|
| Autor | Wiadomość |
---|
Rossel Whent Skąd : Harrenhal Liczba postów : 365 Join date : 23/06/2013 | Temat: Namiot biesiadny Sob Lis 08, 2014 9:20 am | |
| Namiot biesiadny jest miejscem, które przysługuje uczestnikom turnieju - to właśnie tutaj mogą posilić się przed czekającą ich potyczką lub odpocząć po tej już stoczonej (i - miejmy nadzieję - wygranej). To także idealne miejsce, by przeprowadzić lekkie przeszpiegi i rozeznać się, kim jest ewentualny przeciwnik. Zawodnicy nie będą mogli narzekać na brak jadła oraz napitku, którymi to suto zastawiono długie stoły - poza winem i ciemnym piwem serwowana jest również zimna woda oraz soki ze słodkich, dornijskich mandarynek, zaś w poczet rozlicznych mięsiw, poza dziczyzną, wliczany jest drób, wieprzowina oraz najbardziej delikatnie przyrządzona jagnięcina. |
| | | Marcus Swann Liczba postów : 45 Join date : 21/09/2014 | Temat: Re: Namiot biesiadny Sob Lis 15, 2014 10:38 pm | |
|
Ostatnio zmieniony przez Marcus Swann dnia Wto Gru 30, 2014 1:43 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Trevet Mallister Skąd : Dorzecze, Seagrad Liczba postów : 257 Join date : 30/04/2013 | Temat: Re: Namiot biesiadny Nie Lis 16, 2014 8:50 pm | |
| Przez zbity tłum chłopów, kramarzy i rozmaitych awanturników nie wartych tego nawet żeby na nich splunąć przebijał się niewielki orszak jeźdźców. Łatwo było poznać, że konni do żadnych porównań między sobą a pieszym plebsem nie tolerują, bo każdy kto przez nieuwagę stanął im na drodze był w najlepszym wypadku najeżdżany koniem, a jeśli miał pecha to obrywał jeszcze po głowie. Trevet nie oponował, w końcu turniej był swego rodzaju świętem i każdemu przysługiwała jakaś rozrywka. Tak więc za orszakiem zostało kilku lżej poturbowanych chłopów, którzy mieli jeszcze kłopoty stanąć na nogi, co poradzić że Sitarek miał tak ciężką rękę. Mallister zamiast zajmować się tym drobiazgiem rozglądał się za miłym miejscem na namiot. Kwaterowanie się było bowiem sztuką, którą warto było ćwiczyć. Ważne było nie oddalać się za bardzo od pola turniejowego, bo co tam skupia się całe życie i warto mieć blisko, trzeba też pilnować, żeby nie znaleźć się za blisko latryn z przyczyn, których łatwo się domyślić. Warto wybrać miejsce równe i na jakimś wzniesieniu, żeby móc wygodnie spać i mieć pewność, że przypadkowy deszcz cie nie zaleje. Trevet mając to wszystko w pamięci machnął ręką w stronę kompletnie dowolną. On wiedział co go zadowoli, ale niech niżsi rangą nie czują się zwolnieni z myślenia. Jak wybiorą źle to w środku nocy wywali ich na zbity pysk z posłań i każe się przenosić. - Vanett! - służbowo zwrócił się do największego służbisty w orszaku - Łap mieszek. Jak się roztasujecie to możecie się zabawić. Tylko jak coś przepadnie to skórę będę na żywca darł.
Namiocie biesiadny chwała ci i sława! Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie co głodny i ponuro trzeźwy. Trevet wkroczył doń krokiem dziarskim i sprężystym jak ktoś kto wie, że jak przyjdzie mu wychodzić to nie będzie w stanie się utrzymać na własnych nogach. W zwykłym szarym tabardzie nie wyróżniał się z tłumu, ale odziany był bogato na tyle, że nikomu na myśl nie przeszło, że nie ma do czynienia ze szlachetnie urodzonym. Następnie drapieżnie rzucił się na mięsiwa, jakby koniec świata się zbliżał i nie było czasu na nic innego jak nażarcie się i napicie. Dopiero uporawszy się z całą gęsią w takim śmiesznym czerwonym sosie popuścił nieco pasa i zaczął rozglądać się za jakimś szlachetnym napitkiem, żeby dodać sobie fantazji i wypić za szczęście swoje i wszystkich tych biedaków co mieli być w tym turnieju zwyciężonymi. |
| | | Koen Tully Skąd : Riverrun Liczba postów : 175 Join date : 05/06/2014 | Temat: Re: Namiot biesiadny Sob Lut 14, 2015 7:31 pm | |
| Dziedzic Riverrun wkroczył majestatycznie do namiotu. Stąpał delikatnie, jakby unosząc się na chmurkach. Oczy miał przymrużone, niemal nic nie widział, ale i nie musiał. Zdawało się, iż podąża za zapachami. Był tylko piórkiem niesionym przez wiatr. Gorzałka wraz z gardłem, wypaliła wszelkie troski i ból. Teraz szukał więcej ukojenia. Był motylem szukającym nektaru. Skrzydłami kolorowej, poszarpanej tuniki rozganiał osoby stojące mu na drodze do upragnionego celu. Szarpnięcia strun minstrelów wprawiały w wibracje powietrze, bębenki i w końcu całego Koena. Obrót, spokojny skok do przodu, obrót. Co i rusz skłaniał się znajomym twarzom unosząc oplecionymi wokół głowy niczym korona labrami. W głębi mroku namiotów dostrzegł swego gospodarza i wiernego chorążego. Usta Tullego wykrzywiły się w półksiężycu i zbliżył się doń bokiem, jak krab, kołysząc przy tym biodrami w rytm rozbrzmiewającej muzyki, przeskakując po pięcioliniach i zachęcając szczerymi uśmiechami innych uczestników wieczerzy do zabawy. Wydawać się mogło, jedyne ponure miejsce pod namiotem, gdzie stał Rossel Whent, zostało rozjaśnione i pozbawione ciemności osobą Koena. Zbliżył swą twarz do jego twarzy uwalniając w powietrze opary alkoholu, od których już można się było upić i dał całusa w policzek swemu gospodarzowi. Uśmiechnął się. -Jesteśmy tylko pyłem unoszącym się na wietrze, znikniemy na baldych kartach historii w tomiszczach kronik, których nikomu nie będzie się chciało czytać, nim zauważymy. Dlaczego by się nie napić zanim to nastąpi? - Było to raczej zaproszenie do przyłączenia się, niż pytanie o zgodę, ale kulturalnie zaczekał na reakcję swego rozmówcy. |
| | | Rossel Whent Skąd : Harrenhal Liczba postów : 365 Join date : 23/06/2013 | Temat: Re: Namiot biesiadny Czw Lut 19, 2015 10:17 pm | |
| Pozorny spokój palców spoczywających na blacie stołu był niemal namacalną oznaką najwyższego stanu skupienia, jakie dziedzic Harrenhal zdradzał od momentu opuszczenia pola turniejowego i zagłębienia się w półmroku namiotu. Dotychczas (pozornie) przyjazne spojrzenie zastąpione zostało dość niepokojącą (co w wypadku Whenta nie stanowiło nowości) syntezą zniecierpliwienia oraz zmęczenia, zaś lekko zaciśnięte usta skutecznie zniechęcały ewentualnych rozmówców do prób podjęcia konwersacji. Wystarczył jeden, niemal niezauważalny ruch dłonią po szorstkim drewnie blatu, by dotychczas stojący w mroku giermek (który to już tej jesieni? Drugi, trzeci?) napełnił kielich Rossela złotym arborskim. Dziedzic Harrenhal zdecydował się na pociągnięcie z pucharu łyka dopiero w chwili, w której ostatnia kropla trunku ześlizgnęła się po wewnętrznej ściance naczynia, jednocząc się ze swymi siostrami. Whentowi nie przeszkadzał półmrok panujący w namiocie biesiadnym - gruby materiał jurty walczył z napierającym, dzikim i okrutnym upałem jesieni o spokój i ciszę w tym wykładanym drewnem, niekoniecznie eleganckim azylu. Tylko owady brzęczą uparcie, bezmyślnie, natrętnie wysławiając przemijającą powoli świetność ciepłych dni. Rossel uważał, że podobny stan (w pełni pozornej) stagnacji może trwać wiecznie i że on sam, szczęśliwy jak skorupiak w swojej muszli, będzie mógł zadbać o rodową twierdzę podczas nadchodzącej zimy. Whent sądził tak aż do początku turnieju i krótkiej, acz owocnej rozmowy z dziedzicem Bliźniaków... rozmowy, od której tłukł się po Harrenhal, jak gdyby była to martwa skorupa jakiegoś olbrzymiego stworzenia, którą zamieszkiwał niczym trawiony żądzą krab. Nie mógł zmusić się do obmyślenia nowego projektu, planu działania, choćby obrania kierunku, seks go nie wzruszał, alkohol nudził. Pełnię uwagi zaprzątała tylko jedna, jedyna, natarczywa wizja, której realizacja w nadchodzących tygodniach mogła okazać się koniecznością, determinowaną – jak każdy przymus wymagający ofiar – przez dobro ogółu. Uszlachetnianie własnych zbrodni było czymś, co dziedzic Harrenhal uskuteczniał od kilkunastu lat na przestrzeni których zdołał efektywnie (i efektownie) wyplewić to, co ludzie zwykli określać sumieniem. Na dodatek otaczająca Rossela rzeczywistość z każdym kolejnym kielichem złotego arborskiego ulegała niemal karykaturalnemu wypaczeniu – i choć Whentowi daleko było do stanu upojenia, rozlewający się po ciele trunek pozwolił na niespotykane u niego rozleniwienie; wszystko nagle jęło wydawać się płaskie, pozbawione sensu, niemal żałosne. Zaczął odczuwać namacalne znużenie właściwie dla wypalonego jak stara świeca, zobojętniałego na bliźnich człowieka, który parę lat temu przekroczył trzydzieści dni imienia i utracił wszystko, co los może odebrać mężczyźnie. Dziedzic Harrenhal ewidentnie upijał się na smutno… i jedynie bogowie (o ile istnieją) mogą wiedzieć, jaki finał miałby ten dzień, gdyby nie nagłe pojawienie się w namiocie człeka, którego obecność niemal natychmiast przykuła spojrzenia wszystkich zebranych. Koen Tully nawet nie tyle pojawił się w namiocie, co – najpewniej w jego mniemaniu – wleciał do jego wnętrza (przy czym wleciał zdaje się określeniem niezwykle adekwatnym do mocno chybotliwego kroku i nie mniej niesprecyzowanych ruchów kończyn). Rossel przez moment sądził, iż równie niezgrabne ruchy suzerena są niczym innym jak kolejną psotą, szczeniackim wybrykiem, posuniętym nieco dalej niż zwykle… … lecz w chwili, w której dziedzic Riverrun owionął swego chorążego oparami alkoholu gotowymi podchmielić całą Nocną Straż, Whent wyzbył się dotychczasowych wątpliwości – Koen Tully był pijany jak karczemna dziewka po nocy letniego przesilenia. Cud, że wciąż potrafił utrzymać się na nogach. Cud, że trafił do namiotu biesiadnego. Cud, że zdołał wykonać kilka karkołomnych manewrów, na skutek których obślinił lico dziedzica Harrenhal. Oraz największy spośród cudów – cud, że Rossel w akcie samoobrony nie przesunął jego nosa o kilka cali na wschód. I bogowie mu świadkiem, że miał ochotę. Whent kierowany – nie wiedzieć, czy przezornością, czy szczerą obawą o swoją sferę intymną – skinął lekko głową giermkowi, nakazując chłopakowi odsunięcie krzesła i usadowienie na nim Koena, co też… mniej więcej się powiodło, nie licząc potrąconego stołu oraz niebezpiecznie chyboczącego się na blacie dzbana z winem. - Ser, mam niejasne wrażenie, że już zdążyłeś wypić toast… za każdą księgę ze zbiorów Cytadeli. – dziedzic Harrenhal sięgnął po własny puchar i napełnił go winem… który - wbrew dotychczasowym obawom - podsunął niemal pod nos Tully’ego. – Gospodarz nie powinien jednak odmawiać napitku swemu gościowi. – dodał spokojnie Whent i, wyraźnie uspokojony faktem, iż od Koena dzieli go stół, rozsiadł się wygodniej na swym miejscu. Jego twarz była całkowicie bez wyrazu; gdyby nie to dziwne, niemal zwierzęce spojrzenie, mógłby uchodzić za najzwyklejszego, podstarzałego gogusia, oznajmiającego twardą prawdę o życiu jakiemuś chłystkowi, któremu właśnie skończyły się pieniądze na następną kolejkę. - Prawdę mówiąc, Twoja obecność jest dla mnie miłą niespodzianką, ser. Po pojedynku nie wyglądałeś tak... rześko. – kąciki ust dziedzica zamczyska Harrena Czarnego uniosły się w dość miernej imitacji uśmiechu, której Whent nawet nie próbował udoskonalić. Ilość alkoholu w jego organizmie zdawała się odwrotnie proporcjonalna do zasobów wesołości, która nawet po trzeźwemu osiągała znikome wyniki. |
| | | Koen Tully Skąd : Riverrun Liczba postów : 175 Join date : 05/06/2014 | Temat: Re: Namiot biesiadny Wto Kwi 14, 2015 6:05 pm | |
| Świat wirował, a Koen nie wiedział na czym zawiesić twarz. Surowa mina jego rozmówcy, nawet jeśli przykryta nieszczerym uśmiechem i dobrym słowem, wierciła dziedzica Rivenrun na wskroś. Unikanie wzroku nie ułatwiał fakt, że kamienna, wykrzywiona nienaturalnie, pojawiała się to nad Koenem, to pod nim. Z lewej, z prawej i z ukosa.Unikając tych spojrzeń kręcił głową jak tylko mógł, z każdym ruchem tracąc bezpieczną równowagę na krześle. Był rycerzem, wojownikiem, a bał się. Kiedy przez znieczulony alkoholem umysł dotarło do niego z kim rozmawia - ogarną go strach. Nie taki jak podczas walki. W dziedzicu Harrenhal przerażała go jego maniera, władczość, którą jednocześnie podziwiał. Wrażenie, że nic nie musi, że zawsze jest pięć ruchów do przodu przed wrogami i przyjaciółmi. Martwe, nienaturalne oczy, wytarta z jakichkolwiek emocji twarz i wyrachowanie siedzącej na przeciwko osoby zmieniały kategorie w jakich się go postrzega. To nie była osoba, z którą można rozmawiać, pertraktować, cokolwiek ugrać. To była rzecz. Chociaż właściwszym określeniem była by siła. Jak siły natury - burze, powodzie, wichury, pory roku i Whent. Nieubłagane siły, których człowiek powstrzymać nie może i pozostaje mu tylko podziwiać jak wszystko co miał, wszystko co go otaczało, kształtowało, a w końcu kim był - znika. Strach związany z bitwą, pojedynkiem, czy jest o wiele bardziej zrozumiały - gigantyczna góra mięśni próbuje zrobić z ciebie kotlety, więc musisz zrobić z niej kotlety wcześniej. Proste. Koen lubił prostotę. Proste ubrania, praktyczne rozwiązania, proste rozrywki jak alkohol, tańce, czy właśnie turnieje. Czekał na nieuniknione, co kogo obchodzi, że jest dziedzicem Lorda Dorzecza, tytuł ten był już tylko wytartym, nic nie znaczącym frazesem, a sam Lord był tak nazywany chyba tylko dlatego, że ludzie mieli to w nawyku. Wbijając wzrok w stół i badając każde, najmniejsze wyżłobienie, sęk w drewnie jakby był to zapisany jakimś nieznanym alfabetem napis mający na celu przekazać Koenowi Ważną Wiadomość. Czekał. Czekał na swój koniec, lecz ten nie nadchodził. Czekał na jakiś znak Opatrzności, Siedmiu, może nawet Starych Bogów, czy Ducha Dorzecza. I ujrzał swoją twarz odbitą w tafli wina. Wypił do dna mając nadzieję na wyczytanie czegoś z fusów, nim zorientował się, że na dnie nie może być fusów. Zwymiotował. Z szaro-żółtego placka także nic nie wyczytał, chyba że Ważna Wiadomość mówiła: kaczka. Dreszcze, gromadzące się po cichutku, nie zwracając z początku uwagi na siebie, teraz wspięły się po plecach i wstrząsnęły całym ciałem. Co ma być to będzie jak mówi niezbyt błyskotliwa, ani odkrywcza maksyma. Opuszczoną do tej pory głowę, jakby ciągniętą ku ziemi niewidzialną mocą, uniósł dumnie, a z ust jego wydobyło się napompowane pychą i obojętnością -Taaa... Nie uzyskawszy odpowiedzi wpadł na genialny, w swoim mniemaniu, pomysł. -Chcę się ożenić - czknięcie - z twoją siostrą! - zakrzyknął. "Tej siły już nie powstrzymacie" - mówił głos w jego głowie. Skoro nie, to niech chociaż pomoże dokuczyć sąsiadom. |
| | | Rossel Whent Skąd : Harrenhal Liczba postów : 365 Join date : 23/06/2013 | Temat: Re: Namiot biesiadny Nie Kwi 26, 2015 2:17 pm | |
| Normalny człowiek, obdarzony przeciętną cierpliwością, dawno straciłby wiarę w powodzenie przedsięwzięcia, jakim była próba zrozumienia dziedzica Riverrun a tym samym – przyszłego Lorda Dorzecza. Na całe szczęście dla Koena Tully, Rossel Whent nie był normalny, jego wiara mogła przenosić góry i ciemne doliny, a wytrwałość… … cóż, przeżywała niejednego przeciwnika. W wyrachowanym obyciu godnym kamiennego kargulca (który – wedle słów co bardziej złośliwych – i tak posiadał więcej uczuć od dziedzica Harrenhal), pomagało mu zgorzknienie oraz zobojętnienie, pielęgnowane od tak wielu lat, iż stały się czymś… naturalnym, a przynajmniej – naturalnie nieodzownym. Mentalne zrogowacenie Whenta pokryła patyna nonszalancji, cynizmu oraz zgorzknienia, co – poddane syntezie – dość skutecznie pozwalało Rosselowi na ukrywanie własnych emocji przed spojrzeniami postronnych. I tylko rzeźba jego oblicza – zupełnie jak teraz - nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do natury żywionych przez dziedzica Harrenhal uczuć. Mógłby co prawda próbować sobie tłumaczyć, że Koen Tully jest jedynie bezbronną ofiarą błędów swych krewniaków. Ofiarą, która w niczym nikomu nie wadzi, kimś, kto jawił się swym poddanym jako zbłąkany rycerz, zagubiona na rozstaju dróg dusza, w końcu – nieszczęśliwy poeta. Marny wprawdzie, zachowuje jednak tyle trzeźwości umysłu, by zdać sobie sprawę z własnej impotencji twórczej. Gdyby tylko podobną trzeźwość zachowywali inni poeci (i dziedzice rodów), świat mógłby być lepszym miejscem. Whent żywił również cichą (choć pełną determinacji) nadzieję, że dla Koena – podobnie jak dla dziedzica Harrenhal - miłość była wyłącznie figurą retoryczną, którą wykorzystywał na potrzeby zdobycia przychylności dziewki w przydrożnej karczmie Pod Oślim Ogonem. Jeśli tylko dziedzic Riverrun wykazałby tak właściwy dla Rossela pragmatyzm – pragmatyzm, dzięki któremu Whent od wielu lat miłość fizyczną uważał za narzędzie służące rozgałęzianiu rodu – los Tullych nie musiałby być przesądzony. W całych Siedmiu Królestwach wszak śmierć niczym szalony ogrodnik przycinała gałęzie rodowych drzew jak popadnie; wówczas mężczyźni, chcąc nie chcąc, musieli siać. Poczucie jawnej niesprawiedliwości w obliczu podobnej tragedii nie opuszczało ciała zbyt szybko, winą za katastrofę obarczając wszystkich (poza sobą samym)… lecz i na to dziedzic Harrenhal posiadał niezachwianą filozofię. Gdy jego suzeren poniósł klęskę pod Krwawą Bramą, Whent pomyślał wówczas – to była niemal iluminacja – że Bogowie wcale nie milczą, jak się to wszystkim zdaje. Po prostu mało kto ich słyszy. Uznał wówczas (co nie było niczym odkrywczym), że świat bywa okrutny i zły, ale nic nie dzieje się bez przyczyny, i że wszelkie akty nieposzanowania czyjegoś zdrowia, ewentualnie (głównie) życia, są właśnie głosem Bogów – w takim zaś razie Siedmiu okazuje się istotami nieoczekiwanie rozmownymi. Idąc dalej tym tropem, Whent nabrał przekonania, że w pewnych kwestiach, sytuacjach oraz poczynaniach sam nie jest niczym innym, jeno boskim językiem. Przemawiał zatem… i okazał się nawet niezwykle elokwentnym mówcą - rasowy rzeźnik nie zna wszak miłosierdzia, a kiedy już zostaną sobie zaprezentowani… to najwyższy czas na zmianę fachu. Na swoje nieszczęście z zamiłowania Rossel był nieco uproszczonym filozofem i często miewał myśli o charakterze egzystencjalnym… … i w tej chwili na przykład zastanawiał się poważnie, czy powinien pozbawić się wzroku, skoro miał wątpliwą przyjemność ujrzenia wymiotującego Tully’ego. Ale nie. Nie tak prędko. Nie w obliczu kolejnych słów, które padły z ust Koena. Jak wszystko na tym świecie, w tym i cierpliwość dziedzica Harrenhal miała swoje granice (choć podobno jacyś młodzi głupcy głoszą idee świata bez granic) – miast przyklasnąć z zadowoleniem na propozycję Tully’ego, wyprostował się nieznacznie, wbijając nieruchome spojrzenie w wyraźną plamę wymiocin widniejącą na wamsie suzerena. Oto nasz Lord i protektor nasz. Drżyjcie, wrogowie. - Milcz, ser. – głos – nadal cichy i spokojny – nie podniósł się nawet o jeden ton, nadal oscylując wokół precyzyjnej oziębłości kogoś, kto nie ma zamiaru wystawiać swych nerwów na szwank… z tak błahego powodu. – Dość już mam wysłuchiwania impertynencji i zionących alkoholem żądań. Musisz pamiętać, że w tym miejscu każdy zna swoje miejsce - jesteś moim gościem, ja zaś Twym gospodarzem, czego bynajmniej nie poczytuję sobie za zaszczyt. Napełniony winem puchar powędrował do ust, na krótki moment przerywając słowa dziedzica Harrenhal, który dopiero po zwilżeniu gardła alkoholem ponownie podjął temat, nadal wpatrując się w swego rozmówcę obojętnie niczym odporny na ponurą rzeczywistość posąg. - Jeśli pragniesz poślubić moją siostrę, a tym samym córkę Lorda Harrenhal i dziewczynę tak dobrą, że byłaby w stanie ukoić ból połowy Dorzecza… - Rossel zamilkł na moment, nie decydując się jednak na zmniejszenie odległości pomiędzy sobą a przyszłym Lordem Riverrun – wszak na bratanie przyjdzie jeszcze czas i miejsce. - … wrócisz tu jutro trzeźwy i świadomy swoich słów. Wtedy, dopiero wtedy otrzymasz odpowiedź z ust mojego ojca, który z nieznanych mi przyczyn od zawsze był przychylny Twej rodzinie. Nie śmiem zatem wątpić, że jego decyzja Cię ucieszy… tak, jak ucieszyłaby Cię dzisiaj, gdyby nie skrajny brak poszanowania wobec kobiety, którą pragniesz poślubić. Whent spokojnie sięgnął po kielich z winem, dopiero po chwili odrywając wzrok od dziedzica Riverrun i zawieszając spojrzenie na falującej w pucharze, ciemnoczerwonej cieczy. - Twoje zdrowie, ser. – ostatnie słowo nie zdołało przebrzmieć, gdy Rossel pociągnął z pucharu zdrowo, zupełnie jakby próbował wypłukać z ust niesmak wywołany całym zajściem. Jakkolwiek nie brzmiały jego intencje, na celu miał wyłącznie jedno – zaoferowanie ręki Lysy komuś odpowiedniemu, z tytułem, adekwatną ilością władzy oraz perspektywami na przyszłość… zaś Tully spełniał przynajmniej dwa z tych wymagań. Co nie oznaczało jednak, że mógł zachowywać się grubiańsko. |
| | | Sponsored content | Temat: Re: Namiot biesiadny | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|