a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Ogrodowa Altana



 

 Ogrodowa Altana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Terryn Mormont

Terryn Mormont
Nie żyje
Skąd :
Bear Island
Liczba postów :
16
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptySob Cze 22, 2013 9:19 pm

Sporych rozmiarów okrągła altana, otoczona kolumnadą, wykonana z białego kamienia. Prowadzi do niej długa, dosyć szeroka aleja, przy której rosną równo przycięte krzewy.
Powrót do góry Go down
Nadira Mormont

Nadira Mormont
Północ
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
158
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptySob Cze 22, 2013 10:21 pm

/komnata Starków

Nadira nie czuła się dobrze tego dnia. Tłumaczyła sobie to tym, że martwi się wyprawą brata, a także życiem prywatnym sióstr. Chciała spędzić z nimi czas, dopingując każde ich pomysły, ale organizm mówił co innego. 
Miała zamiar spędzić w łóżku większość dnia, ale na szczęście poczuła się silniejsza i nawet większa niż zwykle bladość skóry ustąpiła. W końcu zjadła solidny posiłek i przebrała się w [url=https://2img.net/h/i236.photobucket.com/albums/ff286/Agnieszka18/M_zps6d48f4fb.jpg]wygodną, dwuwarstwową, biało-zieloną suknię[/url] i poinformowała bliskich, że wychodzi do ogrodu. 
Wolała się nie oddalać zbytnio od twierdzy, nie ufając swojemu zdrowiu, dlatego wybrała alejkę prowadzącą ku altanie, gdzie mogła przysiąść i odpocząć. 
Tęskniła za Północą. Mimo różnorodności, nowego otoczenia i zmiany klimatu, Nadira czuła smutek. Nudny zakątek Westeros, który chciała opuścić, wydawał się teraz atrakcyjny. Być może dlatego, że tam nie musiała nikogo udawać, a przy tym mogła w spokoju porozmawiać z przyjaciółmi, nie czując się  śledzona. Nie narzekała, nie miała powodu, ale nie czuła się sobą. Rozmowa z Valerie Tyrell pomogła jej uświadomić sobie kilka spraw i poukładać co nieco w głowie, ale nadal daleka była od sukcesu.
Za dużo myślisz i zbyt wielu rzeczy się obawiasz... - pomyślała.
Przez jakiś czas zmuszona była odwzajemniać uśmiechy i kiwać głową na powitanie, ale kilka minut później została sama. Zwolniła kroku i zachwycała się pięknem przyrody. Ogród był wspaniały. 
Co jakiś czas dziewczyna przystawała by powąchać kwiaty, a słodki zapach pozwalał jej na chwilę przenieść się w inne miejsce i odrzucić od siebie ponure myśli. 
Na chwilę zatrzymała się przy białych różach i ujęła jedną w obie dłonie. Znowu przypomniała jej się  Valerie. I chciała wyjechać z nią do Wysogrodu. Kto wie, może się uda? Była pewna tego, że na jednej rozmowie się nie skończy i wrócą do tematu. Tego i jeszcze wielu innych.
Westchnęła, zamyślona na tyle, że jej czujność została osłabiona i nie usłyszała, że ktoś się do niej zbliża.


gniot xD


Ostatnio zmieniony przez Nadira Stark dnia Nie Cze 23, 2013 12:55 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Terryn Mormont

Terryn Mormont
Nie żyje
Skąd :
Bear Island
Liczba postów :
16
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptySob Cze 22, 2013 11:10 pm

/ Przyszedł i tyle.

Już od pewnego czasu krążył to tu, to tam w poszukiwaniu Nadiry. Może i zbytnio zaczął się tym wszystkim ostatnimi czasy przejmować, właściwie, to nawet nie zauważył kiedy dziewczyna stała się dla niego bardzo ważną osobą. Czuł potrzebę dbania o jej dobro i bezpieczeństwo. Być może czasami zauważał w niej cechy swej siostry, co jeszcze bardziej motywowało go do roztaczania opieki nad młodą Starkówną. Czasami nawet zapominał o tym, że wkrótce połączą ich zaślubiny. 
Cieszył się, że jakimś cudem potrafili znaleźć choć kilka wspólnych tematów i rozmawiało im się całkiem przyjemnie. Zdecydowanie Terryna to cieszyło, chociaż nie był pewnie, czy Nadira podziela jego pozytywne odczucia względem rozwijającej się znajomości. 
Owszem, mogło wyglądać to zupełnie inaczej. Bardzo często przecież bywa tak, iż małżonkowie przed ślubem nie zamieniają ze sobą ani jednego słowa, więc ta cała sytuacja była bardzo komfortowa. 
Mężczyzna bacznie rozglądał się dookoła. Poszukiwał jej już trochę czasu, więc napięcie narastało. Wysłał dwóch ludzi... być może przesadzał, nie brał jednak poprawki na to, iż Nad może czuć się naprawdę niekomfortowo w takiej sytuacji, a co za tym idzie, jego wizerunek w oczach przyszłej żony wcale nie stawał się lepszym. Dostał informację, że Nadira powinna być w ogrodach, dlatego też kluczył po alejkach od pewnego czasu. 
Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że wszystko jest w porządku, a córka Starków przechadza się najspokojniej w świecie. Nadarzała się doskonała okazja, aby porozmawiać. Przyspieszył tylko odrobinę, gdyż wyglądało na to, iż nawet go nie zauważyła. 
Oby nic nie zepsuć. Mruknął pod nosem. Owszem, miał pewne obawy i wiedział, że należy być ostrożnym. W żaden sposób nie chciał się narazić w trakcie rozmów na niechęć panny Stark, przecież mieli spędzić ze sobą resztę życia. 
-Witaj- powiedział ściszonym głosem i uśmiechnął się, wyrównując do Nadiry. 
-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...
Mimowolnie zwrócił uwagę na to, jak dzisiaj wyglądała. Już dawno przyznał się w duchu, że była piękna. Tak, mógł to stwierdzić z całą pewnością. Z każdą chwilą dostrzegał w niej coraz więcej atutów. Miał do czynienia z niezwykle urodziwą i inteligentną młodą kobietą, co cenił ponad wszystko. W rodzinie nauczył się, iż niekiedy to matki, żony, czy córki potrafiły więcej od mężczyzn i wobec tego czuł do nich niezwykły szacunek.
Powrót do góry Go down
Nadira Mormont

Nadira Mormont
Północ
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
158
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyNie Cze 23, 2013 1:08 am

Słysząc głos odwróciła się i czar chwili prysł. Znowu powróciły myśli i zwątpienia. Oderwała ręce od kwiatu i splotła je przed sobą. Skinęła głową na powitanie.
- Lo.. - zaczęła, ale znowu przypomniała sobie, że kazał jej mówić sobie po imieniu. - Terrynie - poprawiła się natychmiast. 
Uniosła głowę i obdarzyła go uważnym spojrzeniem. Miała ochotę powiedzieć, by odszedł i zostawił ją samą, ale w porę ugryzła się w język. Nie chciała być tchórzem i pójść na łatwiznę. Ale mógłby być młodszy... - ciągle powtarzał ten nieznośny głosik w głowie.
- Nie, nie przeszkadzasz - powiedziała na głos, po czym zamilkła. Przez dłuższą chwilę nie bardzo wiedziała czym go zagadnąć, więc udała, że znowu przypatruje się różom. Ale cisza była gorsza od największego potoku słów, więc postanowiła nawiązać do ich ostatniego spotkania.
- Nie miałam okazji podziękować ci za troskę. Pozwól, że zrobię to w tej chwili - usłyszał Terryn. - Jestem ci wdzięczna za pomoc - dodała, a potem jej wargi drgnęły w nieśmiałym uśmiechu, który jednak szybko zniknął z jej twarzy.
- Mam nadzieję, że dzisiaj nic cię już nie trapi - po tych słowach ruszyła wolno spodziewając się, że za chwilę Mormont do niej dołączy, oferując jej swoje ramię. Matce na pewno spodobałby się ten widok.
Powrót do góry Go down
Terryn Mormont

Terryn Mormont
Nie żyje
Skąd :
Bear Island
Liczba postów :
16
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyNie Cze 23, 2013 2:13 pm

Terryn cały czas przyglądał się jej bardzo uważnie. Może i nie był mistrzem w rozpoznawaniu ludzkich uczuć, ale to, iż Nadira nie była szczególnie ucieszona z nagłej wizyty zauważył. Kilka subtelnych oznak... Najwyraźniej nie był jeszcze tak zupełnie zobojętniały na czyjeś nastroje. Nie zamierzał jednak zwracać jej na to uwagi w rozmowie, dopytywać, męczyć jakimiś głupimi zabiegami, które miałyby na celu załagodzić sytuację. Jeżeli sama się do niego nie przekona, to nie będzie w tym sensu... Jedynie wolna wola mogła tu cokolwiek zdziałać, a jeżeli nie, pozostawała alternatywa w postaci zwykłego przyzwyczajenia w przyszłości.
Lepsze to, niż nic. Westchnął cicho, po czym uśmiechnął się do dziewczyny. 
Czy przeszkadzał, czy też nie, miał zamiar z nią nieco porozmawiać i tyle. 
-Nie musisz mi dziękować, to mój obowiązek, ale i w pełni szczere chęci. Chciałbym, abyś czuła się dobrze i była bezpieczna, jednak jeżeli masz jakieś obiekcje, powiedz. Nie musisz się bać- stwierdził. 
Nadira zaczęła powoli przemierzać alejkę, więc sam ruszył za nią. Chwilę jej nie wyprzedzał i szedł w odstępie jednego kroku, jednak w końcu wyrównał. 
-Chyba nikt nie jest w stanie wyzbyć się wszystkich obaw- stwierdził w odpowiedzi na jej pytanie.- Jednak nie trzeba podporządkowywać im swojego życia. Tak, dzisiaj zdecydowanie jest dobry dzień- skwitował, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. 
Zbliżył się bardziej do Nadiry i czyniąc swą powinność zaoferował ramię. 
-Jak Ty się dzisiaj czujesz?- zagadnął.- Masz wszystko, czego potrzebujesz? 
Tak, z pewnością... nie ma chwili spokoju. 
Powrót do góry Go down
Nadira Mormont

Nadira Mormont
Północ
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
158
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyNie Cze 23, 2013 10:46 pm

- Z całym szacunkiem, ale nie chodzi tu o strach - taaa, akurat. Mimo wszystko powiedziała to dość wojowniczym tonem, by widział, że słabości w niej nie zobaczy, a przynajmniej twardość to jej jedna z najbardziej rozwiniętych cech. Może i była damą, potrafiła się zachować i matka stawiała ją siostrom za wzór, ale miała też drugie oblicze - dumnej i niezłomnej wojowniczki z Północy. Nawet jej obawy nie miały znaczenia. 
- Potrafię o siebie zadbać - o czym pewnie się przekona już niedługo. Miał szczęście, że tego dnia ubrała coś, co nie pozwalało jej mieć przy sobie sztyletu, bo pożałowałby swoich słów. Ale wkrótce pozna oblicze, które ukrywa i o którym wiedzą tylko jej siostry i bracia. 
Zmrużyła oczy niczym kotka, szukająca celu ataku, a potem powróciła do swojej łagodnej wersji, niewinnej i delikatnej. Tak czy inaczej lepiej byłoby, gdyby pamiętał, że jest wilczycą. Przyjęła jego ramię i zrównała z nim krok, by szło im się wygodnie.
Na pytanie nie odpowiedziała od razu. Mogła odpowiedzieć i 'tak' i 'nie'.
- Od rana wszyscy wokół mnie biegają jak oszalali, a jedyne czego mi trzeba, to świętego spokoju - oznajmiła. Zerknęła nań kątem oka, sprawdzając, czy aby Terryn nie wziął tego za przytyk do swojej osoby.
- Źle się czułam, przyznaję. Ale jak widać jest już lepiej. Najlepszym lekarstwem jest zmiana otoczenia i świeże powietrze, chociaż nie ma to jak Północ - tam wskoczyłaby na konia i pogalopowała do lasu, zostawiając wszystko za sobą, a tu? Został jej spacer, podczas którego starała się nie wpaść na nikogo. Omijanie było jednym z jej talentów. W Winterfell dosłownie znikała jak duch.
Powrót do góry Go down
Terryn Mormont

Terryn Mormont
Nie żyje
Skąd :
Bear Island
Liczba postów :
16
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyNie Cze 23, 2013 11:26 pm

Jedyne, co mógł teraz zrobić, to pogratulować sobie głupoty. Tyle przeżyć i praktycznie nic nie wiedzieć o ludziach. Brawo. Chyba pozostawało robić dobrą minę do złej gry. W oczach Nadiry był zapewne nudnym do granic możliwości, nie pierwszej już młodości, mrukiem. Nie dawała mu tego do zrozumienia wprost, jednak doskonale zdawał sobie z tego sprawę i jakoś wcale go to nie cieszyło, ba... powoli zaczynało irytować. Nie to, żeby się starał, próbował wypaść jak najlepiej, nawet już sam stwierdził, ze mu na tym naprawdę zależy i nie opiera się to jedynie na jakimś tam głupim układzie między rodami. 
Zawsze starał się być pełnym taktu, poszanowania dla starych tradycji, wierzył wiekowym zasadom i tego też zamierzał się trzymać, choć powoli dochodził do tego, że chyba nie tędy prowadzi droga.
Uniósł lekko brew, gdy usłyszał słowa Nadiry. Musiałby być głuchym, aby nie odebrać tego jako lekkiej aluzji do jego osoby, dodatkowo to jej spojrzenie. Tak, z całą pewnością mówiła w pewnym stopniu również o nim i wcale go to nie ucieszyło. Chyba już od jakiegoś czasu zbierał się na poważniejszą rozmowę, ale z racji ciągłej obecności osób trzecich, nie miał ku temu możliwości. Teraz jednak było inaczej, gdyż kazał swoim ludziom sobie nie przeszkadzać, jeżeli już odnajdzie Nadirę. Owszem, ktoś tam się kręcił, jednak w odległości nie zagrażającej intymności. 
-Życie nas nie rozpieszcza- stwierdził i zamilkł na chwilę. Przeszli tak jeszcze kawałek. 
-Wcale nie przeczę, że nie potrafisz o siebie zadbać... Chociaż pewnie zmieniłabyś zdanie, gdyby stał tutaj ktoś inny- stwierdził bez zbędnych zabiegów, które miałyby jakkolwiek załagodzić jego słowa.- Przykro mi, że z przyczyn niezależnych ode mnie nie mogę spełnić oczekiwań- stwierdził. 
Jeżeli się obrazi, uzna to za zniewagę, okrzyknie zdrajcą, mówi się trudno. Po prostu... Czasami i on miał chwile, gdy ponosiły go emocje, nie czuł do końca kontroli nad tym, co mówi. 
-Wiem, że to wszystko wydaje się naprawdę szalone i zupełnie nie można się w tym wszystkim odnaleźć i tak, dodatkowo ma na to wpływ obecna sytuacja, dzieli nas od domów ogromna odległość, dodatkowa niepewność. 
Milczał dosyć długo, oczekując na jakąkolwiek sytuację. 
-Uwierz mi, ja też byłem przyzwyczajony do innego życia i tak właściwie, nadal nie mogę tego porzucić. Całe życie byłem w podróży, między miastami, rzadko odwiedzałem dom, a teraz? Teraz będę musiał to zmienić. Nie tylko Ty poświęcasz to, co kochasz.
Powrót do góry Go down
Nadira Mormont

Nadira Mormont
Północ
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
158
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyPon Cze 24, 2013 12:45 am

Oczywiście, że umiała sobie radzić! Siostry - jej i jego własna - mogły to potwierdzić. Ale wyobraźmy sobie jak wyglądałaby kara z jej ręki... wiele jej przecież nie wolno. Ale ma się silną dłoń, która mogła z plaskiem wylądować komuś na twarzy i uderzenie butem też bolało. Terryn się o to prosił. Nihil tarzałaby się ze śmiechu, a Aryana naśladowała głos matki : Nadiro Stark, jak ty się zachowujesz? to nie przystoi damie! A Nad? Była damą z bonusem, ot co!
Kolejna myśl: za bardzo dramatyzujesz, mój panie i gadasz zbyt wiele. Połknął kij, nie ma co... ale czas to zmienić!
Szczerze mówiąc nie chciała się bawić w podchody. Jak by to powiedziała Valerie: weź sprawy w swoje ręce i powiedz co ci po głowie chodzi. W porządku, powie, ale iminie tekst o bucie i tym, że uważa go za atrakcyjnego mężczyznę. Jeszcze w piórka obrośnie z dumy! Nie da mu tej satysfakcji.
- Nie będę owijać w bawełnę, mój panie - oj, Nad zeszła z nieformalnego tonu na bardziej oficjalny. Starkowa duma doszła do głosu. - Tutaj trzeba grać swoją rolę i nie można być swobodnym. Ale mogę coś powiedzieć o sobie. Byłam przygotowana na to, że ojciec wpadnie na pomysł wydania mnie za mąż. Nie jestem jednak na to gotowa. Nie czuję się przeznaczoną na żonę i matkę, ale wybór traktuję z szacunkiem. Ufam ojcu, a twój ród, panie, zawsze był nam wierny i nie mogę złego słowa powiedzieć o kimkolwiek - powiedziała szczerze.
- Owszem, dzieli nas pewna różnica wieku, ale to nie jest ważne. Wiem, że mam do czynienia z kimś, kto jest dojrzały i wie, co robić. Zna świat, zna życie. Martwi mnie tylko to, że wszystko schodzi na formalność i opiekę - z młodszym osobnikiem by się nie nudziła. Owszem, mieli o czym rozmawiać - byli z Północy, mieli wspólne tradycje, Nad chętnie słuchała jego opowieści i takie tam - ale i tak uważała, że był zbyt posępny i poważny. Istny służbista. 
- Odetchnij nieco i staraj się ograniczyć formułki. Siostra zachwalała, że masz poczucie humoru i potrafisz przymknąć oko na dziwactwa. Pójdźmy na kompromis. Ja przestanę udawać, że się nie męczę ceremonialnością, a ty zaczniesz zachowywać się swobodniej i nie będziesz tyle dumać nad tym, jak się zachować i co powiedzieć - po przemowie godnej własnej matki na jej twarzy zatańczył szczery uśmiech, bez cienia złośliwości, a pełen wsparcia. Nie jej wina, że umiała odczytywać emocje. Uwielbia obserwować ludzi i nauczyła się tego i owego. Poza tym zawsze pociągała ją rola polityka. Szkoda, że kobiet nie traktowano poważnie w tej dziedzinie.
- Spotkał cię, jak dla mnie wątpliwy zaszczyt, zaręczyn z córką swego seniora i też nie jest ci z tym tak dobrze, jakbyś chciał. Mam nadzieję, że oboje się zaskoczymy - co do tego, że ona zaskoczy jego, to nie wątpiła. Przedsmak miał na drodze do stolicy, gdy ciągle znikała z siostrami i łobuzowały w najlepsze.
- Weź głęboki wdech i rozluźnij się. Ja nie gryzę, nie donoszę ojcu o tym, co mnie martwi i nie jestem taka wredna, na jaką wyglądam - dodała. - I absolutnie nie traktuję cię jak zła koniecznego. Powiem nawet, że miło spędziłam czas na uczcie.
Powrót do góry Go down
Terryn Mormont

Terryn Mormont
Nie żyje
Skąd :
Bear Island
Liczba postów :
16
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyPią Cze 28, 2013 7:13 am

Terryn zerkał na nią co jakiś czas i z uwagą czekał na to, co powie. Właściwie był pewien, iż nie skwituje tego, co powiedział pełną banałów wypowiedzią. Wystarczająco długo się jej przyglądał, aby stwierdzić, że zaraz powie mu dobitnie, co o tym wszystkim sądzi. Z całą pewnością miała w sobie coś z kobiet zamieszkujących Niedźwiedzią Wyspę. Wychował się wśród takich: pewnych siebie, mających swe zdanie i potrafiących walczyć. Niczym dla niego było więc to, co panna Stark czasami wyczyniała. Zachowywał jedynie wobec tego należyty dystans, bo tak wypadało.
wypadało... Tak, zdecydowanie w tym leżał jego problem, zawsze starał się być ułożony, postępował tak, jak tego wymagano. Był zupełnie innym człowiekiem wśród swoich, wtedy nie uważał tak bardzo na to, co robił. Pozwalał sobie na wiele rzeczy, jednak będąc w podróży, a już zwłaszcza we włościach wielkich panów, zaczynał zupełnie przestrzegać zasad, których wymagano, aby nie narazić swego rodu na hańbę.
Nadira jednak mówiła najszczerszą prawdę... Już wkrótce miała stać się częścią jego rodziny, więc nie powinien traktować jej jak osoby obcej. Siostra bardzo często mu powtarzała, że w gruncie rzeczy wcale nie jest taki zły, ale zbyt często napusza się jak paw, odprawia śmieszne ceremoniały i myśli tysiąc razy, zanim ułoży sobie w głowie kilka zdań jakiejś wypowiedzi.
Spojrzał na dziewczynę jak na jedną z kobiet Mormontów... zdecydowanie do nich pasowała i tego był pewien, mógł rzec nawet, iż w pewnym stopniu przypominała mu matkę, która zapewne wcale nie uradowałaby się, gdyby widziała jak obchodzi się z Nadirą, a postępował z nią jak z jajkiem. Nie powinien, właśnie zdał sobie z tego sprawę.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem, lekkim zaskoczeniem, ale zarazem i z nutą rozbawienia. Obdarzył dziewczynę ciepłym uśmiechem i zaśmiał się pod nosem.
-Mormont jak się patrzy- westchnął.-Masz rację. Sam się jeszcze nie przyzwyczaiłem. Nigdy wcześniej nie musiałem wchodzić w bliższe kontakty z kobietami nie będącymi mymi krewnymi, czy też nie mieszkającymi na mej wyspie. Kiedy cię słucham, stwierdzam jednak że wiele cię z nimi łączy, to dobrze.
Szli nadal alejką, ani nawet się obejrzeli i znaleźli się już bardzo blisko altany, do której prowadziła. Terryn skierował się ku schodkom, lekko kierując również w tamtą stronę Nadire. Zachęcił ją, aby usiadła na niewielkiej ławeczce.
-Niepotrzebnie traktuję cię w taki sposób, mimo wszystko nie będziemy wkrótce dla siebie tylko obcymi osobami. Nie ma co pogłębiać i tak sporej przepaści, która jest między nami- stwierdził i uśmiechnął się.
-Cieszę się naprawdę, że nie trafiłem na uzależnioną od robótek domatorkę- stwierdził poważnie.- Wolę zginąć od ciosów niż od zanudzenia na śmierć- zaśmiał się ponownie. O tak, co jak co, ale prędzej pchnęłaby go pod żebra, niż skazała na godzinne wysłuchiwanie wywodów o niczym. Wbrew pozorom Terryn wcale nie chciałby cichej, zamykającej się w pokoju kobiety. Pewnie nawet ciężko byłoby mu do tego przywyknąć
Powrót do góry Go down
Nadira Mormont

Nadira Mormont
Północ
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
158
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyPon Lip 01, 2013 8:48 pm

- Mormont jak się patrzy - usłyszała i uniosła brwi. Raczej Stark z krwi i kości - pomyślała. Ale z drugiej strony słyszała tyle o sile i bezpośredniości Mormontów, że w sumie traktowała to jak komplement. Cóż, brat dopiero niedawno odkrył jej zdolności w posługiwaniu się ostrzem, a sam Terryn nie wiedział nic, a nic. I dobrze, przekona się na własnej skórze.
- Uznaję za komplement twoje słowa, panie - powiedziała na głos, obdarzając mężczyznę łaskawym uśmiechem. Nic nie dobrego nie przyszłoby jej z grania nadąsanej panienki. Jeszcze uznałby ją za dziecinną. Nadira jednak z każdym dniem starała się być tym, kogo chcieli widzieć w niej inni. Dla jednych była pełną nadziei dziewczyną, w której jest gdzieś cząstka poszukiwacza przygód; dla innych zaś była damą i przyszłą panią jakiegoś dworu, dla następnych jednak pozostawała zagadką. A jak postrzegała siebie osobiście? Jako obowiązkową i elastyczną osobę. Praktyczną, posłuszną, ale i z własną opinią i odwagą do wyrażania swych przekonań. Nie była już dzieckiem, o nie. A chociaż chciała zaprzeczyć, sama widziała w sobie coraz więcej zmian. Nowa rola życiowa odbiła się w niej mocno i czuła, że wesoły, beztroski okres ma już za sobą. Bliskość Mormonta tylko to potwierdzała.
Kiedy doszli do altanki, zebrała suknię w dłonie i usiadła na ławeczce, po chwili wygładzając ciemnozielony materiał i pozwalając mu się odpowiednio ułożyć. Może i wygląd nie był najważniejszy, ale Nadira dbała o siebie i traktowała prezenty z szacunkiem. Splotła dłonie ze sobą i ułożyła je na kolanach.
- Wybaczam ci zachowanie. Ba, tego spodziewają się moi rodzice i myślę, że matka jest wniebowzięta twoją troską i szacunkiem - ojciec pewnie uważa, że to pochodzi z poddaństwa ich rodowi, chociaż mieszkańcy Wyspy Niedźwiedziej nie bawili się w sztuczne zachowania i woleli prawdę prosto w oczy, niż słodzenie czy mydlenie oczu. Zupełnie jak Starkowie.
- Owszem, robótki to moja specjalność - i jakoś jej to nie nudziło, o ile nie przesadzano z siedzeniem nad tym. Efekt pracy pewnie niedługo otrzyma. Kto wie, może dostanie od niej własnoręcznie wydzierganą chusteczkę? - Ale są ciekawsze rzeczy do roboty. Jestem raczej słuchaczem: lubię opowieści, historyczne fakty, czy wieści z krainy. Moje zainteresowania są liczne. Prawdę mówiąc zawsze żałowałam, że nie jestem mężczyzną. Mogłabym udać się na Mur, do Nocnej Straży, albo zostać wojownikiem, jak Aidan - podziwiała najstarszego brata najbardziej ze wszystkich braci, chociaż kochała ich po równo oczywiście.
- Tymczasem moim zadaniem było zawsze ładnie wyglądać, umieć śpiewać i tańczyć, wyszywać i być pociechą dla przyszłych dzieci. Sam wiesz, co jest ciekawsze - spojrzała w jego oczy, dostrzegając w nich cień zrozumienia. Kto wie, może naprawdę pozwoli jej na więcej, tak jak słyszała o Mormontach. Niedźwiedzice były nie tylko damami: surowymi, pięknymi i majestatycznymi. Były też odważnymi wojowniczkami.
- Kiedy powrócimy na Północ, chciałabym się udać na Mur. Mogę liczyć na twe wstawiennictwo? - siostry na pewno chciałby się załapać. A bracia - jeśli będą przy tym - na pewno wesprą pomysł. Starkowie bardzo poważali Straż. Rzadko odwiedzały ich jednak wysoko urodzone kobiety (bo pewnie większość miała ciekawsze zadania). Nad chciała zobaczyć cokolwiek zanim utknie na wyspie i świat o niej zapomni. o tym jednak na głos nie wspomniała.
Powrót do góry Go down
Terryn Mormont

Terryn Mormont
Nie żyje
Skąd :
Bear Island
Liczba postów :
16
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyWto Lip 02, 2013 9:33 pm

Tak naprawdę miał nadzieję, że jakoś w końcu dojdą do porozumienia. Chociaż znał wiele przypadków, kiedy to po ślubie mężowie opuszczali swe żony na długie miesiące i pojawiali się tylko po to, aby wypełnić swe powinności względem niewiast, czy to polegających na doglądnięciu potomka, czy też spłodzeniu go, to jednak sam nie widział w ogóle w tym wyjścia. Dla niego była to najzwyklejsza ucieczka, czasami konieczna, jednak męska duma nie pozwalała mu na to, aby tak łatwo dać za wygraną. Był Mormontem, a więc nie człowiekiem słabym i zrezygnowanym, wręcz przeciwnie, cenił sobie wytrwałość, ale i prostotę działań. Nie należał do tego wykwintnego i niezwykle eleganckiego światka, w którym ciągle tylko narastały intrygi i liczne spiski. Terryn bronił się przed tym wszystkimi możliwymi sposobami, dlatego też Nadirę zamierzał w jakikolwiek sposób zaskarbić sobie tylko przez naturalne zabiegi, chociaż wyglądało na to, iż czeka go bardzo długa droga.
Mówi się trudno i dąży się dalej do celu... chociaż miałoby to zająć lata, lub też w ogóle się nie udać.
-Sam też lubię słuchać- stwierdził po chwili.- Chociaż ogromną przyjemność sprawia mi opowiadanie ciekawych historii z podróży. Jeśli tylko zechcesz, mogę ci o czymś opowiedzieć. Widziałem sporo, pewnie o wielu rzeczach nawet ci się nie śniło, że mają miejsce w naszej krainie...- uśmiechnął się pod nosem. Zawsze robiło mu się weselej na samą myśl o wielu wyprawach, o tym co zdołał zaobserwować, o ludziach, których poznał.
Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że Nadira nie miała ku temu sposobności, była wysoko urodzoną dziewczyną, a więc jej takie podoboje nie były dane. Trochę zrobiło mu się żal, co innego komuś opowiadać, a co innego przeżyć z kimś przygodę. Chociaż całe to małżeństwo też było jakąś tam przygodą, to jednak zupełnie innej klasy. Nie, zdecydowanie nie o to chodziło.
Zerknął z zaciekawieniem na Nadirę.
-Wyprawa na Mur?- otworzył szerzej oczy.- Wiesz, czego chcesz. To odważna prośba, ale jeśli miałoby cię to uszczęśliwić...- zaczął intensywnie rozmyślać, skubiąc brodę.
-Tak właściwie, zastanawiałem się... hm... opowieści, opowieściami, co innego widzieć to na własne oczy. Nie chcę, żebyś spędziła resztę życia w twierdzy- stwierdził zdecydowanie.
Skoro już był przy temacie Wyspy Niedźwiedziej, chyba dobrym pomysłem byłoby pokazanie jej przyszłej żonie.
-Pewnie wielu się to nie spodoba- zaśmiał się, myśląc jeszcze o wspólnych wyprawach.- Mówi się trudno. Może jednak najpierw zacznijmy od czegoś, z czego wszyscy będą zadowoleni... Nie chciałabyś odwiedzić mojej rodzinnej wyspy? Zanim stanie się to mniej przyjemnym obowiązkiem.
Powrót do góry Go down
Nadira Mormont

Nadira Mormont
Północ
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
158
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyPon Lip 08, 2013 2:25 pm

- Miałeś wielkie szczęście, że nie utknąłeś w jednym miejscu i mogłeś wiele zobaczyć. Będę rada za każda opowieść. Wspomnienia są cenniejsze od skarbów - powiedziała z mocą. Wierzyła, że tak właśnie jest.
- Choć najwięcej dałabym za powrót do domu. Mam nadzieję, że ataki i sytuacja w Dorzeczu nie pokrzyżuje nam planów i nie utkniemy tu na dłużej. Ba, wsiadłabym w każdy statek, byleby mógł zabrać mnie do domu - przyznała.
- A właśnie, jeśli jesteśmy przy tym temacie. Twe wędrówki... - zaczęła. - Podróżowałeś raczej lądem, czy obierałeś kurs ze swojej wyspy na wody południa? Lubisz podróże morskie? - zaciekawiła się. Skoro tak lubił opowieści, to postanowiła go zachęcić, może coś niecoś uda mu się opowiedzieć.
- A Essos? Zawędrowałeś do tamtejszych krain? Byłeś w Braavos, albo w Lorath? Tyrosh? Myr? A może Pentos? - bombardowała go nazwami. - Gdziekolwiek? - zanim zdążył odpowiedzieć, już miała następną serię pytań, ale zanim powiedziała cokolwiek, ugryzła się w język.
- A jeśli chodzi o Mur... Starkowie od zawsze mają tam swoich ludzi, a i wspierają sprawę od setek lat. Jesteśmy tam szanowani, poza tym chciałabym zobaczyć ten cud chroniący nasza krainę i poczuć magię tego miejsca. Czego miałabym się tam obawiać? - pytanie retoryczne: mężczyzn. Nie, nie bała się ani trochę, poza tym przecież umiała machać mieczem, a przy sobie nosiła sztylet. Z resztą jakoś nie wydawało jej się, by ktokolwiek zakłócał jej spokój. Tak głupi nie byli, cenili życie.  I nie byłaby pierwszą, która odwiedziłaby to miejsce.
Gdy wyskoczył z własnym pomysłem zamilkła. I nie dlatego, że była zła. Przeciwnie, chętnie wyrwie się gdziekolwiek, a na miejscu chociaż zobaczy czego będzie potrzebować z Winterfell. Całkiem dobra propozycja.
- Ojciec będzie zadowolony, a matka dosłownie wniebowzięta. A ja się zgadzam -odparła krótko. Ale miała zamiar zabrać tam kogoś jeszcze. Może któraś z sióstr będzie chciała/lub będzie mogła jej towarzyszyć. Kto wie.
Powrót do góry Go down
Terryn Mormont

Terryn Mormont
Nie żyje
Skąd :
Bear Island
Liczba postów :
16
Join date :
26/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyPią Lip 19, 2013 9:50 pm

Uśmiechnął się i pokiwał głową. Słuchał potoku jej słów. Pytała i pytała, przez chwilę sam nie wiedział, od czego powinien zacząć. Chyba trochę za dużo chciała wiedzieć jak na pierwszy raz, a przecież mieli mieć wiele czasu na takie rozmowy. Małżeństwo do czegoś zobowiązywało.
Nie zamierzał też odpowiadać zdawkowo na każde z jej pytań, bo tego, co przeżył nie dało się ująć w kilu prostych zdaniach. Miał ochotę opowiedzieć jej wszystko bardzo szczegółowo... no może bez przesady- prawie wszystko, gdyż niektóre opowieści nie nadawały się dla uszu Starkówny.
-Spokojnie, spokojnie- zaśmiał się.- Mamy czas i myślę, że dowiesz się wszystkiego czego chcesz, no ale zacznijmy już teraz skoro jesteśmy przy tym temacie.
Zerknął na Nadirę z zadowoleniem, uwielbiał opowiadać, stawał się wtedy jakoś mniej spięty, bardziej swobodny. Czasami słyszał, że ma całkiem dobre predyspozycje do snucia długich historii. Pamięć też mało kiedy go zawodziła.
-No więc... co się tyczy samego podróżowania; zamieszkiwanie wyspy wymaga od nas posługiwania się statkami i myślę, że nie zastąpiłbym niczym tych podróży. Uwierz mi, jazda na wierzchowcu, a pływanie łodzią po morzu... Nie ma porównania, moim zdaniem...- zamyślił się. Tak, uwielbiał to.
- Niektórzy się mogą dziwić, że ktoś uważa to za przyjemność i odwrotnie, zdania są podzielone, ale takie podróże są naprawdę wspaniałe. Wiesz, wymagano ode mnie wielu wypraw, głównie wybierałem się w nie z ojcem, potem bywało różnie, ze względu na jego wiek. Owszem, to nadal silny i sprawny mężczyzna, ale... wiadomo, iż upływ czasu niekoniecznie działa na naszą korzyść.
Siedząc na ławce zaczął skubać jakąś czerwonolistną roślinkę.
-Rozumiem cię doskonale- powiedział i spojrzał na Nadirę kolejny raz.- Słyszałem od siostry, że jesteś bardzo mocno związana z rodziną, z resztą jak i wszyscy Starkowie. Wiem, że to bardzo niekorzystna sytuacja, ale mogę ci obiecać, że wyjedziemy przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Chciał, żeby czuła się dobrze i niczego jej nie brakowało.
-No, ale... póki jesteśmy tu uwięzieni- westchnął.- Odpowiem ci jeszcze na pytania dotyczące Essos.- Wziął głęboki oddech i miętosząc w dłoni jeden z czerwonych listków, rozpoczął tym razem wyjątkowo skrótowy wywód.
-Tak, byłem i tam. To jedna z tych najdłuższych wypraw, które będę chyba wspominał do końca życia. Owszem, jeżeli przyjrzeć się jej dokładniej, było wiele momentów grozy, może nawet i one czasami przeważały, ale ostatecznie to bardzo bogate i wartościowe doświadczenie.
Sam zaczął przypominać sobie dokładne obrazy niektórych sytuacji. Naprawdę, było o czym opowiadać.
Widział, że Nadira ożywiła się, była wyraźnie bardzo zainteresowana i chyba nawet chciała o coś znowu zapytać.
-Ubiegnę cię- uciął nagle i zaśmiał się.- Tak, widziałem. Dothrakowie są niezwykli. Ich kultura jest dla wielu tutejszych nie do pojęcia i chyba nie przestanie fascynować. Jednak... powiem ci jedno, nie próbuj takich brać na statek... chyba, że bardzo lubisz po kimś sprzątać.- Owszem, było to mało przyjemne i wtedy żadnemu nie było do śmiechu, jednak patrząc na to z perspektywy czasu... no cóż.
-Bardzo możliwe, że gdzieś tu teraz sobie żyje, skoro wybrał po przegranej opuszczenie swej krainy. Może nawet uda się kiedyś na niego natrafić...
Pokręcił głową, gdy wspomniała o tym, jak zareagują na wieści o podróżach jej rodzice. Tak, z całą pewnością tego oczekują i pragną najbardziej na całym świecie.
-Oczywiście, będą bardzo zadowoleni- odparł spokojnie, powstrzymując ogólne rozbawienie.- I na to coś się poradzi. Naprawdę, widzę, że bardzo interesujesz się Murem, jednak nie dziwię ci się specjalnie, to miejsce jest niezwykłe. Będąc małym chłopcem bardzo mnie zajmowały opowieści o nim. Można powiedzieć nawet, że takie właśnie życie uważałem za najlepsze, ale z czasem, zrozumiałem, że życie może być też ciekawe, gdy podążymy nieco inną drogą.- Tak, po tych wszystkich przygodach, nie zamieniłby swojego na żadne inne. Nawet, jeśli tak późno przyszło mu teraz się ustatkować.
-Cóż, czasami powinniśmy się obawiać tego, co na co dzień wydaje się mało szkodliwe, ale nie o tym tutaj i teraz. Już ja o to zadbam- stwierdził.- Chciałbym, żebyś zobaczyła jak najwięcej- powiedział jak najszczerzej. Nie liczył może na jakiś nagły atak entuzjazmu ze strony Nadiry. Traktowała go nadal z rezerwą, jednak miał ten cień nadziei, że chociaż go polubi, bo o niczym innym nawet nie myślał w tej chwili.
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyWto Kwi 22, 2014 12:04 pm


MG

Niewola, na jaką skazana była przez własnego bratanka, okazała się najgorszą spośród wszystkich, możliwych tortur. Nie zadawano jej bólu, nie dręczono pytaniami, na dobrą sprawę nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi - a jednak Rhaena Targaryen cierpiała. Drzwi komnaty, w której spała, jadła, oddychała, wegetowała - lecz na pewno nie żyła dzień i noc strzeżone były przez dwóch Gwardzistów samego króla a także przez jednego członka załogi Czerwonej Twierdzy. Nawet gdyby zechciała uciec... nie zdołałaby wykonać pół kroku poza próg swego więzienia. Podczas jednej z niezliczonych samotnych, dłużących się w nieskończoność nocy jej desperacja sięgnęła zenitu - niewiele brakowało, by poszła w ślady królowej Ravath, oddając swe ciało wichrom wiatru oraz szczerbatym skałom, szczerzącym się szyderczo do okien Czerwonej Twierdzy. Każdej nocy podchodziła do uchylonych okiennic, wpatrując się w spienioną Zatokę... jednak brakowało jej odwagi smoczej królowej. Nie potrafiła zdecydować się na ostatni, ucinający wszelkie problemy krok. Sam Aerys wyraźnie dał do zrozumienia swej ciotce, iż życie Targaryenówny nie jest dla niego rzeczą nadrzędną - wystarczył jeden rozkaz, by zamurowano otwory okien bądź wstawiono w nie kraty, uniemożliwiając kolejne samobójstwo członka smoczego rodu... a jednak siostra Jaehaerysa nie została pozbawiona drogi ucieczki. Drogi, wiodącej wprost w ślady Ravath.
Rhaena była przygotowana na ból, jaki zada niewola, ale nie przypuszczała, że doświadczy istnej męczarni. Wydawało jej się, iż druciana szczotka orze mózg, wydzierając z niego jakiekolwiek myśli i wspomnienia. Pełna irracjonalnej wściekłości zaciskała zęby, by nie wrzeszczeć, ale z głębi gardła i tak wydobywał się skowyt, a spod zamkniętych powiek ciurkiem leciały łzy. To narusza godność człowieka, myślała gorączkowo, gdy ból już odpływał. Po kilku tygodniach podobnej niewoli, gdy nie pozwolono jej nawet na wzięcie udziału w ceremonii pogrzebowej królowej, Wielki Maester wywarł na królu pozwolenie, dzięki któremu Rhaena mogła opuszczać komnatę na krótkie spacery w granicach Czerwonej Twierdzy. Nawet Białe Płaszcze z zaniepokojeniem obserwowały, gdy dzisiejszego poranka ciotka Aerysa podnosiła się z wysiłkiem kilkakrotnie, by natychmiast opaść na obity szkarłatem fotel. Musieli poczekać, aż przejdą jej zawroty głowy, po czym ostrożnie dźwignęli uwięzioną Targaryenównę i ruszyli wolno ku ogrodowej altanie, gdzie choć przez niespełna godzinę smoczyca mogła ogrzać skórę w promieniach słońca oraz zaczerpnąć świeżego powietrza pośród szeleszczących liści krzewów.
Powrót do góry Go down
Naerys Targaryen

Naerys Targaryen
Nie żyje
Skąd :
Dragonstone
Liczba postów :
23
Join date :
03/11/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyWto Kwi 22, 2014 1:34 pm

Nie minęło zbyt wiele czasu, odkąd Naerys opuściła Wielki Sept Baelora, gdzie odbywała się uroczystość pogrzebowa ku czci zmarłej królowej. Teraz znajdowała się w swych nieskazitelnych komnatach, bezpieczna od ślepi tego kłębowiska żmij zwanego dworem. Wreszcie mogła odpocząć, pozbyć się przepięknej zbroi, która dawała jej się we znaki. Niezbędna była ku temu pomoc trzech służek, które z ogromną ostrożnością oraz delikatnością zdejmowały połacie materiału ze Smoczej księżniczki. W tym czasie dwie inne dziewczęcia przygotowywały gorącą wodę do kąpieli, powolnie zapełniały nią sporą balię, wykonaną z drewna pomalowanego na biało, całość była zwieńczona srebrnymi podobiznami smoków, rozpościerających skrzydła czy też ziejących z paszcz ogniem. Naga zanurzyła się w wodzie, temperatura była idealna, bardzo wysoka, czuła się, jakby wszystkie grzechy i nieczystości tego świata powoli zmywały się z jej ciała. Pozwoliła by służące wymyły jej ciało, a następnie osuszyły miękkimi w dotyku materiałem. Następnie dwie z nich zaczęły rozczesywać jej włosy jasne niczym śnieg. Niezauważenie do komnat wślizgnęły się dwie postacie, od stup po sam czubek głowy okryte białym materiałem. Tylko ich oczy były widoczne. Jedna para jasno niebieska, niczym letnie niebo, druga ciemna, koloru migdałów. Przez niewielką szparkę można było też zobaczyć odrobinę ich skóry, niebieskookiej kobiety była jasna, przywodziła na myśl mleko, a drugiej ciemna, o kolorze miedzi. Pierwsza kobieta była drobna, pomimo stroju można było dość dobrze ocenić kształt ciała, zaokrąglony w odpowiednich miejscach. Jej towarzyszka była dużo wyższa, raczej kanciasta, praktycznie bez piersi, łatwo można ją było wziąć za mężczyznę. Warto wspomnieć, iż jej wzrost mógł zawstydzić niejednego z mężczyzn. Smoczyca skierowała głowę ku nim, gdy służące ubierały ją w białe jedwabie, obszyte mięciutkim futrem hrakkara.
- Wszystko gotowe? - powiedziała tym niezwykłym chłodem głosem, którego używała tylko na specjalne okazje.
Większa z kobiet kiwnęła głową potwierdzająco. Na twarzy Naerys pojawił się szeroki uśmiech. Służące ustawiły się przed nią, trzymając w rękach szkatuły sporej wielkości. W środku znajdowała się pokaźna kolekcja biżuterii, głownie naszyjników. Wybrała naszyjnik w kształcie smoka wykonany z wielu drobnych kamieni księżycowych. W całości był biały, po za oczami, te były wykonane z niewielkich, krwistoczerwonych rubinów.
- Co z naszą zgubą? - rzuciła jakby od niechcenia, wydawało się, że bardziej skupia się na pierścieniach, niż milczących kobietach. - Odnalazła się?
Założyła dość skromny pierścień, który na tle innych wypadał blado. Wyglądał, jak głowa smoka, którego paszcza jest otwarta, a w środku tli się ogień, ów ogień wykonany był z licznych małych rubinów i krwawników, wyglądał w miarę prawdziwie. Po chwili, gdy była już gotowa, wstała oraz skupiła swą uwagę na kobietach. Mniejsza z nich, ta o oczach niczym niebo, kiwnęła przecząco głową.
- Tss. Trudno, musimy poradzić sobie bez niego.
Biała Smoczyca ruszyła ku wejściu, ciche kobiety podążały za nią. Nie spoglądała za siebie, skierowała swe kroi w stronę ogrodów.
Och, ogrody w Czerwonej Twierdzy, jak zwykle zachwycały. Naerys skierowała się w stronę sporej altany, w całości wykonanej z białego kamienia. Za nią ciągnął się sporej wielkości korowód, złożony z kilku sept, pokaźnej ilości bardów brzdąkających na harfach i lirach, trzech minstreli żonglujących sztyletami oraz kilku strażników, ubranych w białe kolczugi. Oczywiście znajdowały się w śród nich dwie, tajemnicze kobiety, ubrane w biel, które przekradały się między wesołymi kompanami niczym cienie, tylko że białe. Nikt nie zwracał na nie uwagi, jakby w ogóle ich nie zauważali. Oczom Smoczej Księżniczki ukazał się niecodzienny widok. Kto spodziewał się, że natknie się na swą ciotkę? Biedna ptaszyna od dłuższego czasu nie dawała znaku życia. Spędzała czas w swych komnatach. Bidulka, niegodziwy król uwięził ją, dając jasno do zrozumienia, że nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. Jak siostra poprzedniego króla, jej Pana Ojca, mogła tak nisko upaść? Żałosne.
- Och! - Smoczyca wydała z siebie okrzyk zachwytu i zdziwienia.
Powolnym krokiem zbliżyła się w stronę Rhean i jej ochroniarzy, dwóch Gwardzistów Królewskich. Wesoły korowód ruszył w tę samą stronę, nie odstępując swej pani nawet na krok.
- Cóż za niespodzianka? - uśmiechnęła się radośnie, wykreślając różne, dziwne kształty w powietrzu, jak to ma w zwyczaju. - Kto by się spodziewał, że właśnie tu się spotkamy? Panowie. - zwróciła się do strażników swej ciotki. - Bądźcie tak mili i pozwólcie mi porozmawiać z ciotką na osobności.
Radosna gromadka znajdująca się za jej plecami nie przejęła się zbytnio, dalej zajmując się sobą. Widocznie Księżniczka mówią rozmowie na osobności, miała na myśli "bez psów królewskich". Naerys oczekiwała na odpowiedź, wiercąc dziury wzrokiem w strażnikach przydzielonych przez króla.
Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyWto Wrz 23, 2014 8:20 pm

Nadchodzi zima. Koniec końców Starkowie zawsze mają rację, powiedziała przed kilkoma dniami pulchna septa, wpatrując się ponuro w okiennice komnat dornijskiej księżniczki, przez które sączył się senny blask szarego światła. Kobieta, dochodząca pięćdziesiątego już dnia imienia, wiele pór roku już w swym życiu widziała i nie miała żadnych wątpliwości. Długie, gorące lato, obfitujące w urodzaj nie jeno upraw, lecz także konflitów w Siedmiu Królestwach, dobiegało już końca. Nim jednak miała nastać pora, której lękali się wszyscy, zanim śnieża szata niczy całun przykryje ziemię i surowe mrozy odbiorą nadzieje na lepsze jutro, musiała przeminąć jesień. Musiały powiędnąć kwiaty, a liście zżółknieć i opaść na ziemię. Ostatni moment na plony, jeśli Siedmiu pozwoli, dodała septa, nieśpiesznym, niemal leniwym ruchem rozchylając rubinowe kotary, by wpuścić do komnat więcej światła.
Pac, pac, pac, pac, pac.
To prawie jak płacz, pomyślała Dornijka, obserwując kilka tańczących za szybą liści, niesionych wysoko przez porywisty wiatr. Od przeszło tygodnia złocisty blask słońca przysłaniały ciemne, deszczowe chmury, przyprawiając tym samym młodziutką księżniczkę o dreszcze. Tęskniła za dornijskim słońcem i żarem lejącym się z nieba, za chrzęstem gorącego piachu pod stopami i przyjemnym ciepłem fal o białych grzbietach rozbijących się o łydki. Im bardziej ponury stawał się wokół świat, tym mocniej tęskniła, zamykając się we własnych komnatach (twierdząc przy tym uparcie, że to na własne życzenie) i życząc sobie, by nie widzieć nikogo, choć to było rzecz jasna niemożliwe. Nieustannie zjawiał się Wielki Maester, septy, które posyłał, by ją dogląły, a także służba, której niezmiennie od wielu tygodni towarzyszył pryszczaty młodzieniec o twarzy przywodzącej na myśl szczura. Próbował każdej potrawy, każdego owocu  i wina, które jej podawano. Nawet mikstury mające wzmocnić ją i dziecko w jej łonie przechodzily wpierw przez jego dłonie, jakby wyciosane z dębu, by wykluczyć możliwość otrucia. Cała ta atmosfera, obchodzenie się z nią niemal jak z jajkiem, także przez damy dworu, nadszedł bowiem moment, gdy dłużej nie mogła ukrywać swego stanu, nieustanna, przesadna ostrożność  - doprowadzały ją do szału. Czuła, że gnije w złotej klatce, jaką stała się dla niej Czerwona Twierdza, w którą nieprzerwanie siąpił jesienny deszcz.
Krople wystukiwały miarowy, jednostajny rytm, tłukąc w okiennicę od samego poranka, aż do zmierzchu, a Ivory nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tam coś nieustannie zawodzi i jęczy, lecz gdy tylko opuszczała kilka warstw ciepłej pościeli, pod którymi zakopywała się w coraz zimniejsze noce, gdy ośmieliła się wyjść na balkon, pod bosymi stopami czując zimną wilgoć, dostrzegała jedynie bezkresną, mglistą szarą dal. Nic ponad kryjące się w niej cienie smutku.
W końcu jednak nastało kilka dni słodkiej ciszy, a gdy tylko zza chmur wyjrzało złote oblicze słońca, Ivory zapragnęła natychmiast wyrwać się z Czerwonej Twierdzy. A mając wyjątkowo niewiele pole wyboru (uparcie dalej twierdziła, że sama nie pragnie opuszczać zamku, nie wiedząc kogo przez to oszukuje bardziej – damy dworu, czy może siebie), zarządziła podwieczorek w Królewskej Altanie, gdzie towarzyszyła jej Carla Rykker, tęga córka lorda Duskendale, równie namiętnie podjadająca jagodowe ciasto, co grająca w cyvasse. A zarówno pierwsza, jak i druga czynność szły jej znakomicie. Choć małe, blisko osadzone oczy Carli przywodziły na myśl zgniłe liście, a kiedy wybuchała gromkim śmiechem, zdarzało się jej chrumknąć – to Dornijka zapałała do niej szczerą sympatią, ceniąc w niej cięty dowcip i wyjątkową umiejętność w parodiowaniu zmanierowanego zachowania lady Rosby.
-Serce nigdy nie ma zmarszczek. Ono ma blizny. – Carla wygłosiła jedną z tych niezwykle głębokich i chwytających za serce mądrości starszej kobiety, która z wielką namiętnością wczytywała się w niezbyt słynne poematy niespecjalnie utalentowanego minstrela. Tubalny głos dziewczny, idealnie imitujący ton lady Rosby, przyprawił dornijską księżniczkę o wybuch śmiechu.
Ciepłe smugi światła zstępowały na ziemię, a ich blask igrał w kruczoczarnych, opadających miękko na ramiona włosach Księżnej Smoczej Skały, stojącej na schodach ogrodowej altany, z jednej strony okalanej przez krzewy kwiatów – z drugiej zaś przez otwartą przestrzeń nad morzem, których fale rozbijały się o skały, szumiąc cicho. Dziewczyna schyliła się ku psu, posłusznie leżącemu u jej stóp z patykiem w smukłym pysku. Dornijka zdążyła polubić ślubny podarek od rodu Starków, któremu nadała imię Shiera, zważając na wyjątkową urodę zwierzęcia – jeśli w przypadku psa można było mówić o urodzie. Suka przywodziła na myśl wilka i ze słodkiego szczenięcia zdążyła już wyrosnąć w przeciągu pięciu księżycy od momentu zaślubin Ivory. Księżniczka wyciągnęła dłoń, wpierw gładząc głowę zwierzęcia, gdzie sierść miało ciemną, później stopniowo przechodzącą w brąz i rudość na grzbiecie, aż w końcu biel na brzuchu. Ivory sprawnym ruchem wyrwała gruby patyk z pyska Shiery i zamachnęła się, wyrzucając go najdalej jak tylko potrafiła. Zwierzę natychmiast zerwało się z miejsca, gnając ku swej nowej ulubionej zabawce, a Dornijka zwróciła się do swej towarzyszki, wygładzając lekkie spódnice białej sukni, przyozdobione finezyjnymi ornamentami i obrębionej atłasem; suknia odcięta była tuż pod biustem, jakby miała ukryć stan księżnej… co w piątym miesiącu brzemienności było już niemożliwe.
Ivory położyła dłoń na swoim brzuchu, gładząc go nieśpiesznie, niemal mimowolnie. Na usta natychmiast wstąpił jej uśmiech promienny i ciepły, gdy spoglądała tak na Carlę, przypominając jednocześnie… dobrą, zaokrągloną gnie niegdzie wróżkę ze swymi lśniącymi oczyma. Co Ty wiesz o życiu?, przemknęło jej przez myśl, gdy panna Rykker wyraziła stanowczą niechęć do przyszłego zamążpójścia i macierzyństwa. Była odeń zaledwie trzy dni imienia starsza, lecz czuła się tak jakby jej – ciężarnej, przyszłej matce – było dane poznać jakąś wielką tajemnicę, do której Carla nie będzie miała dostępu dopóki, dopóty nie przyjdzie jej wyjść za mąż. Już rozchylała usta, by wygłosić jakąś uwagę na ten temat, gdy jej uwagę przykuł oburzony (a przynajmniej tak się jej zdawało), męski głos, wypowiadający wyjątkowo brzydkie przekleństwo, jakiego nie dane jej było jeszcze poznać.
Ciemne spojrzenie księżnej natychmiast  oderwało się od córki lorda Duskendale, poszukując sprawcy tejże nieprzyjemnej sytuacji, a gdy tylko go odnalazło… Ivory odruchowo sięgnęła do ciężkiej, złotej bransolety na własnym nadgarstku, imitującej okalającego nadgarstek węża, wysadzanego drobnymi rubinami i onyksami. Pierś Dornijki uniósł niespokojny, ciężki oddech, gdy uchwyciła spojrzenie nikogo innego jak samego…
… Aylwarda Baratheona.
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyPią Wrz 26, 2014 4:33 pm

W królestwie panował spokój, jakiego ciężko przyszłoby szukać w minionym roku. Pola były nasiąknięte wodą (nie krwią) i gdy między jednym a drugim deszczem na niebo wychodziło jesienne słońce, z mokrej ziemi unosiła się para. Wymyte deszczem krzewy w Królewskich Ogrodach szeptały na wietrze tajemnice, o których istnieniu nie wiedział żaden śmiertelnik - smukłe rośliny roztaczały wokół siebie kojący, świeży zapach, niemal rozpaczliwie wczepiający się w zagięcia wamsu i zostający tam aż do chwili, gdy delikatnej woni nie zastąpi inna… ostrzejsza. Może Krwi. Potu. Podniecenia?
Dzisiejszy poranek należał do najbardziej pogodnych, jakie Aylward Baratheon mógł obserwować od powrotu do Westeros. Deszcz przestał padać, jednak sporadycznie podmuchy wiatru z pełną determinacją przypominały o nadchodzącej jesieni. Od czasu do czasu zza puszystych chmur wyglądało słońce i w jednej chwili cała Czerwona Twierdza przechodziła wielką przemianę: wystarczyło, by promienie tylko musnęły wysokie mury, zadbane trawniki czy wyślizgane kamienie, a wszystko zaczynało lśnić intensywną, żywą niemal oślepiającą intensywnością barw. Na misternie rzeźbionym ogrodzeniu Królewskiego Ogrodu siedział niewielki, wciąż zmoknięty od porannej rosy ptak, pod ogrodzeniem zaś - wśród niskiego żywopłotu, którego wierzchołek raz za razem szarpał wiatr - mył się kot, jakby nie dostrzegając rozśpiewanego towarzysza. Nie więcej niż trzy jardy dalej, pośród znacznie wyższych krzewów, splecionych ze sobą w uścisku i tworzących urokliwą hybrydę odgradzającą ten zakątek ogrodu od reszty świata, stała para… choć sama czynność stania odnosiła się wyłącznie do męskiej części duetu. Gdyby kto zechciał z biegnącej nieopodal ogrodowej ścieżynki dostrzec okoliczności schadzki, musiałby wytężyć wzrok.
I przetrzeć oczy ze zdumienia.
Dwieście sześćdziesiąty trzeci rok po lądowaniu Aegona Smoka, zima pomiędzy wojnami, wszystkie nocne koszmary, wspomnienia minionych cierpień, rany duszy.
Silne, poznaczone siateczką blizn dłonie spokojnie, bez pośpiechu rozwiązują przód prostego, lnianego gorseciku. Pełne, młode piersi niemal z ulgą opuszczają ciasne więzienie, natychmiast znajdując nowy dom - pełen opiekuńczego, wprawnego dotyku długich, pewnych siebie palców.
- Kobieta nisko urodzona ma do wyboru dwie drogi w życiu: małżeństwo albo prostytucję, co właściwie wychodzi na jedno, czyż nie? - cichy, męski głos, dobiegający z głębi szerokiej piersi, zniżony do szeptu, z naleciałością chrypki wywołanej nieprzespaną nocą i nadużywaniem alkoholu mógł należeć wyłącznie do jednego człowieka w całym królestwie, zaś wyraźne rozbawienie pobrzmiewające w słowach jedynie potwierdzało te przypuszczenia. Wypowiedź miała w sobie gorzką prawdę, lecz u chwilowej towarzyszki zabaw wzbudziła wyłącznie cichy śmiech. Nic, co mówił, nie miało znaczenia - teraz najważniejsze było to, co robił.
Znikam w podobnym miejscu, w klatce bez snu, w którym moje ciało na wieki rozpuszcza się w okryciu trzeciej skóry, tam gdzie przyjemność przekracza granice tego co znośne i przekształca się w diamentowe kropelki w kącikach oczu.
Drobna, złotowłosa służka uśmiecha się niewinnie, zbyt niewinnie jak na kogoś, kto od kilku słodkich minut klęczał pośród mokrej trawy, z ustami wciąż wilgotnymi od osiągniętego przez niego spełnienia, z oczami lśniącymi od ekscytacji, niezdrowej fascynacji i fizycznego obłędu, w który on wprowadził dziewczynę specjalnie. Tylko po to, by usłyszeć jak prosi o więcej.
Pozwala  mu robić ze sobą wszystko, jak niema lalka w obliczu wyższej siły, zbyt mocno podniecona przez swego bożka, by móc się przeciwstawić jego woli. Nie przeszkadza jej szorstkość dokładnie przyciętego zarostu, kiedy zsuwa się - w akcie łaski - do centrum grawitacji kobiecej przyjemności, zapominając, że intymność należy zdobyć, że nie można jej ukraść. Jednakże on, właśnie on posiada dar namiętności, dar zdobywania zaufania, dar przekonywania i bezczelnego łgania, co sprawia że w takich chwilach jest najbardziej niebezpieczny - a ona, kobieta, może tylko obserwować jego poczynania… i pochwalać je urwanymi słowami, zagłuszonymi przez westchnięcia pochwałami, spotęgowanymi przez jęk prośbami.
Aylwardowi także nie przeszkadza niedoskonałość tej schadzki, świadectwo, że nic nie zostało zaplanowane, że było spontaniczne. Wszystko się miesza, scala ze sobą, łączy i nagle wybucha feerią zapachów. Ciemne ale wypite poprzedniej nocy, wino wilżące wargi nad ranem, róże w wazonie o świcie, niewielka fiolka z myreńskim mydłem, którym przesiąknęło jej ciało podczas błyskawicznie wziętej kąpieli, żeby tylko nie stracić ani chwili jego obecności. Wszystkie te smaki - zapachy - mieszają się, płyną w żyłach i w tym samym czasie, z piekielną szybkością, prowadzą do kolejnego spełnienia, oznaczającego koniec - koniec o tyle drastyczny, bo definitywny.
Nigdy nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki, nigdy, powtórzył to trzykrotnie, nim zauroczona, zaklęta, zwabiona w pajęczą sieć służka nie uklęknęła w geście całkowitej kapitulacji.  I kiedy dziewczyna wciąż trwała na samej granicy jawy, w miejscu, w którym dotyk jego rąk był taki sam jak dotyk skrzydełek motyla, w którym zapach wina, potu, świeżej trawy i zimnej rosy wypełniał nozdrza - on po prostu podniósł się, uśmiechnął nieznacznie, zawiązując rzemyki spodni, po czym przedarł przez ścianę krzewów, niemal natychmiast znikając z zasięgu jej wzroku…
… i życia.
Aylward naiwnie sądził, iż nic nie będzie w stanie popsuć mu tak dobrze rozpoczętego dnia - kiedy pospiesznie oddalał się od miejsca spotkania, nie baczył na ewentualne niebezpieczeństwa czyhające w ogrodzie. Zbyt pochłonięty wygładzaniem czarnego wamsu wyszywanego złotą nicią, zbyt zajęty wyciąganiem z ciemnych, gęstych włosów listków, zbyt rozluźniony udaną schadzką nawet nie zauważył pojawiającego się znikąd zagrożenia. Chwila, moment, pół uderzenia serca - gdy tylko powietrze przeszył charakterystyczny furkot lecącego w jego stronę pocisku (strzała? A więc tak mnie wykończą, zza krzaków, z kuszy?), oderwał wzrok od naddartego rękawa wamsu dokładnie na czas, by uniknąć czołowego zderzenia z…
… patykiem. Żerdź w pierwotnym zamiarze miała bez wątpienia na celu uszkodzenie jego - skądinąd - przystojnej twarzy, lecz Baratheon w akcie desperacji na uszczerbek naraził własną rękę, zasłaniając się nią w ostatniej chwili. Badyl z głuchym łoskotem uderzył w przedramię Aylwarda, co stanowiło bezpośrednią przyczynę soczystego bluzga posłanego w stronę niezidentyfikowanego napastnika. Młody Jeleń, bardziej zaskoczony niż zły, pochylił się, by podnieść patyk ze żwiru …
… i wtedy na ścieżce pojawił się kolejny intruz, tym razem - czworonożny… oraz równie mocno zdeterminowany, by zdobyć narzędzie niedoszłej zbrodni, co sam Baratheon. Dłoń Aylwarda, odważnie dzierżąca  nieszczęsny patyk, zamarła w bezruchu zaledwie kilka cali nad ziemią. Możliwości były dwie: albo bydlę w ramach dokończenia zamachu rzuci się do gardła Jelenia, albo…
- … dobry piesek. - drugi syn Lorda Końca Burzy, wiedziony heroizmem oraz - co jest bardziej pewne - głupotą, ruszył w stronę zwierzęcia, podrzucając w dłoni obślinioną, obgryzioną zabawkę. - Twój patyczek? Chcesz patyczka? - ton głosu Baratheona - zarezerwowany wyłącznie na sypialniane okoliczności - wyrażał najwyższy stopień polubowności i cichej przewagi, jaką bez wątpienia stanowił patyk, będący chwilowo jedyną bronią Aylwarda.
- Zaraz ci oddam, tylko znajdziemy pana… - … i wytłumaczymy mu, że rzucanie w lordowskich synów gałęziami to dość ryzykowna zabawa. Młody Jeleń, uspokojony zachowaniem psa (który teraz zainteresowany był wyłącznie patykiem), ruszył ogrodową ścieżką w stronę, skąd nadleciał niespodziewany prezent. Wystarczyło pokonać zaledwie kilka jardów i jeden niewielki zakręt, aby niemal natychmiast odnaleźć przyczynę całego zamieszania. Jeszcze nim Aylward dotarł do celu, wychwycił pojedyncze słowa prowadzone między dwoma kobietami, co znacznie złagodziło treść przygotowywanej w myślach tyrady - i nim niczego nieświadome damy zdołały dokończyć rozmowę, zza zakrętu wychynął rześki, z włosami wciąż mokrymi od rosy Baratheon, dzierżący w dłoni patyk i prowadzący ze sobą obskakującego go z każdej strony psa.
- Szlachetne panie wybaczą, że przeszka… - oczy Aylwarda, wyglądające jak dwa błękitne, spokojne jeziora w zaśnieżonej krainie, zamarły na wyższej, ładniejszej i…
… brzemiennej kobiecie.
Twarz wydawała się znajoma. Ciemna karnacja nie pozostawiała złudzeń. Złota bransoleta na nadgarstku potwierdzała przypuszczenia… a pełen rodzącej się nienawiści wzrok rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Proszę, proszę. Księżniczka Ivory Martell… - Baratheon skłonił się z niemal kpiącą teatralnością, po czym pokonał ostatni odcinek dzielący go od schodków prowadzących na altankę. - … czy też: księżna Targaryen. Co za spotkanie! - patyk zatańczył w dłoni Aylwarda, gdy błękitne spojrzenie spokojnie przesunęło się z Dornijki na jej towarzyszkę. Była to niska, krępa dziewczyna o śniadej cerze i wystającym podbródku. Przypominała powolne, rozłożyste i melancholijne ptaszysko. Może kuropatwę. Jej ciężkie piersi rozpychały wyzywająco gorsecik sukienki, co nie zdołało umknąć uwadze Baratheona, nachylającego się nad stolikiem i ujmującego w silne palce dłoń nieznajomej panny.
- Ciebie, pani, nie znam… ale bez wątpienia nasza wspólna znajoma naprawi to niedopatrzenie. - kąciki ust Młodego Jelenia uniosły się w lekkim uśmiechu, gdy mężczyzna przeniósł spojrzenie na Ivory Targaryen oraz jej… brzuch. Widoczny nawet spod przepastnego materiału sukni.
- Mam nadzieję, że to nie jest pamiątką po pobycie w Końcu Burzy? - dzierżony w lewej dłoni patyk nagle dźgnął powietrze, celując w zaznaczoną pod sukienką ciążę Dornijki - w nienaturalnie dużym brzuchu małżonki Namiestnika było coś fascynującego… i odrażającego jednocześnie. Coś, co przyciągnęło uwagę Aylwarda na skandalicznie długi moment, zupełnie jakby pragnął unieść materiał sukni i ujrzeć, cóż takiego cennego ukrywa pod nim Ivory.
- Nie, naturalnie, że nie. Mój brat podczas porywania księżniczek wykazuje się szlachetnością, którą sam dookreślam mianem psychicznej impotencji. - tym razem Baratheon nawet nie próbował powstrzymywać uśmiechu, który nagle rozświetlił jego lico… i na swój sposób rozładował panujące w altanie napięcie. Usta Młodego Jelenia niespodziewanie musnęły pulchną, mięciutką rączkę towarzyszącej Dornijce damy, po czym sam Aylward bez zbędnych pytań o pozwolenie zajął ostatnie wolne krzesło, najwyraźniej gotowy do podjęcia dialogu... w którym kwestia zamachu na jego życie patykiem zeszła na nieco dalszy plan.
Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptySob Paź 04, 2014 2:57 pm

Dzień był spokojny, pogodny, zaś puszyste chmury, przywodzące barwą na myśl pierzynę śniegu, popychały jeno lekkie podmuchy wiatru. I właśnie takie dmuchnięcie porwało w taniec zbrązowiały, zeschnięty już liść lipy, rosnącej w Królewskich Ogrodach od przeszło czterdziestu lat. Nie było w tym nic dziwnego, czy zaskakującego – ot, naturalna kolej rzeczy podczas tej pory roku, podczas jesieni, która z wolna obejmowała Siedem Królestw swoimi mokrymi i chłodnymi ramionami. Liść zatańczył na wietrze, lecz zamiast opaść na ziemię i dołączyć do sterty innych – został pochwycony przez smukłe palce kobiece, należące do dornijskiej księżniczki. Carla wygłaszała zabawne, we własnym mniemaniu, uwagi na temat lady Rosby, oczekując zapewne reakcji w postaci śmiechu swej towarzyszki. Ivory jednak uśmiechnęła się jedynie lekko pod nosem, a ciemne spojrzenie skupiło się na rzeczy tak banalnej i pozbawionej jakiegokolwiek znaczenia jak zeschnięty liść.
Dni przemijają szybko, życie jest krótkie dla każdego z nas.
Choć Dornijka miała wrażenie, że przez ostatnie tygodnie czas niemiłosiernie zwolnił, dni dłużyły jej się w nieskończoność. Dzień zamieniał się w wieczność, którą należało przetrwać wpatrując się w sufit – pomimo tych odczuć, spotęgowanych przez bezczynność, czas mijał nieubłaganie, pędząc, pędząc wciąż naprzód i zmieniając wszystko wokół. Stare ustępowało miejsca nowemu, świat pozornie posuwał się naprzód, kreśląc mozolnie kolejne karty swej historii. Pory roku przemijały, ludzie także przemijali, a wszystko i zawsze trwało zaledwie przez jakiś czas, zazwyczaj krótko. W starciu z tym człek był bezbronny i mógł to jedynie zaakceptować; nawet jeśli nastawały dni gorzkie, rzeczą było pewną, iż słońce następnego dnia wstanie i rozpromieni żale. Powiadają, że czas to również najlepsze lekarstwo i leczy rany – Ivory może i byłaby skłonna w to uwierzyć, może wierzyła w to jeszcze kilkanaście minut temu, pewna, że pewien rozdział został zamknięty i przeminął na zawsze, a jej nie przyjdzie już w życiu stawić temu czoła. Myślała, że nawet ból może przeminąć i jakże bolesne było jej rozczarowanie, gdy przekonała się, że to była jedynie ułuda; że on tkwił tam gdzieś głęboko, na dnie serca, ukryty i zamaskowany, czekając na odpowiednią chwilę.
A ona nadeszła, gdy tylko zza zakrętu ogrodowej dróżki wyłonił się mężczyzna – mężczyzna nie byle jaki, nie tylko za sprawą przystojnej twarzy i potężnej sylwetki, które z pewnością sprawiały, iż wielu dziewczętom i kobietom miękły nogi.
-W istocie, Namiestniku… Pogranicza. – odparła cicho, wypuszczając z dłoni zeschnięty liść, który pognał dalej niesiony przez podmuch wiatru i sztywniejąc nienaturalnie. Ciemne spojrzenie śledziło uważnie każdy ruch Baratheona, który nieproszony dołączył do dziewcząt, ku niezadowoleniu Dornijki.
Cicho wypuściła z płuc powietrze, przenosząc wzrok z mężczyzny na stojącego obok psa, wpatrzonego z uwielbieniem zarówno w patyczka, jak i człowieka, który go dzierżył. Młódka dotknęła dłonią uda, a Shiera – z nieukrywanym zadowoleniem i trudem – znalazła się przy jej kolanach, nie spuszczając żerdzi z oka.
Poznała go natychmiast, choć od ich ostatniego, a zarazem pierwszego spotkania minęły przeszło ponad dwa lata. Kiedy to minęło? Nie miała pojęcia, choć była pewna, że owy turniej odbył się zaledwie kilka miesięcy temu, może rok. Aylward Baratheon już wtedy przyciągał wszelką uwagę, zarówno płci pięknej, jak i męskiej – nie z tych samych względów rzecz jasna (choć tego nie była wcale pewna) – pierwszą z racji aparycji oraz szarmancki, drugą zaś talentów, które zaprezentował wysadzając wielu rycerzy z siodła. W tym nawet jej najstarszego brata, lecz jeszcze wtedy patrząc nań, nie czuła nic, prócz może dziecięcej jeszcze złości, iż Edric przegrał w pojedynku, bądź zażenowania, gdy jej uwadze nie umknął sposób, w jaki flirtował z (wyraźnie zachwyconą) córką lorda Wyl. Nic, Ivory bowiem nie należała do kobiet lubiących bawidamków i hulaków oraz sugerujących się wyłącznie powierzchownością. Krótka rozmowa nie zapadła księżniczce w pamięć na długo, być może i prędko by o nim zapomniała, gdyby nie fakt, iż później – w Królestwie robiło się o nim coraz głośniej.
Gdyby nie fakt, iż później przyszła (sama? O, z pewnością) wojna, a ziemię splamiła krew.
Kiedy tracisz kogoś, kogo kochasz, to twe życie zmienia się na zawsze. Nie da się tego przeżyć, bo to osoba, którą przecież kochasz. Ból przemija, pojawią się inni, lecz pewna pustka nigdy się nie wypełnia. Jakżeby mogła? Strata nie osłabia wyjątkowości kogoś, kto znaczył aż tyle, by go opłakiwać. A Ivory nosiła w sobie uczucie potwornej, bolesnej straty.
To jest T w o j a wina.
Czuła narastającą złość, która przytłumiała inne, znacznie bardziej racjonalne myśli – gdyby wszak jej ród nie wypowiedział wojny, Trystane wciąż cieszyłby się wolnością. Byłby taki jak wcześniej. To nie miało jednak znaczenia, najmniejszego nawet znaczenia, uwolniony bowiem ból tej straty, tej potwornej niesprawiedliwości, przywołał wspomnienia nie tylko udręczonego brata, ale także tej celi, tej ciasnej komnaty, gdzie zatrzymał się dla niej czas – a mimo wszystko płynął, lecz nie dla niej. Na krótki moment znów się tam znalazła, choć przecież dawno już ją opuściła. Opuściła na zawsze i pragnęła o tym po prostu zapomnieć. Ale ten ból, ta strata, delektowała się szalejącymi wewnątrz niej uczuciami, kłębiącymi się i rozdzierającymi od środka.
Oczekiwałaś światła, a oto ciemność; jasnych promieni, a kroczysz w mrokach. Jak niewidoma macasz ścianę i jakby bez oczu idziesz po omacku. Potykasz się w samo południe jak w nocy.
-Panie, poznaj proszę lady Carlę Rykker, pierwszą córę lorda Duskendale. Pani, pozwól, że przedstawię Ci samego ser Aylwarda Baratheona. – odezwała się księżna, podchodząc do krzesła i zaciskając na oparciu obie dłonie. - Obrońcę Krwawej Bramy, Protektora Ziem Burzy, a także Namiestnika Pogranicza. – ton jej głosu był pewny i fałszywie radosny, czego wcale nie zamierzała ukrywać. Na usta wkradł się pełen jadu uśmiech, gdy usiadła przy stole, ujmując w palce ciastko, chcąc zając czymś dłonie.
Dziewczyna siedząca naprzeciw natychmiast wytrzeszczyła oczy, zarówno zachwycona szarmanckim gestem Jelenia, jak i przerażona faktem tego spotkania – na jej pyzate policzki wstąpił krwawy rumieniec, upodobniając ją tym samym do piwonii.
-To… to zaszczyt, ser – wymamrotała jedynie, zaraz wpychając sobie do ust kolejny kawałek ciasta jagodowego.
Dornijska księżniczka odruchowo położyła dłonie na brzuchu, w matczynym geście chcąc obronić go przed wymierzonym w jej stronę patykiem. Bez lęku, czy zmieszania spojrzała prosto w błękitne Baratheona, bynajmniej nie pesząc się jego słowami. Na karminowe usta wkradł się nieprzewrotny uśmiech, nie sięgający oczu.
-Najwyraźniej Twój szlachetny brat uznał, iż jeden Baratheon pozostawiający po sobie pamiątki w każdej części królestwa to wystarczająco wiele jak na jeden kontynent. -  Jej słowa były zimne i wyważone, nienaturalnie spokojnie, a mimo to tętniące emocją. – Bądź tak uprzejmy, Namiestniku, i wyjaw nam cel swe wizyty w Królewskiej Przystani, prócz rzecz jasna zabaw z moim psem. Czyżby nasza urokliwa stolica nie obfitowała w wystarczającą ilość bękartów, bądź pokonanych Dornijczyków?
Dornijka nie kpiła, przynajmniej nie otwarcie – mówiła nadzwyczaj uprzejmym, może nawet żartobliwym tonem, uśmiechając się przy tym lekko, jakby byli niezwykle dobrymi przyjaciółmi  i obracając w palcach ciastko, które rzuciła suce, wiernie siedzącej obok jej krzesła i wpatrzonej – o ironio – wciąż w Baratheona.
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptySob Paź 11, 2014 9:51 pm

Góry i pustynie milczą. Ziemia jest niema. Morze pomrukuje niewyraźnie. Niebo jest rozpalone za dnie, a chłodne i mroczne w nocy, zima ściga lato, a lato nadchodzi po zimie. Ludzie rodzą się i umierają, i wszystko rozpada się powoli: ciało. Miejsce. Myśli. Przekonania i poglądy. Rodziny. Wszystko obraca się wniwecz, bo niepowstrzymany czas pożera to od wewnątrz. Wszystko się rozpada. W tej chwili istnieje - i za chwilę już trochę go nie ma. Silne uczucia. Słowa. Domy z kamienia. Królestwa i miasta otoczone murami. Może także gwiazdy na niebie. Czas kruszy wszystko. A tymczasem mądrość stara się odróżnić dobro od zła, kłamstwo od prawdy. Ale także sama wiedza rozpada się, a czas swym nurtem ściera na proch wszystkie ślady dobra i zła; tego, co prawdziwe i fałszywe, brzydkie i piękne, co wyobrażaliśmy sobie i wyryliśmy na powierzchni rzeczy. Wszystko się rozpada.
Na kształt wód, które przepełniają morze.
Czas jest bezwzględny, o czym on, Aylward Baratheon, wie najlepiej. Każdego ranka, jeszcze przed świtem, otwiera oczy i wpatruje się w milczący sufit (własnej komnaty, pokoju w burdelu, karczmy, lepianki, wystawnego pokoju), myśląc spokojnie, niemal obojętnie:
Kiedy pewnego ranka upadnę na podłogę i umrę, jak karaluch, sam, wszystko zostanie unicestwione.
Istniał dźwięk, lecz umilkł. Niech będzie pochwalony, niech znajdzie właściwy odpoczynek. Ale nie ma właściwie odpoczynku. Czas, który nas rozkłada, rozłoży każde wspomnienie po nas. Na kształt wód, które przepełniają morze.
A gdybym zdobył miłość kobiety? Miał synów i wnuki? Także wtedy: na kształt wód, które przepełniają morze.
I dlatego ogarnia go lęk. Niejednokrotnie to widział, nieraz stawał się niemym świadkiem odwiecznego procesu utartego przez pokolenia. Ojciec i syn. Dwóch braci. Mąż i żona. Wszyscy noszą w sobie wzajemną obcość, niczym wirus nieznanej choroby, samotność, ból i mroczną chęć sprawienia cierpienia. Albo nie: używania. Zmieniania. Kształtowania. Poddania i władania. Urabiania swoich ukochanych, jakby byli gliną w ich rękach.
Na kształt wód, które przepełniają morze.
Aylward nie ma syna, nie chce przyznać przed samym sobą, że ma jakiegokolwiek potomka - bo gdyby miał, gdyby przed sobą przyznał, iż krew z jego krwi stąpa po ziemi królestwa… na pewno wyłoniłby się z niego - niczym przerażający cień z ciemności - okrutny wewnętrzny despota, potwór wyciągający włochate ramiona, by zgniatać, miażdżyć, kształtować dzieci na swój obraz i podobieństwo albo na podobieństwo swych skrzydlatych życzeń.
Kto kogo unicestwi, kto będzie materiałem, a kto twórcą?
Patrząc na Ivory Targaryen, powoli snując niepewne, pierwotne wnioski, Baratheon dochodził do krótkiej konkluzji, podsumowanej… lekkim grymasem? Smutnym uśmiechem, wykrzywieniem ust, zupełnie jakby w jego nozdrza uderzył zapach
spalonego ludzkiego ciała
zgniłych owoców. Dornijka, żona Księcia Smoczej Skały, Maegora Tararyena, drugiego syna Jaehaerysa Targaryena.
Powiedz mi, księżniczko, jak bardzo nienawidzisz swojego męża?
Nawet jeśli ten koszmar, jakim jest małżeństwo, przybiera subtelne, łagodne gromy, bez pięści, bez pazurów, a nawet bez podniesionego głosu, jaka z tego pociecha? Czy pozbyliśmy się bólu? Czym jest człowiek, który nie stara się zbytnio zmniejszyć cierpienia, choćby w swoim najbliższym otoczeniu?
Aylward, którego życie upłynęło na sterylnej obserwacji pożycia małżeńskiego, wie nareszcie, że nie ma sposobu; ból tkwi głęboko w samym porządku rzeczy. Kierujemy się ku niemu jak opętani, niczym ćmy do płomienia, we wszystkich naszych czynach, złych i dobrych; w pożądaniu fizycznym, w ukrytych fantazjach o akcie seksualnym, w ideałach, w ojcostwie, w przyjaźni, w sztuce, a nawet w szlachetnym dążeniu do zmniejszenia cierpienia wokół nas kryje się niewidoczne pragnienie sprawiania i odczuwania bólu.
Baratheon miał prawo wyciągać takie wnioski? On, człowiek, który przeobracał więcej dziewek niż drwal ściął drzew? Co wiedział o poświęceniu w małżeństwie, o miłości, o zmartwieniach? W Siedmioramiennej Gwieździe widnieje proste sformułowanie pozwalające wyjaśnić te rozterki: „będziesz pragnął cierpienia i będziesz nad nim panował.”
Cierpieć, sprawiać ból, współczuć, sprawiać ból po to, by współczuć. Drugiemu człowiekowi i sobie. Być może. O wiele większy problem sprawia ostatnie słowo.
Panował.
Panował? Niestety, do wnętrza tego dobrego i słusznego nakazu przeniknął potwór. Sam nakaz jest zarażony chorobą; będziesz panował. Jak to, panował? Będziesz władał, uciskał, zniewalał. Pozornie wypuścisz na wolność tylko po to, by podbić jeszcze raz, w bardziej wyrafinowany sposób. Panować? Nad cierpieniem? Czyż to nie panowanie jest źródłem cierpienia?
- We własnej osobie. Dla mnie to znacznie większy zaszczyt, Lady Rykker. - po przystojnej, zmęczonej twarzy przemknął cień rozbawienia, drobna iskierka tłumionego śmiechu, zupełnie jakby niekończące się tytuły były dla samego Aylwarda nie dumą, lecz nużącą formułką, którą najchętniej pragnąłby skrócić, zatrzeć, machnąć ręką i zmazać z siebie piętno, odciśnięte podczas wojen.
Nie „wojny”.
Wojen. Tych, których przecież nie chciał. Tych, których nie wywołał, których nie był zarzewiem, których za wszelką cenę pragnął uniknąć… lub ukrócić.
Cięciem miecza, uderzeniem topora, zakończyć rozlew krwi w jedyny, znany sobie sposób - poprzez rozlewanie krwi. Paradoks, kpina, igraszka bogów. Pragniesz zakończyć wojnę? Zabijaj. Pragniesz pokoju? Morduj, odcinaj kończyny, pal, rozbijaj obuchem głowy, pojmuj w niewolę i śmiej się, śmiej, ukrywając to, co tak naprawdę masz w sercu.
W sercu pełnym bólu.
- Miłościwa Księżno… - kąciki ust zadrgały cicho, gdy Baratheon pochylił się nieznacznie na krześle, zachęcająco obracając w dłoni patyk - pies wpatrywał się w dotychczasową zabawkę z równie wielkim zainteresowaniem… co w samego Aylwarda. - … bękart i pokonany Dornijczyk to pojęcia, które się nie wykluczają. W końcu, jak to mawiają, nieszczęścia chodzą parami. - tym razem na jego ustach wykwitł niczym nieskrępowany uśmiech - niezrażony Baratheon gwizdnął przeciągle, poklepując się lekko po udzie i przywołując do siebie trwającą przy nodze Ivory sukę.  Orys posiada powiedzenie, które idealnie oddaje stan jednego z pojmanych Dornijczyków (czy też - honorowego gościa z rodu Martell) : tylko ten, kto przeżył upadek, zasługuje na ratunek.
Słysząc te słowa, Aylward zwykle prycha śmiechem, rozkładając bezradnie ręce.
Ratunek? Zbawienie? Dziękuję, nie. On prosi o mniej. Pyta ponownie, w jaki sposób złagodzić ból, choćby tylko trochę, choćby tylko na jakiś czas. Samotnością? Ascezą? Słowami? Czy przeciwnie, gwałtowną ekstazą, szaleństwem zmysłów, zapomnieniem o całym świecie, poza burzą krwi?
- Przybyłem, by przekazać szczere wyrazy ubolewania, wszak ominął mnie Twój ślub, pani. Przeurocza feta, tak przynajmniej relacjonowała ją moja siostra Allya. - dłoń Baratheona zanurzyła się w miękkiej, delikatnej sierści psa, przeczesując ją ostrożnie pod włos i budząc tym samym w zwierzęciu… aprobatę? Zupełnie, jakby ponowiona pieszczota była czymś, czego psina w tym momencie najmocniej pragnęła. - Wielka szkoda, że Twój szacowny mąż odmówił gościom pokładzinowej tradycji. Bez wątpienia wielu z obecnych Lordów tylko dla tej chwili zostało aż do północy. - błękitne spojrzenie oderwało się od psa, spoczywając na twarzy Dornijki bez śladu kpiny.
Domyślał się, jak ciężki był tamten dzień dla Ivory?
- A czy Ty, pani, brałaś udział w weselisku? - na jego ustach ponownie zaigrał uśmiech, tym razem idealnie wypracowany, dopasowany do sytuacji, zgrany z każdym słowem, gestem i mimiką. - Jeśli tak, tym bardziej żałuję, że nie udało nam się zatańczyć. - … co byłoby dla mnie ciekawym doświadczeniem, słodka, niewinna istoto. Baratheon rozparł się wygodnie na siedzisku, kiwając spokojnie głową, zupełnie jakby spędzał słoneczne popołudnie z przyjaciółmi.
Nawet jeśli się spieszył… nic nie wskazywało na to, by odmówił sobie kolejnych kilku chwil w towarzystwie Księżniczki Dorne. Wszak nie każdy doznawał tego zaszczytu.
Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptySro Paź 15, 2014 11:44 am

Nad ich głowami nieustannie szeleściły zżółkłe liście. Szumiała ich zwiędła gorycz, szepcąc o umarłej zieleni, o utraconej słodyczy. Wszyscy coś tracimy, myśli Ivory, wsłuchując się w ten szum, nie odkrywając jednocześnie niczego specjalnie nowego. To zabawne, dodaje, wspominając samą siebie sprzed zaledwie kilku lat, trzech, może czterech, kiedy jeszcze jako nieopierzony podlotek, dopiero co dojrzała fizycznie (bynajmniej nie mentalnie) dziewczyna, sądziła, że najgorsze co mogło ją w życiu spotkać – to utrata ukochanego kota. Bura kocica miała na imię Iman i spała w na poduszce księżniczki każdej nocy od ukończenia przez nią szóstego dnia imienia. Nic specjalnego, chciałoby się rzec, nie była wszak jedyną dziewczynką w Siedmiu Królestwach, która upodobała sobie koty jako towarzyszy zabaw; gdy jednak starość odebrała Iman (podobno dziewiąte) życie, Dornijka miała wrażenie, żen i c gorszego nie mogło się jej przydarzyć. Teraz uśmiecha się w duchu ze wzgardą do własnej naiwności.
W Końcu Burzy była przekonana, że to jednak właśnie wtedy nastało to najgorsze. Kiedy umierała o brzasku i, ku własnej udręce, zmartwychwstała o zmierzchu. Sen był jednak jedynie odległym marzeniem, tak dalekim jak ciepłe dłonie matki, a Dornijka spędzała noce na obserwacji świata z wąskiej okiennicy. One patrzyły na nią dwoma twarzami – lśniących gwiazd na niebie, a także ich odbicia w morzu. Obie były tak samo nierealne i nierzeczywiste. Ivory przypominała sobie wówczas sobie wszystko, całe życie, fakt po fakcie. Przypominała sobie wszystkich ludzi, z którymi kiedykolwiek rozmawiała, wszystkie słowa, wszystkie dni, wszystkie noce – dręczona monotonią i staniem w miejscu, nawet wszystkie swoje myśli. I wtedy była już pewna, że wie czym jest ból i jest mądrzejsza.
A mądrzejsza nie była wcale.
Czy człowiek nie jest niewypaloną nigdy do końca lampą?
Ivory pragnęła być mądrzejsza i stawiać czoła światu takim, jakim był, upodobniając się do niego – myślała, że jeśli pozbędzie się myśli, jeśli tylko skuje uczucia w kamień, będzie lepiej. Ale nie potrafi tego uczynić nawet teraz. Wciąż bowiem wisi nad nią klątwa, od samego momentu narodzin, gdy przyszła na świat pełna wrażliwości, której nawet niewola, nawet przybycie do Królewskiej Przystani, nie zdołały z niej wyplenić.
Zbyt gęsto czuję.
W tym czasie, w takim miejscu jak stolica Siedmiu Królestw – to nie mogło przynieść jej nic dobrego. A jednak wierzyła, uparcie wierzyła w maleńką iskrę światła, które w niej płonęło jasno. Przed każdym dobrym uczuciem bliskich zdawała się klękać jak przed świętością, jak przed gwiazdą. Ochraniać, nieść jak światło, a jeśli to jedynie ta iskierka, dmuchać do utraty tchu. Księżniczka stara się nie być naiwna, ale pustka ją boli.
Nie ma nic gorszego od pustki, od nieuczucia, od chłodu obojętności. Lepiej więc czuć i cierpieć, czy nie czuć nic i cierpieć, może czasami podświadomie? Dla niej odpowiedź była jednoznaczna, choć wygłaszając podobną teorię na głos, dowiodłaby własnej naiwności i słabości, przed którymi tak bardzo przecież się wzbrania.
A Twoją duszę jak bardzo strawił ogień? Co z niej zostało, a co obróciło się w popiół?, myśli Dornijka, spoglądając w błękitne oczy Baratheona. Słyszała o truciźnie, która przez tygodnie torturowała jego ciało, a także, w jej przypuszczeniach, umysł. Przygryza wargi, pełna złości na samą siebie, bo nie potrafi życzyć mu śmierci. Mogłaby teraz, właśnie w tym momencie, doskoczyć doń jak żmija i własnymi paznokciami wydrapać oczy, patrzy z nieukrywanym chłodem i niechęcią, ale nie – nie życzy mu śmierci.
Może jedynie bólu takiego, jaki dostrzegała w oczach starszego brata.
Bo przecież nawet takie istoty jak ona, nie są pozbawione wad. W każdym człowieku, w każdym bez wyjątku, tkwi coś z ł e g o. Jest gniew, jest nienawiść, jest jakaś mroczna strona, czasami lepiej, a czasami gorzej widoczna. Nawet ona, Ivory, nazywana przez innych Słońcem, nie stanowi w tym względzie żadnego wyjątku, choć bardzo pragnie się tego wyprzeć.
Bo nosi sobie wstręt do codziennej, ludzkiej podłości, która jest chlebem i wodą mieszkańców tego miasta – i ten wstręt wrze w jej umyśle, kiedy tylko wybiega myślami naprzód. Zaledwie cztery miesiące naprzód, to przecież niewiele i nic się nie zmieni,
nigdy nic się nie zmieni
a przyjdzie na świat j e j dziecko. Niewinna istota, którą od pięciu księżyców nosi pod sercem, która już zaabsorbowała większość jej codziennych myśli.
To on, czy ona? Jaki będzie? Jakiego koloru będą jej oczy? Będzie podobny do mnie, czy do niego?
Wstręt się wzmaga, potęguje, że to dziecko, ta maleńka istotka, którą księżniczka musi przecież chronić, osłaniać przed całym złem świata własną piersią, przyjdzie na świat w takim miejscu jak to. Ale też zaraz znika, gdy tylko pod dłonią, pod własną skórą czuje jego ruchy, z dnia na dzień coraz silniejsze – i w Ivory rośnie zdziwienie, tłumiące niepojętą żałość, że to mimo wszystko c u d.
Cud, o którym nie masz nawet pojęcia, myśli księżna Smoczej Skały i odgarnia kosmyk ciemnych włosów za ucho spokojnym gestem.
Ivory zacisnęła usta i nie rzekła nic więcej o pokonanych Dornijczykach, potrafiła pogodzić się z porażką. Potrafiła zrozumieć powody podobnego stanu rzeczy i być może karę od Bogów, za zbyt pochopną reakcję, za zbyt szybkie działania – jednego nie potrafiła jednak i nie chciała zrozumieć. Ani wybaczyć.
-Bez wątpienia masz na myśli gratulacje, panie. – odparła Dornijka, niezrażona słowami Baratheona. Bo on nic nie wie, tak jak wszyscy wokół.
W dniu zaślubin spoglądali na nią ze współczuciem, empatią, a nawet litością, które teraz miała ochotę wrzucić w płomienie, by spłonęły i zmieniły się w popiół. Nie, nic nie wiecie. Ale dornijska księżniczka uznaje to za dobrą monetę i nikogo nie wyprowadza z błędu, pozwalając im myśleć co tylko im się podoba, prawdę zachowując dla siebie, zamykając ją starannie za drzwiami własnych i jego komnat. Mogło im, tak jak Baratheonowi, wydawać, że potrafią obserwować, a mimo to nie dostrzegać tej iskry, która pojawiała się w ciemnych oczach, gdy myśli krążyły wokół niego.
Na całe szczęście.
-Z pewnością Ty pozostaniesz wierny zwyczajom, czyż nie, ser? Jeśli, rzecz jasna, doczekamy się Twojego ślubu, widok ciała przyszłej Twojej pani żony pozostanie w umysłach lordów na całe lata. – księżniczka, zirytowana wspomnieniem przez Młodego Jelenia, o niedoszłej, zgoła nieprzyjemnej sytuacji, sięgnęła po kielich zimnego soku z pomarańczy, nim jednak zdążyła unieść go do ust… u jej boku znalazł się ten chłopak, którego w myślach nazywała Szczurkiem.
Szczurek odebrał odeń kielich i odlał nieco soku do własnego, próbując go, nim wypiła go sama księżniczka – tak jak czynił to przeszło ponad dwóch księżyców. Ivory westchnęła zniecierpliwiona, spoglądając na zaczerwienioną Carlę, która niemal się zadławiła, zaskoczona zainteresowaniem oraz słowami Aylwarda Baratheona. Młódka zakasłała kilka razy, bijąc się w pierś, aby kawałek tego pysznego, jagodowego ciasta w końcu przebył drogę do żołądka i ocierając łezkę, która zebrała się w kąciku oka, obdarzyła mężczyznę słabym uśmiechem.
-Tak, panie. – odparła nieśmiało, nie wiedząc, czy powinna patrzeć w jego błękitne oczy, wąskie usta, czy może na wiewiórkę, która wspinała się po drzewie. To ostatnie byłoby zapewne najłatwiejsze. –Ja-ja także. Być może na turnieju będzie okazja…
-Wybierasz się na turniej w Harrenhal, ser? – spytała od niechcenia Dornijka, naturalnie wchodząc w słowo swej towarzyszce, która natychmiast wlepiła spojrzenie w kolejną wiewiórkę i jęła poprawiać własny warkocz. Na usta księżniczki wychynął natomiast swobodny, uprzejmy uśmiech – nie zamierzała wszak pogrążać się w irytacji i psuć humoru od samego poranka, drążąc nieprzyjemne dla obojga tematy… Skoro Aylward Baratheon pragnął spędzić w tej altanie nieco czasu, jakby pomiędzy nimi nie wisiała nienawiść, wojna, żal i jeszcze więcej nienawiści…
… niechaj tak będzie.
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptySob Paź 18, 2014 9:21 pm

Ludzie zazwyczaj biorą się za czynienie dobra pod wpływem emocji. Wychowywany w myśl żelaznych zasad Aylward uważał, że to żałosne. Dobru należy służyć tak, jakby zależało od tego życie postronnych. Niekoniecznie bliskich, niekoniecznie ukochanych osób.
Po prostu poddanych.
Należy wykonywać swe obowiązki szorstko - tak, jak niegdyś uczynił to Lord Baratheon na oczach swego syna, własnoręcznie pomagając podczas ugaszania pożaru przydrożnej karczmy. Na tym polegała tajemnica dobra.
Musisz działać wręcz obcesowo. Wydawać polecenia głosem ochrypłym od zmęczenia, alkoholu, niewyspania. Nie zważając na włosy zlepione błotem, wgnieciony napierśnik zbroi i spływającą z nosa strużkę krwi, zabrudzonej kurzem. Nie zwracając uwagi na zmieszany z brudem pot ściekający z czoła na szyję, rozorany łuk brwiowy obficie broczący juchą. Na tym polega prawdziwe dobro: człowiek musi nauczyć się szczególnej mieszanki oschłości i szlachetności. Aylward wciąż ma nadzieję, że będzie służyć dobru w sposób, jakiego nauczył go pan ojciec: bez egzaltacji, za to z najwyższą precyzją. Służbiście, na granicy grubiaństwa. I pewną ręką.
Gdzie zatem świecić mamy i komu potrzebny nasz blask?
Po plecach Baratheona przemknął dreszcz, gdy ze wschodu, od strony Czarnej Zatoki, nadciągnął przenikliwy, morski wiatr. Podmuch uderzył jak ostra, zimna kosa, pozwalając przypuszczać, iż zaledwie kilka mil od ogrodowej altany bezkres wodnej toni sekretnie oddycha.
Jesień. Robi się chłodno.
To właśnie jesienną nocą najlepiej widać gwiazdy. Kilka z nich po północy zmienia swe położenie w zależności od pory roku… a nawet nie tyle w zależności, co wraz z ich biegiem. Aylward doskonale pamięta swą pierwszą jesień - w jego pamięci na stałe odcisnęła się odkryta przestrzeń rozciągająca się aż do końca wzgórz na południe od Summerhall i dalej, do ciemnego masywu gór, który wyglądał jak mglisty opar. Na zboczach, wśród plam żwiru wypłukanego przez wodę z wyżej położonych stoków, bloki brunatnych krzemieni mieszały się z jasnymi skałami wapiennymi, przez tamtejszych mieszkańców nazywanymi kruszą. Wszystko wydawało się wtedy… proste. Każda rzecz była na swoim miejscu. Na zawsze. Tam trwała obecność i cisza. Pokój panujący w zaledwie kilkunastoletnim życiu Aylwarda oznaczał zbliżenie się do tego właśnie stanu: ciszy i obecności. Wolności. Teraz, po latach, pozostawało mu mieć wyłącznie nadzieję na pokój…
… choć było to mylne sformułowanie. Dla Baratheona nie istniały stany pośrednie: albo pokój, albo nadzieja.
Wybór należy do Ciebie, księżniczko.
Obserwował ją spod na wpół przymkniętych powiek, z trudem powstrzymując cisnący się na usta uśmiech. Pozory spokój Ivory okraszony był uczuciem, które on, Aylward, zna najlepiej - choć starała się ukryć swoją prawdziwość, swój autentyzm (tak niepodobny dla obrazu Królewskiej Przystani), Baratheon dostrzegał rzeczywisty stan Dornijki.
Tak jakby przez pomyłkę wpadła do obcego pokoju i w strachu nie mogła znaleźć okna. Które było i nadal jest otwarte. Miota się od ściany do ściany, bijąc skrzydłami, wpada na szybę, uderza o sufit, o meble, szamocze się.
- Gratulacje, tak… - spokojne skinięcie głową, zupełnie jakby w pełni zgadzał się ze słowami Księżnej Smoczej Skały - a przecież tak nie było. Nie chciał gratulować. Nie miał czego…
… przynajmniej przed rozwiązaniem ciąży.
Nie próbuj jej popchnąć do wyjścia, Maegorze: nie możesz pomóc. Każdy twój
ruch zwiększy tylko przerażenie, a nieostrożność sprawi, że zamiast na zewnątrz, na wolność, wleci do wnętrza domu, gdzie uderzać będzie bez końca skrzydłami o szkło.

Bardzo powoli nadchodząca noc będzie niemal bezchmurna - potrafił to ocenić, wbijając spojrzenie w niebo; przez chwilę oczy Baratheona zdawały się niemal idealnym, lustrzanym odbiciem nieboskłonu wiszącego nad ich głowami - przejrzysty błękit zamigotał w lśniących źrenicach, docierając gdzieś głęboko, niemal do jego...
… duszy?
Jedyna droga, żeby jej pomóc, to nie próbować pomagać. Tylko skurczyć się. Zastygnąć w bezruchu. Wtopić się w ścianę. Ani drgnąć. Czy rzeczywiście okno było i jest otwarte? Czy rzeczywiście chciałbyś, żeby wyfrunęła? Czy też, zastygły, wbijasz w nią w ciemności kamienny wzrok i czyhasz, aż wreszcie opadnie na ziemię bez sił?
Wtedy będziesz mógł się pochylić i zaopiekować nią jak należy. Od początku.

Za kilka godzin srebrzysta poświata, subtelna i zimna, spowija całą ziemię. Ziemie, która - otumaniona martwym blaskiem - przestanie oddychać. Zupełnie jak dusza, jak sumienie Baratheona. Nie był zupełnie wyzuty z uczuć. Nie, wręcz przeciwnie - czasami odczuwać intensywniej niż inni, dostrzegał więcej niż oni.
Dwa cyprysy jak ciosane z bazaltu.
Czasami pojmował świat aż za mocno.
Wzgórza o księżycowych kształtach otulane przez srebrny wosk.
Czasami obawiał się, że przestanie kontrolować własne demony.
Gdzieniegdzie mgła wyłania księżycowe istoty, w cienistych dolinach kładzie się cień.
Czasami sądził, iż jedyną drogą ucieczki jest śmierć.
W nocy cykają świerszcze… ale dociera to do mnie dopiero, gdy przestają.
- Moja przyszła pani żona nie będzie musiała obawiać się spojrzeń innych mężczyzn. - kąciki ust uniosły się w lekkim uśmiechu, gdy Baratheon podrapał psa za uchem, wbijając bezwstydnie spojrzenie w Carlę Rykker.
Bawiło go to? Należał do typu mężczyzn, którzy lubili podobną… rozrywkę, odbywającą się kosztem innych?
- Wszak dla niej najważniejsze będzie jedynie to, którym obdarzę ją ja. Każdego dnia… i każdej bezsennej nocy. - czubek języka Młodego Jelenia przesunął się powoli, bez pośpiechu, lecz z właściwą Aylwardowi determinacją po spierzchniętych wargach, gdy Dornijka sięgnęła po sok - zgodnie z przewidywaniami, napoju najpierw spróbował pojawiający się niemal znikąd niepozorny chłopak, w którym i Baratheon dostrzegł zaskakujące podobieństwo do gryzonia.
Co błędnie sądzili mężczyźni o Ivory Targaryen i jaka była naprawdę? Jeśli w ogóle istnieje odpowiedź na to pytanie, uszła uwadze Aylwarda. Prawdopodobnie samo zagadnienie nie ma sensu, jest czysto formalne, w zasadzie nie da się na nie udzielić odpowiedzi. Świadomość, iż Dornijka nosi pod sercem dziecko Namiestnika Siedmiu Królestw pozbawia znaczenia słowa takie jak „prawdopodobnie" czy „w zasadzie" i wyczerpuje pytanie, co Baratheon w niej zobaczył i co ona widzi w nim.
Załóżmy, że widzisz we mnie to, co ja widzę czasem, gdy patrzę na pustynię. A ja w Tobie? Powiedzmy: kobietę kilka dni imienia młodszą ode mnie, w której pulsuje jądro życia, pulsuje rytmicznie od czasów, gdy nie było na świecie słów ani wątpliwości.
Poza tym zdarza się czasem, że całkiem niezamierzenie chwytasz nagle za serce. Chwytasz za serce jak kocię. Jak pisklę.

- Wyruszam prosto z Królewskiej Przystani. Mam nawet zamiar stanąć w szrankach, choć dziedzinę walki zachowam dla siebie… - mówiąc to, uniósł wzrok na Ivory i posłał jej swój jasny uśmiech, który wzniósł się z błękitnych oczu, ożywił ogorzałą od lyseńskiego słońca twarz, po czym natychmiast przygasł i zniknął, gdy Aylward ponownie pochylił głowę, wbijając spojrzenie w psa. - … wszak szlachetne damy lubią niespodzianki… a ja z kolei lubię zaskakiwać. - Baratheon wyprostował się spokojnie na swym miejscu, poklepując sukę po głowie i w końcu oddając jej upragnioną zabawkę, która niemal natychmiast porwana została w zęby i usłużnie zaniesiona Ivory. Młody Jeleń uniósł lekko ciemne brwi, zupełnie jakby przez jego głowę przeleciała niespodziewana, zaskakująca myśl.
Skąd ma tego psa?
Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana EmptyNie Lis 02, 2014 11:52 pm

Na co by się zdało Twoje dobro, gdyby nie istniało zło?, zapytał kiedyś ojciec, wprawiając średnią ze swych córek w osłupienie. Ivory po raz kolejny szarpała go za rękaw jasnej, kornijskiej koszuli, domagając się, by razem z nią chwycił dłonie pomarańcze i ruszył ku najbardziej zatłoczonym i najwęższym uliczkom Słonecznej Włóczni, gdzie na bruku, w cieniu, który wcale nie przynosił ukojenia, leżeli biedni, głodni i schorowani, trawieni przez pragnienie i chorobę. Księżniczka nie wiedziała wówczas, co winna odpowiedzieć i zamilkła, w głębi dziecięcej duszy gniewając się na pana ojca.
Jak wyglądałby świat, gdyby zniknęły z niego cienie?
Dornijka wyobrażała go sobie wielokrotnie, lecz nawet ona nie była tak naiwna, by nie dostrzegać niedoskonałości tej wizji. I przede wszystkim nierealności. Rzeczywistość, w której egzystowali musiała na dobro i zło, na tych, którzy mieli cierpieć i tych, którzy najbardziej dotkliwego cierpienia mieli nie poznać – i Ivory była świadoma, że winna paść na kolana przed ołtarzem Siedmiu i dziękować im za to, co ma, bo wszak za nic nie chciałaby znaleźć się na miejscu innych, choć tak bardzo pragnęła nieść dla nich światło. Bo, gdy spoglądała na ten świat bez ochrony, uczciwie i odważnie – niemal pękało jej serce.
To, co ludzie nazywają dobrocią, trzeba trzymać w ryzach tak dokładnie, jak to, co nazywają niegodziwością.
Ciężkie, zimne westchnienie wiatru przeniknęło drobne ciało Dornijki do szpiku kości, sprawiło, że zadrżała mimowolnie i sięgnęła po szeroki szal z jedwabiu, leżący dotąd na wolnym krześle, by zarzucić go na wątłe ramiona i otulić nim szczelnie, jakby w tym materiale pragnęła się ukryć przed nadchodzącą porą roku.
Której się przecież lękała.
Nie znała jesieni, ani zimy takimi, jakimi były naprawdę. Nie znała ich chłodu, nieprzerwanego deszczu i zimna, które mordowało winnych i niewinnych, wyciągającego z ludzi bestie. W swym niespełna dziewiętnastoletnim życiu nie ujrzała na własne oczy nawet śniegu, który w Dorne padał jedynie na szczytach najwyższych gór Pogranicza. Już teraz, gdy słońce skrywało się za linią horyzontu, Księżniczka zakopywała się pod pierzynami, by nie marznąć, w noce, które inni określali jeszcze jako ciepłe.
I żałowała, niepojęcie mocno żałowała, że jej dziecko, jej maleństwo i największy skarb przyjdzie na świat o tej właśnie porze, w tym właśnie miejscu. Żałowała tego tak bardzo, jakby miało mieć to wpływ jakim ta maleńka istota stanie się człowiekiem.
Tak zimnym jak ta jesień, i bez uczuć, jak Królewska Przystań.
Zacisnęła powieki, chcąc odegnać tę wizję, bo przecież tak nie będzie. Z całą pewnością tak nie będzie, nie pozwoliłaby na to.
W ideałach istnieje pokój, lecz w historii jedynie przemoc.
… jednak coś tam jest, w całej tej historii, gdzieś na siódmym dnie musi być coś wartościowego, coś dobrego, i ona chciała się jakoś do tego dogrzebać. Świat jest paskudny, życie jest maleńkim piekłem, ale gdzieś w głębi tej skorupy płonie rozpalone żelazo. Ona tę historię próbowała tworzyć od nowa, trochę ją zmienić, ale to rozpada się tysiąc razy w ciągu dnia i godziny, a wszystko przez ludzi. Bo ludzie się wtrącają, ludzie kłamią, ludzie wymyślają podłe idiotyzmy, a pewnego dnia już nie wiadomo co jest prawdą, a co kłamstwem, co plotką, a co rzeczywistością, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem, kto jest mędrcem, a kto durniem…

Beznamiętne spojrzenie czarnych oczu Dornijki spoczęło na licu Aylwarda Baratheona, a uściślając – na oczach, w których odbijało się jasne niebo wiszące nad ich głowami. Mogła jedynie zgadywać, wysnuwać nieśmiałe hipotezy, co działo się w głębi jego duszy, w jej najciemniejszej otchłani, lecz i bez wiedzy, mogła śmiało powiedzieć, że dostrzegała w tych oczach nie owe niebo, a wzburzone fale morskich wód, które okalały wybrzeże Ziem Burzy, które uderzały z niepojętą furią w skaliste brzegi.
Sztorm, oto, co przywodzisz mi na myśl. Szalejący , bezlitosny sztorm, który odbiera życie, a jednocześnie daje szansę na przeżycie. Fale kąsają jak rozszalałe bestie i wciąż im mało, wiatr zawodzi i wyje, a niebo płonie od błyskawic. Ziemia trzęsie się w posadach.
-Jeszcze chwilę, a pomyślę, że urodziłeś się w Dorne, ser. – odpowiedziała księżniczka, uśmiechając się kącikiem ust, rozbawiona i bynajmniej niezrażona nieprzyzwoitym tonem jego słów, który sprawił, że Carla zarumieniła się jeszcze bardziej. O ile to było możliwe.
W oddali zaskrzeczała mewa, później druga. Kolejny powiew morskiego wiatru wprawił Ivory Targaryen w drżenie. Dziecko w jej łonie poruszyło się niespokojnie, niemal boleśnie. Dornijka gładziła pokaźny brzuch, rysujący się pod białym materiałem sukni, jakby chciała je ukoić, uspokoić, zbliżyć do siebie jeszcze bardziej.
-Życzę Ci szczęścia, panie! – wtrąciła się Carla, starając się uśmiechnąć powabnie i zalotnie w kierunku syna Burzy.
-Szlachetne damy lubią także zwycięzców. Gdyby nie fakt, iż brat mego pana męża również brać będzie udział w tymże turnieju, mogłabym zapewnić, że będę Ci kibicować, Namiestniku, jednakże w tej sytuacji… sam rozumiesz, nie zawsze można zwyciężać.
Dano Ci życie, które jest tylko opowieścią. Ale to już twoja sprawa, jak ją opowiesz i czy umrzesz pełen dni.
Suka nagle zjawiła się przy boku Ivory, radośnie trzymając w pysku patyk i trącając nosem dłoń Dornijki, by ta go ujęła i rzuciła ponownie. Dziewczyna pogładziła psinę po głowie i podrapała za uchem, kątem oka dostrzegając pytające spojrzenie Baratheona.
-To prezent, który ród Twej przyszłej pani żony podarował mi z okazji ślubu. Ponoć ma coś z wilka. Dałam jej na imię Shiera. – pośpieszyła z wyjaśnieniem, unosząc się z miejsca. Zamachnęła się i wyrzuciła patyk tak daleko, jak jeno potrafiła i na całe szczęście – tym razem nikt nie ucierpiał. Pies natychmiast rzucił się biegiem, ku miejscu, gdzie patyk uderzył w ziemię, a Księżna Smoczej Skały spojrzała na Baratheona.
-Obawiam się, że muszę Cię przeprosić, ser. Stan błogosławiony bywa… męczący i chyba powinnam odpocząć. Jestem jednak pewna, że lady Carla dotrzyma Ci towarzystwa. – wyrzekła Martellówna, dotykając drobną dłonią pobladłego z zimna czoła, po czym objęła się ramionami.
Nadchodzi zima, a ja nie jestem na to gotowa.
Zza altany wychylili się strażnicy, dotychczas milczący i niemal niewidoczni, nieustannie towarzyszący Dornijce na wyraźny rozkaz Namiestnika Siedmiu Królestw.
-Trzymaj się zdrów… i żyw, Aylwardzie. – powiedziała jeszcze miękko i tak cicho, iż jej głos otarł się o granicę słyszalności, nim odwróciła się do swych towarzyszy plecami i ruszyła ścieżką ku Czerwonej Twierdzy lekkim krokiem, pozostawiając ich sobie samym…
… oraz talerzom wypełnionym ciasteczkami.

/zt x2
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Ogrodowa Altana Empty
PisanieTemat: Re: Ogrodowa Altana   Ogrodowa Altana Empty

Powrót do góry Go down
 

Ogrodowa Altana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Altana
» Altana
» Ogrodowa ścieżka
» Ogrodowa ścieżka

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Westeros :: Włości Korony :: Królewska Przystań :: Czerwona Twierdza-