Dorne, Słoneczna Włócznia, 259 AL, trzy tygodnie wcześniej.
-
Dlaczego nie pojedziesz ze mną do Hellholt?Dotychczas zamknięte powieki rozchyliły się leniwie i powoli, bardzo powoli pozwoliły oczom, by przyzwyczaiły się do ostrego światła poranka, wdzierającego się przez rozchylone kotary – z ust Sanda padło ciche westchnięcie, kiedy przeniósł ciemnobrązowe spojrzenie na Martella, dostrzegając jego twarz tuż obok swego ramienia; czubek nosa księcia drażnił delikatnie gorącą skórę Qorena, raz za razem muskając ją ciepłym oddechem.
- Twój brat złożył mi propozycję, której nie mogłem odrzucić. – Trystane nawet nie zauważył, gdy silna dłoń bękarta zstąpiła na jego biodro, niecierpliwym gestem odrzucając zmięte prześcieradło z nagiego ciała Martella. – To paskudna, bezcelowa sprawa, za którą nikt mi nie podziękuje, ale właśnie tak wyglądają uroki obowiązków.
Usta Qorena ozdobił leniwy, nasycony bezczelnością uśmiech, wywołany najpewniej kolanem księcia, które wślizgnęło się sprawnie między nogi Sanda, zdobywając miejsce dla rozgrzanego uda; Trystane musnął opuszkami palców podbródek bękarta, marszcząc przy tym brwi z czymś, co ktoś mógłby określić… troską?
-
Może Bóg to zrobi. – mruknął niewinnie, zahaczając kciukiem o dolną wargę Qorena i pozwalając, by Sand z rozbawieniem przygryzł koniuszek palca – po plecach Martella przeskoczył przyjemny, elektryzujący dreszcz, gdy bękart musnął czubkiem języka miękką skórę opuszka, pozostawiając na nim wilgotny, smakujący wypitym w nocy winem ślad.
- Nawet jeśli istnieje jakiś bóg, to ma ważniejsze zmartwienia niż ktoś taki jak ja. – wycharczał cicho Sand, w pół uderzenia serca później zamykając księcia w kurczowym uścisku.
Dorne, Hellholt, 259 AL, cztery dni wcześniej.
Gęsta, pojedyncza kropelka krwi zsunęła się po policzku leniwie, pozostawiając na zaczerwienionej od uderzenia skórze wąski, podłużny ślad.
Łaskotało.
Mógłby sięgnąć dłonią do twarzy i zetrzeć z niej ciepłą juchę, ale…
- Otwórz drzwi.
Stłumiony przez grube, dębowe drewno głos docierał do wnętrza komnaty jak przez potężną warstwę łabędziego puchu – zniekształcone słowa przywodziły na myśl dobiegający ze świata umarłych szept, który przekroczył zasłonę krainy żywych i wdzierał się do przerażonego umysłu księcia.
- Otwórz, Trystane.
W ustach wciąż ma pełno piachu… i coś kleistego o smaku żelaza. Próbował splunąć, ale spierzchnięte z przerażenia wargi zapiekły boleśnie, zaś suchy kaszel przypomniał o rosnącym siniaku na prawych żebrach.
- TRYSTANE!
Plask! Brzmi jak odgłos spadającej, dojrzałej śliwki. Nie sposób pomylić tego głosu. Nie sposób uciec przed twardym, ochrypłym wrzaskiem, wzmocnionym przez wściekłe uderzenie pięści.
Dorne, Sandstone, 259 AL, półtora tygodnia wcześniej.
Chyba trochę się martwi. Ma w oczach ten nieprzyjemnie przenikliwy wyraz, ten kolor smutku i strachu, który zawsze się pojawia, gdy ktoś dowiaduje się, że jego bliski zachorował na grypę.
To nic wielkiego. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Spotkamy się w Sandstone za dwa tygodnie, może nawet wcześniej.
Ton głosu można naoliwić, aż stanie się gładki, śliski i sprężysty, ale nigdy nie uda się ukryć tej szczególnej barwy tęczówek, tego alarmowego światełka pulsującego z tyłu źrenic.
Oczywiście, jeśli naprawdę ci na kimś zależy.
–
Daj spokój, Qoren. – Trystane musnął opuszkami palców gładki, przyjemnie zimny kieł spokojnie opadający wraz ze zwykłym, skórzanym rzemykiem na pierś. –
Umiem się zachować. Sand zwilża wargi końcem języka, zatrzymując dłoń na przyjemnie rozluźnionym karku Martella – delikatna pieszczota natychmiast wdziera się w zmysły księcia, skłaniając go do uchwycenia w palce skrawka koszuli bękarta.
– Tak. Oczywiście.
Kolejny zardzewiały uśmiech, który ukojony zostaje dopiero przez ciepły dotyk ust na porośniętym ciemną szczeciną policzku – wargi Martella musnęły niecierpliwie żuchwę Qorena, gorącym oddechem wyznaczając ścieżkę ku szyi, gdzie zamarły w spragnionym pocałunku; zaróżowiony, wilgotny ślad odcinał się od ogorzałej skóry wyraźnie, przywodząc na myśl pieczęć, którą zerwać może jedynie czas.
-
Żebyś pamiętał.Kurczowo zaciśnięte palce w końcu uwolniły z uścisku skrawek koszuli Sanda, pozostawiając materiał niebotycznie pomiętym – Trystane mimowolnie wygładził zagięcia, uśmiechając się z roztargnieniem, które zniknęło dopiero wtedy, gdy wspiął się na siodło przygotowanego do dalszej podróży rumaka.
-
Za nie dalej niż dwa tygodnie.Ciemnobrązowe, zaniepokojone spojrzenie odprowadzało sylwetkę księcia tak długo, aż Martell nie zniknął za linią horyzontu, drżącego nieśpiesznie pod wpływem gorąca.
Dorne, pustynia okalająca Hellholt, 259 AL, cztery dni wcześniej.
Jego oczy są przejrzyste, żółte jak u zwierzęcia. Źrenice przypominają pestki zanurzone w miodzie i czujnie, wraz z palcami, błądzą opętańczo po napiętej szyi.
Suchy piach chłepcze krew jak spragniony pies.
Prywatną krew.
Własną krew.
M o j ą krew.-
Qoren?Chciał zamrugać, odezwać się, sprawdzić, czy w ogóle żyje, i nieopatrznie napiął mięśnie karku. Czuł się tak, jakby w głowie także miał pełno piasku – piasku, który przesypywał się z suchym klekotem przy każdej próbie ruchu.
- Nie ma go tu.
Zachrypnięty chichot przerywa gęstą, wieczorną ciszę pośrodku stygnącej pustyni. Dłoń księcia zamarła na silnym, boleśnie napiętym ramieniu napastnika, resztką sił próbując, starając się, za wszelką cenę pragnąc…
- Zostałem tylko ja, Promyczku.
Ciężki, przesycony alkoholem głos nareszcie został przypisany do twarzy – wykrzywionej w przerażającej, pierwotnej radości twarzy. Napięte mięśnie wrzeszczą, krzyczą, błagają o litość, ale Trystane nie może, nie potrafi przestać – szarpie się raz, drugi, trzeci, dotychczas zaciśnięta na ramieniu dłoń nagle wczepia się w silną szyję Ullera i wbija, wgryza palcami w mokrą od potu skórę…
… ale Martell to widzi, doskonale widzi po twarzy Harmena, że to żmudny, choć radosny trud. Skupiony, rozentuzjazmowany Dornijczyk, emocje aż się w nim gotują – Uller chichocze z podniecenia i radości, wgniatając ciało Trystana głębiej, głębiej, jeszcze głębiej w piasek; silne, nieustępliwe biodra napierają na księcia i ten sam książę wie, że wędrująca ku spodniom dłoń Harmena nie robi tego, by mu… pomóc.
To się nie dzieje naprawdę. Martell nawet nie wiedział, gdy jego zęby wczepiły się w napięte, słone od potu przedramię Ullera.
To, oczywiście, nie może się naprawdę dziać. Twarda, spierzchnięta od słońca skóra zaskakująco łatwo ustąpiła pod ugryzieniem, wyrywając z gardła Harmena krzyk i…
To tylko koszmar. Usta wypełnia żelazisty smak juchy – zarówno tej należącej do Ullera, jak i innej, dziwnie znajomej, zalewającej usta z krwawiącego nosa, który niemal ustąpił pod pięścią dziedzica Hellholt. Lepka ciecz zalała gardło, uniemożliwiając oddychanie, dławiąc, wciskając się do organizmu z gwałtownością morskiego sztormu.
Zły sen.Kiedy cudem poderwał się z miejsca, potykając na osuwającym piasku, balansując na granicy tragicznego otępienia, gdzie do głosu dochodziło jedynie głuche łupanie ognisk bólu zagnieżdżonych w skręconej kostce, w obitym żebrze, w nosie, który – jeśli nie był złamany – przypominał krwawą maskę; na oślep, wiedziony szczęściem nie zaś rozsądkiem złapał za uzdę piaskowego rumaka Ullera i…
Dorne, wioska położona na starym szlaku karawan pomiędzy Hellholt a Sandstone, 259 AL, teraz.
W rzeczywistości jestem teraz w Wodnych Ogrodach z Qorenem.Twarda podłoga karczmy już dawno przestała mu przeszkadzać… podobnie jak ból, zepchnięty na same granice świadomości.
Niebo ma kolor jego koszuli... a może na odwrót? Mało istotne, podziwiamy przecież ogród, kolorowy jak puzderko pełne drobnych klejnotów kwiatków.Dźwięk kroków na wąskim korytarzu, później zaś to przeraźliwe, krzywdzące słuch skrzypnięcie otwieranych drzwi – Martell nie drgnął choćby o cal, zaciskając kurczowo powieki.
Zaraz usiądziemy w altanie, w cieniu pnączy kwaśnych winogron. Każę przynieść nam wino, odpoczniemy od upału, smrodu i wrzasku. Tego irytującego, cholernego krzyku.I ostrego odoru potu i krwi.
-
Nie, klęczę z zamkniętymi oczami i gotuję owsiankę. Oczywiście, że się modlę.Oczy mam zamknięte, to prawda, ale daleko mi do modlitwy. Myślę o tamtym tygodniu z Qorenem.
Nie o krwi. Nie o strachu. Nie o bólu. Zapominam o takich słowach. Nie istnieją. Wymazane z pamięci. Na zawsze.Trystane rozchylił powiekę jednego oka i zerknął na Ullera bez cienia obaw.
-
Chcesz się przyłączyć?