a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Zburzona wieża



 

 Zburzona wieża

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Aidan Stark

Aidan Stark
Nie żyje
Skąd :
Winterfell
Liczba postów :
762
Join date :
26/04/2013

Zburzona wieża Empty
PisanieTemat: Zburzona wieża   Zburzona wieża EmptyWto Gru 03, 2013 1:40 pm

* * *
Powrót do góry Go down
Gość

Anonymous

Zburzona wieża Empty
PisanieTemat: Re: Zburzona wieża   Zburzona wieża EmptySro Lut 12, 2014 11:45 pm

Siedziała wsparta na jednej nodze o skałkę, podtrzymując łuk ciasno między udami. Przejechała dłonią po cięciwie, sprawdzając jej naprężenie, zatrzymując drobne palce na owijce. Nie bez powodu zrobiła sobie krótką przerwę w treningu. Bez pośpiechu zdjęła włókno, owijając je skrupulatnie wokół gryfu. Nie poganiał jej ani czas, ani nawet mróz szalejący na dworze. Przygotowana na tę sposobność zabarykadowała się w opuszczonej, zdezelowanej wieży, przygotowując wcześniej drewno i chrust na opał. W razie gdyby jednak potrzebowała się przy czymś ogrzać. Na ten jednak moment, skupiając uwagę na wymianie cięciwy, nie myślała o warunkach w jakich przyjdzie spędzić jej tu noc. Zrzuciła z siebie futro, rozgrzana pracą przy łuku, zdecydowana na krótką wyprawę na polowanie. Jak się jednak okazało, to łowy przyszły do niej, a nie ona do nich. W momencie, w którym stanęła w lekkim rozkroku, uginając jedną z nóg do pozycji, w której komfortowo byłoby jej naciągnąć cięciwę na zaczepkę, do pomieszczenia wskoczył lis. Uniosła na niego spojrzenie z nad owijanego właśnie dolnego ramienia łuku. Z lekkim kpiącym uśmiechem obserwowała jak zwierzę czmycha w kąt pomieszczenia, chowając się za wypełnionymi po brzegi gruzem jukami. W kocu wzruszyła ramionami, powracając do przerwanego zajęcia, nieświadoma faktu, że lis nie był tylko pierwszym, ale też nie ostatnim gościem dzisiejszego dnia. O tym zdała sobie sprawę dopiero w kilka chwil później, nasłuchując ciężkich (w uszach wykwalifikowanego łowcy) kroków niespodziewanego przybysza. Mimo wszystko, w tym samym, niczym niepoganianym tempie kontynuowała naprężanie cięciwy. W momencie, w którym do pomieszczenia wszedł mężczyzna – z domysłów Lore’Lhin, prawdopodobnie oprawca  zbiegającego lisa, uśmiechnęła się do niego w typowy dla siebie, nie dość jasny sposób.
- Witaj, panie – przedstawiła się po tym geście, lekkim, melodyjnym tonem, obarczonym jednak nutką obcego akcentu i pochyliła się nad drzewcem, przytrzymując nogą owinięty już cięciwą gryf. Włosy rozsypały jej się po barku, kiedy z precyzją naprężyła włókno na górnym ramieniu łuku.
- Mógłbyś? – wskazała głową na łuk, w jasny sposób sugerując przybyszowi dobrowolną pomoc jej osobie. Wyprostowała się przy tym energicznie, dmuchając z wyjątkową swobodą, w towarzystwie obcego jej człowieka, w pasma włosów opadające jej na twarz. Wszystko w niej, począwszy od niczym niezbitej, nieskrępowanej postawy, a skończywszy na jej roziskrzonym spojrzeniu, utkwionym na mężczyźnie, wskazywało na jej niecodzienną pewność siebie. Co tylko dopełniał ton, z jakim dała mu do zrozumienia, że oczekuje jego pomocnej, męskiej dłoni. Ton skierowany jakby do przyjaciela, z którym znała się całe życie, choć pierwszy raz widziała tego człowieka na oczy. Jeśli nawet zachowała wobec niego jakikolwiek dystans – musiała to bardzo skutecznie ukrywać. Na ten moment zdawała się być naiwną istotką, liczącą na wsparcie przypadkowo spotkanego rosłego niczym góra męża.
Powrót do góry Go down
Beren Umber

Beren Umber
Północ
Skąd :
Ostatnie Domostwo
Liczba postów :
133
Join date :
14/01/2014

Zburzona wieża Empty
PisanieTemat: Re: Zburzona wieża   Zburzona wieża EmptyCzw Lut 13, 2014 8:06 pm

Każde dziecko ma swoje ciche miejsce. Zakątek, do którego udaje się, gdy nagle odkrywa kolejną niesprawiedliwość świata. Zwykle wchodzi tam z zamiarem trwania w swym małym buncie do chwili, gdy rzeczywistość nie przyjmie jego warunków, i najczęściej wychodzi zmuszone do kapitulacji przez zdradziecki żołądek lub pęcherz. Każde dziecko do końca swego żywota doskonale pamięta miejsce, gdzie skrywało się przed innymi i nigdy, przenigdy nie pozwoli, by ktoś poznał je bądź naruszył bez wyraźnego pozwolenia.
Minęły lata od momentu, gdy Beren po raz pierwszy przybył do Winterfell, jednak do tej pory w jego pamięci jak żywo zapisane były pierwsze dni pobytu w siedzibie Starków… oraz to, jak zaciekle starał się unikać towarzystwa ludzi. Szukanie ustronnego miejsca, kryjówki, gdzie mógłby odetchnąć i w milczeniu wspominać Ostatnie Domostwo, stało się rytuałem, któremu poddawał się każdego dnia. I choć musiał minąć długi tydzień, całe siedem dni przepełnionych przemykaniem po Winterfell (co z jego posturą olbrzymią jak na dwunastolatka zdawało się rzeczą nie tyle niemożliwą, ile karykaturalną) nim odnalazł wejście do zniszczonej wieży, nawet po upływie kilkunastu lat wciąż pamiętał drogę prowadzącą pomiędzy ruiny. Był to piękny czas… a przynajmniej czas spokojny.
Beren nawet w najśmielszych snach nie sądził, że gdy w końcu ponownie wyruszy na południe, by wziąć udział w weselu dziedzica Starków, pierwszym miejscem jakie zechce odwiedzić, będzie zburzona wieża. I choć była to rzecz naturalna - wszak każdy wraca tam, gdzie czuje się bezpiecznie - w swej naturalności miała coś z dowcipu spłatanego przez starych bogów. Gdy bowiem sentymenty przejawiał człek mierzący siedem stóp i mający ponad dwadzieścia pięć dni imienia na karku, ciężko było nie uśmiechnąć się pod nosem, pokręcić głową z rozbawieniem i obiecać sobie w duchu, że to ostatni raz, gdy rozdrapuje stare rany. Wspinając się po zdradzieckich wyłomach, porośniętych mchem i pokaleczonych liszajami nieznanych roślin, Umber czuł się niczym stary głupiec wspominający podrywy młodości. Znał tę ścieżkę, tak jak i nieobce mu były okolice Winterfell. Czarny pył pod stopami przypominał, że ktoś ongiś rozpalał tu ogień. Gdzieniegdzie wznosiły się jeszcze porośnięte mchem resztki ścian, cokoły obalonych filarów, ślady po zasypanych spiżarniach. Zburzona wieża wyglądała w szarym świetle ponuro, wręcz mrocznie. Ciemnobrązowe pnącza zdążyły uschnąć i teraz sztywno drgały poruszane wiatrem. Trup starej budowli wpatrywał się w Berena zarazem bezradnie i mściwie. W chwili, gdy Umber schylił się i wyrwał z ziemi źdźbło trawy, zaledwie kilka jardów na lewo coś czmychnęło panicznie, rzucając się do ucieczki. Ruda, puszysta kita lisa wnet zniknęła za załomem, wywołując na ustach rosłego męża jedynie lekki uśmiech. Beren przez chwilę bawił się zielonym źdźbłem, przekładając między palcami, po czym włożył je do ust. Zimny, północy wiatr niósł ze sobą zapach odległej jeszcze, lecz nieuchronnej jesieni. Jesieni, podczas której zwykle Mur przekraczają dzicy.
Bądź przeklęty.
Słowa będące jak sól sypana na rany. Twarz człowieka, który je wypowiedział, który przyczynił się do śmierci Alis. I gasnące w jego oczach życie. Wspomnienia zawsze powracały wywoływane przypadkowymi czynnikami, wystarczył podmuch wiatru, blade słońce, widok liści na trakcie…
Zobaczę, co da się zrobić.
Odparł w myślach Beren na słowa człeka, który już dawno nie żył, jednak nawet jako taki zasługiwał na odpowiedź. Umber, stawiając krok za krokiem, nawet nie zauważył, gdy po wkroczeniu do jednej ze zrujnowanych sal, tuż przed nim wyrosła obca postać. Cóż, być może nie dosłownie przed i nie do końca wyrosła - jakże jednak inaczej nazwać niespodziewanego gościa w miejscu, które do tej pory było ustronnym azylem dziedzica Ostatniego Domostwa? Jasne oczy zamigotały niespokojnie, gdy w chwilę trwającą nie dłużej niż uderzenie serca omiotły wzrokiem i posturę nieznajomego (nie, bogowie! Nieznajomej!), jak i tego, czym aktualnie się zajmował. Czujne spojrzenie z zaskoczonego wnet stwardniało, gdy do uszu Berena dotarły pierwsze słowa kobiety, brzmiące w dotychczasowej ciszy niczym trzask bicza. Ponure milczenie, jakim odpowiedział na słowa stojącej nieopodal damy, było pewnikiem wymowniejsze od najbardziej wylewnych powitań. Źdźbło trawy przewędrowało z jednego kącika ust do drugiego, gdy szorstkie, wielkie jak bochny chleba dłonie spoczęły na rękojeści miecza. Znak nader wyraźny, że niejaki Umber nie ma w planach usłużenia damie w opałach swym ramieniem.
- Do tej pory doskonale radziłaś sobie beze mnie… - na czoło Berena wstąpił nieznaczny mars, gdy wbił wzrok w łuk oraz jego cięciwę. - … pani. - wyrzekł spokojnie, bez cienia zażenowania czy, nie dajcie Inni, speszenia wpatrując się w drobne gesty nie mniej drobnej kobiety. Myśli, przelewające się przez umysł Umbera prędko niczym wody wodospadu, rozważały spotkanie wyłącznie w kategoriach: rozmówić się czy pojmać?
Jedno zaś pod żadnym pozorem nie wykluczało drugiego.
- Poza tym niewymowną przyjemność sprawia mi obserwowanie kobiet z bronią. - dodał w momencie, gdy wydawało się, że zamilkł na wieki… bądź przynajmniej na kilka nadchodzących chwil. Nazwać go człekiem mało ufnym, mogłoby być ogromnym niedomówieniem… i określeniem krzywdzącym dla samych milczków. Beren oparł wygodniej dłonie na potężnej rękojeści miecza, starając się ukryć nie tyle zainteresowanie, co zaskoczenie obecnością obcej mu kobiety w ruinach wieży. Jeśli nie była damą ani służką z dworu Starków, a na takową nie wyglądała, równie dobrze mogła okazać się weselnym gościem. A branie gościa weselnego za intruza to coś, co mogło przydarzyć się wyłącznie Berenowi. - Jak wielkim nietaktem popisze się człek z Północy, jeśli zapyta o Twe pochodzenie? - gęste brwi Umbera tym razem uniosły się nieznacznie, gdy wzrok zamarł na suchym chruście oraz drewnie, które jeśli nie miało służyć za szczególnie nieudaną dekorację, mogło służyć wyłącznie do opału. A zatem… choć jedno się wyjaśniło.
Ktoś tu lubi ciepło.
Powrót do góry Go down
Gość

Anonymous

Zburzona wieża Empty
PisanieTemat: Re: Zburzona wieża   Zburzona wieża EmptySob Lut 15, 2014 4:34 pm

Przechyliła głowę na bok, obserwując go uważniej w niemym milczeniu. Nie przerywała tej ciszy, bo i po co? Pozornie zajęta przerwaną jej czynnością powinna była nie zauważyć ani jego natarczywie nieprzyjemnego spojrzenia, wyraźnie sceptycznego, traktującego ją jak wroga, jak i zaciśniętej na rękojeści miecza ogromnej dłoni mężczyzny, w rzeczywistości jednak zerkała w jej kierunku, zachowując przezorność. Poprawiła cięciwę naciąganą na łuk, zręcznie i sprawnie, z godną kogoś kto robił to dość często szybkością, wykańczając zaczepianie włókna o gryf łuku. Dopiero po tej czynności, oparła broń bokiem o swoje udo i uśmiechnęła się do mężczyzny beztrosko.
- Ale z Twoją pomocą poradziłabym sobie jeszcze lepiej, panie – przejęła jego rytm rozmowy, trochę jednak drwiąco rzucając ostatnie słowo. W tym samym czasie przejechała dłonią po gładkim ramieniu łuku, zawieszając wzrok gdzieś na tym poziomie. Spojrzenie, które co rusz uciekało w kierunku stali w ręku mężczyzny, rzucającym cień zagrożenia na jej osobę. Uśmiechnęła się tym razem do siebie, kątem ust, bawiąc się drzewcem w smukłych palcach.
- Lorelei – przedstawiła się mężczyźnie po momencie, omiatając go krótkim spojrzeniem atramentowych oczu, nim powróciła do swojej zabawy, przechylając z wyjątkową swobodą głowę, jeszcze bardziej na bok. Wszystko, co wyrażała jej poza to absolutna otwartość i brak skrępowania w towarzystwie nieznajomego. Co zresztą wyraziła już w moment później, odwracając się do niego plecami, tylko po to żeby przestawić swój kołczan na bok, siadając na chyboczącym się, drewnianym stołku. Jej broń spoczywała teraz w jej dłoniach, między jej kolanami, kiedy sama oparła się podbródkiem o czubek łuku, wpatrując się z jeszcze niższej pozycji w mężczyznę, już z większą uwagą.
- Mierzenie mieczem do uzbrojonej kobiety stanowi część tej niewymownej przyjemności? – jej oczy zdawały się błyszczeć z rozbawienia, kiedy zaśmiała się krótko i cicho, nie spuszczając z niego spojrzenia – Powiedz mi, panie, to groźne mierzenie bronią, powinno mnie niepokoić?
Po tych słowach dość ostentacyjnie, powolnym ruchem odłożyła łuk obok siebie, opierając go o kołczan strzał i podparła się rękoma za sobą, całkowicie frywolnie podchodząc do tej wymiany zdań, z pozornie niespotykaną ufnością wobec obcego jej człowieka, o nieznanym jej nawet imieniu.
- Piękny miecz, panie – przechyliła kolejny raz głowę na bok, tym razem by z precyzją ocenić na oko ciężar i wielkość oręża. Jeśli wydawała się zaskoczona, czy zaniepokojona groźną prezencją dwuręcznego miecza, wcale nie dała tego po sobie poznać. Po tych oględzinach wróciła wzrokiem do góry, na posępną twarz mężczyzny, tak bardzo różną od jej własnej – zupełnie innej w wyrazie.
- Ależ możesz pytać, to żadna niegrzeczność, choć nie obiecuję, że odpowiem – uśmiechnęła się tajemniczo, nie licząc nawet na to, żeby naciskał na jej odpowiedź, choć mógł to potraktować jako podejrzana odznaka. Wyprostowała się więc, dodając:
- Nie stąd. Nie z północy – a widząc jego wzrok, skierowany na opał, podążyła zanim spojrzeniem – klimat tu jest zupełnie inny, obcy mi. Mroźny. Nieprzyjemny. Surowy. Jak i jego mieszkańcy i zimna stal, którą nosisz u boku. A choć wiele rzeczy mnie tu zadziwia, ostatnie zdaje się mi, o ironio, najbliższe.
Utrzymała spojrzenie na jego tęczówkach oczu, wpatrując się w nie dość wyzywająco długo, bez ucieczki i bez zakłopotania, normą odpowiadającego zwykle słabszej płci.
- Mieszkasz tu, w zamku, czy przyjechałeś na ślub, panie?
Ohoo, jedynym niebudzącym podejrzeń faktem, była jej wiedza na ten temat, ale przecież o tym wiedzieli wszyscy w całym Winterfell.
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Zburzona wieża Empty
PisanieTemat: Re: Zburzona wieża   Zburzona wieża Empty

Powrót do góry Go down
 

Zburzona wieża

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Wieża
» Wieża Zachodnia
» Wieża Strażnicza
» Wieża bramna
» Królewska Wieża

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Westeros :: Północ :: Winterfell-