a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Daena Velaryon



 

 Daena Velaryon

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Daena Velaryon

Daena Velaryon
Włości Korony
Skąd :
Driftmark
Liczba postów :
21
Join date :
05/01/2015

Daena Velaryon Empty
PisanieTemat: Daena Velaryon   Daena Velaryon EmptySob Sty 17, 2015 7:36 pm


Daena Velaryon










Wiek:
25 DNI IMIENIA
Miejsce urodzenia:
high tide
Ród:
velaryon
Stanowisko:
NAJSTARSZA CÓRKA LORDA PŁYWÓW I
WŁADCY DRIFTMARKU
ŻONA DZIEDZICA RODU VELARYON

Aparycja

Zawsze charakteryzowało ją  dziwne połączenie inteligencji z roztargnieniem, melancholii i entuzjazmu, wrażliwości i bezradności, głębi myśli i błazeństwa. Zawsze sprawiała wrażenie nieobecnej, zupełnie jakby przebywała gdzieś daleko, w wygodnym, bezpiecznym miejscu, oddalonym o tysiące mil od klatki, jaką było dla Daeny High Tide. Zawsze można było ją poprosić, żeby coś przeczytała, albo podyskutować z nią na temat woluminu – nigdy nie odmawiała, nieodmiennie uśmiechając się do rozmówcy we właściwy sobie, nieśmiały sposób. Blade, smukłe palce zwykle przewracały kolejne strony studiowanej po valyriańsku księgi, którą dziewczyna przyswajała z zapartym tchem i załzawionymi ze zmęczenia oczami. Za jej plecami mawiali, nawet życzliwie, że prawda, Daena Velaryon jest – jakby to powiedzieć – oryginalna i ma dobre serce. Kłopot w tym, że nigdy nie mogła być w pełni sobą. Nigdy.
Mimo to w tej niewysokiej, mierzącej nie więcej niż pięć stóp i cztery cale postaci było coś wyjątkowego. Może właśnie ten brak zdecydowania, roztargniony sposób chodzenia, ładne, wysokie czoło, proste plecy, łabędzia szyja. Może włosy – barwy światła księżyca, niemal zawsze związane w ciasny warkocz przerzucony przez ramię. Może usta – koloru płatków róż, zwykle przygryzione w roztargnieniu malującym się na gładkiej twarzy. A może… może dobre oczy jak para fiołków, które zawsze robiły wrażenie zagubionych i nieobecnych, patrzących gdzieś w głąb lub w przestrzeń ponad morską tonią, choć wątpliwie, by były w stanie dostrzec cokolwiek oddalonego o choćby dziesięć jardów - zgodnie ze słowami maestra, panienka Velaryon miała słaby wzrok, wystawiany od wczesnych lat dzieciństwa na szwank przez studiowanie woluminów przy bardzo słabym świetle. Mimo to coś w wyglądzie Daeny sprawiało, że jej bliscy, poddani Pana Ojca a nawet obcy ludzie cieszyli się i uśmiechali z sympatią, nawet z daleka, kiedy dostrzegli na dziedzińcu kruchą sylwetkę ostrożnie stawiającą kolejne kroki – zupełnie, jak gdyby panna nie wiedziała, kto ją tam sprowadził ani jak się stamtąd wydostać.
Jej roztargnienie nigdy jednak nie przekładało się na ubiór – Lady Daena zwykła dobierać suknie dokładnie, dbała o ich schludność i niemal chorobliwie upierała się przy tym, by miały akwamarynową barwę – zupełnie, jak barwy jej rodu. Materiał skrojony na drobną sylwetkę układał się na drobnym ciele skromnie i bez zbędnej przesady, skrywając przed oczami poddanych ojca niewielkie piersi i delikatnie zaokrąglone biodra. Wyglądem i zachowaniem przypominała płatek śniegu wirujący na wietrze – wydawało się, że wystarczy jeden gorętszy podmuch powietrza, by rozmyła się bezpowrotnie ze skromnością i dobrymi manierami, które towarzyszyły jej od maleńkości.


Biografia


Rok mych narodzin był ostatnim rokiem srogiej zimy, która w swych pętach skuwała Westeros przez dziewięć długich lat; nikt wtedy nie przypuszczał, że mogę być zwiastunem wiosny, nikomu nawet nie przeszło przez myśl, by nazwać mnie ostatnim płatkiem śniegu, choć bladą cerą, srebrnymi włosami i kruchością mogłam stanowić jego personifikację. Narodziny pierwszej córki Lorda Pływów napełniły otuchą przeniknięte mrozem serca mieszkańców High Tide, w którym na świat przyszła dziewczynka. Nie zdołał minąć miesiąc od narodzin, a mój los – nieodwołalnie i z pełną stanowczością właściwą Panu Ojcu – został przesądzony.
Odkąd pamiętam, sięgając najdalszymi, zamazanymi wspomnieniami do czwartego dnia imienia, wciąż powtarzano mi, że będę przyszłą panią Driftmarku i Lady Pływów, że muszę godnie reprezentować swój ród, że czeka mnie wiele wyzwań, że muszę im stawić czoła. Ze zdumieniem właściwym dziecku pytałam wtedy, czy obiecane mi tytuły oznaczają pierwszeństwo w dziedziczeniu przed braćmi – wtedy niańki, maester, służki, nawet Pani Matka, wszyscy uśmiechali się z głębokim smutkiem w oczach i kręcili głowami, mówiąc jedynie: kiedyś zrozumiesz.
I rzeczywiście, zaczęłam rozumieć. Już od siódmego dnia imienia zaczynałam rozumieć coraz lepiej. Studiując woluminy, zatapiając się w księgach, które od lat dziecięcych stanowiły dla mnie bezpieczny azyl, zanurzając się w historii swego rodu, rodu Targaryenów, w dziejach Valyrii… zaczynałam rozumieć.
Serdeczność przejawiana mi przez starszego brata nie była przypadkowa. Serdeczność to dobre określenie - oboje staraliśmy się z całych sił być dla siebie nawzajem dobrzy. Postępować uczciwie. Prześcigaliśmy się w uprzejmościach. Mając osiem, dziewięć, dziesięć, piętnaście dni imienia nieodmiennie byłam uprzejma dla Aenora. Dorastałam u jego boku, w jego obecności, pod czujnym spojrzeniem fiołkowych tęczówek – i przez cały ten czas okazywałam nieodmienną uprzejmość, doskonale wiedząc, że za rok, dwa, pięć mój brat zostanie moim mężem. Za wszelką cenę pragnęłam przywyknąć do tej myśli, starałam się zaakceptować stan rzeczy, zostałam milczącym świadkiem zmian, jakie w nim zachodziły. Nie wiedzieć kiedy zaczęłam zauważać, że nabrał pewnych drobnych nawyków, które mnie drażniły. To były właściwie tiki, nieszkodliwe, ale beznadziejnie uporczywe. Na przykład stukanie palcem - coś w rodzaju pukania do drzwi.
Siedział, czytając wolumin, i bez przerwy, nieświadomie pukał w oparcie krzesła. Tak, jakby chciał tam wejść. Wchodził do bali z wodą, pluskał się tak długo, aż tak nie wystygła i cały czas stukał w stolik stojący obok, jakby szukał tam jakiejś tajemnej skrytki. Albo to jego odpowiadanie na wszystko twierdząco po valyriańsku: kessa. Mówię mu, że sztorm porwał zeszłej nocy dwójkę dzieci, a on na to: kessa. Nasza kuzynka opowiada, że lalka się na nią gniewa, a on się uśmiecha i: kessa. Wtrącam się i pytam, czemu nie posłuchasz czasem, o co twoim krewnym chodzi? A on potrafi dać na to jedną odpowiedź: kessa.
Albo to sarkastyczne poświstywanie przez szparę w zębach, być może to nawet nie gwizd, i wcale nie sarkastyczny, ale wciąganie powietrza przez zaciśnięte wargi. Żebym nie wiem ile razy mówiła, że to mnie doprowadza do szału, on nie umie przestać. Nawet chyba nie zauważa, kiedy to robi. Ale to są drobiazgi. Można do nich przywyknąć. Bywają mężowie pijacy, lenie, cudzołożne bestie, zboczeńcy, wariaci. I być może ja też mam jakieś nawyki, których on nie lubi, ale nie mówi nic na ich temat. Nie było powodu robić wielkiego szumu o to stukanie i pogwizdywanie, nad którymi nie umiał zapanować. I tak mijały lata. Od zawsze musieliśmy uczyć się rzeczy, o których nie mieli pojęcia nawet nasi bliscy; czasami wydawało mi się, że znacznie szybciej zaakceptowałam fakt, iż poślubię własnego brata… niż on sam. Kompromisy, ostrożność i ustępstwa rzuciły na nasze życie długi cień - to prawda, nie mieliśmy wielu wspólnych tematów do rozmowy, jednak całymi wieczorami potrafiliśmy czytać, słuchać muzyki wędrownych bardów, spacerować. Czasami nawet wypijaliśmy razem wieczorem kilka kielichów dornijskiego wina. Bywało, że budziłam się po jakiejś godzinie, bo Aenor miał kłopoty z zasypianiem i bezwiednie stukał w dębowy zagłówek. Prosiłam, żeby przestał. Przepraszał i przestawał, a ja zasypiałam znowu i on też w końcu szedł w moje ślady. Albo tak mi się wydawało.
Przez cały ten czas, poza przelotnymi sprzeczkami, żyliśmy ze sobą bez zrzutu. Każda awantura kończyła się przeprosinami z obu stron. On mówił, że mu przykro, ja też, wszystko wracało do normy.  Jednak… przez trzy, może cztery ostatnie dni imienia, spędzał co najmniej kilka tygodni na Smoczej Skale. Do głowy by mi nie przyszło, że w jego życiu mogą być inne kobiety. Uważałam, że to nie jest ten typ mężczyzny. Co on by robił z kochanką? To tak, jak bym chciała wyobrazić go sobie na przykład jako lyseńskiego szpiega, bzdura. To było po prostu niemożliwe. Wiedziałam o nim wszystko. A przynajmniej tak myślałam. I akceptowałam go takim, jakim był, włączając to jego sarkastyczne pogwizdywanie. Zresztą wtedy już byłam przekonana, że to wcale nie gwizdanie i że nie ma nic wspólnego z sarkazmem
Na koniec każdego dnia chodziliśmy do ogrodu, żeby zobaczyć, ile urosły nasze drzewka zasadzone w dni narodzin. Potem o zachodzie słońca siadywaliśmy na balkonie zamkowej wieży, patrząc jak morze ogarnia mrok. Nie odzywaliśmy się prawie do siebie, ale czułam, że jesteśmy sobie bliscy. Albo tak mi się wydawało. Jak para towarzyszy broni, którzy rozumieją się bez słów.
Teraz sądzę, że nawet to był błąd. Że w jego stukaniu w poręcz werandy krył się jakiś ukryty kod, on starał się coś wyrazić i czekał na moją odpowiedź. Czasami spoglądał na mnie, z głową opuszczoną na piersi, a na jego twarzy malowało się zdziwienie, tak jakbym była kimś obcym, jak gdyby zaszła we mnie jakaś wielka zmiana, i wydawał ten swój cichy świst. Gdybym nie znała go tak długo, mogłabym pomyśleć, że kryje się za tym powstrzymywany skowyt wilka. Dziś sądzę, że nie zdołałam zrozumieć tamtych spojrzeń.
Nigdy nie uważałam, że będziemy dobrym małżeństwem – Aenor zbyt mocno cenił sobie wolność i niezależność, za bardzo poświęcał się swoim obowiązkom dziedzica, by do ich grona dodawać jeszcze obowiązek małżeński. Wiedział jednocześnie, że jestem od niego całkowicie uzależniona – i niejednokrotnie to wykorzystywał… wykorzystując mnie. Z moich ust nigdy nie padło słowo skargi, choćby najmniejszy pomruk niezadowolenia. Uważałam, że jako mój przyszły mąż ma prawo do wszystkiego, zaś jako mężczyzna z krwi i kości to prawo wykorzystuje. Bywały dni, kiedy wydawało mi się, że jestem szczęśliwa – na dobrą sprawę ten, którego miałam poślubić, nie był mi obcym. Znałam go dobrze, chyba lepiej niż on sam znał siebie i choć czasami mnie ranił, nie potrafiłam mieć tego za złe. Jak wtedy, gdy po całym dniu spędzonym przez Aenora w porcie zapytałam, czy jadł – rzucił mi wtedy opryskliwie: „A po co? Gdzie to jest powiedziane, że powinienem jeść?”.  Kiedy zaś pytałam, czy znowu idzie wykłócać się o coś z naszymi młodszymi braćmi, odpowiadał: „Nie, idę na orgię”.
Zadawałam sobie wtedy w duchu pytanie, dlaczego ojciec pozwolił, bym związała się akurat z nim – dlaczego by nie z drugim z synów?
Ten uraz siedział we mnie nawet w dzień naszych zaślubin przed dwoma laty – uśmiechałam się, bowiem tego ode mnie wymagano, tańczyłam, ponieważ właśnie tego oczekiwano i na nic był wewnętrzny bunt, poczucie krzywdy, głęboko skrywany smutek.
W końcu zdążyłam przywyknąć. Pogodzić się z zesłanym mi przez Bogów losem.
I trwam tak po dziś dzień.


Ekwipunek


~ ilość ksiąg i woluminów budząca zdumienie nawet u maestrów - Daena od kilku dni imienia stara się poszerzać zasoby biblioteki High Tide i zdaje się, że to one są dla niej największym majątkiem,
~ suknie, trzewiki, rękawiczki oraz płaszcze, w przytłaczającej większości w odzieniach niebieskiej barwy,
~ pergamin oraz pióro,
~ skromna, złota bransoleta na lewym nadgarstku oraz srebrny wisiorek z zawieszką w kształcie morskiego konika, będący prezentem od pana męża,
~ mieszek z niewielką ilością zasobów, głównie brązowych gwiazd,
~ chusteczka z wyszytym nań srebrnym haftem.

acidbrain

Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Daena Velaryon Empty
PisanieTemat: Re: Daena Velaryon   Daena Velaryon EmptyPią Sty 30, 2015 12:26 pm

Karta jest przepiękna, przyjemnie się czytało, a postać jest bardzo fajnie wykreowana! Akceptuję i życzę miłej gry!
Powrót do góry Go down
 

Daena Velaryon

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Arateris Targaryen i Daena Velaryon
» Daena Divado
» Daemon Velaryon
» Duram Velaryon
» Daemis Velaryon

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Karczma :: Offtopic :: Kosz :: Karty Postaci-