Wesele było... inne niż w Dorzeczu. Zabrakło długich przemów głów rodzin, a zamiast nich przemawiał grubawy septon. Był to w prawdzie dość podobny styl przemowy polegający na napuszaniu się i opowiadaniu niezrozumiałych anegdot, ale Treveta dręczyło czy taki mówca to nobilitacja czy może raczej strata. No i brakowało tradycyjnie pijanego jegomościa, który w trakcie ceremonii zacząłby gromko śpiewać "Gorzko, gorzko". Kiedy znalazł się taki na zaręczynach jego kuzynki, Trevet wyciągnął go z sali w sposób maksymalnie dyskretny i wrzucił drania do fosy. Potem musiał wypłacić mu nawiązkę za rękę, którą najwyraźniej złamał mu w zamieszaniu, ale nie bardzo tego żałował. To znaczy żałował kiedy płacił, ale był zachwycony kiedy łamał, wychodzi na to, że za każdym razem kiedy spotka cię w życiu coś miłego to zaraz będziesz musiał za to zapłacić. Wracając do rzeczy, Trevet zwyczajnie był zdziwiony. Oto potęga cywilizacji w działaniu. Były takie momenty, kiedy docierało do niego ile jeszcze brakuje mu do tych prawdziwie potężnych. Innych może by to zmotywowało, ale on wpadał w kompleksy.
- Siedmiu miejcie mnie w opiece - wyjąkał Gravesham, kiedy razem z Mallisterem wkraczał do Sali Balowej - Ten kandelabr jest wart...
- Prawdopodobnie nieco więcej niż cała twoja twierdza - Trevet uśmiechnął się kpiąco - Ale zapamiętaj prosty fakt. To wielkie świecące coś jest nic nie warte, kiedy wkroczysz tu z mieczem.
W ten sposób wyprowadził motto Mallisterów do nieco obszerniejszej formy. "Above the rest" czyli niech inni opływają w luksusy i zbytki, my będziemy budować strażnice. Powstaliśmy na cholernym wybrzeżu najeżdżanym co rok przez floty z Żelaznych Wysp. Wytrzymaliśmy piratów, wytrzymaliśmy Burzę, przetrwaliśmy kolejne najazdy z wysp i nadal się trzymamy. Jesteśmy uparci, ale niestety oznacza to również, że mamy mniej więcej tyle stylu co złamana noga.
Takie przemyślenia mają pewne zalety i z pewnością sprawiają, że tekst wygląda na dłuższy i mądrzejszy, ale Trevet zdecydowanie nie miał już motywacji, żeby je kontynuować. Zamiast tego zasiadł z należytą godnością za stołem i w porażającym tempie zaczął pochłaniać wszystko co tylko pojawiało się na jego talerzu. Zaczął od kuropatw w jakimś dziwnym sosie, następnie zdecydował się na solidny kawał schabu, później skosztował jakiejś dziwnej potrawy, która ewidentnie nie była przewidziana dla takich jak on. Nie wdając się w szczegóły była tak ostra, że natychmiast musiał wspomóc trawienie wybornym złotym arborskim. Kłopot tkwił oczywiście w ilości potrzebnej do zalania przerażającego, dornijskiego dania, bo kiedy człowiekowi pali się w brzuchu to nie zastanawia się czy przypadkiem nie wlewa w siebie zbyt wiele. W ten sposób Mallister wkroczył w stan radosnego uniesienia przejawiającego się niezbyt pewną pozycją w krześle i ciężką do poskromienia gadatliwością.