***
Old Oak
Z samego rana, słysząc donośny głos ojca, z lekka zarośnięty młodzieniec pochwycił mieszek z pieniędzmi, srebrny wisior i sztylet, który codziennie nosił przy pasie. Z tymże ubogim ekwipunkiem poszedł do stajni, gdzie nakarmił śnieżnego ogiera i osiodłał go. Ostatnimi minutami pożegnał matkę, a wchodząc na wierzchowca, posłał niewielki uśmiech. Oburącz trzymając skórzany pas, przymocowany po dwóch stronach łba wierzchowca, opuścił Old Oak, kierując się na północ. Po drodze, w miejscu dość niewielkim zatrzymał się, by odpocząć. Nabrał dwa bukłaki wodą po brzegi i przyczepił je do boku towarzysza. Było to tymczasowe, a zarazem jedyne źródło napitku chłopaka. Droga wydawała się długa, a choć niezbyt niebezpieczna, mogła okazać się tą męczącą.
Z lekkim zmieszaniem pokierował konia na wyklepaną drogę. Odwiedzał karczmy i gospody, a za bliżej nieokreśloną ilość pieniędzy otrzymywał jedzenie oraz nocleg. W tejże opowieści pojawia się tylko jedno, małe, choć zasadnicze pytanie - dokąd zmierzał? Sam jednak nie był pewien. Niósł go rozsądek. Pragnął opuścić rodzinne strony, by zaznać chwili spokoju, wytchnienia, no i przede wszystkim odnaleźć miejsce, gdzie mógłby zagościć na dłużej.
***
Wat's Wood
Los przysłał go do starego lasu, wysianego po brzegi dębami i długimi sosnami. Z zamiarem opuszczenia granic, podążał na północ, nie zastanawiając się nad tym, gdzie odnajdzie kolejną gospodę. Chusta, owinięta na głowie, a kończąca się przy torsie, chroniła przed udarem. Słońce górowało bowiem nad drzewami, zsyłając nieznośnie promienie. Jedyne ukojenie przynosiły cienie drzew, które niczym 'oddany' mąż pojawiały się i znikały. Po niespełna trzydziestu minutach drogi Saroh zatrzymał konia, coby nabrać z wolno płynącego strumienia wody. Wypełnił więc bukłak, łapiąc łapczywie ziemny łyk. Napoił też konia, mając na uwadze jego zdrowie. Nie męczył go, wręcz przeciwnie. Gdy ten chodził coraz wolniej, robił specjalne przerwy. Dawał mu odpoczynek oraz pozwalał zaspokoić pragnienie. Worka paszy przy sobie nie nosił, choć dało odnaleźć się zielsko, które było dla niego zjadliwe. No ale co z samym młodzieńcem? On przecież także jeść musiał. Żywności samej w sobie nie targał, bowiem i ona dzikie zwierzyny w nocy wabiła. Polował więc, na tyle na ile umiał. A, że mężczyzna z niego żaden, zdobycie wiewiórki czy zająca trwało niekiedy kilka długich, nudnych godzin. Niemniej, na swoim postawił. Z zamiarem dotarcia do najbliższego, cywilizowanego miejsca, podążał przed siebie z uporem.
Nie spodziewał się jeno jednego. W nocy pomiędzy trzynastym, a czternastym dniem od wyruszenia, zauważył na niebie smugę. Niby niezwykłą, choć ta nie wywołała u niego większego wrażenia. Dopiero druga, a potem trzecia i nawet czwarta zabrała wdech w piersi. Było ich wiele, nieskończenie. Im dłużej patrzył, tym jego oczy stawały się większe i większe. Gdy zaś deszcz ustał, nie wiedząc co zrobić, zerwał się na równe nogi i dosiadł konia. Dalszego komfortu nie szczędził, pognał towarzysza na przód, by jak najszybciej wydostać się z lasu. Drogę jednak zgubił, a odnalazł dopiero, gdy słońce weszło na niebo.
W głowie chłopaka nadal siedziały smugi, te przepiękne, choć krótkie zjawisko. To coś, czego nie potrafił objaśnić swym ubogim słownictwem, należało do rzeczy, które chciał zobaczyć. Wiedział bowiem, że skoro leciało, to musiało gdzieś spaść. Podążał więc w kierunku tym, gdzie widział ostatni ślad na niebie. Z nadzieją. Małym uczuciem, które zagnieździło się w jego duszy. Nie zważał nawet na teren - bo i tak nie wiedział dokąd podążą. O życie się bał, no pewnie. Śmierci także się lękał, choć wiedział, że dopóki nie opuści granic rodu Tyrellów, jest w miarę bezpieczny. W miarę. To doskonałe słowo, gdyż człowiek na tym świecie w żadnym miejscu czuć się bezpiecznym nie może.
Cóż więc dalej? Ano wydostał się z lasu, znajdując nieopodal jednej z wyjściowych, małych dróżek. Wschodnia część, jak kto woli. Jeżeli i w tym miejscu nie odnalazł niczego ciekawego, mianowicie ludzi, gnał dalej. Do miejsca, gdzie mógł z kimś słowo wymienić. Ah, nie wspomniałem o najważniejszym. Chusta, chustą, lecz i ubiór elegancko nie wyglądał. Wręcz zalatywało prostotą, najzwyklejsze odzienie. Wśród wiosek, nie wyróżniał się, a taką miał przynajmniej nadzieję. Skupił się więc na jednym. Na odnalezieniu kogoś, kto mógłby mu co nieco opowiedzieć o tym, co zauważył podczas ostatnio minionej nocy.