a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Edric Martell i Naelyer Targaryen



 

 Edric Martell i Naelyer Targaryen

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Fire and Blood

Fire and Blood
Włości Korony
Liczba postów :
465
Join date :
23/03/2013

Edric Martell i Naelyer Targaryen  Empty
PisanieTemat: Edric Martell i Naelyer Targaryen    Edric Martell i Naelyer Targaryen  EmptyNie Kwi 19, 2015 12:16 pm

Edric Martell i Naelyer Targaryen  0WawAHbEdric Martell i Naelyer Targaryen  BQno1Yn
Powrót do góry Go down
Edric Martell

Edric Martell
Dorne
Skąd :
Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
148
Join date :
03/05/2013

Edric Martell i Naelyer Targaryen  Empty
PisanieTemat: Re: Edric Martell i Naelyer Targaryen    Edric Martell i Naelyer Targaryen  EmptyPią Maj 08, 2015 11:37 pm


    Driftmark, 259 rok po Lądowaniu Aegona Zdobywcy



Piekielny deszcz.
Już dawno porzucił próby ukrycia się przed porywistym, wilgotnym żywiołem. Bo – bez cienia strachu patrząc prawdzie w oczy – i po co? Wiatr zerwał kaptur z głowy, rzęsiste, wilgotne krople zmoczyły Dornijczyka do suchej nitki, do ostatniego szwu w podróżnym płaszczu, nasączyły ukryty pod raglanem wams, przemoczyły tak, że wetknięta w kieszeń chustka nadawała się tylko do wyżęcia.
Deszcz zacinał bezlitośnie, uderzając o burty statku, wzbijając w powietrze coraz to nowsze fale nienawiści zsyłane przez wiatr i słotę – przed żywiołem nie było ucieczki, atakował z zajadłością pustynnego skorpiona, który szybkim, wprawnym ruchem paraliżuje ofiarę i skazuje na swą łaskę… czy też raczej - jej brak. Przed zbliżającym się do Czarnej Zatoki sztormem nie było ucieczki; wiedział o tym dziedzic Dorne, wiedzieli wszyscy obecni na pokładzie statku, wiedział o tym również kapitan… i najpewniej dlatego zmienił kurs, nie kierując się ku otwartemu morzu, lecz ku…
Driftmark?
Edric Martell nie należał do pokaźnego oraz nieszczególnie zaszczytnego grona tych wysoko urodzonych, którym obca była elementarna znajomość geografii i najpewniej w nieco bardziej sprzyjających warunkach dość prędko przywołałby w myślach ukryte w podświadomości informacje dotyczące skalnej wyspy pośrodku niczego, jednakże…
Mokry nie tylko od góry do dołu, od czubka głowy do pasa i w dół, ale i od dołu do góry, od butów do pasa i wyżej, daleki był poddawaniu się rozkosznym dywagacjom dotyczących rodu Velaryon, ich valyriańskiej krwi oraz nader urokliwego herbu. Martell chwilowo posiadał nader przyziemne pragnienia, plasujące się nieco wyżej od pierwotnej potrzeby dokonania pozbawionego skrupułów mordu – marzył mianowicie całkiem niewinnie o płonącym palenisku, suchym obuwiu, butelce starego, dornijskiego wina i szaszłyku doprawionym tak, żeby paliło w ustach - pół na pół mięsa i ostrej papryki, oprócz niej zaś sporo innych przypraw, wyciskających łzy z oczu. Martell niczego nie pragnął tak bardzo, jak tego, by dalej zacinał lodowaty deszcz i nie ustawał przenikliwy wicher – ale on, dziedzic Dorne, siedziałby w tym czasie pod dachem, przy kominku, nie zważając na ulewę za oknem i wiatr wciskający się w załomy muru.
Musiał jednak ustąpić przed bezwzględnością ponurej rzeczywistości, musiał zepchnąć na peryferia świadomości wspomnienie gorących piasków rodzinnych stron, musiał w końcu – po mozolnym procesie kotwiczenia statku – opuścić pokład Czerwonego Skorpiona i wkroczyć w ciemność obcej oraz -na pierwszy rzut oka – całkowicie nieprzyjaznej wyspy. W porcie co prawda już czekała uboga, równie zziębnięta oraz w pełni uzasadnienie niezadowolona delegacja, która w kilku zwięzłych, wyrwanych z zaciśniętego od chłodu gardła powitała nieoczekiwanych (oraz nieproszonych) gości z Dorne.  Samemu Martellowi nie pozostało nic innego, jak ruszyć za słabym światłem ledwo tlących się pochodni – za pazuchę wciąż zaciekały cienkie strumyczki wilgoci, kiedy jednak dornijski książę wtulił szyję w kołnierz, zimno nie doskwierało aż tak dojmująco – zwłaszcza w obliczu dmącego ze wszystkich stron naraz wichru. Edric miał wrażenie, iż wiatr niósł ze sobą zapach śniegu, były to jednak strzały oddawane w ciemno i całkowicie niecelnie – wszak nigdy nie było mu dane ujrzeć choćby drobnego, białego płatka… czego w obecnej chwili nie żałował, walcząc ze skurczem ściągającym mięśnie twarzy.
Długie, przezroczyste krople nie z gatunku „plask-plask”, ale raczej „dum-dum” odprowadzały Dornijczyków aż do murów zamku, gdzie czekały nań naprędce przygotowane komnaty – choć twierdza zapewniała ochronę przed żywiołem, dziedzic Słonecznej Włóczni nie zmrużył oczu do świtu, obserwując w skupieniu zajadłość, z jaką deszcz atakował okna.

* * *

Rozmowy prowadzone w reprezentacyjnej sali twierdzy rodu Velaryon toczył się jak leśny strumyk po kamykach – szeleszczące, powolne dialogi, pozbawione sensu do momentu, w którym człowiek uważnie się nie wsłuchał; nurt strymyczka jedynie czasem natrafiał na ostry głaz, gdy do wieczerzy dołączał kolejny Dornijczyk.
Edric Martell nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Ani zdezorientowanego. Ani tym bardziej niepewnego. Na dobrą sprawę dokładnie tego oczekiwał po na swój sposób przymusowych gospodarzach – niepisana zasada mówiła, że gdy gościsz w swych progach dziedzica jednego z wielkich rodów Siedmiu Królestw, należy – w miarę ograniczonych nagłą wizytą możliwości – wydać oficjalne śniadanie, obiad… bądź, co jest rzeczą wskazaną (głównie z uwagi na sposobność spożywania alkoholu), kolację.
Lord Velaryon wykazał olbrzymią dozę dobrego smaku, wybierając trzecią opcję oraz – co Martell zauważył z pewną dozą zaskoczenia – racząc swych gości szczególnie dobrym winem dornijskiego (a jakże) rodowodu. Mimo to książę odzywał się wyłącznie wtedy, gdy nakazywało to dobre wychowanie, swój wkład w wieczerzę ograniczając do uważnej obserwacji zapełniających salę gości, w większości złożonych z mieszkańców zamku – podczas podobnego procederu wyglądał jak człowiek,  który poczuł, że ktoś zagrodził mu drogę. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że grymas niezadowolenia zagościł na jego obliczu, zdradzając tym samym wyraźną… niechęć do podobnych zabaw.
Najgorszym wrogiem człowieka jest jego własna ambicja, zwykł mawiać Trystane, nawet nie podnosząc wzroku znad woluminu – Edric mimowolnie przyznał mu rację, tak się bowiem złożyło, że to właśnie przez nią wpakował się w… to.
- Witaj w prawdziwym życiu. - mruknął pod nosem, lekkim skinięciem głowy dziękując służce za napełnienie kielicha winem - trunek powinien odwieść go od ponurych myśli, napełniając zmysły przyjemnym mrowieniem oraz niezdrową ciekawością, która oscylowała wokół pytania k t o jeszcze zawita w sali? Była to bezpieczna oraz sprawdzona ścieżka, która znacznie ułatwiała Edricowi unikanie pomyłek, w Dorne pozostających niezauważonymi, tu zaś... odbieranych jako nietakt. Na tym polega problem z błędami. Można je popełnić w mgnieniu oka. Przez lata chodzi się na palcach jak głupiec, a potem wystarczy chwila nieuwagi i...
Bam.
Powrót do góry Go down
Gość

Anonymous

Edric Martell i Naelyer Targaryen  Empty
PisanieTemat: Re: Edric Martell i Naelyer Targaryen    Edric Martell i Naelyer Targaryen  EmptySob Maj 09, 2015 2:58 pm

Kiedy rozpętała się burza, Naelyer przewracała ciężkie karty starej księgi traktującej o historii Westeros, tej jeszcze przed lądowaniem. Już kolejną godzinę męczyła oczy przy blasku świec, skupiając się na drobnych literach pokrywających pożółkły papier. Ziewnęła mimowolnie. Plecy jej zesztywniały. Odwróciła wzrok, by dać nieco odpocząć swoim oczom. Bezmyślnie zaczęła obserwować szalejący na zewnątrz żywioł. Po chwili podniosła się z trudem z krzesła, w swoim ruchu przypominając raczej zgrzybiałą septę, niżeli młodziutką księżniczkę. Sztywnym krokiem podeszła do okna i oparła się o nie czołem. Na zimnym szkle zostawały białe ślady jej oddechu. Przymknęła zmęczone oczy i wsłuchiwała się w szumiący deszcz, który tłukł się o szyby, dachówki i kamienne mury twierdzy. Mimo wszystko działało to na nią niezwykle kojąco. Lubiła deszcz. Ale co tam deszcz, jeszcze bardziej kochała burze. Nie było nic lepszego niż żegluga pośród mroku w samym środku dzikiego sztormu. Była to jedna z wielu zalet jej pobytu na Driftmarku. Kiedy tak stała sama, niemal na granicy dwóch różnych światów, za plecami mając jasną, ciepłą komnatę, a przed sobą nieprzenikniony mrok ogarnięty chaosem szalejącej burzy, ogarnęła ją dziwna melancholia i tęsknota. Czasem jej się to zdarzało. Że powracały do niej obrazy z wczesnego dzieciństwa. Ze Smoczej Skały. I te twarze... Wcale nie pomagało też to, że ich obraz został odświeżony całkiem niedawno, kiedy kończyła szesnasty dzień imienia.
Odwróciła się gniewnie od okna i odpędziła niechciane myśli. Jednym dmuchnięciem zgasiła tlące się już niemrawo świece i po omacku znalazła swoje łoże. Padła zmęczona między miękkie poduszki i okrywszy się szczelnie kołdrą pozwoliła, żeby szumiący na zewnątrz deszcz zagłuszył te wprowadzające ją w irytację uczucia i ukołysał ją do snu.
***
Zerwała się o świcie, kiedy cały zamek jeszcze spał. Po wczorajszym wieczorze czuła przemożną chęć zapomnienia, powrócenia do swojego normalnego trybu, do pewności siebie. Musiała się czymś zająć, inaczej nigdy nie przegna tej wiecznie szalejącej w jej sercu irytacji albo nawet złości, wynikających z jej obezwładniającej chęci kontroli samej siebie. Swoich myśli, uczuć. Swojego życia. A świat nie był na tyle przychylny, by jej na to wszystko pozwolić. Wolność nie była jej dana. Musiała zatem o nią walczyć, ale po cichu, a zyskaną swobodę trzymać w ukryciu. 
Zanim jeszcze jej stopy dotknęły podłogi, Naelyer doskonale wiedziała, jak spędzi ten cudowny dzień. Odziała się szybko w płócienną koszulę, spodnie i rękawiczki z miękkiej skóry oraz wysokie buty, a na ramiona zarzuciła lekki, obszerny płaszcz z głębokim kapturem. Wymknęła się bezszelestnie ze swojej komnaty, a swoje kroki skierowała do stajni. 
Tam przywitało ją tylko ciche parskanie koni i zapach siana. Sprawnie osiodłała swojego rumaka, nie szczędząc mu przy tym czułości. Wskoczyła na niego jednym płynnym, eleganckim ruchem, wyprowadziwszy go uprzednio na brukowany dziedziniec i ruszyła galopem do lasu, będąc pewną, że stukot jego kopyt na kamieniach zdołał obudzić wszystkich mieszkańców zamku.
***
Wróciła późnym popołudniem, w porze kolacji. Do powrotu właściwie zmusił ją głód. Ale czuła się lepiej - odświeżona i szczęśliwa, po całym dniu spędzonym na łonie natury, w towarzystwie tylko i wyłącznie Vanerysa. Spocona, zarumieniona, zdyszana, z rozwichrzonym włosem, ale radosna wślizgnęła się do zamku. Dobiegały ją wesołe dźwięki uczty. Zmarszczyła brwi i udała się do głównej sali. Z ciekawością pchnęła wielkie drzwi i zajrzała do środka. Była zaskoczona, kiedy dostrzegła taką wystawność. W jeszcze większe zadziwienie wprowadzili ją pałętający się po sali goście, wyraźnie dornijskiego pochodzenia. Nie miała jednak czasu na wnikliwszą obserwację, gdyż jedna z zajmujących się jej wychowaniem sept pociągnęła ją za kołnierz z powrotem wgłąb korytarza i zatrzasnęła przed jej nosem drzwi. Nie minęła chwila, kiedy starsza kobieta zapędziła Smoczycę na górę, gdzie służące wyszorowały ją, uczesały i odziały w jedną z jej lepszych sukien w barwach jej rodu, by mogła olśnić towarzystwo i dopiero wtedy posłały na kolację.
Zanim Naelyer weszła do głównej sali, w której właśnie uczta toczyła się w najlepsze, odetchnęła kilka razy i założyła na twarz maskę grzecznej, dobrze ułożonej damy, przyzywając jeszcze delikatny i czarujący, ale nieco tajemniczy uśmiech. Dopiero wtedy pchnęła ciężkie drzwi, by po chwili znaleźć się w środku, w otoczeniu niezwykłego gwaru. 
Natychmiast porwała kielich wina i z jego pomocą dopiero zdecydowała się na powitanie wszystkich, w tym również nieznajomych. Na każde pytanie odpowiadała grzecznie, z urokliwym uśmiechem, dowcipy, nawet te niezbyt dobre, kwitowała dziewczęcym, dźwięcznym śmiechem, który w żadnym wypadku nie wydawał się wymuszony, a zaloty komentowała filuternym trzepotaniem długich rzęs. 
Jednak co bardziej spostrzegawczy w jej oczach dostrzec mógł lekką pobłażliwość dla zebranych, irytację i niezadowolenie. Nie tylko dlatego, że naprawdę, szczerze i całym sercem nie cierpiała takich okazji, ale też dlatego, że była naprawdę głodna, a od jedzenia dzieliły ją tłumy do powitania i dobre maniery. To w największej mierze wpływało na ponury nastrój dziewczyny, skrzętnie ukrywany pod znienawidzoną jeszcze bardziej maską.
Rozejrzała się po sali. Jeszcze tylko jedna osoba. Naelyer obdarzyła ją zmęczonym wzrokiem, wychyliła swój kielich i poprosiła o dolewkę. Dopiero po takim przygotowaniu zdecydowała się podejść do dobrze zbudowanego dornijczyka, którego grzechem byłoby nie znać z imienia i rodu i który również sprawiał wrażenie odrobinę znudzonego. Może dziewczyna byłaby znacznie bardziej podekscytowana przybyciem gości z Dorne, w tym również samego księcia, ale takie wzniosłe uczucia zostały skutecznie zdominowane przez ssący i irytujący głód.
- Witam - ukłoniła się z uśmiechem wspomnianemu wcześniej jegomościowi niemal odruchowo, mimo całej swojej niechęci i pragnienia, żeby wreszcie dorwać się do stołu. - Jestem mile zaskoczona, że sam książę Dorne zawitał w skromne progi Driftmarku - dodała, nie przestając się uśmiechać, za to mrużąc lekko po kociemu oczy. Coraz mocniej ściskała w dłoni kielich. Ogarniała ją ochota, by uciec z wielkiej sali jak najszybciej. Męczyły ją te tłumy. Już nawet nie dbała o ten głód, który nieco ustąpił, robiąc miejsce wciąż rosnącym w Smoczycy uczuciom niechęci i irytacji. 
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Edric Martell i Naelyer Targaryen  Empty
PisanieTemat: Re: Edric Martell i Naelyer Targaryen    Edric Martell i Naelyer Targaryen  Empty

Powrót do góry Go down
 

Edric Martell i Naelyer Targaryen

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Edric Martell
» Martell
» Quentyl Martell i Ivory Targaryen
» Maegor Targaryen i Ivory Targaryen
» Komnata Naelyer

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Karczma :: Offtopic :: Kosz-