a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Laena Waters



 

 Laena Waters

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Laena Waters

Laena Waters
Włości Korony
Skąd :
Królewska Przystań
Liczba postów :
98
Join date :
12/10/2014

Laena Waters Empty
PisanieTemat: Laena Waters   Laena Waters EmptyWto Lis 11, 2014 8:23 pm


Laena Waters










Wiek:
17 dni imienia
Miejsce urodzenia:
królewska przystań
Ród:
-
Stanowisko:
bękarcia córka Aerysa II
służka w czerwonej twierdzy

Aparycja


Lips, ripe as the berries in June
Red the rose, red the rose
Skin, pale as the light of the moon
Gently as she goes...

Po raz pierwszy ujrzałam ją „Pod Spalonym Korsarzem”. Siedziała na wprost okna, wieczorne słońce rozjaśniało jej twarz i rozświetlało jasne, niemal srebrne włosy opadające na ramiona niczym kołnierz ze śnieżnej norki. Pomimo skromnego, jednak zaskakująco czystego ubioru sprawiała wrażenie wysoko urodzonej – choć niemal każdy aspekt odzienia dobitnie przeczył szlacheckiemu pochodzeniu. Wyglądała jak posąg z marmuru, jak pomnik własnej urody. Lekko się uśmiechała, nie chichotała jednak histerycznie jak to mają w zwyczaju knajpiane panienki. Nie śmiała się też zbyt szeroko, na głos – jak to mam w zwyczaju, nie przymierzając, ja.
Tego półuśmiechu pozazdrościłam jej na pierwszy rzut oka. Po chwili jednak odrzuciłam zazdrość, zrozumiałam, że uczucie to jest zupełnie pozbawione racjonalności. Musiałabym bowiem zazdrościć po kolei wszystkiego, każdego centymetra rozświetlonej twarzy, lawendowego koloru oczu, białych rzęs, włosów. Musiałabym konać z zazdrości z powodu niemożliwie delikatnych dłoni, z powodu jej szczupłego nadgarstka ozdobionego jedynie skromnym rzemykiem. Musiałabym zazdrościć roztargnienia palców, bezwiednie przewracających zwitek pożółkłego pergaminu. Tak bym musiała się tej zazdrości poświęcić, że na nic więcej nie starczyłoby czasu. A już na pewno nie starczyłoby czasu na podziw. Kto by chciał się pozbawić podziwu na rzecz irracjonalnej zazdrości? Podziw zatem został, zazdrość odeszła w nicość. I tysiąc sprzeczności w tych niezdecydowanych ustach, niczym odwieczna rozterka: uśmiechać się, czy nie? – przykuło mój wzrok do tej twarzy i kazało studiować ją szybko a dokładnie, by zapamiętać jak najwięcej.

Eyes, violet as the sea and the sky
Water flows, water flows
Heart, burning like fire in the night
Gently as she goes...

Od chwili, gdy ją ujrzałam, sama jakbym przestała istnieć. Moja nieobecność w tym miejscu była jej obecnością. Nie mogąc oderwać wzroku od zjawiska jakim było jej istnienie, przestałam nawet odpowiadać na pytania kompanów:  „- Napijesz się czegoś?”. Milczałam, wyszłam z bieżących spraw, opuściłam ten wczesny wieczór. On zresztą też chyba z siebie zrezygnował i porzucił blask zachodzącego słońca kierując je właśnie na jej twarz.
Kto wie, czym jest piękno? Czyż nie chwilą właśnie? Jeśli w tym momencie zgrały się razem: złoto promieni słonecznych, mleczna delikatność skóry, nieopisana kruchość dłoni, nieznośna a jednocześnie idealna niepewność uśmiechu z wywołującym niedosyt wrażeniem przemijalności – czyż nie stał się właśnie cud arcydzieła?
Gdybym miała możliwość zatrzymania tej chwili! Gdybym mogła pędzlem uchwycić ją,  uwięzić na płótnie! Ale nie, wszak nie potrafię malować, nie potrafię, a już na pewno nie umiem zrobić niczego, co nie zamordowałoby piękna. Więc co? Zresztą, każdy gest, odwrócenie się, pochylenie się nad płótnem, nawet skreślenie jednego przymiotnika to kolejna sekunda niepatrzenia na bóstwo. Jedyne więc, co mi przyszło do głowy to: wstać i podejść. Wstać, podejść i powiedzieć.
Wstać, podejść i powiedzieć.
Ale to wstyd! Jak to – wstanę, podejdę i powiem? Co sobie ludzie pomyślą? Tak się przecież nie robi! Czy tak się robi? Kto z was tak zrobił? Kto wstał i podszedł i powiedział? Wstydzę się. Nie mogę. Wezmą mnie za wariatkę. Popukają się w czoło. A ona? Ona wstanie i wyjdzie. Albo inaczej: wzruszy ramionami. Każde wzruszenie ramionami mnie – zachwyconą jej pięknem – w tym momencie zabije. Zaryzykowałam jednak. I właśnie dlatego w karczmie w Królewskiej Przystani, gdy pomyślałam, że muszę wstać, podejść i powiedzieć, tak właśnie zrobiłam. Wstałam, podeszłam i powiedziałam.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.
Najpiękniejsza Kobieta na Świecie otworzyła usta, zamknęła je, znów otworzyła, jakby chciała tym ruchem warg odstawić mały spektakl o niepewności, aż wreszcie spytała:
- Naprawdę?
Naturalnie, może mówiłam to z niezrozumiałym żalem, może wciąż jeszcze po mnie ta zazdrość się tłukła? Grunt, że skinęłam głową i z miną w stylu „nic na to nie poradzę”, zapewniłam:
- Tak.
Wtedy Najpiękniejsza Kobieta na Świecie wstała, drobna, niska, mierząca nieco ponad pięć stóp, objęła mnie, a potem chwyciła za ramiona i nieco od siebie odsunęła. Odwróciła mnie twarzą do okna i spojrzała badawczo, tak samo jak ja na nią przed chwilą. I z tym niepewnym uśmiechem, ale też z jakąś dziwną ulgą w głosie, z jakimś długo wstrzymywanym westchnieniem – odparła:
- Ty również.


Biografia


I zrozumiałem, że coś we mnie ginie
I coś umiera, — bo wszak nie wiadomo,
Co w nas i w której ma umrzeć godzinie…

- Oddałam Ci się. Oddałam Ci się cała, a Ty traktujesz mnie w ten sposób? Mnie… i ją?
Niemowlę zakwiliło cichutko, rozchylając dotychczas zamknięte powieki – w okrągłych, lawendowych oczkach zaigrało światło pochodni, gdy lśniące, mokre spojrzenie z zainteresowaniem powiodło po twarzach zebranych. Blada, ściągnięta w grymasie wściekłości twarz Aerysa Targaryena zwrócona była ku otwartemu oknu – promienie zachodzącego słońca wpadały do komnaty, plamiąc posadzkę na czerwono.
Usta Maegora Targaryena wykrzywiał jawny uśmiech kpiny wywołany najpewniej obecnością urodziwej, jasnowłosej praczki trzymającej w ramionach bękarcie dziecko.
Dziecko następcy tronu.
Edwyn Crabb mimowolnie odwzajemnił uśmiech drugiego syna Jaehaerysa Targaryena, doskonale wiedząc, co nastąpi za chwilę, nieuchronną niczym jesienne sztormy. Podobne odczucia miał Aenor Velaryon, choć na jego bladych, wąskich ustach nie można było dostrzec niczego poza cieniem smutku czającego się w kącikach ust.
- To Twoje dziecko. Twoja córka. Jeśli wygnasz mnie ze Smoczej Skały to przysięgam, przysięgam! Wszyscy dowiedzą się, jakim człowiekiem jest ich przyszły władca, królestwo zadrży w posadach!
Aerys odwrócił się ostrożnie od okna, wbijając lawendowe spojrzenie w drobne zawiniątko, z którego wystawała drobniutka, pulchna rączka niemowlęcia.
- Twoje plugastwa, Twoje i całej tej rodziny, tego przeklętego, szalonego rodu wyjdą na jaw, w końcu znajdzie się ktoś, kto zechce mnie wysłuchać, kto…
- Edwynie, weź dziecko.
Młoda, licząca nie więcej niż osiemnaście dni imienia dziewczyna o imieniu Falyse zamilkła, porażona słowami dziedzica rodu Targaryen – Aerys wbił w nią zimny wzrok, zupełnie jakby był drapieżnikiem wpatrującym się w swą kolejną ofiarę. Syn lorda Szeptów odebrał niemowlę od sparaliżowanej zaskoczeniem praczki bez choćby cienia oporu – służąca wciąż wpatrywała się w Targaryena, powoli, nieuchronnie dopuszczając do siebie wizję nadchodzących wydarzeń.
- N… nie możesz, powiłam Twoją córkę, wydałam na świat Twoje nasienie, nie możesz, nie…
Falyse kątem oka dostrzegła minimalny ruch, i to wystarczyło, by instynktownie uniosła rękę. Struna z sykiem zacisnęła się na jej dłoni, blokując ją pod podbródkiem i mocno przyciskając do gardła. W tej samej chwili błysnął metal i książę Maegor Targaryen dźgnął dziewczynę w brzuch - nie trafił w żebra, ale tuż pod nimi. Aerys ostrożnie się cofnął, gdy krew obryzgała podłogowe płyty. Edwyn szeroko otworzył usta i omal nie wypuścił z rąk niemowlęcia, które naprędce położył na szerokim blacie stołu.
Falyse próbowała krzyknąć, ale tylko zacharczała przez na wpół zaciśniętą tchawicę, wydając z siebie dźwięk przypominający kwiczenie świni. Nagle, zupełnie niespodziewanie zaczęła walczyć, czując, że jej każdy mięsień dygocze, ale była bezradna jak mucha w słoju z miodem. Słyszała, jak Aenor Velaryon stęka z wysiłku, pocierając zarośniętą twarzą o jej policzek, grzejąc ją w plecy swym silnym cielskiem. Czuła, jak struna powoli wrzyna się w boki jej szyi oraz dłoń przyciśniętą do krtani. Czuła krew spływającą po przedramieniu za kołnierz koszuli.
Aerys patrzył na to wszystko ze zmarszczonymi brwiami.
Był lekko zaskoczony, lekko poirytowany, lekko znudzony. Jakby przyglądał się zestawowi liczb, które się nie zgadzają.
Falyse czuła, że jej twarz płonie z braku powietrza. Przez łzy i włosy wijące się na jej twarzy widziała przyszłego króla Westeros jako rozmazaną, czarną sylwetkę.
- Wciąż żyje? – Maegor Targaryen wytarł zakrwawione, lepkie od juchy dłonie o przód wamsu. - Co tak długo, Velaryon?
- Pieprzona struna zaczepiła się o jej dłoń - syknął bladolicy młodzik.
- Więc znajdź inny sposób, żeby ją wykończyć, półgłówku.
- Ja się tym zajmę. – Edwyn Crabb wyszarpnął sztylet zza paska. – Falyse, naprawdę bardzo mi przykro.
- Zrób to w końcu! - ryknął Maegor.
Ostrze cofnęło się, lśniąc w promieniach słońca. Falyse z całą siłą, jaka jej pozostała, nadepnęła Aenorowi na stopę. Velaryon stęknął i poluzował uchwyt na strunie, a wtedy kobieta odciągnęła ją od szyi, warcząc i wijąc się, gdy Edwyn spróbował ją zasztyletować. Ostrze nie trafiło w cel, wślizgując się pod dolne żebro. Zimny metal palił jak ogień, przeszywając ją bólem od brzucha do pleców.  Zaskoczony Crabb niezdarnie wyciągnął nóż z jej ciała; ostrze, wirując, potoczyło się po posadzce. Falyse kopnęła go, ale nie trafiła w krocze tylko w biodro. Pochylił się, a wtedy wyszarpnęła  drugi sztylet z pochwy na jego pasie. Jednak jej zraniona ręka nie była w pełni sprawna i Aenor zdążył chwycił ją za nadgarstek, nim uderzyła. Zaczęli się przepychać, szczerząc zęby, plując sobie nawzajem w twarz, rzucając się w przód i w tył, z rękami umazanymi jej krwią.
- Zabij ją!
Rozległ się chrzęst i głowę Falyse wypełniło światło. Podłoga zderzyła się z jej czaszką, grzmotnęła ją w plecy. Kobieta splunęła krwią, jej wściekłe krzyki zmieniły się w długi skrzek, gdy zaczęła drapać paznokciami gładką posadzkę.
- Pieprzona suko!
Obcas Aerysa spadł na jej prawą dłoń, przeszywając bólem przedramię i wyrywając z jej ust paskudne westchnienie.
- Brudna, plugawa zdziro!
But ponownie zachrzęścił na knykciach, potem palcach, a wreszcie nadgarstku. Jednocześnie Velaryon raz za razem kopał ją w żebra, przez co zanosiła się kaszlem i drżała. Próbowała obrócić strzaskaną dłoń, ale wtedy obcas Aerysa Targaryena spadł na nią z trzaskiem i rozpłaszczył ją na zimnym marmurze, krusząc kość. Opadła bezwładnie na posadzkę, z trudem łapiąc oddech. Sala wirowała jej przed oczami, dawni zwycięzcy z malowideł patrzyli na nią z wyszczerzonymi zębami.
Potężne dłonie Maegora chwyciły Falyse za gardło i uniosły. Usiłowała go złapać lewą ręką, ale cała siła wyciekła z niej przez dziury w boku i skaleczenia na szyi. Niezdarne opuszki palców tylko rysowały czerwone ślady na jego nieogolonej twarzy. Po chwili ktoś gwałtownie wykręcił jej rękę za plecami.
- Szkoda, żeby takie ładne ciałko się zmarnowało. Może zostawicie mnie z nią na chwilę? Wystarczy moment. – w oczach młodszego Targaryena zaigrało niezdrowe zainteresowanie, wywołujące śmiech Velaryona.
- Nie zawsze warto się chwalić szybkością, Maegorze.
- Litości, nie jesteśmy zwierzętami. – warknął cicho Aerys. - Wyrzućcie ją z tarasu i po kłopocie. Jestem już spóźniony na kolację.
Falyse poczuła, że ktoś ją wlecze. Jej głowa bezwładnie się kołysała. Uderzył w nią blask zachodzącego słońca. Uniosła się, szorując butami o kamień. Zobaczyła obracające się błękitne niebo. Oddech drapał ją w nos, drżał jej w piersi. Wiła się i wierzgała. Jej ciało walczyło na próżno, by pozostać przy życiu. Przez zakrwawione włosy przesłaniające jej oczy zobaczyła rozmazaną twarz Maegora Targaryena
- Nie zrozum nas źle, Falyse. Dbamy wyłącznie o dobro rodu.
Dziewczyna chciała napluć mu w twarz, ale tylko wypuściła strużkę krwawej śliny na brodę.
- Pieprz się...
A potem poleciała w dół.
Jej porwana koszula nadęła się i załopotała, uderzając o cierpnącą skórę. Falyse obracała się raz za razem, a świat koziołkował wokół niej. Błękitne niebo ze strzępami chmur, czarne wieże na szczycie góry, przemykająca szara skalna ściana, żółto-zielone drzewa i połyskująca tafla wody, błękitne niebo ze strzępami chmur i jeszcze raz, jeszcze raz, coraz szybciej i szybciej.
Zimny wiatr szarpał jej włosy, wył w uszach, gwizdał między zębami wraz z przerażonym oddechem. Widziała każde drzewo, każdą gałąź, każdy liść. Mknęły ku niej z dołu. Otworzyła usta, by krzyczeć...
Gałązki zaczepiały się o nią, chwytały ją, chłostały. Po zderzeniu ze złamanym konarem zaczęła się obracać. Wokół niej drewno pękało i darło się na kawałki, gdy pędziła w dół, cały czas w dół, aż wreszcie uderzyła o zbocze góry. Jej nogi połamały się pod ciężarem upadającego ciała, ramię pękło w zetknięciu z twardą ziemią. Odbiła się od skały, potoczyła ze stromego zbocza, wymachując kończynami jak połamana lalka. Korzenie i twarda ziemia uderzały ją i miażdżyły niczym setka młotów. Przeleciała przez zarośla pełne chłoszczących i szarpiących cierni. Toczyła się w dół w obłoku piachu i liści. Podskoczyła na korzeniu, wpadła na omszały kamień. Powoli wyhamowała i znieruchomiała w pozycji na wznak.
- Haaaarrrr....
Wokół niej grzechotały kamienie, patyki i żwir. Pył powoli opadał. Słyszała wiatr poruszający trzeszczącymi gałęziami, szelest liści. A może to był jej własny oddech, skrzypiący i trzaskający w zmiażdżonej krtani. Słońce migotało między czarnymi drzewami, drażniąc jedno oko. Drugim widziała tylko ciemność. Muchy brzęczały, krążąc wokół niej w ciepłym porannym powietrzu. Leżała w otoczeniu odpadków z zamkowej kuchni Smoczej Skały. Bezradnie rozciągnięta pośród zgniłych warzyw, śluzu i cuchnących resztek po zeszłomiesięcznych wspaniałych posiłkach. Wyrzucona na śmietnik.
- Haaaarrrr...
Poszarpany, bezmyślny dźwięk. Była nim niemal zawstydzona, ale nie mogła go powstrzymać. Zwierzęce przerażenie. Szaleńcza rozpacz. Jęk potępionych w piekle. Rozpaczliwie rozglądała się jednym okiem. Zobaczyła swoją poharataną prawą dłoń, bezkształtną fioletową rękawiczkę z krwawą raną na boku. Jeden palec lekko drżał. Jego opuszka ocierała się o rozerwaną skórę na łokciu. Przedramię było złożone na pół, złamana gałązka szarej kości sterczała z zakrwawionego materiału. Nie wyglądała na prawdziwą.
- Haaaarrrr....
Ogarnął ją strach, który przybierał na sile z każdym oddechem. Nie mogła poruszać głową. Nie mogła poruszać językiem w ustach. Czuła, jak ból szarpie krawędź jej umysłu. Jak naciera na nią potwornym ciężarem, doszczętnie ją zgniata, staje się coraz bardziej dotkliwy.
- Haarr... arr...
Proszę, już niedługo. Zanim ból stanie się gorszy. Błagam, niech to będzie wkrótce.
- Aarr... aa... aa.
Błagam, śmierci.

Dwie różne we mnie płonęły pochodnie, —
Tyś jedną zgasił… Zgaszoną grześć musisz!
Czyżem wiedziała, że ogień tak chłodnie?

Kiedy Laena wyszła, chuda, długonoga, uśmiechając się po dorosłemu szerokimi i jaskrawoczerwonymi jak u matki ustami, długo zamykając za sobą drzwi, Aerys zajął się starannym wygładzaniem stronnicy woluminu.
To wcale nie jest dziecko, myślał oszołomiony, dzieci nie rozmawiają w ten sposób. To nawet nie brutalność, to okrucieństwo i nawet nie okrucieństwo – po prostu jest jej wszystko jedno. Jakby nam udowodniła twierdzenie matematyczne – wszystko obliczyła, przeanalizowała, rzeczowo zakomunikowała wynik i oddaliła się potrząsając warkoczykami, absolutnie spokojna.
Przezwyciężając zażenowanie Aerys spojrzał na Ravath. Na twarzy miała czerwone plamy, wargi jej drżały, jakby chciała się rozpłakać, ale oczywiście płakać nie zamierzała, była rozwścieczona do ostateczności.
- Widzisz? - zapytała wysokim głosem. - Taka smarkata... Gówniara! Nie ma dla niej nic świętego, każde słowo - zniewaga, jakbym nie była jej panią, tylko szmatą do podłogi, o którą można wytrzeć buty. Paskudztwo, chamka... Ty, oczywiście, nie masz do tego głowy, gdzie tam - mówiła dalej Ravath, gdy Aerys wciąż nerwowo wygładzał szorstki pergamin. - Życie w stolicy, wiem wszystko. Nie wyobrażaj sobie, że my tutaj, na Smoczej Skale, o niczym nie wiemy. I ta Twoja pozycja, i kochanki, i nie kończące się skandale... Jeśli chcesz wiedzieć, mnie to jest doskonale obojętne, nie przeszkadzałam Ci, robiłeś co chciałeś...
W ogóle gubi ją to, że bardzo dużo mówi. Jako panna była cicha, milcząca i tajemnicza. Są takie panienki, które od urodzenia wiedzą, jak się zachować. Ona wiedziała. Zresztą i teraz właściwie nieźle wygląda, kiedy na przykład siedzi milcząc na kanapie i pokazuje ramiona w perfekcyjnie skrojonej sukni... albo nagle splecie dłonie na karku i się przeciągnie...
- Sam powinieneś zrozumieć - mówiła Ravath - Że nie chodzi o pieniądze, nie pieniądze teraz o wszystkim decydują. - już się uspokoiła, czerwone plamy znikły. - Wiem, że na swój sposób jesteś uczciwym człowiekiem, kapryśnym, rozpuszczonym, ale przecież nie złym. Zawsze mi pomagałeś i jeżeli o to chodzi, nie mam do ciebie żadnych pretensji. Ale nie taka pomoc jest mi teraz potrzebna. Nie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa, ale unieszczęśliwić mnie również Ci się nie udało. Masz swoje życie, a ja mam swoje…
Dziecko trzeba będzie stąd zabrać, pomyślał Aerys. Jak widać, Ravath już o wszystkim zadecydowała. Laena dorastała jako służka na Smoczej Skale. I już od dziesiątego dnia imienia pomagała Ravath w przyodziewku, przynosiła jej posiłki… ale jeśli zostawię tu Laenę, rozpęta się piekło. Dobrze, ale gdzie ja ją podzieję?
Spróbuj być uczciwy
, zaproponował sam sobie, po prostu uczciwy. Tu trzeba uczciwie, to nie zabawka...
Można oczywiście nająć niańkę. To znaczy wynająć jej pokój w Królewskiej Przystani... zresztą nie o to chodzi - Laena powinna być ze mną, a nie z niańką... Podobno dzieci wychowywane przez ojców – to najlepsze dzieci. Poza tym ona mi się podoba, chociaż to bardzo dziwne dziecko. A w ogóle to mój obowiązek. Obowiązek uczciwego człowieka i ojca. I w tym wszystkim jest wiele mojej winy.
Ale mimo wszystko się boję. Dlatego, że ona będzie stała przede mną uśmiechając się pełnymi ustami, a co ja jej potrafię powiedzieć? Czytaj, czytaj codziennie, czytaj, jak możesz najwięcej, nie musisz robić nic innego, tylko czytaj. Ona to wie i beze mnie, a nic więcej nie mam jej do powiedzenia.

- Dlaczego milczysz? - zapytała Ravath. - Masz zamiar tak milczeć bez końca?
- Nie, nie, słucham cię. – odparł Aerys, zamykając księgę.
- Zrozum – powiedziała Ravath. - Przecież nie proponuję, żebyś się sam nią zajmował. Przecież wiem, że jej nie weźmiesz i dzięki Bogom, że nie weźmiesz, zupełnie się do tego nie nadajesz. Ale przecież masz znajomości, kontakty…
- Zabiorę ją do Czerwonej Twierdzy. – Targaryen podniósł się z miejsca, wypuszczając cicho powietrze z płuc. – Ma trzynaście dni imienia, może służyć rodzinie królewskiej w stolicy.
I nikt, nikt poza mną, Ravath, Maegorem... i samą Laeną nie będzie wiedział, kim jest ta biedna, mała dziewuszka.

Dziś mnie kwiat każdy przeraża szelestem,
Bo wiem, że sądzi i widzi mnie inną,
Niźli być mogłam, prócz tej, którą jestem...

Laena Waters, bękarcia córka króla Aerysa Targaryena, leżała w wąskim łóżku, utwierdzając się po raz kolejny w przekonaniu, iż musiała się urodzić pod wyjątkowo pechową gwiazdą. Ogrom doświadczeń nabytych przez szesnaście lat życia świadczył o tym z bolesną (dosłownie) niewzruszonością.
Wystarczyło na przykład, żeby człowiek z jakiegoś (choćby i nieważnego, nie w tym rzecz) powodu nie zawiązał dokładnie fartuszka – i mógł być pewien, że ten rozwiąże się akurat w momencie, w którym dłonie dzierżyć będą wazę pełną gorącej zupy, co w następstwie doprowadzi do przewrócenia się na ziemię wraz z naczyniem.
Wystarczyło, żeby człowiek zajrzał do komnaty wuja Maegora (zupełnie przypadkowo, niczego złego nie mając na myśli), a znajdował na jego stole piękną, kryształową figurkę, która z miejsca wyślizgiwała się z rąk i z trzaskiem spadała na podłogę. Znowu ze wszelkimi możliwymi konsekwencjami.
Wystarczyło, żeby człowiek wydał zdobytego z trudem srebrnego jelenia na porcję lodów (kulki: śmietankowa, czekoladowa i owocowa, w odpowiednim syropie), a dosłownie dwa kroki dalej smakołyk lądował na zakurzonym bruku.
Tak, szczęścia nie było! Szczęście skończyło się trzy lata temu, kiedy to Laena zabrana została ze Smoczej Skały i rozpoczęła swą służbę jako pomoc kuchenna w Czerwonej Twierdzy, z czasem zajmując się także porządkowaniem komnat i podawaniem do stołu. W Królewskiej Przystani niemal natychmiast zauważono jej typowo targaryeńską urodę, lecz Smoczy ród stanowczo uciął plotki, podając oficjalną wersję głoszącą, jakoby matka Laeny zmarła w połogu, ojciec zaś był nikim innym jak bękartem Lorda Velaryona.
Ale przecież nawet pech powinien mieć jakieś granice!
Prawo butersznyta - stwierdził pan ojciec. Pewnie miał rację. Pan ojciec nierzadko mówi całkiem sensowne rzeczy, choć z całą stanowczością zabronił Laenie nazywać siebie „ojcem”. Podobnie, jak wyłącznie w pustej komnacie dziewczyna mogła nazywać wuja Maegora „wujem” - wobec innych członków rodu Targaryen miała zachowywać się z całą dozą ostrożności, trwożliwie spuszczając oczy i unikając wszelkich kontaktów.
O prawie butersznyta pan ojciec powiedział po raz pierwszy sześć lat temu. Laena pomyślała wtedy, że butersznyt musi być imieniem wielkiego uczonego maestra. Wiele wody upłynęło od tego czasu i wiele butersznytów wypadło z rąk na podłogę, chodnik i, zwyczajnie, na czarną ziemię, zanim Wielki Prawo utrwaliło się w świadomości Laeny w całej swej ostrości: butersznyt zawsze pada masłem (wędliną, serem, konfiturą) na dół i nie ma na to rady.
Nie ma na to rady!


Ekwipunek


• proste, lniane suknie w barwach oscylujących wokół kilkunastu odcieni brązu,
• czarny, skórzany rzemyk z zawiązanym nań rzecznym otoczaku, pełniący funkcję naszyjnika,
• cieniutka, srebrna bransoletka pieczołowicie ukrywana w poszewce poduszki,
• sakiewka z kilkoma brązowymi gwiazdami oraz miedziakami na dnie,
• prosta, kremowa chustka własnej produkcji,
• osobiście wydziergany fartuszek z całą gamą wylanych nań sosów, zup i wina.

acidbrain

Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Laena Waters Empty
PisanieTemat: Re: Laena Waters   Laena Waters EmptyWto Gru 30, 2014 4:13 pm

Prześliczna karta, akceptuję bez zbędnych słodkości!
Powrót do góry Go down
 

Laena Waters

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Daegon Waters
» Elaine Waters
» Robert Waters
» Agaron Waters
» Alysanne Waters

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Spis ludności :: Kobiety i Mężczyźni-