a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Brama Południowa



 

 Brama Południowa

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Aidan Stark

Aidan Stark
Nie żyje
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
762
Join date :
26/04/2013

Brama Południowa Empty
PisanieTemat: Brama Południowa   Brama Południowa EmptyWto Gru 03, 2013 1:39 pm

* * *
Powrót do góry Go down
Aithne Reed

Aithne Reed
Nie żyje
Skąd :
Greywater Watch
Liczba postów :
59
Join date :
02/05/2013

Brama Południowa Empty
PisanieTemat: Re: Brama Południowa   Brama Południowa EmptyPon Mar 03, 2014 3:42 pm

W końcu nadszedł wyczekiwany przez wszystkich czas. Ślub Aidana z Cailet Tyrell zbliżał się wielkimi krokami, więc i goście zaczęli się zbierać. Tak jak obiecała wcześniej, Aithne miała zamiar towarzyszyć Aryanie w powitaniu gości z Ziem Burzy. Teraz nawet bardziej niż wcześniej chciała być przy kuzynce, gdyż nieobecność Aylwarda Baratheona na pewno ją zasmuci. Co prawda wiedziała już wcześniej o jego śmierci, jednak nieobecność mężczyzny pośród jego własnych ludzi będzie stanowić niezbity dowód na to, że młodego dziedzica już na tym świecie nie ma. Aithne bardzo nie chciała, aby jej ukochana kuzynka była wtedy sama. Poza tym, z chęcią wyrwie się na chwilę z domu. Nie chciała nadużywać gościnności Starków więcej niż było to potrzebne.
O dziwno dzisiejszego ranka nie miała najmniejszych problemów ze wstaniem. Być może to perspektywa spędzenia czasu w towarzystwie kuzynów napełniała ją taką energią, ponieważ gdy tylko otworzyła oczy natychmiast wstała z łóżka, zamiast jak zwykle marudzić. Ubrała się w jedną z sukien, które nosiła na co dzień i zeszła na śniadanie. O dziwo zdążyła na towarzystwo Starków, więc na nudę przy stole narzekać nie mogła. Po śniadaniu wróciła do swojej komnaty i rozpoczęła przygotowania do wyjazdu.
Przebrała się w tunikę, bo w sukni nie byłoby jej wygodnie, do tego ciepły płaszcz i wysokie buty. Tak ubrana poszła do stajni, by razem z Aryaną i Diryanem przygotować swoje wierzchowce. Po kilku chwilach ruszyli w stronę bramy południowej, gdzie czekało na nich kilku zbrojnych. Wiadomo, że przecież sami wyruszyć nie mogli. Wszyscy razem minęli bramę i ruszyli prosto w stronę Białego Portu.

[zt + Aryana + Diryan]
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Brama Południowa Empty
PisanieTemat: Re: Brama Południowa   Brama Południowa EmptyPią Mar 21, 2014 2:27 pm

/ kompania z Drogi Królewskiej

Życie przypomina nieco kolorową mozaikę tworzącą się z szeregów upadających szkiełek; obraz, który w pełni będzie widoczny dopiero wówczas, kiedy przewróci się ostatni element. Światem rządzi jedno z podstawowych praw; prawo ciągu przyczynowo-skutkowego. Jedno zdarzenie pociąga za sobą drugie, to z kolei prowokuje następne, czasem nawet kilka następnych, i kiedy cała ta machina rozkręci się na dobre, to już nie sposób jej zatrzymać…
Przez całą drogę z Białego Portu wyłącznie sprawiał wrażenie szczęśliwego. Nikt nie mógł jednak oczekiwać po Aylwardzie Baratheonie, że będzie promieniał radością, gdy pozbawią go przyjemności z jazdy konno, cisną do powozu Lorda Białego Portu i każą w ten sposób przebyć drogę do Winterfell. Od wyrażenia głośnej dezaprobaty dla tego pomysłu powstrzymywał go jedynie…
… strach? Każda kolejna mila przybliżająca kolumnę jeźdźców do siedziby Starków była przyczyną, dla której uśmiech na ustach Młodego Jelenia coraz częściej przeradzał się w grymas, którego na dobrą sprawę nie dało się jednoznacznie sprecyzować. Baratheon starał się zrzucić ową zmianę, wszak zupełnie irracjonalną oraz pozbawioną jakiegokolwiek sensu, na zmęczenie. Zmęczenie, naturalnie, po prostu jestem zmęczony - powtarzał raz zarazem w myślach, coraz częściej jednak przyłapując się na tym, iż jego uwaga krąży nie wokół towarzyszy podróży… lecz wokół celu, dla którego przebył całe królestwo. Wysokiego, ciemnowłosego i odzianego w skóry przesiąknięte na wskroś zapachem Północy celu.
Szczegóły pogrzebu przekażesz Aidanowi sam.
Głos Aryany odbijał się echem w pustce, jaka zapanowała w rogatym łbie Aylwarda, gdy od Winterfell dzieliło ich zaledwie kilka godzin jazdy.
Szczegóły pogrzebu. Przekażesz. Aidanowi. Sam.
Czyste, mroźne i nieokiełznane powietrze Północy wdzierało się do jego płuc, gdy raz za razem brał głęboki oddech, przesuwając jasnym spojrzeniem po spękanych korach mijanych drzew.  Ze zwieszoną nisko głową, Baratheon powoli obracał w palcach złotą broszkę w kształcie jelenich rogów, którą na dwunasty dzień imienia sprezentowała mu jego matka. Ktokolwiek, kto przyglądał się Aylwardowi z boku, dochodził zapewne do wniosku, że pewnikiem jest półprzytomny z alkoholowego upojenia… wszak, na bogów, był Aylwardem! Lecz on od czasu postawienia pierwszego kroku w Białym Porcie, nie zwilżył chociażby ust czymś mocniejszym niż gęsta od zimna oraz ziół woda. Nawet gdyby pragnął, a najpewniej marzył wyłącznie o tym, wlać w swe trzewia dornijskie wino, nie byłby w stanie przetrawić choćby łyka. Gardło miał niemiłosiernie ściśnięte, z trudem przełykał zwykłą ślinę. Broszka co jakiś czas zamierała w jego dłoni i wówczas można było odnieść wrażenie, że usnął, lub, co gorsza, nie żyje, gdyż jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała tylko nieznacznie. Lecz wtedy Baratheon potrząsał ciemną czupryną, odganiając od siebie natrętne myśli i bardzo powoli podnosił wzrok, jakby w obawie przed tym, co może ujrzeć.
Szczegóły pogrzebu przekażesz Aidanowi sam.
Powtórzył po raz kolejny w myślach, gdy mury Winterfell zmaterializowały się przed orszakiem, czyniąc obawy Baratheona jeszcze bardziej materialnymi, namacalnymi… i bezwzględnymi.
To niemożliwe. To nieprawda. To się nie stało.
Czy Stark zaprzeczał wieściom, które przybyły na Północ na skrzydłach feralnego kruka?
No tak, w końcu się doigrał.
A może uznał, iż Aylward otrzymał to, na co zasługiwał, do czego dążył przez całe swe krótkie życie?
Prędzej czy później by zginął. Lepiej w bitwie niż w rynsztoku.
Nawet przez materiał koca Baratheon wyczuwał bandaże, każdą nienaturalną wypukłość blizny na ciele. Wrażenie to (nie, nie wrażenie, mróz) przyprawiało go o dreszcze. Miał świadomość krzepnącej na wewnętrznej stronie dłoni krwi, niemal czuł ją, jak przepływa mu między palcami, oddzielona tylko cienką warstwą ciemniejącej i wilgotniejącej z każdą chwilą tkaniny. Starał się nie patrzeć na Południową Bramę, do której z chwili na chwilę zbliżali się coraz bardziej. Niczym dzika zwierzyna wyczuwająca obecność łowczego, znieruchomiał w posłaniu. Wrażenie, jakby ktoś położył mu na plecach mokry ręcznik, a szyję ciasno owinął pętlą wisielczego sznura z chwili na chwilę przybierało na sile, kiedy zaś przeniósł wzrok na jadącą w pobliżu Allyę...
W jej uśmiechu nie było śladu radości. Wpatrywał się w twarz siostry, oświetloną trupim blaskiem bladych promieni słonecznych i starał się najwyraźniej odnaleźć w niej jakąkolwiek oznakę, mogącą rozproszyć wątpliwości. Zamiast tego, odnalazł jedynie zastygłą z przerażenia, upiorną maskę. Niczym w wosku odciskał się na niej ból, jakby to ona, a nie Aylward, w myślach najlepszego przyjaciela była zimnym, pogrzebanym już trupem. Świadomość tego, co lada moment zajdzie na dziedzińcu Winterfell, powoli zaczynała docierać do Baratheona  i teraz paliła coraz bardziej jego duszę, odciskając w niej krwawe piętna. Serce waliło mu jak oszalałe, niemal zagłuszając dolatujące od strony murów głosy, ściśnięte gardło utrudniało oddychanie. Dłonie spociły się tak bardzo, że bezwładnie zastygły na materiale koca. Do nozdrzy dostawał się swąd typowy dla osad mieszkalnych, gryząc go w oczy, lecz prawie tego nie zauważał.
Zginąłem. Zginąłem w jego życiu.
Złote chorągwie z wyszytym nań czarnym jeleniem zafurkotały głośno pod silnym podmuchem wiatru, gdy jeźdźcy przy akompaniamencie końskich kopyt uderzających o bruk przejechali przez Południową Bramę. Gdy zaledwie chwilę później, trwającym całe wieki ruchem i czując narastającą w ustach suchość, opuścił powóz, zrozumiał w jak przytłaczającej sytuacji się znalazł. Wokół panowała przejmująca cisza, jedynie wiatr świszczał między murami zamku. Gdzieś w trawie rytmicznie zagrał świerszcz, zaś sam Aylward przez chwilę miał wrażenie, że jest jedyną istotą ludzką, która pozostała na świecie.
Powrót do góry Go down
Aidan Stark

Aidan Stark
Nie żyje
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
762
Join date :
26/04/2013

Brama Południowa Empty
PisanieTemat: Re: Brama Południowa   Brama Południowa EmptyNie Mar 23, 2014 3:23 pm

Zmierzchało.
Słońce zawisło nisko nad doliną zalaną po brzegi mgłą. Blade promienie ledwo przebijały się do ziemi poprzez kobierzec utkany z przedziwnych kształtów chmur. Szary pył mijającego dnia osiadł na zboczach wzgórz. Pierwsze krople deszczu spadły na jego pokryte bruzdami czoło i zdążyły już prawie wsiąknąć w skórę, kiedy starł je wierzchem dłoni odzianej w wyliniałą skórzaną rękawiczkę. Oczy, baczne jasne ślepia głęboko osadzone w czaszce, utkwione miał od dłuższej chwili w jednym tylko punkcie majaczącym nieśmiało pośród falujących wysokich traw łąk.  
– Zbliżają się – przemówił zgarbiony staruszek stojący z nim ramię w ramię. – Wilkor Starków i tryton Manderlych…
– …oraz czarny jeleń Baratheonów, jeśli dobrze widzę – Daryn Cassel przymrużył powieki, wytężając jeszcze intensywniej wzrok. – Czy ktokolwiek z nich zapowiedziany był w Winterfell?
– Nie, ser – siwobrody towarzysz odpowiedział mu z niezmąconym spokojem. – Być może ze względu na obopólny szacunek, Lord Końca Burzy zdecydował się oddelegować na ceremonię swoich dalszych krewnych.
– Prawdopodobnie – przytaknął mężczyzna bez przekonania. Do ich uszu dobiegł tymczasem żwawy tętent końskich kopyt zakłócany skrzypieniem kół dużego powozu należącego najpewniej do majątku Białego Portu. Kolumna jeźdźców zbliżała się w kierunku Południowej Bramy. Najwyraźniej wszystkim spieszyło się, aby zdążyć przed wiszącą w powietrzu ulewą.
– Powinniśmy zejść na dziedziniec i oczekiwać paniąt. Trzeba także powitać gości – rzekłszy to, Maester Flint wycofał się powoli w stronę kamiennych stopni, pozostawiając rycerza samotnie tkwiącego nadal przy krawędzi muru baszty.  
W zamku rozpoczęto przygotowywania do wieczerzy. Okna Wielkiej Komnaty błyszczały zapraszająco ciepłym światłem zapalonych świec. Gryzący dym z palenisk przepełniał płuca. Zbrojmistrz dogonił go niebawem na kamiennym moście i w milczeniu dotarli na dziedziniec przed bramą. Opustoszały o tej porze dnia plac, nie licząc kordonów straży, wyglądał wyjątkowo ponuro, a targane przez wiatr weselne girlandy ze świerku chrzęściły smętnie uderzając o mury.
Starkowie zeszli z koni pierwsi. Tuż za chorążym dzierżącym sztandar Baratheonów na kocie łby podwórza wtoczył się powóz. Chociaż dama jadąca obok na zimnokrwistym kucu zdawała się Maesterowi niepokojąco znajoma, to nie potrafił skojarzyć jej tożsamości, oprócz czytelnej wręcz przynależności do rodu z Ziem Burzy. Zmęczone wejrzenie kobiety; przejmujące, jedyne w swoim rodzaju, nie dawało mu spokoju.
– W imieniu Lorda Namiestnika Północy mam zaszczyt powitać wszystkich zgromadzonych – skłonił nisko głowę, pobrzękując kutym łańcuchem.
– Jak udała się podróż, panienko? – Daryn ujął dłoń Aryany. – Nie spodziewaliśmy się wprawdzie nikogo więcej. Hej, tam, spieszcie po Edwyna – zawołał do grupy stewardów. Rządca potrzebny będzie w najkorzystniejszym rozlokowaniu nowoprzybyłych. – Ależ kobyła, co tam wieziecie? – Zastukał wesoło w ekwipaż. – Trzeba pomyśleć, gdzie to pomieścimy…  
Gdy ku jego zaskoczeniu drzwi powozu otworzył się z wolna, wstrzymał oddech. Zdezorientowanie mieszało się z przerażeniem.
– Bogowie, to niemożliwe – wyrwało mu się bezwiednie. – Znaczy się… S-ser – skłonił się zaraz, nie do końca wiedząc, co powinien teraz uczynić.  
– Jest ciężko ranny – pragmatyczna ocena Maestera miała chyba służyć bardziej za zaklinanie rzeczywistości niż za oczywiste stwierdzenie faktu. Staruszek w posłudze Starkom był wciąż nie mniej wstrząśnięty od reszty świadków obserwujących na własne oczy pierwsze kroki nieboszczyka.
– Zabierzesz go do wieży – zagrzmiał głos Lorda. Brandon Stark podparty na wąskiej lasce kroczył przez dziedziniec od strony wschodu. Stukanie odmierzało nieznośną cisze. Mimo wspornika, poruszał się dosyć sprawnie, bo idący przy nim, Edwyn Poole, bledszy od świecy, z trudem dotrzymywał mu kroku i nie ustawał w nerwowym przeplataniu palców spoconych rąk.
– Panie…
– Nie przywitałbym moich dzieci, Darynie? Zresztą, nie codziennie spotykasz się oko w oko ze śmiercią – Lord Stark nie wyglądał na zaskoczonego ani zbitego z tropu. Zdradzała go wyłącznie żyła pulsująca na skroni. Przystanął w pewnej odległości od nich, zatrzymał się i wyprostował. Szare tęczówki przeszywały na wskroś postać młodzieńca w płaszczu ze złotą zapinką w kształcie jelenich rogów, jak gdyby zdolne były przedrzeć się przez odzienie oraz otworzyć jego ledwo zasklepione rany, oszacować ich istność, zmierzyć ból.
Pomyłka, przedwczesny wyrok, tragiczny w skutkach błąd.
– Musisz być Allyą Baratheon – zwrócił się wpierw z delikatnym uśmiechem do pięknej ciemnowłosej panny, której wcześniej nie mógł rozpoznać Maester. Pokuśtykał kilka kroków, postąpiwszy do nich bliżej. Sam widział dziewczę po raz ostatni, kiedy ta była jeszcze małym, piegowatym podlotkiem. Równając się z jej bliźniaczym bratem, Namiestnik Północy milczał przez chwilę, aż uniósł ramię, kładąc ostrożnie dłoń na jego ramieniu.  
– A zatem pogłoski o twojej śmierci były przesadzone, ser. Witaj pośród żywych, Aylwardzie.
Powrót do góry Go down
Allya Baratheon

Allya Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
535
Join date :
23/05/2013

Brama Południowa Empty
PisanieTemat: Re: Brama Południowa   Brama Południowa EmptyNie Mar 23, 2014 5:51 pm

Z każdą mijaną milą czuła zakradający się w jej ciało chłód, którego przyczyną wbrew wszelkim oczekiwaniom nie był klimat Północy. Delikatne drżenie w piersi, promieniujące kłującymi igiełkami przerażenia pojawiało się za każdym razem, gdy jej wzrok wędrował ku powozowi brata lub gdy sama raz na jakiś czas znikała we wnętrzu niekonwencjonalnego wozu, by towarzyszyć Aylwardowi. Podczas podróży morskiej z Końca Burzy bywały dni, gdy Baratheon leżał w malignie, tracąc kontakt ze światem. Cały czas poili go leczniczym naparem i okadzali ziołami, ale gorączka nie ustawała. Demon pożera go od środka, powtarzała w myślach Allya, gładząc ciemne włosy pozlepiane gęstym potem.
Trzeba wypędzić zeń zimno.
Tylko bogowie mogli wiedzieć, jak wiele była w stanie oddać, by ulżyć bratu w cierpieniach. Złagodzić, wchłonąć gorączkę, przelać ból na siebie… na „Królowej Burzy” Aylward spał, budził się, znowu spał. Pytał o ojca i brata, matkę, siostry, Aidana. Raz dźwignął się z posłania i Allya znalazła go w połowie korytarza, jak obijając się od ścianek podpokładzia pragnął dotrzeć do kruków. Baratheonówna obawiała się, iż zostały im tylko modlitwy. Nadzieja umierała raz za razem, wyczerpanie dawało pretekst, by schronić się w ciężkich snach, ale jednak żadne z rodzeństwa nie złożyło broni, nie przyjmowało do świadomości jakiejkolwiek możliwości do rezygnacji. Chory upór, czające się w nich szaleństwo, dzika furia płonąca w serach - tylko dzięki temu zdołali dotrzeć do Winterfell, cali… choć niekoniecznie zdrowi. Podczas podróży z Białego Portu Aylward czuł się znacznie lepiej, a przynajmniej pragnął, by wszyscy tak sądzili. Wpatrując się w niego czujnie, Allya za każdym razem oczekiwała tych momentów, które budziły w niej największą - bo irracjonalną grozę. Momentów, w których Baratheon otwierał oczy, a jego wzrok stawał się jasny i czysty. Owe chwile były najgorsze. Na pozór powracało mu zdrowie, zadawał pytania, wymieniał imiona sprzed lat, nucił pieśni, opowiadał historie, żartował. Aylward w tych krótkich epizodach przechodził samego siebie, a Allya nauczyła się, że od bluźnierczych błazeństw bohatera gorszy jest tylko jego strach. Kiedy nie chciał jeść, czekała tak długo, aż denerwował się i opróżniał miskę. Dopiero wtedy zostawiała go samego. Bedevir, psiarczyk Końca Burzy, który dla młodszego pokolenia Baratheonów był człowiekiem od wieków zajmujących się lordowskimi hartami, często powtarzał, iż zwierzę chowane do łowów zawsze zmarnieje w zamknięciu.
A kim był Aylward, jeśli nie urodzonym drapieżnikiem?
Allya walczyła ze sobą, gdy na jej usta cisnęły się pytania nie mogące dłużej pozostać bez odpowiedzi. Co zamierzasz?, powtarzała w myślach, chłonąc jasnym spojrzeniem każdy mijany zagajnik, drzewo, pokryte szronem źdźbło trawy i jeziorko o poszarpanych brzegach. Chcesz mnie ukarać czy może jesteśmy kwita, bracie? Pytała ciągle, nie decydując się jednak na wypowiedzenie tych słów na głos. Przez swój upór mogłeś spoczywać na dnie morza, za towarzystwo mając wodorosty i skorupiaki, ryby i smutnych topielców. Myślała gorzko raz za razem, czując przykrą kulkę zaniepokojenia tkwiącą w gardle. Przez całą drogę do Winterfell posiadała aż zanadto czasu, by męczyć się zbędnymi troskami, zupełnie dobrowolnie odnajdując w nich sadystyczne cierpienie. I dopiero gdy zmierzający z Białego Portu orszak przekroczył Południową Bramę siedziby Starków, Allya choć na chwilę zdołała uwolnić się od ponurych myśli, całą uwagę skupiając na jednej z przyczyn, dla których znalazła się na Północy.
Winterfell. Odległe, mityczne Winterfell.
Twierdza otworzyła przed nią wrota bram, szczerząc żelazne zęby ku nadchodzącemu zmierzchowi. Winterfell. Tak odmienne od Końca Burzy, Królewskiej Przystani, Wysogrodu, Słonecznej Włóczni… a jednak, dziwnie znajome. Szare mury i wieże, łopoczące na wietrze girlandy, którymi przyozdobiono zamek na wesele - wszystko to niosło ze sobą coś osobliwego, jakby uderzenie pioruna, które już nastąpiło albo miało nadejść...
- Jest ciężko ranny.
Trzy krótkie słowa zdołały skupić uwagę Allyi na zmierzających ku nim gospodarzom. Jasne spojrzenie spoczęło na starszym mężczyźnie, z którego ust padło stwierdzenie. Pobłyskujący na jego szyi łańcuch złożony ze skutych ze sobą różnokolorowych ogniw lśnił w świetle pochodni, jednak Baratheonówna zdawała się nie zauważać ani wieku Maestra, ani jego - jakby nie patrzeć - niewinnych intencji.
- Zabierzesz go do wieży. - kolejne słowa, jak trzask bicza rozlegający się w ciemności.
Nie odbierzecie mi go, nie, nie pozwalam, nie spuszczę go z oka, już nigdy!
Usta rozchyliły się delikatnie, by wypowiedzieć na głos sprzeciw, odmówić gościny, przeprosić, zasłonić Aylwarda własnym ciałem… lecz wtedy Allya dostrzegła człowieka, który wydał polecenie. Nasycone furią spojrzenie, do tej pory gotowe do wyrażenia dezaprobaty, przygasło błyskawicznie, zamierając nieruchomo na zmierzającej ku nim postaci. Jeśli honor oraz ciężkie, życiowe doświadczenie miałoby mieć twarz - najpewniej otrzymałoby oblicze Namiestnika Północy… dłonie Baratheonówny powędrowały mimowolnie ku połom sukni, a kolana ugięły się w delikatnym dygnięciu, gdy Allya skłoniła się przed gospodarzem.
- Lordzie Stark… - powiedziała cicho, mimo wszystko z obawą zerkając na brata. Błękitne spojrzenie zamigotało w świetle pochodni, gdy skinęła głową hardo, potwierdzając domysły pana na Winterfell. Jeśli ktokolwiek mógłby teraz mieć wpływ na przebieg tego spotkania… tą osobą był wyłącznie Aylward.
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Brama Południowa Empty
PisanieTemat: Re: Brama Południowa   Brama Południowa EmptyNie Mar 23, 2014 10:11 pm

Wspomnienia pierwszej wyprawy na Północ nie były niczym nadzwyczajnym. Przeszłość zawsze powracała do człowieka, wywołana jakimś impulsem, choćby najmniejszym słowem, gestem, zapachem czy obrazem. Aylwardowi wystarczył chłód. Czyste, przejmujące zimno Północy, tak odmienne od uporczywie powracających koszmarów południa… jego myśli, chaotyczne jak rozpierzchająca się po leśnej gęstwinie zwierzyna, powędrowały ku wspomnieniu gospody „Pod wilczą nóżką”. W zadymionej izbie z glinianą podłogą popijało kilku rzemieślników i kupców. Za niską ladą wciąż zwieszały się wianki czosnku, ale żelazne haki na mięso, kiełbasy i szynki dźwigały już tylko smutny ciężar rdzy. Podczas wynajmowania pokoju, mający wtedy zaledwie siedemnaście dni imienia Aylward, uciął sobie pogawędkę z oberżystą. Był to człowiek stateczny, cierpiący na zaawansowane suchoty. Jego przybytek słynął z miejscowego specjału - świńskich wymion smażonych na słodko. Wymion, nie wymiocin, wyjaśnił z powagą karczmarz, ustosunkowawszy się do złośliwości Baratheona. Podobno to słynne danie, w lepszych dniach podawane z miodem, a nawet z cukrem, pamiętało czasy Pierwszych Ludzi. Na pewno zaś pamiętały ich rozsypujące się i zapchlone sienniki. Aylward lubił wracać do tamtych dni, spędzonych w wiosce porzuconej gdzieś w pobliżu Królewskiego Traktu. Główny plac był uroczym miejscem, skąd odganiano świnie, a błoto udało się jakoś udeptać. Sprzedawcy oferowali wymoczkowate pory, brukiew i kwaśne wino, którym w Wolnych Miastach szorowano pewnie pokłady galer. Najbardziej uderzającym jednak szczegółem tej krainy był niemal całkowity brak barw. To jednak Aylwardowi w niczym nie przeszkadzało, Północ bowiem stanowiła miejsc, gdzie mógł czuć się… lekko. W Królewskiej Przystani za dnia ludzie wysysali energię, umysły wszystkich istot zlewały się w kłąb banału. Polityka. Pieniądze. Kup. Jedz. Pracuj. Jeb. I tak bez końca. Północ była lepsza, myśli szybowały tu swobodniej, jakby bez jakiegokolwiek oporu powietrza. Tu, w Winterfell, nie groził mu nadmiar bodźców. Wszystko było szare, stonowane i ostrożne. Jakby cały świat nie tak dawno się spalił, a słońce wciąż zasłaniała chmura kurzu. Wystarczył jeden głęboki oddech, by Baratheon pozbył się powoli przybierających na sile zawrotów głowy i by jednocześnie mógł spojrzeć na otaczających go ludzi jasno, czujnie, z zaskakującą… wdzięcznością? Podmuch wiatru zgarnął z bladego czoła ciemny kosmyk włosów, gdy Aylward bez słowa skinął głową, nie wiedzieć czy murom, czy mężczyźnie stojącym przy wozach z podarkami, czy przodkom Starków, którzy najpewniej nie bez cienia zainteresowania spozierali na swą rodową siedzibę… Coś się w nim kotłowało przy akompaniamencie serca głośno dudniącego we wnętrzu klatki piersiowej.
Jestem, kim jestem, pomyślał. Tylko tym.
Milcząca obecność Allyi połączona ze spojrzeniami, do których wszak powinien przywyknąć, lecz zapewne nigdy nie będzie w stanie się z nimi oswoić, sprawiała, że tylko dlatego nie ruszył na oślep w głąb siedziby Starków.
Znaleźć, wyjaśnić, błagać o wybaczenie.
Plan był prosty, znacznie prostszy od jakiejkolwiek taktyki wojennej dotychczas stosowanej przez Aylwarda. Oni się nie otrząsną, uświadomił sobie nagle, wychwytując zmieszanie Maestra. Nie będzie tak jak dawnej. Już nigdy. Po prostu zdarzyło zbyt wiele złych rzeczy. Dłonie wygładziły nerwowo płaszcz, gdy ktoś wspomniał o jego ranach. Wstydził się? Brzydził? Pragnął zaprzeczyć, pokręcić głową, lekceważąco machnąć ręką? Każde odsłonięcie obrażenia przyprawiało go o niepohamowaną nienawiść, z którą nawet nie chciał walczyć… zaś dobrze pielęgnowana złość przynosiła znacznie większe plony od bezmyślnych napadów wściekłości. Błękitne jak bezchmurne, letnie niebo spojrzenie zatrzymało się raptownie na zmierzającym przez dziedziniec mężu. Przez kilka uderzeń serca zdawało się, iż Aylward nie rozpoznał człowieka, który już zdążył zbliżyć się doń na tyle blisko, aby Baratheon mógł dostrzec pół tuzina zmarszczek i drugie tyle podobieństw do najstarszego spośród synów…
- Niech strzeże się ten, który nocą  zabłądzi pośród jarów, bowiem śmierć go dosięgnie szponami czarnego koszmaru... - wygłosił cicho, obserwując jak dłoń Namiestnika Północy zmierza ku jego ramieniu, gdzie też po chwili spoczywa ostrożnie. Po twarzy Młodego Jelenia przemknął dziwny cień, gdy dostrzegł w oczach seniora Winterfell nieme odzwierciedlenie źrenic swego przyjaciela. - Dziękuję, Lordzie Stark... bywają powroty, których bólu nie sposób opisać. - dodał po chwili milczenia, skłaniając głowę w wyrazie szacunku.
Bólu, którego ponownie doświadczy Twój syn. Wybaczysz mi, panie? Bo ja nie byłbym w stanie…
- Lord Harbert Baratheon wraz z małżonką Rhaelle przekazują szczere pozdrowienia, żywiąc jednocześnie nadzieję, iż ich nieobecność nie zostanie odebrana jako nietakt. - na ustach Aylwarda pojawił się lekki uśmiech, gdy wspomniał wyraz twarzy seniora rodu, uparcie powtarzającego wygłoszoną formułkę. - Lordzie Stark, nadmiar obowiązków połączony z niedoborem czasu nigdy nie sprzyja podobnym niespodziankom. Nie chcielibyśmy zajmować Twej osoby swoją obecnością dłużej, niż winniśmy… - wzrok Baratheona spoczął na postaci Maestra, jakby w obawie, że uczeń Cytadeli lada moment zechce przystawić mu pijawki do ciała. - … zaś ja sam muszę spełnić powinność wobec Aidana. - zakończył ostrożnie, starając się za wszelką cenę uniknąć słowa „wybłagać przebaczenie”. Chłód zmierzchu dawał powoli o sobie znać, zatem nikogo nie powinno dziwić, iż ludziom Starków nie uśmiechało się, aby ich Lord pozostawał na zewnątrz… a ludziom Baratheonów - aby ktokolwiek z nich skazywany był na północny, wieczorny ziąb. Ruszenie Allyi do wyznaczonych komnat, zaś Aylwarda - do wieży Maestra, było kwestią kilku chwil, podczas których wozy z towarami odblokowały Południową Bramę, a wszyscy przybyli mogli rozejść się ku swym obowiązkom. Również tym przykrym.

/zt Baratheon x2
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Brama Południowa Empty
PisanieTemat: Re: Brama Południowa   Brama Południowa Empty

Powrót do góry Go down
 

Brama Południowa

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Brama Północna
» Brama
» Brama Główna
» Brama Zachodnia
» Wschodnia Brama

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Westeros :: Północ :: Winterfell-