługo.
Kiedy tylko dotarła do linii drzew, ostro odprawiła straż. Oboje strażników próbowało protestować, nie wkładając to jednak ni krztyny zapału, z ponurym przekonaniem, że przeklęta lady Rilla finalnie i tak otrzymać miała to, co otrzymać pragnęła- czyli wolność. Do całkowitego poddania doprowadziła ich natomiast całkowicie cokolwiek spokojna sugestia, aby raczyli samodzielnie odnaleźć dziedzica Ostatniego Domostwa i powiadomić go, iż uważają, że nie jest w stanie sam zadbać o jej bezpieczeństwo. Niepyszni, pozostali więc poza obrębem Bożego Gaju, w którym zniknęła ich pani.
A ich pani bała się.
Nie samego Umbera, a raczej spotkania. Każdy bezpośredni kontakt z innym człowiekiem budził w niej odwieczny, podskórny niepokój, obawę przed pełną napięcia ciszą i nieprzyjaznymi spojrzeniami. Tym razem obecność drzew i przerywana jedynie cichym trelem ptaków cisza wyciszyła ją jednak, zwolniła bicie serce i pozwoliła wyrównać oddech. W momencie, w którym skręciła, aby napotkać wzrokiem klęczącą przed drzewem sylwetkę, była więc już całkowicie spokojna.
Przez chwilę pozwoliła ciszy trwać, zastygła tak w nabożnym niemalże milczeniu, skupiona na bezgłośnej obserwacji. W jakiś sposób to, na co patrzyła, wydawało jej się niezwykle właściwe-w ludziach z Północy i ich religii było coś majestatycznego, jak surowe piękno dzikiej przyrody, nieoczywisty manifest żelaznej siły ludzi, których od wieku nie zdołała złamać najsroższa zima. Nie odważyła się więc przerywać modlitwy mężczyzny, który wczoraj uratował ją przed tłumem. Przejęta dziwną powagą zaczekała, aż powstanie z klęczek, aby obrócić się w jej stronę i po raz kolejny zadziwić posturą. W ostatnim momencie zawahała się i nagle stchórzyła, odwracając wzrok od jego twarzy i zawieszając go na bezpiecznej przestrzeni drzewa- serca.
-Septa opowiadała mi niegdyś o Starych Bogach Północy i o tym, jak Andalowie przebyli całe Westeros, aby przynieść Północy wiarę w Siedmiu.- Przeszła kilka kroków, wzrokiem wciąż błądząc pomiędzy drzewami, nagle dziwnie speszona, jak intruz, którego przyłapano w miejscu, w którym przebywać nie powinien.- Opowiadała mi o tym, jak palono czardrzewa, jak wycinano je co do pnia, aby z ich drewna stworzyć septy. A ja… ja żałowałam jedynie każdego odkrytego przez Andalów Bożego Gaju.
Nie zatrzymywała się, mijając kolejne drzewa i przeciągając li tylko opuszkami palców po ich stwardniałej korze.
-Ludzie lubią myśleć, że są silniejsi od natury, jednak w istocie jest przecież zupełnie inaczej. Nowe religie pojawią się i odejdą, a Starzy Bogowie, bogowie drzew, bogowie wody i wolności, pozostaną tu już na zawsze.
Zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy stała już niemalże tuż obok niego, wciąż onieśmielona niemalże faktem różnicy ich wzrostu. Dopiero wtedy odszukała wzrokiem czujnych, zmrużonych lekko oczu jego twarz i dygnęła lekko, leciutko, zginając nieco kolana.
-Dziękuję, panie- dodała cicho, przeklinając w myślach swoje uprzednie gadulstwo. Wyzbyła się jednak poprzedniego zmieszania, po raz kolejny czerpiąc spokój z bezkresu otaczającej ją przyrody, która stała się jej domem bardziej niż jakiekolwiek miasto czy zamek.
Powrót do góry Go down
Beren Umber

Beren Umber
Północ
Skąd :
Ostatnie Domostwo
Liczba postów :
133
Join date :
14/01/2014

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyCzw Kwi 28, 2016 10:27 pm

Bolesna tęsknota za Północą szczególnie mocno dawała się we znaki wtedy, gdy o domu przypominał nawet najbardziej niepozorny, błahy czynnik – wystarczył niewielki, niezależny bodziec, by ukłucie żalu dosięgnęło serca i wraz z jego biciem rozlało się po całym ciele. Zmęczony umysł pragnął czym prędzej zapomnieć o wydarzeniach poprzedniej nocy - choć jednocześnie doskonale wiedział, że miną lata, nim będzie w stanie wyprzeć tamte wspomnienia – a domagające się wypoczynku ciało zdradzało pierwsze oznaki nieostrożności, która w Królewskiej Przystani mogła kosztować zdrowie.
Bądź życie, o czym przekonały się trzy członkinie smoczego rodu.
Dziedzic Ostatniego Domostwa nie był kimś, kto przejawia zainteresowanie polityką szerszą niż ta, której potrzebował do codziennego funkcjonowania, nie był kimś, komu w głowie niewygodne, żelazne krzesła, zsuwające się na oczy korony i brosze świadczące o wysokich pozycjach w radach, które upadają, powstają i ponownie przeobrażają się w niwecz. Być może dlatego nie potrafił pojąć postępowania władcy, klasyfikując je jako nad wyraz teatralny pokaz własnego zagubienia – w chwili, gdy pod krewniaczkami Aerysa Targaryena zaczynał płonąć ogień, Beren pomyślał, że nie ma na świecie człowieka bardziej samotnego od króla. I choć Umberowi wciąż daleko było do tak empatycznych odczuć jak współczucie, w jakimś stopniu – bardzo niewielkim i dość okrężnym – potrafił zrozumieć, skąd we władcy tyle gniewu i niemal dziecięcego okrucieństwa. Aż trudno sobie wyobrazić, aby było to możliwe, lecz Beren bez problemu dostrzegał tę na wpół przerażającą zbieżność: zarówno jego, jak i Aerysa Targaryena coś łączyło - oboje reagowali na ból jeszcze większą dawką bólu. Mało istotne, skąd brało się cierpienie, czy wywołane zostało z ich winy, z ich bezmyślności, z ich nieprzemyślanych działań – kiedy jednak dosięgało umysłu i ciała, jedyną rezonansem obronnym była zemsta. Król mógł obarczyć winą wrzącą, smoczą krew, która płynęła w jego żyłach i która niejednokrotnie niosła ze sobą głębokie szaleństwo, zaś dziedzic Ostatniego Domostwa… był człowiekiem Północy.
A Północ nigdy nie zapomina wyrządzonych krzywd.
Myśl, że w pewnym stopniu niczym nie różni się od władcy, nie napełniła Umbera radością, choć niejeden pragnął mieć w sobie coś z króla; myśl, że dzielili definicję pomsty napawała go przerażeniem; myśl, że za pięć, dziesięć, trzydzieści lat swego życia w imię wypaczonej sprawiedliwości posunie się do równie wielkiego okrucieństwa sprawiała, że jedynie gorliwiej wznosił modły do Starych Bogów, którzy jawili się Berenowi jako najskuteczniejsza tarcza pośród murów Czerwonej Twierdzy.
Tyle tylko, że zamiast ukojenia, zesłali tęsknotę – tęsknotę za ogniskiem w Ostatnim Domostwie, za niebem, lodowato niebieskim i niezmiennym, które w dniu wyjazdu na południe przybrało kolor ołowiu, za powietrzem tak zimnym, że aż paliło skórę, za przełęczami w pasmach górskich, które zagradzały wozom swobodną drogę i wreszcie za wiatrem, nagłym i ostrym, który niesie ze sobą drobne, twarde okruchy lodu, miliardy ostrych kawałków kąsających odsłonięte policzki niczym złośliwe owady. Trudno winić Berena za to, że w zatłoczonej, zbyt ciasnej i nieodmiennie cuchnącej Królewskiej Przystani czuł się jak zamknięty w klatce niedźwiadek, który przybył wraz z nim z Północy – tyle tylko, że Umber jeszcze dziś ruszy w drogę powrotną, a zwierzę – równie dzikie, co dziedzic Ostatniego Domostwa – pozostanie tutaj na do końca swych dni.
I nagle do tęsknoty dołączyły wyrzuty sumienia. Starzy Bogowie bywają aż nazbyt hojni.
Modlitwa sprawiła, że oczekiwanie na przybycie lady Baratheon nie było uciążliwym obowiązkiem, o który Beren sam prosił, lecz momentem pełnej refleksji – czas płynął wolno, ale majestatycznie, zupełnie jak gęste, przeraźliwie zimne wody potoku przecinającego równinę. Podczas tych kilku chwil zniknęły gdzieś emocje oscylujące wokół wydarzeń poprzedniej nocy, rozpłynęły się zupełnie wspomnienia strzelających wysoko płomieni, umysł wypełnił cichy szum liści Drzewa Serca i równy rytm bijącego serca, który z całą pewnością stanowił wyłącznie wytwór wyobraźni. Tę pozorną stagnację przerwało dopiero zjawienie się panny Baratheon, początkowo migoczącej na rubieżach jaźni Umbera jako cichy szelest opadłych liści, który po chwili przybrał empiryczną formę ciała.
Zadziwiające, że podczas wczorajszego spotkania – jakkolwiek niespodziewanego i zakończonego jeszcze prędzej, niż się zaczęło – nie przykuł choćby cienia uwagi do kobiety samej w sobie. Nie pamiętał długich włosów barwy głębokiego brązu ani inteligentnych, przesyconych ostrożnością oczu, tak intensywnie znajomych, choć przecież nowopoznanych, że dopiero ucieczka tego spojrzenia przywróciła Berenowi zdolność skoncentrowania własnych myśli. Dziedzic Ostatniego Domostwa mimowolnie podążył za wzrokiem panny Baratheon, jakby w punkcie jej obserwacji spodziewał się dostrzec odpowiedź na pytanie, które – choć jeszcze nie wyłoniło się z mgły umysłu – już wkrótce będzie niestrudzenie go nurtować. Ciszę Bożego Gaju w pełni przerwały dopiero słowa kobiety, pozornie neutralne, jakby stanowiły ziemię niczyją pomiędzy dwoma odległymi światami.
Odległymi? Jeśli tak – to skąd wrażenie zrozumienia?
- To niepotrzebny żal i zbędny smutek, pani – gdzieś w kącikach ust, ledwie dostrzegalnych zresztą pod skotłowaną brodą, zaczaił się cień uśmiechu, równie odległy, co opowiadana historia. – Nie powinnaś żałować Bożych Gajów i płonących Czardrzew. Powinnaś żałować ludzi, którzy zaślepieni własną wiarą nie potrafili dostrzec tego, co sama doskonale widzisz.
Cień przerodził się w życie – doskonale widoczny, choć wciąż niepewny uśmiech, sprawiający, że zmarszczki wokół oczu przybrały formy bruzd, a pozornie sroga twarz okazała się obliczem przyjaciela.
- Prawdziwy przepis na długowieczność. Nie warto walczyć z naturą, lepiej zostać jej częścią.
Podążał za Adrillą spojrzeniem aż do chwili, gdy nie zatrzymała się dwa, może trzy kroki od niego – dopiero wtedy, odnajdując w sobie wystarczająco wiele odwagi, ponownie spojrzał w obco-znajome oczy, próbując odgadnąć, w czym tkwi tajemnica tego wrażenia.
- To ja dziękuję – wciąż uśmiechał się bez cienia przymusu, będąc w tej chwili najpewniej najbardziej szczerym człowiekiem w całej Królewskiej Przystani – równie szczere były zresztą słowa Umbera, który… naprawdę dziękował.
Za przyjęcie zaproszenia.
I za to, że nagle pojął własną fascynację spojrzeniem panny Baratheon.
Było naturalne, głębokie i nieokiełznane jak rodzinne strony, za którymi tęsknił i które nieoczekiwanie odnalazł tutaj, w samym sercu stolicy Siedmiu Królestw, w spojrzeniu kobiety, o której najpewniej już nigdy nie zapomni.
- Pani, jeśli… - słowa wyrwały się z jego ust na długo przed tym, nim zastanowił się nad ich sensem – było jednak za późno na kurtuazyjne pożegnanie, za późno na zmienienie ich wydźwięku, za późno na kurtynę milczenia; zatem zamiast pozwolić ciszy na kolejny atak, bez wahania zakończył przerwane zdanie. – Jeśli kiedykolwiek odwiedzisz Północ, wiedz, że znajdziesz w Ostatnim Domostwie gościnę na tak długo, jak tylko zapragniesz.
Znów uśmiech, tym razem przesycony rozbawieniem, zrodzonym na samym dnie serca.
- Tam nie dotarli Andalowie ze swymi toporami... a Boże Gaje wciąż pamiętają śpiew olbrzymów.
Powrót do góry Go down
Adrilla Baratheon

Adrilla Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
17
Join date :
01/05/2015

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyPon Maj 02, 2016 11:09 pm

Rilla nie posiadała duszy podróżnika. Bliżej było jej do włóczykija, niestrudzonego wędrowca w nieznane, którego większą radością napełniała wizja uschnięcia w lesie wraz z jego wiekowymi drzewami niż spędzenie reszty życia wśród piernatów, złotych pucharów, myrijskich koronek, w rzeczywistości tak nierealnej i tak kruchej, że byle gest nieopatrznej dłoni był w stanie rozsypać go w proch i popioły. Nigdy nie wyrażała więc nadmiernego entuzjazmu w przypadku nielicznych wizyt w zaprzyjaźnionych dworach; dziwnym, całkowicie samolubnym jakby zwyczajem pogardliwie lekceważąc wszystko, co należało docenić. Wolała podziwiać Reach na pięknie oprawionych mapach, które zdobiły wieżę maestra. Z uśmiechem wysłuchiwała wszelkich opowieści na temat Królewskiej Przystani, dopytując się uprzejmie o nastroje mieszkańców i o to, czy Wielki Sept Baelora w rzeczywistości wygląda jak wielka biała perła, wyrzucona niby przypadkiem przez wezbrane fale ziemi Korony. Kiedy, czytając księgi, napotykała się na opisy lannisterskiej skały, czuła pulsujące jak bicie krwi uczucie zachwytu, które sprawiało, że jej wyobraźnia budowała pospiesznie wysokie mury, najeżone blankami przypominające zębiska płowogrzywych głów.
Rzeczywistość okazywała się jednak zawsze boleśnie brzydsza.
Reach, choć piękne i ciepłe, wiecznie pachnące kwiatami zupełnie tak, jakby kres lata nie był w stanie go dosięgnąć, było zwyczajnie nudne. Jego oczywista, dosłowna uroda nużyła ją, słodki smak dojrzewających wolno owoców zaczynał mdlić, lepki sok sklejał jej palce i spierzchnięte od słońca wargi, co sprawiało, że czuła się jak pszczoła, która wleciawszy między płatki okazałego kwiatu, utknęła, oszołomiona i pijana nadmiarem dobrobytu. Królewska Przystań przypominała ogromne, huczne targowisko, nieodmiennie kojarzące się z zapachem gnijących rybich głów, drogich pachnideł sprowadzanych zza morza i spoconych, zaprawionych jeszcze paskudnie rozcieńczonym winem kupców, którzy próbowali sprzedać zarówno rybie głowy, jak i pachnidła za jednakową cenę. Wielki Sept Baleora zamiast wielkiej białej perły przypominał zaś wielki, nieporadny, zawstydzony jakby właśnie egzystencją i odcinający się nieprzyjaźnie od jasnego nieba kieł, który wgryza się w miękkie podniebienie chmur. Lannisterska skała natomiast jawiła się raczej nieprzyjazne, wyszczerzone w pełnym kpiny grymasie drapieżniki niźli majestatyczne lwy.
Rilla przestała więc pragnąć podróży, ze spokojem konstatując, że niektórym ludziom pisany jest określony los, a bogowie nie bez powodu zesłać musieli ją Końcowi Burzy, nie jakiejkolwiek innej twierdzy ni jakimkolwiek innym ziemiom Siedmiu Królestw.
Nigdy nie przestała jednak marzyć o odwiedzeniu Północy.
-Wiara zawsze jest ślepa- odparła, przypominając sobie z niejakim rodzajem gorzkiego rozbawienia o odległych jej niemalże tak, jak ery olbrzymów i Pierwszych Ludzi czasach, kiedy słodka i dobra pani matka zapragnęła, aby jej jedyna córka została septą. Jej jedyna córka nie zgodziła się jednak wtedy, tak, jak nie zgodziłaby się też nigdy później; przywykła już do czczenia Ojca i Matki, do palenia świec na ołtarzu Kowala, do śpiewania miłych dla ucha pieśni pod posągiem Dziewicy, składania Starusze kwiatów i wzywania imienia Nieznajomego. Zawsze jednak pozostawali oni odlegli, dziwnie nierzeczywiści, równie bajkowi jak grumkiny i snarki, o których opowiadała jej niegdyś niania. Jak Reach, które w opowieściach i widziane z daleka było nadobne, uroczyste i piękne, z bliska jednak dusiło swoją słodkością jak lepki smak zrywanych w południe owoców. Mimowolnie obdarzyła kolejnym spojrzeniem Drzewo-Serce, drżąc lekko, przejęta nagle surowością spojrzenia jego żywicznych oczu, które zdawały się czytać z niej jak z otwartej księgi- i otwarcie poddawać ją osądowi.
Czy to o tobie mówią, że masz serce człowieka Północy? Szeptały między sobą liście, poderwane do tańca nagłym powiewem wiatru. Czy wiesz, co to znaczy, niemądre dziecko?
-Wierzysz w to, że naprawdę Cię strzegą, panie?- Zapytała otwarcie, z zaciekawieniem, gubiąc gdzieś między łagodnymi powiewami powietrza przymus przestrzegania dworskiej etykiety, zbyt pochłonięta nagłym odkryciem.- Czy właśnie dlatego tu jesteś? Aby prosić, byście ponownie bezpiecznie spotkali się na Północy?
Kiedy ich spojrzenia nareszcie się spotkały, reszta jej obaw stopniała nagle, niknąc w przesyconym zapachem roślinności powietrzu. Twarz mężczyzny, choć do tej pory obca i budząca mimowolne skojarzenia z potężnym olbrzymem, którego w głębi duszy lękała się jakby i ustępowała z respektem, zmieniła się nagle w oblicze znanego od dawna przyjaciela. Beren Umber musiał być bowiem dobrym człowiekiem- lub sprawiał bardzo udatne pozory. W rozgardiaszu poprzedniego dnia zdążyła dostrzec tylko górującą ponad tłumem sylwetkę, lecz nie pewną nieporadną łagodność, z jaką się poruszała. Zauważając ciemny kłąb brody, nie dostrzegła kryjącego się pod nią ciepłego uśmiechu, który sprawiał, że część jej była gotowa w pełni mu zaufać. Krzaczaste brwi zdobiły parę mądrych oczu, szeroka pierś źródło głębokiego głosu. Fakt, że istniał jeszcze ktoś, kto pozostał krystalicznie szczerym i rozczulająco niemalże autentycznym w jaskini najpodlejszych kłamstw.
Beren Umber był zatem szczery. Był dobry. Był człowiekiem Północy.
Rilla uśmiechnęła się.
-Prostaczkowie Ziem Burzy od zawsze nazywali mnie Bękartem z Północy- zaczęła, tym razem otwarcie już spoglądając w przyjazną twarz, choć wciąż czując się groteskowo niemalże małą wobec postawnej sylwetki mężczyzny.- Choć zabrzmi to podle i wobec Ciebie, panie, nazywali mnie tak, aby mnie obrazić. Odwieczny problem stanowił jednak fakt, że ja traktowałam to jako największy możliwy, choć i niezasłużony, komplement.
Dodała nieco ciszej, decydując się odpłacić szczerością za szczerość. Zarówno w Królewskiej Przystani, jak i całej reszcie kruchego, marionetkowego świata możnych panów i szlachetnych dam szczerość równała się głupocie, jak synonim wybryku dziecięcej naiwności. Szczerość i autentyczność była darem, walutą rzadszą od złotych zamorskich monet i egzotycznych podarków z Wysp Letnich- nie każdy zasługiwał więc, by je otrzymać. Tym razem Rilla nie obawiała się jednak.
-To będzie dla mnie zaszczyt, panie- odparła łagodnie, nieuważnie i bezmyślnie jakby wodząc palcem po szpecącej skórę odsłoniętego przedramienia szramie, którą pozostawił po sobie ktoś z poszturchującej ją poprzedniego dnia tłuszczy.- Nigdy nie mogłabym urazić Ziemi Burzy stwierdzeniem, że na świecie istnieje miejsce piękniejsze od niej, jednak nasze drzewa nie pamiętają już olbrzymów, a naszych strumieni nie skuwa nigdy wieczny lód.
Uśmiechnęła się po raz kolejny, mimowolnie jakby i bez wysiłku, nie układając w głowie słów pożegnania, które z lekkim wahaniem postanowiła choć na chwilę usunąć w cień.
-Jak myślisz, panie- zapytała nagle, tknięta nagłym, powracającym wciąż i tłukącym się nieznośnie z tyłu głowy wspomnieniem.- Czy Twój niedźwiedź zdoła zapamiętać, skąd pochodził?
Niedźwiedź króla, upomniał ją ostro głos rozsądku, zignorowała go jednak bez najmniejszego wysiłku.
-Chciałabym myśleć, że odnajdzie tu swoją dziewicę-cud i zachwyci go świat słodkiego miodu i klatek ze złota- dodała jeszcze cicho, z cieniem smutku, ponownie odwracając wzrok od przyjaznego oblicza.- Obawiam się jednak, że ci, których umiłowała sobie zima, nie zdołają w pełni pokochać lata.
Umilkła w tym samym momencie, w którym spomiędzy drzew zaświergotał nagle ptak. Jego wysoki, melodyjny trel miękko rozpruł powietrze, wybrzmiał słodko w długim, radosnym gwiździe i zamilkł w końcu, pozostawiając po sobie pozbawioną nieprzyjemnego napięcia ciszę, która zdołała z gracją uciszyć skurczone w paroksyźmie poczucia winy sumienie.
Powrót do góry Go down
Beren Umber

Beren Umber
Północ
Skąd :
Ostatnie Domostwo
Liczba postów :
133
Join date :
14/01/2014

Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj EmptyPią Maj 13, 2016 9:58 pm

Rzeczywistość nigdy nie mogła sprostać oczekiwaniom – dyktowane jej warunki były warunkami szaleńca, który bez względu na otaczający go świat, na rozsądek, na chłodną kalkulację, na zwyczajny racjonalizm nie potrafił pojąć, że życie nie jest pustą kartą tylko wypatrującą, aż ktoś ją zapełni. Konfrontacja oczekiwań z faktami nigdy nie działa się na korzyść oczekującego – było to nierówne starcie dwóch, niezależnych od siebie sił, starcie, w którym nie było zwycięzcy , bo choć wyobrażenia o rzeczywistości znacznie odbiegały od prawdy, to ta sama rzeczywistość nie mogła (przynajmniej nie w pełni) obedrzeć człowieka z marzeń. Wynik walki pozostawał nierozstrzygnięty i jedynie świadomość – paląca, przykra świadomość – ułomności doczesnego świata sprawiała, że wyobrażenia, skonfrontowane z empirycznie pojmowalną realnością, przestawały być tak barwne, jak przed dosadnym poznaniem. A przecież poniekąd właśnie o to chodziło w życiu – o ucieczkę przed niespełniającą oczekiwań rzeczywistością, o wycofanie się do własnego azylu, o odnalezienie miejsca, w którym można było zdjąć nałożoną dla innych maskę i w pełni się obnażyć – przed samym sobą, przez bogami, przed najbliższą sercu osobą, przed potęgą natury. Był to rajski stan: ciało mogło być w pełni ciałem i nie musiało zakrywać się figowym listkiem; człowiek zanurzał się w bezkresie spokojnego czasu, żył w swej wątłej, śmiertelnej skorupce poza dobrem i złem, mało tego: piękno i brzydota nie różniły się od siebie, tak że wszystko, z czego składała się rzeczywistość, nie było piękne ani brzydkie, ale rozkoszne. Podobnego raju należało jednak strzec z uwagą i pieczołowitością, wystarczyła bowiem jedna, najdrobniejsza nawet niepewność, by misterna konstrukcja spokoju runęła, pozostawiając utopię w zgliszczach oraz gruzie; dziedzic Ostatniego Domostwa wiedział o tym najlepiej, na własnej skórze doznał wszystkich przekleństw, które dostarczyło mu życie, wciąż nosił w sobie ruiny dawnego siebie i czasami – zwykle w koszmarach, wymykających się jego woli walki – powracał do dni, kiedy raj obrócił się w piekło. Panna Baratheon miała rację: wiara zawsze była ślepa, zwłaszcza zaś taka, która rodziła jeszcze więcej bólu i cierpienia, jakby i bez tego było mało tragedii na świecie.
Jakkolwiek Beren – nawet po tylu latach od swej osobistej katastrofy - wahał się między nadzieją i niewiarą, był wszakże skutecznie wyrwany ze swej przedwczesnej rezygnacji; obecność innych ludzi już nie deprymowała; jego ciało żyło nareszcie jak ciało i Umber zrozumiał, że wspaniale jest żyć właśnie w taki sposób. Pragnął, aby ten nowy początek nie był tylko fałszywą obietnicą, lecz trwałą prawdą; pragnął, żeby nowo powstający raj był trwalszy i niezachwiany, by przetrwał tę, kolejną i każdą inną zimę, jaką przyjdzie Berenowi przeżyć. W jakiś sposób – prawdopodobnie dzięki instynktowi, którego mężczyźni rzekomo byli pozbawieni – pojmował, że towarzysząca mu w Bożym Gaju kobieta posiada taki azyl; miejsce, w którym może skryć się przed innymi, w którym wyrywa swe ciało z niewoli cudzych oczu – była zbyt spokojna, posiadała zbyt wiele empatii, zbyt mocno odbiegała od utartego obrazu damy z południa, aby błądzić po omacku w poszukiwaniu ostoi. Dziedzic Ostatniego Domostwa zauważył spojrzenie, które skierowała na Drzewo-Serce i, w co sam pragnął wierzyć, nie dostrzegł w nim pobłażania, tak typowego dla wyznawców Siedmiu – w tej krótkiej chwili mogła dostrzec Starych Bogów dokładnie takimi, jakimi byli: przepełnionymi smutkiem dziejów, nieuchwytnymi istotami, które były, są i będą jedynym stałym punktem tego świata.
- Każdy musi w coś wierzyć – pomimo wypowiedzianych słów, to jego uśmiech był poszukiwaną przez Adrillę odpowiedzią – lekki, na wpół ulotny przejaw ufności i oddania tak niezachwianego, że zdawało się niemal dziecinne. – Nie mógłbym prosić ich o nic więcej poza tym, czego teraz pragnę najmocniej. Powrót do domu wydaje się czymś, co leży w kompetencji Starych Bogów nawet tutaj, na południu.
Nie musiał dłużej ukrywać własnej tęsknoty za Północą – na dobrą sprawę, ta przejawiała się w każdym jego słowie, geście i spojrzeniu, które raz za razem kierował na Drzewo-Serce, jakby spodziewał się ujrzeć w nim odbicie Ostatniego Domostwa. To okazanie własnej słabości, w pewien sposób obnażenie się przed Adrillą Baratheon wydawało mu się zadziwiająco właściwe: zupełnie jakby obawiał się kłamstwa, na które mógłby się zdobyć, podwójnie niegodziwego zarówno wobec niej, jak i Bogów. W tej niezobowiązującej rozmowie, równie cichej i statecznej, co nieśmiałe podmuchy wiatru wprawiające liście w lekkie drżenie, nie było miejsca na choćby cień oszustwa – wszak żadne z nich nie posiadało powodu, by sięgać po łgarstwa. Wciąż byli wobec siebie obcymi, nawet jeśli na nieuchwytnym, połowicznie mistycznym poziomie zdawali się niemal tacy sami; w Królewskiej Przystani nie było jednak miejsca na mistycyzm – liczyły się wyłącznie fakty i empirycznie osiągalne dowody, które jasno wskazywały, że Adrilla Baratheon i Beren Umber to dwa obce światy o zadziwiająco podobnych pragnieniach bezkresnej, cichej wolności. Jeśli on był dobrym i szczerym, ona zasługiwała na miano nieokiełznanej i prawdomównej – zupełnie jak żywioł, który nie zna takiego pojęcia jak kłamstwo.
- Gdy ludzie nazywają kogoś bękartem, nigdy nie pragną w ten sposób wyrazić uznania – dziedzic Ostatniego Domostwa poszerzył nieznacznie blady uśmiech. - Ale obelga traci na znaczeniu, gdy okazuje się pochlebstwem.  Zwłaszcza, jeśli północny jest określeniem zasłużonym.
Docenił jej szczerość – być może była pierwszą osobą w Królewskiej Przystani, która przez nawet krótki moment rozmowy z Umberem nie uciekła się do kłamstwa; być może była pierwszą taką osobą w stolicy Siedmiu Królestw od śmierci Baelora Błogosławionego – być może nie powinna była urodzić się tak daleko od Północy, do której – w to Beren już nie wątpił – przynależała jej dusza.
- Nie znam się na kurtuazji, pani, dlatego możesz być pewna o prawdziwości… i bezterminowości zaproszenia. W końcu lód nie stopnieje z dnia na dzień, a drzewa nie uciekną za Mur po pierwszej odwilży – zapragnął wybuchnąć serdecznym śmiechem – dokładnie takim, jakim wybuchał w rodzinnych stronach, w obecności zaufanych ludzi, najlepiej z kuflem ale w ręce; tląca się w szerokiej piersi wesołość domagała się uwolnienia, jednak Umber – pomimo żałosnego rozpoznania w dworskiej etykiecie – podejrzewał, że podobne zachowanie nie przystoi w obecności damy. Co zatem mu zostało, jeśli nie kolejny uśmiech, który pobladł znacznie, gdy spojrzenie napotkało wąską, świeżą szramę na ramieniu Adrilli? Wspomnienia poprzedniej nocy powróciły w formie aż nazbyt barwnego kalejdoskopu – Beren zastanawiał się, kiedy mogło dojść do zranienia, czy było przypadkowe, dlaczego go nie zauważył, ostatecznie uznał jednak, że od takich ran się nie ginie – nie, jeśli posiada się ten drobny pierwiastek Północy, zaklęty w duszy i krążący po ciele wraz z gorącym strumieniem krwi.
- Mam nadzieję, że umrze, nim zazna cierpienia.
Brutalne życzenie wypowiedziane w obecności Starych Bogów. Prawdziwy cios dla serdecznego wizerunku Umbera. Zaklęta w pojedynczym zdaniu prawda o jedynym losie, jaki w Królewskiej Przystani mógł czekać na zwierzę – Beren już się nie uśmiechał, wesołość zniknęła nawet z jego oczu, pozostawiając jedynie parę lśniących, smutnych paciorków.
- Życie nie jest balladą, ja z kolei jestem głupcem, który skazał żywą istotę na powolną agonię. Powrót na Północ jeszcze nigdy nie był równie gorzki w smaku… lecz nawet ta gorycz nie jest odpowiednią pokutą.
Nagle zapragnął opuścić Boży Gaj, zniknąć sprzed oblicza Adrilli Baratheon, udać się w drogę do domu i zapomnieć o grzechach, których się dopuścił – tyle tylko, że były to życzenia równie piękne, co ulotne, zupełnie jak słodki trel ptaka; w jednej chwili wypełniały umysł, w drugiej zaś rozpływały się w nicości, pozostawiając po sobie wyłącznie głuchą pustkę.
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Boży Gaj Empty
PisanieTemat: Re: Boży Gaj   Boży Gaj Empty

Powrót do góry Go down
 

Boży Gaj

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Boży Gaj
» Boży Gaj
» Boży Gaj
» Boży Gaj
» Boży Gaj

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Westeros :: Włości Korony :: Królewska Przystań :: Czerwona Twierdza-