Choć wizyta w "Białym kruku" była dla niego niespodzianką, spodobał mu się wygodny wystrój gospody, przemyślany tak, by nacieszyć oczy (i tyłki) bogaczy i szlachetnie urodzonych. Lio przed wizytą w Wysogrodzie, a więc jeszcze za Wąskim Morzem zwykł żyć życiem wędrownego rycerza, pozbawionego zmartwień wędrowca o lekkiej sakwie, o pensji bynajmniej nie głowodej, choć również nie luksusowej. Wiedział, że będzie dobrym wojownikiem jedynie wtedy, gdy uda mu się poskromić pokusę sięgnięcia po więcej, a ćwiczenia fizyczne staną się codziennością tak zwyczajną, że aż nadzwyczajną w swojej prostocie. By osiągnąć poziom rycerza zasługującego na biały płaszcz potrzebował wykształcić nie tylko swoje ciało, ale też i duszę. Dlatego właśnie dobrowolnie się ascezował, jeśli można to tak nazwać.
Mimo prostego stylu bycia i czystej wiary w dobrych bogów godnej prawdziwego cepa, który zginie już pierwszego dnia na dworze Tyrell wcale nie był taki głupi. Może i był wierny i kierował się etosem rycerskim, ale nie oznaczało to jeszcze, że nie poradzi sobie w trudnej sytuacji. Taką miał przynajmniej nadzieję, wszystko to zostanie zweryfikowane dopiero po jego przybyciu do Królewskiej Przystanii.
Nie dziwił się, że lord Trant go nie znał. Bez całej tej błyszczącej armatury był jedynie zwykłym młodym mężczyzną, który trochę za bardzo zabalował. Poza tym nie było go w Westeros przez dziesięć długich, porządnych lat, a lordów w Siedmiu Królestwach było na pęczki, jedni bardziej ważni, inni mniej. Sam Lio nie mógł spamiętać wszystkich twarzy, choć herby, nazwiska i dewizy znał doskonale.
Skoro jednak Elstana czekało małżeństwo z Baratheonówną, a Reach i Ziemie Burzy połączy sojusz przypieczętowany małżeństwem, mógł spokojnie poznać najważniejszych sojuszników. W przebraniu, a właściwie bez. Dość zabawnie.
Pozwolił więc lady Lollys wyściskać należycie ojca. Trochę go zasmuciło, że pomimo iż gościł w Westeros już od kilkunastu dni nadal nie spotkał swojego rodziciela, z którym rozstał się kilka lat temu. Będą musieli nadrobić utracony czas. Właśnie, ciekawe, jak ma się pani matka.
Również i Tyrell był pod wrażeniem, gdy usłyszał o przewidywanym małżeństwie lady Lollys z nie tak znowu dawno poznanym Florentem. Polubił Ylvisa, od kiedy tylko wtargnął niespodziewanie do wielkiej sali wysogrodzkiej siedziby swego rodu. Chętnie udałby się teraz do siedziby lisów, zresztą Elstan byłby zadowolony, gdyby reprezentował ród podczas tego wydarzenia, szczególnie, że kuzyn sam był zapewne przyjęty przygotowaniami do własnej ceremonii ślubnej.
Wyrwany z własnych fantazji Lio spojrzał na lorda Steffona. No tak, wypadałoby się przedstawić temu szacownemu mężowi. Przez chwilę w głowie zatańczyło mu tysiąc różnych myśli - z jednej strony o wiele wygodniej było mu podróżować incognito, z drugiej - zatajenie prawdy przed tak ważną osobistością mogłoby uchodzić za zniewagę. Postanowił więc wybrać opcję pośrednią.
- Mój panie, jestem rycerzem z Reach, który właśnie powrócił po długiej nieobecności do domu, choć dość szybko musiał go opuścić, muszę jednak przyznać, że nie zrobiłem tego całkowicie świadomie. Me imię brzmi ser Lionel.