a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Manfrey Blackmont



 

 Manfrey Blackmont

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Gość

Anonymous

Manfrey Blackmont Empty
PisanieTemat: Manfrey Blackmont   Manfrey Blackmont EmptyWto Maj 26, 2015 10:54 pm





Manfrey Blackmont

Wiek:
35 DNI IMIENIA
Miejsce urodzenia:
Blackmont
Ród:
Blackmont
Stanowisko:
pierwszy syn, dziedzic, dowódca konnicy

Aparycja


     Mężczyzna choćby chciał nie ma wyróżniającego się wyglądu twarzt, zadanie to spełniają jego szaty doskonale. On sam jest łysawym mężczyzną całkiem dobrze zbudowanym. Mimo wszystko pochodzi on z bogatego rodu, więc nie możemy mu ująć mocny rysów twarzy w owalnym kształcie. Mimo, że Manfrey stroni od walki to na jego policzku można odnaleźć całkiem okazałą bliznę. Jednak nie bardzo chciał podzielić się z kimkolwiek dlaczego ją posiada i skąd. Osobliwy facet, ale przystojny jak na dziedzica przystało. Posiada duże ślepia o charakterystycznym niebieskim kolorze, całkiem długa broda i ciemniejsza karnacja skóry dodają mu uroku. O czym jeszcze nie wspomniałem? No tak, wzrost. Nie jest niski, ani też za wysoki, jest taki akurat - poprawny metr siedemdziesiąt osiem.
     Jego dość specyficzny ubiór sprawia, że jest on jednym z elementów, które wyróżniają Manfrey spośród innych bohaterów Dorne. Składa się on bowiem z luźnej, białej koszuli, o obszernych, bufiastych rękawach. Dolna część koszuli jest włożona w spodnie, głównie dlatego, że gdyby została wyjęta, to sięgałaby do kolan. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że jest o jeden rozmiar za duża, ale to najwyraźniej Blackmont'owi nie przeszkadza.
Na koszulę została narzucona metalowa zbroja, która ma za zadanie chronić jej posiadacza przed niechcianymi atakami wrogów. Ponadto, zostało wykonana w ten sposób, aby być jednocześnie atrakcyjną. Wykonany z metalu napierśnik zapewnia względne bezpieczeństwo głównych narządów wewnętrznych, a łuskowate naramienniki i wykonane z tego samego materiału ochraniacze na uda sprawiają, że Manfrey Blackmont wygląda naprawdę dostojnie. Dłonie zdobią czarne rękawice sięgające łokci, a stopy i piszczele; buty, których cholewy kończą się tam, gdzie zaczynają kolana.
     Na wszystko została narzucona brązowa kamizela, o śnieżno-białych krawędziach. Kamizela posiada strzelisty kołnierz, wystający aż do kości jarzmowej, a także całkiem sporą długość, albowiem jej tylna część, o ząbkowatej, wyglądającą na postrzępioną, krawędzi, sięga do samych kostek posiadacza. Z tyłu, na plecach kamizeli, zostało wyszyte godło rodu, z którego Manfrey się wywodzi.



Historia



      Później mówiono, że zrodziła go piaskowa burza, a on sam jest płomieniem pustyni. Stworzony pośród kurzu i ciepła, stał się nasieniem, które wykiełkowało pozbawione wilgoci. Wcześniej zaś mówiono, że jest przeklęty, a na niego samego spadła klątwa Bogów Wiatru. Niczym trędowatego, mogącego zarazić każdego, na kogo spadnie jego kaźniczy dotyk, chciano wygnać i zapomnieć. Nie udało im się. Bo on był inny.

      Wiało z wielką mocą. Kopce, wielkie wydmy o gładkich, kopulastych kształtach, przemieszczały się zwolna, niczym ogromne dżdżownice. Niebo, od dłuższego czasu pokryte granatową zorzą, poznaczoną pstrymi, jasnymi gwiazdami, zdawało się uśmiechać ironicznie do wszystkich mieszkańców Dorne, jak zwykle ostudzonej nocnym i wrednym zimnem.
      Wszystkie chatki, niskie i szerokie, o płaskich, obszernych dachach, zaprojektowanych tak, aby nie stawiać oporu wiatrowi, zostały zamknięte na każdy możliwy skobel. Szła pustynna burza, zła i zawistna jak zawsze, pani piaszczystego morza, która co jakiś czas przybywała do swych poddanych i przykrywała ich dobytki swym ciężkim, sypkim cielskiem. Zabijała nieostrożnych wędrowców, niszczyła wszystko na swojej drodze i zasiewała Dorne na nowo, z wyraźnym utęsknieniem przywracając ją do jej odległej pierwotności. Zupełnie jakby nie chciała, aby ktokolwiek mieszkał w tak parszywym miejscu, gdzie od rana do wieczora parzy i piecze lazurowa kula, wisząca u szczytu nieba, zwana słońcem, a gdy wszystko dokoła ogarnie mrok, zieje mrozem, który zdaje się przenikać do samych kości. Ale Pustynna Burza nie potrafiła zrozumieć, że mieszkańcy jej padołu nie są zwykłymi ludźmi, których może pokonać siła natury. To tak naprawdę drzewa o silnych, rozległych korzeniach, wdzierających się w czeluści spieczonej ziemi, nie dające się przesadzić ani słońcu, ani dmącemu wiatrowi, wyginającego je na wszystkie strony, ani piaskowi, przykrywającego je po ostatni listek u szczytu korony.
      W jednej z chatek, wciąż paliło się światło, źródłem którego był mały płomyczek, tlący się u szczytu woskowej świeczuszki, stojącej samej jak palec na bladym, okutym skórą parapecie. Dom wypełniał odgłos krzyku, wydzierającego się z gardła kobiety, leżącej na rozłożonych i przepoconych już skórach. Otaczała ją grupa ludzi, patrzących z trwogą i powagą na to, co wychodziło spomiędzy jej nóg, okrytych spazmą karmazynowej krwi.
      - Przyj! Przyj mocno! - wołała jedna z kobiet, klęcząca przy rodzącej dziewczynie, z głową niemal wciśniętą między jej mokrymi udami. - Oddychaj powoli! Zaraz będzie po wszystkim! No Hira! Nie poddawaj się do jasnej cholery... Przyj mówię!
      - Przecież przę! - zawołała jęcząco, zaciskając powieki z całych sił. - Ślepa jesteś?!
      -  Może i tak… - westchnęła i uśmiechnęła się sucho, odbierająca poród, staruszka. - Musisz się pospieszyć, piaskowa burza jest tuż, tuż.
      - Nie potrafię szybciej…
      - Potrafisz, wierzę, że potrafisz.
      Kolejne kilka godzin poznaczone było przejmującą wibracją krzyku i zawodu, przypominającego wilcze wycie. Wosk małej świeczuszki skurczył się o dobrą połowę, a na zewnątrz huczało z co raz większą mocą. Stare, drewniane okiennice skrzypiały żałośnie pod wpływem siły wiatru i zdawało się, że zaraz rozpołowią się na dobre, wpuszczając do środka mroźny, pustynny wicher. Na szczęście, zawiasy stawiały zażarty opór i niczym mężne wartowniczki, trzymały w ryzach hulające podmuchy.
      - Ona traci przytomność… - syknął ktoś, a wśród zebranych wdarł się chaos. Krzątano się po małej chałupce, szukano wiadra z woda, szmatki, którą można by było namoczyć do zwilżenia czoła, medykamentów, leżących przecież pod ręką jeszcze przed chwilą, a teraz zagubionych pośród porozkładanych koców. Do odbierających poród ludzi, wkradła się panika.
      - On nie przyszedł… A obiecał… - jęknęła, ledwie poruszając spierzchłymi wargami rodząca, nieprzytomnie wodząc wzrokiem po suficie. - A obiecał… A obiecał…
      Nikt się nie odezwał, ale wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. O ojca dziecka, Lorda Blackmont,  błądzącego po świecie w sprawach dyplomatycznych podle własnych, twardych jak pustynna skała zasad. Spłodził swego syna i właściwie nikt już go nie obchodził, zajmował się swoim zamkiem, sobą i polityką.
      Rozległ się kolejny jęk, tym razem dużo wyższy, inniejszy od tych, które do tej pory wypełniały małą chałupinę. Płacz dziecka.
      Matka uśmiechnęła się ledwie, rodząc ze spuchniętych powiek łzy, rzadkie i wątłe, znaczące różem zakurzone policzki. Staruszka trzymała w ręku dziecię, skamlące z wnętrza opatulających je koców.
      - Jak go nazwiesz, Harli? - zapytała, tuląc maleństwo do siebie.
      - Manfrey… Tak, jak nazywa się jego ojciec.
      - Myślałam, że będziesz chciała o nim zapomnieć, tak jak on zapomniał o twoim porodzie. On się wyparł twojego dziecka!
      - Może… - szepnęła ledwie dosłyszalnie. - Może gdy dowie się, że jego syn ma takie samo imię, jak on sam, nie wyprze się... A jeśli to zrobi, to przyjdzie mu to z trudem i niech chociaż z tego mam satysfakcję...
      Chwilę potem, burza piaskowa uderzyła obszerną falą w małe domostwo, zasypując w swej pełnej, dumnej okazałości wszystkich, którzy znaleźli się w jego wnętrzu.
      Później mówiono, że burza przyszła po Manfreya, przewidując w swej potędze, kim się stanie.

***



      Mam pięć lat. O moim porodzie nie wiem wiele. Wiadomo mi, że zaraz po tym, jak przyszedłem na świat, zasypał nas pustynny piasek - właściwie chatkę, w której zatrzymaliśmy się podczas naszej podróży. Nie przeżył nikt z służby mojej rodzicielki, prócz mnie. I mojej matki, która nie wypuściła mnie z ramion choćby na chwilę, nawet wówczas, gdy znaleziono nas jakimś parszywym cudem nazajutrz. I tylko nas.
      W zamku mówią, że jestem dziwny. Nie mam pojęcia dlaczego. Uważają mnie za przekleństwo i lepiej, abym został samotnikiem i udał się w świat, jak najdalej od nich. Nie rozumiem ich podejścia, a matka mi mówi, że tu nie ma czego rozumieć - ja jestem i pozostanę jej synem, a tamci ludzie są głupi. Wierzę jej, w końcu mam tylko pięć lat i moja rodzicielka jest jedną wielką wyrocznią, która wie wszystko.
       Rówieśnicy omijają mnie szerokim łukiem, pomimo tego, że patrzą na mnie ciekawskim spojrzeniem. Nawet ja wiem, że nie chcą się ze mną bawić nie dlatego, że nie chcą, a dlatego, że im nie pozwolono. Trudno mi się z tym pogodzić i nie raz zdarza mi się moczyć poduszkę gorzkimi łzami. To właśnie wtedy nauczam się tlić w sobie emocje, zachowywać je dla siebie i przeżywam je tylko wewnątrz siebie. Nie mając nikogo z kim mógłbym się nimi podzielić, chowam je głęboko, stając się cholernym egocentrykiem.

***



      Mam dziesięć lat. Zadaje co raz więcej pytań, szczególnie jeśli chodzi o mojego ojca. Chcę wiedzieć kim jest naprawdę i dlaczego mnie omija nawet w zamku. Matka nie chcę udzielić mi odpowiedzi, karmiąc mnie kurczowo zaciśniętymi ustami. Nie jestem zadowolony taką odpowiedzią, ale nie posiadając innej, musi mi taka wystarczyć. Przynajmniej do teraz.
      Po cicho marzę o tym, jakoby mój ojciec był wielkim Lordem, mężnym wojakiem, który rusza w świat by zasiać pokój tam, gdzie wykiełkował chaos. Kocham go i wielbię, pomimo tego, że jest tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni, ponieważ nigdy nie było mi go poznać jakim jest naprawdę. Sam często przyłapuję się na tym, jak bardzo naiwny jestem i jak wielkie bzdury rodzą się w mej głowie.
      Zacząłem nosić maskę. Z czarnego materiału, zasłaniającą mi całą twarz od nasady nosa. Robię to z czystej chęci zachowania bezpieczeństwa, ludzie wciąż mnie nienawidzą i się mnie boją, a ja nie chcę dostać kamieniem po głowie, gdy idę przez obrzeża zamku. Czasem się zdarza, że ludzie mnie nie rozpoznają i nawet ze mną rozmawiają, jednak trwa to dopóki, dopóty maska straci swą kamuflującą moc. Kiedy to się dzieje, odwracają spojrzenia i udają, że mnie nie widzą.
      Znowu płaczę w poduszkę.
      Powoli zastanawiam się nad moją przyszłością. Matka namawia mnie do treningów. Jestem do tego pomysłu sceptycznie nastawiony, ponieważ nie obchodzi mnie walka. Nie chcę zostać wojakiem, a zapytany dlaczego, potrafię odpowiedzieć tylko:
      - Bo każdy dzieciak chce nim zostać, a ja nie chcę być taki jak każdy.
      Szczerze brzydzę się walką i uznaję, że najlepiej będzie, jeśli będę się trzymał od niej z daleka.

***



      Mam piętnaście lat. Moja matka zachorowała. Nie mam pojęcia na co, wiem jedynie, że chodzi o płuca. Nie trudno zgadnąć, że taka wiadomość mną wstrząsa, ale nie tak, jak mogłoby się zdawać. Wiem, że wraz ze śmiercią rodzicielki, będę mógł ruszyć w świat o czym marzę od kołyski. Gardzę sam sobą, kiedy nawiedzają mnie takie myśli, ale trwa to tylko chwilę, bo za moment znowu wracam do przygód, które przeżywam w swojej własnej głowie.
      Ludzie nie traktują mnie już tak źle. Zapominają o burzy, którą rzekomo przyciągnąłem w chwili narodzin i mogę bez problemu chadzać po zamku. Co prawda, robię to wciąż w masce, a to dlatego, że się do niej przyzwyczaiłem. Mam wrażenie, jakoby była czymś w rodzaju bariery, która chroni mnie przed zewnętrznym światem. Zastanawia mnie nadal dlaczego winią mnie ludzie z zamku, skoro to zdarzyło się całkiem spory kawał drogi stąd.
      Stałem się sceptyczny, zrzędliwy i cichy. Strasznie cichy. Nie lubię rozmawiać, nienawidzę się zwierzać. Wszystko odgrywam w swoim własnym umyśle, a od ludzi stronie najbardziej jak to możliwe. Nie pasuje do moich rówieśników, nie potrafię i nie chcę nawiązywać znajomości. Dobrze mi z samym sobą.

***


   
      Mam dwadzieścia lat. Matka przeżyła. Ciężka choroba wymęczyła ją, jak wiatr męczy pustynnego robaka. Maester z Blackmont zdołał ją wyleczyć. To pokazało mi, że życie ma sens i trzeba walczyć, ale jak zwykle zachowuje to dla siebie. Jak nie chciało, tak nie chce mi się gadać. Bo po co?

***


   
     Mam trzydzieści pięć lat. Po tylu latach ojciec zamiast zimnego spojrzenia zaczął wysyłać w moim kierunku to cieplejsze. Nie mając do niego jakiegoś większego sentymentu pomyślałem, że przypomniał sobie o tym, że to ja jestem jego dziedzicem i może pora sprawdzić co nauczyłem się od jego ludzi? Bo nie ma co, przecież on nie przyłożył do tego ręki. Póki co ku mojemu zaskoczeniu mianował mnie dowódcą konnicy, kto by pomyślał? Czas najwyższy zdjąć maskę i otworzyć się na ludzi.
      Czas zapomnieć o przeszłości...




Ekwipunek


- Metalowa zbroja z sępem na plecach, naramienniki i ochraniacze na uda - narzucona na to brązowa kamizelka;
- Krótka włócznia z pozłacanym grotem;
- Jednoręczny miecz, a do niego pochwa przyczepiona do jego pasa po lewej stronie;
- Szczelnie zamknięta fiolka z silną trucizną;
- Stara mapa Dorne;
- Wisior z herbem rodowym;
- Sakiewka ze sporą ilością monet;
- Koń pustynny maści kara (klacz) - Santa.





Ostatnio zmieniony przez Manfrey Blackmont dnia Czw Maj 28, 2015 10:23 pm, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Manfrey Blackmont Empty
PisanieTemat: Re: Manfrey Blackmont   Manfrey Blackmont EmptyCzw Maj 28, 2015 9:34 pm

Po pierwsze, wygląd musi oddawać nie tylko ubiór, ale także cechy fizyczne, a on jest ze trzy wzmianki, także proszę to rozbudować.

Cytat :
W jednej z chatek, ludzi drzew,

Kto to są ludzie drzewa?

Cytat :
Nikt się nie odezwał, ale wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. O ojca dziecka, samotnika, a może raczej pustelnika, błądzącego po świecie podle własnych, twardych jak pustynna skała zasad. Spłodził swego syna i zniknął, poszedł w stronę piaszczystych gór, bo jak sam mawiał - tylko im może być wierny, bo to one go ulepiły i to one nauczyły go tego, co do tej pory posiadł.

Nie ma opcji, aby odesłać gdzieś samego Lorda Blackmont. Z racji, iż na początku gry Lord to NPC - musi być w pełni władz umysłowych i żywy, musi być w zamku, inaczej to by Ci dawało za dużo władzy. A poza tym żaden lord nie pójdzie w pizdu w góry i nie zostawi zamku na tyle lat, bo kto się nim wtedy zajmował?

Cytat :
Mam pięć lat. O moim porodzie nie wiem wiele, właściwie nic. Wiadomo mi, że zaraz po tym, jak przyszedłem na świat, zasypał nas pustynny piasek. Nie przeżył nikt, prócz mnie. I mojej matki, która nie wypuściła mnie z ramion choćby na chwilę, nawet wówczas, gdy znaleziono nas jakimś parszywym cudem nazajutrz. I tylko nas.

Mam rozumieć, że Manfrey narodził się w jakieś chacie podczas podróży, czy tez w zamku Blackmont? Bo jeśli w Blackmont... no to się nie trzyma kupy. Nie ma opcji, aby burza piaskowa była aż tak potężna, żeby przedarła się przez wszystkie wysokie mury i wąskie okna twierdzy, po czym pozabijala wszystkich. No po prostu nie.

Cytat :
Szkoły Rycerskiej

W Siedmiu Królestwach nie ma szkoły rycerskiej.

Poza tym piszesz, że matka umarła - lady NPC również nie wolno uśmiercać.

Cytat :
Głód zaczyna pukać do mego żołądka co raz częściej. Nie mam przy kieszeni, ani grosza, a muszę liczyć na samego siebie. Postanawiam nareszcie, że czas zatrudnić się jako najemnik. Wiem już co nieco o walce mieczem, nauczyłem się go w jakiś sposób kontrolować. Wyruszam. Wyruszam Matko, wyruszam Ojcze. Ojcze? Może cię odnajdę… A może nie.

Trochę brak mi słów. Jak lord potężnego chorążego w Dorne może głodować? Nie jesteście bankrutami. W ogóle ta karta nie wygląda jak karta dziedzica rodu, a jakiegoś chłopaka z ubogiej rodziny. Przecież przyszły lord Blackmont mialby zapewnionych nauczycieli, fechmistrza, służących i wszystkich, którzy by go przygotowali do roli lorda.

Cytat :
- Arab maści kara (klacz) - Santa.

Nie ma w Siedmiu Królestwach Arabów, są konie pustynne, nieco mniejsze i smuklejsze od innych koni w Westeros, za to szybsze i mogą biec dwa dni bez wody.

Na razie karty nie mogę zaakceptować.

Powrót do góry Go down
Gość

Anonymous

Manfrey Blackmont Empty
PisanieTemat: Re: Manfrey Blackmont   Manfrey Blackmont EmptyCzw Maj 28, 2015 10:08 pm

Wygląd poprawiony.

1. Poniosła mnie wyobraźnia Manfrey Blackmont 2646563698
2. Pozmieniałem kilka słów, zdań, teraz powinno być ok.
3. Oczywista oczywistość, że mała chatka, poprawione Manfrey Blackmont 2646563698
4. Zburzona Manfrey Blackmont 2646563698 Matka ożywiona!
5. Już jest bogatym dziedzicem.
6. Ale ja tak kocham Araby... ;_; No dobrze, niech będzie pustynny koń.
Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Manfrey Blackmont Empty
PisanieTemat: Re: Manfrey Blackmont   Manfrey Blackmont EmptyPią Maj 29, 2015 7:39 am

Akceptacja!
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Manfrey Blackmont Empty
PisanieTemat: Re: Manfrey Blackmont   Manfrey Blackmont Empty

Powrót do góry Go down
 

Manfrey Blackmont

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Blackmont

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Karczma :: Offtopic :: Kosz :: Karty Postaci-