Robin Reyne kołysał się spokojnie i równomiernie w rytm końskiego kroku i od jakiegoś czasu nie mógł oderwać spojrzenia od ogromnej twierdzy, która z każdą chwilą była coraz bliżej i robiła się jeszcze większa, i...Straszniejsza.
Znając historię tego miejsca, mając świadomość, że to w zasadzie ruiny i widząc na żywo ich ogrom człowiek nie mógł czuć przynajmniej lekkiego niepokoju. Niby dzień przyjemny. Ni to specjalni ciepło, ni to chłodno, chmurki, słoneczko, zielono wszędzie a tu takie czarne wielkie coś. No, nie. Nie idzie czuć się swobodnie.
Gdy zerknął za siebie na swoich ludzi wiedział, że czują się podobnie. Każdy z nich był zmęczony drogą i marzył o chwili odpoczynku, o czymś do jedzenia i kielichu wina, ale widok tej nadtopionej przez smoczy ogień kamiennej twierdzy rozbudza każdego i podświadomie zmusza do wytężenia uwagi.
Młody lord...Następca lorda, westchnął cicho i zadzierając głowę wyżej zaczął wyobrażać sobie jak dawno temu pomiędzy tymi wielkimi wieżami, latał smok zionąc swoim niszczycielskim ogniem, pozbawiając butnego lorda i jego rodziny życia. Te myśli sprawiły, że blondas poczuł nieprzyjemny dreszcz i poprawił swój srebrny płaszcz.
Gdy byli już niecałe sto metrów od głównej bramy, odwrócił się w prawą stronę i zwrócił się do towarzyszącego rycerza:
-Ed...-Już chciał powiedzieć: "Ed, rusz się i powiedz im, żeby otworzyli bramę". Na szczęście ugryzł się w język. Rycerz był jego przyjacielem od lat dzieciństwa. Jest synem dziś już mocno podstarzałego rycerza na służbie u Czerwonego Lwa. W Castamere taka poufałość nie byłaby wcale niczym dziwnym, ale tutaj? Tutaj nie mogli sobie na to pozwolić. Widać, że ćwiczenie używania odpowiednich zwrotów i tytułów nie szło wcale tak dobrze i wciąż niewiele brakuje, żeby siła przyzwyczajenia zwyciężyła.
Robin jednak odchrząknął głośno, że niby wcześniej długo się nie odzywał to głos miał nienajlepszy.
-Ser Edriku, pojedź przodem i zapowiedz nas strażnikom. -Powiedział zdobywając się na najbardziej oficjalny ton, jaki mógł. Nawet wyprostował się i lekko zadarł podbródek.
-Jak sobie życzysz mój lordzie. -Odparł rycerz, kłaniając się w siodle i przejeżdżając obok przyjaciela rzucił mu spojrzenie mówiące: "całkiem dobrze" i obaj musieli powstrzymać się od uśmiechów.
Strażnicy powitali całą piętnastkę przybyłą z Castamere i po wymianie formalności przepuścili ich przez bramę. Reyne, Ser Edrik, jego giermek, służący Robina i 12 zbrojny ze straży domowej odzianych w kolczugi z surcotem w barwy rodowe Czerwonych Lwów. Młody następca lorda głaszcząc się po swojej bródce rozglądnął się po dziedzińcu.
-William i Marcus, pójdziecie ze mną i Ser Edrikiem złożyć wyrazy uszanowania dla Lorda Whent'a, gospodarza turnieju. John, Tuck i cała reszta zajmijcie się końmi, znajdźcie nam dobre miejsce pod namioty. A i wy dwaj później odnajdziecie kasztelana i zapiszecie nas na turniej. Do roboty panowie! -Zakomenderował sprawnie i pewnym głosem zsiadając ze swojego białego rumaka, którego pieszczotliwie poklepał po psyku.
Wzdychając zaczął się przeciągać. Jazda może nie była bardzo uciążliwa, ale tyle godzin w siodle robi swoje.
- No to do lorda a później rozejrzymy się za innymi lordami. -Wydał po cichu rozkazy samemu sobie i spoglądając na swoich ludzi uśmiechnął się szeroko.
- Głowy do góry chłopcy. Jeszcze zdążymy się najeść, napić i odpocząć. Turniej trwa do ostatniego gość. Lord Whent najwyraźniej musiał znaleźć pod Harrenhal złoża złota. -Zaśmiał się a jego dobry nastrój zaczął powoli udzielać się i pozostałym.
Z podniesionymi głowami, prostymi plecami i pogodnymi minami ruszyli przez dziedziniec do sali stu palenisk gdzie spodziewali się odnaleźć włodarza zamku a przynajmniej kogoś, kto do niego pokieruje. Blondas czuł jak po ciele rozchodzi mu się przyjemne ciepło a uśmiech na twarzy robi się coraz szerszy. W końcu coś się dzieje
[z/t]