|
| Pole turniejowe - walka na kopie | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Rossel Whent Skąd : Harrenhal Liczba postów : 365 Join date : 23/06/2013 | Temat: Pole turniejowe - walka na kopie Sob Lis 08, 2014 9:26 am | |
| Pole jest centralnym miejscem każdego widowiska o podobnej wadze - to tutaj mają miejsce najważniejsze rozgrywki, to tutaj poleje się krew, pot i łzy, to tutaj wyłoniony zostanie zwycięzca danej konkurencji. Pole turniejowe rządzi się pewnymi, odgórnymi prawami, których nie należy łamać - nade wszystko, zabronione jest wchodzenie na jego teren podczas odbywania się turnieju przez osoby z widowni oraz innych nieupoważnionych uczestników widowiska. Na samym środku znajduje się część, na której prowadzona jest walka na kopie - przez środek terenu biegnie drewniana bala, wyznaczająca tory dla jeźdźców, którzy staną naprzeciwko siebie w pojedynkach. Wokół samego pola powiewają chorągwie przedstawicieli wszystkich rodów, którzy zjawili się na turnieju - nieustanny łopot targanych wiatrem sztandarów dodaje wydarzeniu powagi oraz doniosłości. |
| | | Elstan Tyrell Skąd : Wysogród Liczba postów : 387 Join date : 12/05/2014 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Czw Lis 20, 2014 7:46 pm | |
| MGPo pierwszym pojedynku na miecze apetyt widowni został wyraźnie zaostrzony – oto po starciu między rycerzami z Riverrun oraz Stonehelm nadszedł moment na kolejne pojedynki… tym razem toczone w walce na kopie; zebrani w lożach obserwatorzy niemal przebierali nogami ze zniecierpliwieniem, wyczekując kolejnej pary przeciwników… i nikt nie śmiał wątpić w to, że było czego wyczekiwać. Oto w szranki miał stanąć kolejny przedstawiciel ziem Dorzecza, ser Trevet Mallister, dziedzic Seagardu oraz bez wątpienia jedna z bardziej zagadkowych person tego turnieju – najmłodszy brat miłościwie panującego króla Aerysa II Targaryena i Biały Płaszcz w jednym, czyli ser Daeron Targaryen. To właśnie zjawienie się tego ostatniego budziło niemal histeryczne zainteresowanie zebranych widzów – zwłaszcza zaś ich żeńskiej części. W chwili, w której głos herolda ogłosił nazwiska pierwszej pary walczącej na kopie, powietrze przeszył znany już dźwięk rogu, zwiastujący nadejście… czy też raczej: nadjechanie przeciwników. Na wietrze załopotały dwie chorągwie uniesione przez giermków – srebrny orzeł na purpurowym tle oraz czerwony, trójgłowy smok na tle czarnym. Widzowie zawrzeli, gdy tylko odsunięte zostały drewniane przeszkody odgradzające pole turniejowe od na szybko skleconych dwóch wiat stojących po przeciwległych stronach, pod którymi ostatnie chwile przed pojedynkiem spędzali zawodnicy wraz z końmi, swą obecność do ostatnich momentów ukrywając przed widzami. Zawodnicy mieli chwilę, by wjechać na środek pola turniejowego, przywitać się oraz ewentualnie wybrać damę, w której barwach pragną walczyć – podarowaną przez pannę chustę zawiązać można na kopii bądź przedramieniu, co oznacza reprezentowanie wybranki podczas turnieju. Zasady walki zdawały się proste i znane każdemu z zebranych: rycerzy oddzielała długa, drewniana bala, wyznaczająca tory jazdy po których poruszali się zawodnicy; celem było skruszenie kopii o tarczę lub zbroję przeciwnika oraz wyrzucenie go z siodła, co oznaczało bezkompromisowe zwycięstwo. Także sytuacja, w której jeden z zawodników poddawał się, najczęściej wycieńczony zaciekłym pojedynkiem, uznawana jest jako triumf oponenta. Gdy tylko ponowiony dźwięk rogu przeszył powietrze, rycerze, którzy w międzyczasie powrócili na swe pozycje, mogli przystąpić do pierwszej… i kto wie, czy nie decydującej szarży.Sposób przeprowadzania walki: o zwycięstwie zadecyduje kilka czynników, choć największą rolę odegrają tu kostki - Mistrz Gry rzucać będzie w Strefie Chlora, tutaj podam jedynie wyniki rzutów, by zachować spójność oraz realizm pojedynków. 1. Jestem tylko człowiekiem i mogę się mylić, więc jeśli popełnię jakiś karygodny błąd to proszę pisać do mnie na PW i jakoś może uda się nam go rozstrzygnąć (to też dotyczy postronnych obserwatorów). 2. Mój głos jest decydujący w warunkach, w których nie wystąpią żadne nieścisłości, więc mam nadzieję, że nikt nie będzie się wykłócał i podważał każdej mojej decyzji. Nie przewiduję też żadnego cofania danych ruchów, poprawek i tego typu rewelacji, proszę przemyśleć każdy swój post. 3. Gracze powinni pamiętać, że nikt nie jest wszechwiedzący i postać nie wie tyle, co użytkownik. Nie możesz w magiczny sposób znać słabych punktów przeciwnika, jego bolączek i zamiarów - wyjątek stanowią tu przeciwnicy, którzy doskonale się znają z rozgrywki fabularnej. Twoja postać wie tylko tyle, ile dzieje się wokół niej. 4. Pamiętaj, że o skuteczności decyzji graczy decyduje Mistrz Gry. Posty piszcie w formie niedokonanej. Decydowanie samemu o przebiegu gry oraz wszechwiedza to zachowanie karygodne.
Jak będzie przebiegać walka: - Pierwszy post MG, wyjaśniający sytuację (ma miejsce). - Ruch pierwszego gracza. - Ruch drugiego gracza. - Post MG, opisujący wyniki pierwszych starć (o ile takowe nastąpią) oraz efekty ewentualnych prób zaatakowania postaci/wytrącenia jej poza krąg/innych przypadków. - Ruch pierwszego gracza, atak lub obrona. - Ruch drugiego gracza, atak lub obrona. - Post MG… I tak dalej, aż do wyniku - rozgrywka na pewno nie będzie mieć mniej niż 2 posty gracza, zatem porażkę ponieść można najwcześniej podczas 3 postu Mistrza Gry.
Od czego zależy efekt starcia: - Taktyka: im bardziej przemyślany post i właściwie wykonany ruch, tym większe szanse powodzenia. Znajomość sposobu walki, manewry, sprytne posunięcia, element zaskoczenia i czynnik psychologiczny – to sprawy, które gwarantują zwycięstwo. - Morale: rzecz, która nieraz potrafi przesądzić o przebiegu starcia. Wiele może pomóc tu aktywne wsparcie graczy obserwujących walki z trybun bądź z namiotu - w waszym interesie leży zatem, by zachęcać innych graczy do kibicowania, bowiem zagrzewanie do walki dodaje pewności siebie. Także wybranie damy, którą będzie się reprezentować, zadziała na korzyść postaci. - Jakość postu: jako osoba, która lubi, gdy gracz przykłada się do kreowania swej postaci, będę zwracać uwagę na wasze posty. Nie muszą być to długie eseje, ale odpowiednio opisane, przemyślane i logiczne ruchy. Jasne jest, że szczegółowy post będzie lepiej oceniony niż trzylinijkowy, pobieżnie opisany atak i/lub obrona. - Szczęście: w zależności od sytuacji na polu, będę na bieżąco wymyślać scenariusze, które wybrane zostaną poprzez rzucenie kostką internetową 1k6. Zawierać one będą zarówno najtragiczniejszy obrót spraw, jak i ten zapewniający rychłe powodzenie. Scenariusze zostaną napisane tak, by uwzględniały obu graczy i posiadały równomiernie rozłożone szanse dla obu postaci.
|
| | | Trevet Mallister Skąd : Dorzecze, Seagrad Liczba postów : 257 Join date : 30/04/2013 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Pią Lis 21, 2014 12:53 am | |
| Trevet Mallister czuł się nieszczególnie radośnie. Trema zżerała go niemiłosiernie i miał potężną ochotę zwymiotować. Powstrzymywało go tylko to, że aketon wyglądał niepięknie nawet bez takich upiększeń. W uszach mu dudniło i miał problemy z przełykaniem śliny, ale twarz miał tak nieruchomą jakby od ostatnich ośmiu lat żył wyłącznie z gier hazardowych na najwyższe stawki, a wolnych chwilach sprzedawał niewolnice do Lys. Tylko po tym, że co jakiś czas oblizywał wargi można było poznać w jakim stanie ducha się znajduje. Ale dla Treveta naturalnym stanem ducha była ta "niemalże panika" i obawa, że zawiedzie ojca i przodków, żył z nią i kontrolował ją tak długo jak było potrzeba. Snując przed sobą czarne scenariusze upadku i kompromitacji motywował się do działania i odganiał "tak tym razem jestem autentycznym paraliżem ze strachu, uszanowanie dla kompletnego zidiocenia". - Godry cholero, gdzie cię wywiało? - wrzasnął w stronę wyjścia z namiotu gdzie jak na komendę pojawił się jego giermek. - Czyściłem hełm panie - wymruczał pokornie, co najprawdopodobniej oznaczało, że połamał przynajmniej jedno z orlich piór, które upiększały to średnio gustowne nakrycie głowy. Trevet zwalczył w sobie ochotę, żeby strzelić go w pysk co prawdopodobnie byłoby na miejscu, ale nie miał na to czasu. Poza tym hełm okazał się nietknięty, więc żeby wynagrodzić giermkowi niesłuszne podejrzenie z większością pracy uporał się sam i pomocy wymagał jedynie przy co bardziej niewygodnych zapięciach. W końcu wytoczył się z namiotu brzęcząc przy co drugim kroku i podskakując w nadziei, że niewygodnie ułożony materiał aketonu rozprostuje się i przestanie drażnić. Jego oczom okazał się widok straszny, otóż jego koń był jeszcze nieprzygotowany, stał sobie spokojnie nieopodal namiotu i inteligentnie patrzył na rycerza jakby wiedział co się właśnie dzieje w jego duszy. Zamiast tego wysokiego, ciężkiego wierzchowca wręcz stworzonego do szarży przed kwaterą stała mała delikatna klacz, która przydawała się do przejażdżek i ćwiczenia woltyżerki, ale przyciśnięta ciężkim siodłem wyglądała na nieszczęśliwą. Trevet pobladł ze zgrozy, odszukał wzrokiem koniucha, który za wierzchowca odpowiadał i wydarł się głosem przekupki zniesławiającej towar konkurencji. - Co to ma do kurwy nędzy oznaczać! Ty parszywy chłopski synu! Ty gęsi ogierze z litości przez lokaja ze starą ciotką zrobiony! Gdybyś kota złapał to też byś na niego siodło pchał! Gdybyś był tak wysoki jak jesteś głupi to mógłbyś klęcząc księżyc w dupę pocałować! Wyjazd mi z widoku zanim łeb ci urwę. Tej tyrady wystarczyło, żeby wszyscy nie dotknięci nią członkowie jego orszaku rzucili się rozkulbaczyć klacz i przygotować ogiera. Wspólnymi siłami zdołaliby chyba pobić rekord prędkości w przygotowywaniu wierzchowca do jazdy, gdyby nie to że nikt niestety nie mierzył czasu. Wystarczyło to jednak, żeby udobruchać Mallistera, więc prędkość z pewnością była pokaźna. Zresztą Trevet za bardzo koncentrował się na zbliżającej się walce, żeby pamiętać o zamordowaniu koniucha. Przyjechał pod szranki nieco prędzej niż była potrzeba, więc zabijał czas rozmyślając o swoim przeciwniku. Rycerz Gwardii więc należy się go obawiać, ale skoro to Targaryen to nie wiadomo czy nominacja nie jest skutkiem rodzinnej solidarności. Trevet czuł się pewnie w walce kopią, bo miał powody uważać się za dobrego jeźdźca, a to panowanie nad koniem miało kluczowe znaczenie. Miał na sobie tą cięższą, ale opływową zbroję turniejową pomyślaną tak, żeby kopia się po niej ześlizgiwała, a koń w fioletowym kropierzu prezentował się wybornie. Trevet z kłopotami wdrapał się na ogiera i wyjechał na jasno oświetlone pole turniejowe. Na chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale oślepienie mu przeszło i mógł rozejrzeć się po niemałym tłumie, który zgromadził się, żeby obserwować walkę. Świadomość, że jest ich tylu poprawiła mu humor i zwiększyła poczucie własnej ważności. Widzą, że nie byle kto się bije. Mallister poprowadził konia blisko bariery oddzielającej rycerzy i wysunął w stronę przeciwnika zakutą w pancerną rękawicę dłoń. - Powodzenia - zabuczał z głębi hełmu i zawrócił ponownie na swoją stronę, gdzie czekał jego giermek z chorągwią i pachołek z kilkoma długimi kopiami, z których Mallister wybrał jedną, sprawdził jej wagę i zadowolony zaczekał na sygnał do szarży. Na dźwięk rogu wbił w boki wierzchowca ostrogi i poderwał go od razu do galopu, miejsca nie było wiele i jak najszybciej musiał nabrać odpowiedniego rozpędu. Sylwetka w białej zbroi i białym płaszczu zaczęła się błyskawicznie zbliżać, w uszach mu świszczało, kiedy ponownie dźgnął konia karząc mu dać teraz z siebie wszystko, jednocześnie przerzucił kopię nad końskim łbem, zablokował ją pod łokciem i wymierzył prosto w pierś białego jeźdźca, tarczą zaś zastawił się od ciosu przeciwnika, który musiał za chwilę nadejść. |
| | | Daeron Targaryen Skąd : Dragonstone Liczba postów : 101 Join date : 03/08/2014 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Pią Lis 21, 2014 11:43 pm | |
| Siedział sztywno i nieruchomo, nieodgadniony jak antypatyczna papuga. Jego łokcie wspierały się na stole, a kudłata głowa spoczywała na pięściach, które wbijając się w policzki nadawały wypukłym wargom wyraz wyższości i wzgardy. Spod szerokiego, zmarszczonego czoła fiołkowe i lekko zmrużone oczy spoglądały ze śmiertelnym spokojem na leżący na szorstkim blacie stołu biały płaszcz. Wbrew pozorom pod maską obojętności w machinie umysłu Daerona kipiała krew, a gruba glistowata żyła na prawej skroni pulsowała w tempie przeszło dziewięćdziesięciu podrygów. W ciągu minionych dwóch godzin wypocił z siebie pół kilograma, a obawa przed fałszywym ruchem wciąż jedną ręką ściskała go za gardło. Ale Targaryen dla swego giermka i dwóch koniuszych cierpliwie wyczekujących wokół stołu nadal był Lodowym Smokiem, którego taktykę walki porównywano do człowieka spożywającego rybę. Najpierw ściągał skórę, potem wyjmował ości, na koniec jadł. Daeron otarł spotniałe czoło po raz trzeci w ciągu kwadransa. Słońce wisiało wysoko na nieboskłonie i choć w Dorzeczu na dobre panowała coraz chłodniejsza jesień, wnętrze namiotu zaczynało wypełniać gorąco… odczuwalne zwłaszcza dla kogoś, kto trwał nieruchomo przy stoliku odziany w pełną zbroję, która nawet podczas nieszczególnie upalnych dni zatrzymywała ciepło ciała… i na domiar złego się nagrzewała. Dość wątpliwie dobry humor Targaryen zawdzięczał nieprzespanej nocy. Leżąc na wygodnym, choć skrzypiącym cicho łóżku, wpatrywał się szeroko otwartymi oczyma w ciemność i mozolnie odganiał myśli związane z pojedynkiem. Sen nadchodził z oporami, jak zwykle gdy Daerona za bardzo pochłonęły obawy; myśli zamieniały się wówczas w roztańczony krąg unoszący skrawki krzykliwych zdań bądź jaskrawych barw, a marzenia senne czekały wówczas gdzieś z dala, nie ryzykując konfrontacji z rozhukanymi przemyśleniami jawy. Muszę się zdrzemnąć, choć na chwilę, napomniał sam siebie. Nie mogę wyjść tam, wdrapać się na siodło… i zasnąć zakuty od łba do stóp w tą nieszczęsną puszkę. Fale snu odpływały jednak nadal spłoszone gwałtownymi myślami. Targaryen próbował wsłuchać się w monotonne, pijackie śpiewy za oknem, to znów śledził ćmy smyrgające po ścianach w pogoni za światłem, lecz jego myśli nieodmiennie uciekały ku polu turniejowemu oraz czekającemu w stajni rumakowi, który już jutro może ponieść swego właściciela do porażki… bądź zwycięstwa. Albo do domu, pomyślał, leniwie poruszając moskitierą. Ku ledwie widocznemu sufitowi pomknęła chmara owadów, co wprawiło chybotliwy płomień świecy w szaleńczy pląs, który Daeron ukrócił ciężkim dmuchnięciem. Bogowie, po co mi to było… Gdzieś poza namiotem tłum widzów zawył niczym wataha wygłodniałych wilków – metafora była o tyle trafna, że w pełni oddawała pragnienie krwi zebranych w lożach gości. Ich głód nieczystych, niemal zwierzęcych emocji nasycić mogły wyłącznie brutalne starcia, których podświadomie pragnęli od chwili zjawienia się na trybunach. W tej walce jedyną zwierzyną byli zmagający się na polu wojownicy… i właśnie świadomość owej bezwzględności boleśnie przytłaczała Targaryena, człeka wszak z natury… pokojowego. Powietrze przeszył ciężki, niemal drażniący dźwięk rogu, dla uczestników turnieju będący zwiastunem drogi ostatecznej – zaskoczony Daeron zamachnął się lewą ręką, przez co kielich z rżniętego szkła potoczył się po stole, przez moment zawisł na brzegu i… spadł. Sądząc zaś po dźwięku rozbił się w drobny mak. Ciekawe, pusty czy z zawartością? Targaryen skierował wzrok na ziemię i po chwili usłyszał wewnętrzny głos: pusty. Prawą ręką obmacał stół przed sobą w poszukiwaniu drugiej szklanicy, lecz dłoń trafiła w pustkę. Nie ma drugiej pod ręką... i wtedy, zapewne w akcie desperacji, przemknęło mu przez myśl: można i z gwinta... ale wtedy skrzywił się z obrzydzeniem: nie taki jest Daeron Targaryen, żeby z gwinta obalać! I w ogóle! Jeszcze zobaczymy! Zobaczymy, kto kogo! Szarpnął cisnący na kołnierzu akneton, palce trafiły na niewielką wszywkę w kształcie trójgłowego smoka. Pogłaskał. Najpierw z lewej, potem z prawej... - Panie, pora ruszać. – głos pachołka odbił się głuchym echem w pustej łepetynie Gwardzisty, który ruszył do wyjścia z nogami jak galarety – od pójścia w ślady kielicha i runięcia na ziemię powstrzymywała go wyłącznie zbroja, uzupełniana właśnie przez giermka o hełm z uniesioną zasłoną; Daeron skinął spokojnie głową, wypuścił powietrze z płuc i bez cienia wahania opuścił namiot, wpadając w niemal sam środek słonecznego, jesiennego dnia, przesyconego wrzaskami widzów, ostrą wonią potu… i cienkiego ale, będącego nieodłącznym elementem podobnych wydarzeń. Biała zbroja zalśniła w promieniach słońca, gdy Targaryen ruszył ku przygotowanemu do pojedynku rumakowi; Piołun przywdziany w kremowy kropierz wyczekiwał na Gwardzistę spokojnie – jedyną oznaką, iż koń był żyw, okazały się rozwierane niespokojnie chrapy, ani chybi węszące niepokój właściciela. Daeron wspiął się na siodło z pewnymi problemami wywołanymi głównie zbroją, która nie wyrażała zbytniej chęci do współpracy, kiedy jednak zasiadł na grzbiecie rumaka, chwilowo utracona pewność siebie wróciła na miejsce. Targaryen spiął lekko zwierzę i ruszył ku środkowi pola turniejowego w chwili, w której uczynił to nadjeżdżający z naprzeciwka przeciwnik; gdyby nie różnica w przyodziewku i noszonych barwach, mogliby sprawiać wrażenie lustrzanych odbić, które ściskają sobie dłonie i rozchodzą w swoje strony. Daeron skinął głową, słysząc słowa rywala i odparł coś, co brzmiało jak „wzajemnie, ser”, choć z uwagi na wrzawę i akustykę hełmu równie dobrze mogło być odebrane jako „zjadłbym ser”. W momencie, w którym dziedzic Seagardu ruszył w drogę powrotną na skraj pola, Targaryen obrócił konia wokół własnej osi, wzrokiem poszukując… … wsparcia. Znalazł je kilka jardów dalej, w loży zachodniej – długie włosy barwy żywego srebra wyróżniały Rhaenys spośród tłumu zebranych dam, sprawiając, że zdawała się jeszcze bardziej urodziwa niż zwykle. Daeron podjął wędrówkę w stronę trybun powoli, ostrożnie, zupełnie jakby pragnął odwlec w czasie moment starcia – kiedy jednak udało mu się dotrzeć do loży, bez słowa skłonił głowę przed swą kuzynką, mogąc jedynie żywić nadzieję, iż ta zechce podarować mu swą chustkę… co stało się na tyle prędko, iż Targaryen niemal przegapił moment, w którym czerwono-czarny kawałek jedwabnego materiału został podany przez drobną, bladą dłoń; Gwardzista kurczowo zacisnął chusteczkę w pancernej rękawicy, po czym bez cienia wcześniejszego wahania powrócił na miejsce startowe. Giermek zawiązał delikatny materiał u samej nasady wskazanej przez Daerona kopii, podał białą tarczę i odsunął się dokładnie w chwili, w której Targaryen zwrócił się w stronę przeciwnika. Nie minęło kilka uderzeń serca, gdy powietrze przeszył dźwięk rogu – wtedy też Gwardzista niemal machinalnie ostro spiął rumaka i ruszył wprost na rywala, zaciskając palce na chwycie; sylwetka ser Mallistera niemal rozmazywała się w pędzie, który jedynie przybliżał rycerzy do momentu bezpośredniego starcia. Daeron przełożył kopię nad łbem rumaka, zacisnął kurczowo zęby, ustabilizował chwyt broni pod łokciem, wycelował w napierśnik przeciwnika… … i mógł wyłącznie czekać, zastawiony własną tarczą. |
| | | Elstan Tyrell Skąd : Wysogród Liczba postów : 387 Join date : 12/05/2014 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Sob Lis 22, 2014 3:54 pm | |
| MG
Jeśli ktoś sądził, iż emocje widowni sięgnęły zenitu po pierwszym pojedynku na miecze… nie mógł bardziej się mylić. Z chwilą, w której w zasięgu wzroku zebranych znaleźli się szlachetnie urodzeni rycerze, odziani w lśniące zbroje turniejowe i dosiadający butnych, potężnych rumaków, wrzawa dotychczas panująca w lożach została podwojona – tym razem przed wyrażaniem wsparcia dla faworytów obiekcji nie odczuwały nawet damy, dla których silni mężowie na rączych koniach bez wątpienia stanowili ziszczenie… co bardziej intymnych sennych mar. Chorągwie rywali łopotały na wietrze, promienie słońca rzucały na zachwycające zbroje jasne blaski, zaś giermkowie uwijali się niczym w ukropie, doglądając siodeł oraz upewniając się, iż ich pan nie runie na ziemię z powodu nieuważnie dopiętych rzemieni. Co bardziej spostrzegawczy widzowie ciekawski wzrok kierowali na przygotowane do walki kopie, które chwilowo sprawiały wrażenie nieszczególnie groźnych – pogląd ten miał ulec zmianie zaledwie kilka minut później, gdy tylko broń zostanie podana rycerzom i wykorzystana do potyczki… … nim jednak do niej dojdzie, na przeciwników czekała oficjalna część spotkania, stanowiąca nierozerwalny punkt walki; po zajęciu miejsc w siodłach ser Trevet oraz ser Daeron ruszyli na sam środek pola turniejowego, podając sobie ręce i – jeśli oboje należeli do człeków honorowych – życząc rywalowi powodzenia. Gesty te, choć niepozorne, jedynie podsycały emocje widowni, która doskonale wiedziała, iż lada moment atmosfera serdeczności pęknie niczym mydlana bańka, zostawiając miejsce wyłącznie na żądzę zwycięstwa oraz krwi. Dodatkową rozrywkę zebranym zapewniał wybór damy serca reprezentowanej przez rycerza podczas turnieju; w chwili, w której dziedzic Seagardu zawrócił konia i powrócił na miejsce startowe bez wybranki, z piersi co najmniej kilku panien zebranych w loży wschodniej wyrwały się ciche westchnięcia zawodu, pogłębione na dodatek przez Królewskiego Gwardzistę – Targaryen w przeciwieństwie do swego rywala ruszył ku trybunom, kierując się do odgórnie wybranej damy… … którą – co zdawało się rzeczą oczywistą – była najstarsza kuzynka króla Aerysa Drugiego, zasiadająca w loży zachodniej u boku Lady Eleyny Lannister. Przez chwilę wzrok wszystkich obecnych na polu turniejowym skierowany był na Targaryenów; mężczyźni mrużyli oczy, obserwując z lekkimi uśmiechami na ustach oszałamiająco urodziwą Rhaenys, zaś kobiety wzdychały cicho, najwyraźniej żałując w duchu, iż nie są na miejscu Smoczycy, która pełnym gracji gestem podała swemu kuzynowi czerwono-czarną chustkę i powróciła na swe miejsce, gotowa do kibicowania Daeronowi. Gwardzista, uzbrojony w jedwabny skrawek materiału, powrócił na początek pola turniejowego i pozwolił, by giermek zawiązał chustkę u chwytaka wybranej kopii; w tym samym czasie ser Trevet przygotowywał się do starcia, pewnie ujmując tarczę i przygotowując się do ataku… … który nastąpił, gdy tylko powietrze przeszył dźwięk rogu – rycerze wystrzelili z miejsc niczym wypuszczone przez łucznika strzały i pomknęli ku sobie galopem, nie dając widzom choćby momentu na zaczerpnięcie oddechu. Konie wyrzucały spod kopyt grudki ziemi, wiatr świszczał w uszach, oddech grzązł w piersi, zaś kopie przeleciały nad łbami rumaków i wycelowane zostały wprost w przeciwników – cztery, trzy, dwa, jedno uderzenie serca i wtem… Suchy trzask kruszonego drewna połączony z nerwowym rżeniem i wyraźnym dźwiękiem żelaza spotykającego żelazo wzbił się ponad okrzykami widowni, zwiastując… zwycięstwo? Na samym środku pola turniejowego zakotłowało się niczym w bitwie – kurz, wznieciony w górę piach, odłamki drewna, końska sierść, wszystko to jęło składać się na obraz, który mogła ujrzeć spragniona emocji widownia – ciekawskim, roziskrzonym od wrażeń spojrzeniom ukazali się dwaj rycerze… … wciąż siedzący w siodłach i zmierzający ku przeciwległym końcom pola; jedyną różnicą dzielącą dwie zakute w zbroje postacie były same kopie – ta dzierżona przez ser Treveta Mallistera złamana została w jednej trzeciej długości i to jej szczątki ścieliły pole turniejowe grubymi drzazgami, dobitnie świadcząc o tym, iż broń dziedzica Seagardu sięgnęła celu… nie zrzucając go jednak na ziemię – oto bowiem ser Daeron Targaryen wciąż utrzymywał się w siodle, zaś o bliskim spotkaniu z kopią rywala świadczyło jedynie ciemne zarysowanie grubości pięści widniejące na białej tarczy oraz wyraźne wgniecenie w jej prawym rogu. Broń Gwardzisty pozostała nietknięta, co jasno świadczyło, iż rozminęła się z przeciwnikiem, tracąc jedyną okazję do pokonania go. Tłum zawrzał, rykiem domagając się dalszej walki – i nic nie wskazywało na to, by rycerze mieli zamiar z niej zrezygnować, bowiem niemal natychmiast powrócili na swe stanowiska, szybko dokonując ostatnich poprawek przed kolejnym rozbrzmieniem rogu… który przeszył powietrze ze zwłoką pozwalającą ser Trevetowi na wymianę kopii. |
| | | Trevet Mallister Skąd : Dorzecze, Seagrad Liczba postów : 257 Join date : 30/04/2013 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Wto Lis 25, 2014 9:16 pm | |
| - Dobrze - usłyszał Mallister i mógłby przysiąc, że powiedział to ser Percy Darling. I dałby słowo honoru, że to właśnie usłyszał mimo iż dookoła panował taki rejwach, że nawet przylot smoka zostałby zauważony najwcześniej po spaleniu kolejnej części zamku, zjedzeniu księżniczki i porwaniu najsmakowiciej wyglądającego rumaka. Kolejną sprawą było to, że jego pierwszy nauczyciel rycerskiego rzemiosła nie żył od przynajmniej ośmiu lat kiedy po pijanemu wpadł do fosy. Jednak widać uczył lepiej niż pływał, bo Trevet spisał się dobrze, pewnie trafiając swojego oponenta i chociaż nie zdołał wywalić go z siodła to była to dobra wróżba na następne starcie. Problem w walce kopią polegał na tym, że miało się tylko jedno podejście, które chociaż było straszliwym połączeniem siły jeźdźca z pędem wierzchowca polegało raczej na celowaniu odpowiednim prowadzeniem konia niż ruchem ręki. Niektórzy, żeby stabilizować ciężką kopię opierali ją na załomie tarczy lub specjalnym haku z boku zbroi. Oznaczało to też, że wbrew najczarniejszym stawianym sobie scenariuszem nie zbłaźni się dokumentnie co też poprawiło mu nastrój. W uszach mu jeszcze huczało, ale mózg dalej zapewniał mu odpowiednią dawkę adrenaliny, więc Trevetowi nadal wydawało się wszystko nienaturalnie wyostrzone i powolne. W tym nierzeczywistym spowolnieniu zbliżył się do sługi trzymającego kopię, wybrał jedną tym razem nieco cięższą i ruszył na swój koniec szranków. Z kopiami jest taki problem, że są kosztowne i kruche. Wystarczy gdzieś trafić, żeby wydrążone dla mniejszej wagi drzewce pękło w diabły i trzeba szykować następne. Trevet spotykał się z sytuacjami, kiedy ubożsi rycerze woleli używać stępionych kopii bojowych, które jako dużo krótsze zmniejszały ich szanse na sukces. Mallister miał tyle szczęścia, że mógł sobie pozwolić na to, żeby łamać je w ilościach przemysłowych, chociaż nie należał do tych potentatów, którzy palili nimi w piecu. Kolejny sygnał i kolejna szarża! Nim dźwięk rogu przebrzmiał, Trevet po raz kolejny spiął konia ostrogami i ruszył naprzód. Koń wydawałoby się, że rozpędził się prędzej i płynniej niż poprzednim razem, a ruchy rycerza były precyzyjniejsze i szybsze. Ale tym razem zmienił taktykę, jechał bliżej bariery, kopię przerzucił nad głową wierzchowca praktycznie od razu i koncentrował się na tym, żeby ten cios był jak najprecyzyjniejszy. Ryzykował sporo, bo jadąc zaraz przy barierze mocno ograniczył sobie możność manewru i uniku, ale z drugiej strony sam mógł teraz pewniej uderzyć. Równo trzymał kopię, celując prosto w tarczę białego rycerza, lekko skręcił konia i uniósł kopię tak żeby uderzyła w pierś przeciwnika, wstrzymał oddech, zasłonił się tarczą i czekał. |
| | | Daeron Targaryen Skąd : Dragonstone Liczba postów : 101 Join date : 03/08/2014 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Sob Lis 29, 2014 10:17 pm | |
| Strach jak zwykle zacisnął swe szpony w najmniej oczekiwanym momencie. Zupełnie, jakby czekał na odpowiednią chwilę, aby uderzyć z pełną siłą i wgryźć się w odsłonięte, miękkie ciało ze wściekłością polującego drapieżnika. Jaehaerys Drugi nie poświęcał swemu najmłodszemu synowi szczególnej uwagi – na dobrą sprawę swą relację ograniczał do niezbędnego minimum, zbyt pochłonięty sprawowaną władzą. Zdołał jednak przekazać Daeronowi prawdę, z którą Targaryen po dziś dzień rozlicza się z właściwą sobie skrupulatnością. Nie tchórz. Tchórze są skazani na porażkę. Nie można odwrócić twarzy, gdy zaciśnięte na broni palce przeszywa paraliżujący skurcz, zamieniający dłoń w karykaturalnie zdrętwiały szpon. Ból narasta powoli, osiągając punkt krytyczny, po którym nie można powstrzymać już krzyku. Ale on, Daeron Targaryen, nie chce krzyczeć. Tak postanowił: żadnych krzyków. Celny cios przeciwnika na krótką, zatrważającą chwilę odebrał Gwardziście czucie, zaś dotychczasowe męki wywołane temperaturą odpłynęły w niepamięć. Nowy ból wsącza się powoli w jego ciało, by raptem wedrzeć się straszliwie, nie pozostawiając miejsca na żadne inne doznania. Umysł sygnalizuje jedną, przejrzystą, jasną jak promienie słońca myśl: b-o-l-i. Boli. Przez spazmatycznie otwarte usta Daeron nie może zaczerpnąć tchu. Jak przez mgłę pamięta moment ciosu i fakt, iż kopia dziedzica Seagardu huknęła w białą tarczę; później nadszedł wyłącznie jednostajny, pulsujący, huczący w krwi oraz lewej ręce ból. Droga powrotna do pobladłych z zaskoczenia giermków spowita była czerwoną mgłą i ciemnymi plamami, które zatańczyły przed oczami Targaryena – Biały Płaszcz nie myślał już, by poruszyć zdrętwiałą ręką. Chciał wyłącznie powietrza. Zaczerpnąć powietrza! I prawie się udało. Usta wypełnia zbawienny tlen, ale nie dochodzi do płuc, bowiem dotychczasowe przerażenie pulsujące w krwi… jęło ustępować innemu, nielubionemu przez Daerona uczuciu. Nie, jeszcze nie wściekłości. Raczej pierwotnej, niepohamowanej złości – na siebie i na rywala. Targaryen zrozumiał to dopiero po chwili; jego myśli płynęły wolno, jedna za drugą, niczym karawana wielbłądów na pustyni bądź jasne obłoki na błękitnym niebie. Ciekawe, jak smakuje zwycięstwo? Nieoczekiwanie zapach kurzu, żelaza i potu zaczął grać mu na nerwach; kipiąca złość zacisnęła gardło, wyrywając się ledwie słyszalnym warknięciem. Daeron wściekle uderzył opancerzoną dłonią w napierśnik i cisnął poharataną tarczę na ziemię, wzniecając tym samym w powietrze grudki ziemi. - Druga! Fiołkowe spojrzenie przemknęło po sylwetkach giermków, którzy jęli uwijać się jak w ukropie – jeden z nich pomknął po kolejną tarczę, drugi zaś próbował podać Targaryenowi inną kopię, lecz Daeron pokręcił gwałtownie głową, potrząsając gniewnie nieuszkodzoną bronią. – Przewiąż chustkę! Na grot! Gdyby teraz kto ujrzał twarz Gwardzisty, doznałby szoku. Zobaczyłby, jak ze zwykle spokojnego, niemal niepokojąco nieporuszonego rycerza w jednej chwili opadła cała naleciałość valyriańskiej cywilizacji i pozostała wyłącznie dzika żądza odniesienia zwycięstwa. Zupełnie, jakby Mallister przypadkowo obudził Smoka. Z pomrukiem tryumfu, rozprostowując się niczym sprężyna, Targaryen chwycił za nową tarczę i w chwili, gdy rozbrzmiał dźwięk rogu, spiął gwałtownie konia, ruszając wprost na przeciwnika. Rzucił się jak wąż-dusiciel na trzymetrową kobrę królewską, przerzucił kopię nad potężnym karkiem konia… i zaatakował z chrapliwym rykiem smoka, który zdobył pierwsze w życiu cielę. Ani chwili na wahanie, nawet krótkiego momentu niepewności. Nie tchórz. Tchórze są skazani na porażkę. Rumak zachrapał wściekle, pędząc przed siebie szaleńczo, Daeron zacisnął opancerzoną dłoń na broni, celując w napierśnik przeciwnika… i tym razem nie ograniczał go irracjonalny strach. Cel był jasny, klarowny i bliski, bliższy niż wcześniej – precyzja ciosu miała zostać połączona z druzgoczącą siłą, która w razie niepowodzenia mogła zaprzepaścić jedyną szansę na pokonanie przeciwnika… lecz dla Targaryena obawy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Tym razem drogę do sukcesu wskazywała czerwono-czarna chusteczka, szaleńczo łopocząca na pędzie, owijająca się wokół czubka kopii, niemal podpowiadająca, gdzie uderzyć, by ominąć tarczę rywala i zrzucić go z siodła. Wystarczyło wykorzystać minimalne szanse oferowane przez los… i poczekać. |
| | | Elstan Tyrell Skąd : Wysogród Liczba postów : 387 Join date : 12/05/2014 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Pon Gru 08, 2014 6:24 pm | |
| MGWzbierający w piersi ryk niemal rozsadzał płuca tym, którzy ostatkiem sił powstrzymywali się przed wybuchami niczym niezmąconej żądzy krwi – tłum zebrany na widowni zafalował, ugiął się niczym łany zboża pod podmuchami wiatru… … po czym zawył ogłuszająco, gdy tylko ser Trevet Mallister oraz ser Daeron Targaryen ruszyli na siebie w kolejnej szarży zwiastującej rychłe starcie; zbroje lśniły wściekle w promieniach słońca, obserwujący widowisko mężczyźni zaciskali pięści, płomiennie wspierając swych faworytów, zaś kobiety poświęcały resztki sił, by z nadmiaru emocji nie stracić przytomności i nie przegapić chwili, w której rywale bezpośrednio się zetrą – moment ten zaś zbliżał się nieuchronnie, rycerzy dzieliło pięć, cztery, trzy uderzenia serca, dwa, nim kopie odnajdą drogi do zwycięstwa, jedno, jedno uderzenie, ostateczna szarża, owoc lat treningów, wyrzeczeń i marzeń, jedno uderzenie serca, ni mniej, nie więcej – broń została wycelowana, tarcze uniesione i nie pozostało nic innego jak… Modlić się o przetrwanie. Zawiązana na kopii Daerona Targaryena chusteczka zafurkotała wściekle, gdy stępiony grot zalśnił ponuro w promieniach słońca; napięte do granic możliwości, trzymane w żelaznych ryzach nerwy przeciwników niebezpiecznie jęły balansować na krawędzi wytrzymałości, gdy wtem stało się to, na co wszyscy czekali – znany już każdemu dźwięk łamanej kopii, połączony z szaleńczym, przerażonym kwikiem koni zwiastował, iż broń jednego z rycerzy sięgnęła celu… … gdy zaś nienaturalną ciszę nad polem turniejowym przeszył donośny huk kilogramów żelastwa spotykających się z ziemią, już nikt nie mógł mieć wątpliwości. Ktoś zwyciężył, ktoś został pokonany. Na polu walki wykwitł istny chaos – w powietrze uniósł się kurz, grudki ziemi, końska sierść, drzazgi złamanej kopii, obrazu zaś dopełniały krzyki widowni, która odmierzała ostatnie chwile dzielące ją od poznania tryumfatora, którym okazał się… Biały płaszcz zafurkotał w pędzie, gdy ser Daeron Targaryen pomknął na koniec pola turniejowego, gwałtownie zawrócił konia i skierował się ponownie na sam środek miejsca walki, gdzie pośród stratowanej ziemi leżał jego przeciwnik – ser Trevet Mallister sprawiał wrażenie całego i zdrowego, choć upadek bez wątpienia na krótką chwilę pozbawił go czucia w co bardziej strategicznych częściach ciała. Tuż obok rycerza z Seagardu rozrzucone były resztki kopii przeciwnika, całkiem niedaleko spoczywała także broń samego pokonanego – o dziwo, nieuszkodzona po spotkaniu z ziemią. Giermkowie dziedzica rodu Mallister zdołali już schwytać za uzdę konia, który wciąż pozostawał w niemałym szoku po tak nagłej utracie jeźdźca. Herold nie potrzebował bardziej dobitnego dowodu na zakończenie potyczki – oto w siodle pozostał jeden zawodnik; i choć twarz wyprostowanego, smukłego Smoka wciąż skryta była za zasłoną, nikt nie wątpił, iż uśmiecha się szeroko – zwłaszcza, że miał ku temu solidne podstawy. Powietrze przeszył dźwięk rogu, gdy na pole turniejowe wszedł herold, zaczerwieniony od emocji… i wypitego w międzyczasie wina. - Szlachetni Lordowie, nadobne damy! Nagrodźmy oklaskami ser Daerona Targaryena, który jako pierwszy w walce na kopie zdołał zaklasyfikować się do drugiej rundy potyczek! Wielkie brawa, olbrzymie brawa, zarówno dla niego, jak i pokonanego ser Treveta Mallistera! Dziedzic Seagardu zaprezentował wszystkie przymioty, jakie winien mieć rycerz z Dorzecza, zasługuje zatem na tym większe uznanie! By nie pozwolić opaść emocjom, już wkrótce staniemy się świadkami kolejnej walko! Naprzeciwko siebie lada moment stanie ser Vaalo Tranto oraz ser Wendel Manderly! Panie i panowie, przygotujcie się na kolejną dawkę emocji!
Od MG: Serdecznie dziękuję za rozgrywkę, która z przyczyn niezależnych (choć z mojej winy!) nieco nam się przeciągnęła; gratuluję zarówno Daeronowi, jak i Trevetowi. Możecie dodać posty w tym temacie, bądź zacząć rozgrywkę gdzieś indziej - Daeron zostanie poinformowany przez pw, kiedy będzie czekał go kolejny pojedynek (muszę jedynie ocenić, ile czasu przeznaczyć na kolejne potyczki). Wasze postacie nie odniosły żadnych poważniejszych obrażeń - nie licząc rzecz jasna kilku obić, siniaków i otarć. Zaprasza tymczasem Wendela Manderly do napisania posta wedle znanego nam już systemu - mam nadzieję, iż uda się nam rozegrać wątek już 10.12.; sam wystąpię jako NPC w tym konkretnym pojedynku. |
| | | Wendel Manderly Skąd : Biały Port Liczba postów : 44 Join date : 08/04/2014 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Sob Lut 07, 2015 9:50 pm | |
| Piekielny Umber, niech go Inni na kuśkach wyniosą. Powtórzone po raz setny przekleństwo okazało się równie skuteczne, co setkę razy wcześniej – o ile do Harrenhal nie zawitała horda lodowookich demonów, dziedzic Ostatniego Domostwa wciąż bezkarnie obłapiał dorzeczańskie dziewki. Wendel – nawet jeśli by chciał (a nie chciał) – nie mógł dołączyć do niecnego procederu przyjaciela… choćby dlatego, iż jak całe królestwo jak długie i szerokie wiedziano, że Manderly jest żonaty. Szczęśliwie żonaty, warto podkreślić. Stan równowagi małżeńskiej utrzymywany był między innymi (czy też raczej - głównie) przez wstrzemięźliwość dziedzica Białego Portu, który nie chadzał do przybytków rozpusty publicznej ani nie płacił złotego smoka więcej za dodatkowe usługi karczmarki – przez własną prawość nie pozostawało mu zatem nic innego, jak jedynie biernie przyglądać się wyczynom swego przyjaciela oraz towarzyszących im mężczyzn (oczywiście do pewnego momentu tychże wyczynów, niechże płodzą bękarty, byle nie na oczach Manderly’ego). Wendel miał jednak inny powód, dla którego od dobrych dwóch dni przeklinał dziedzica Ostatniego Domostwa, z całego serca życząc mu bliższych kontaktów z Innymi – to właśnie Beren ściągnął przyjaciela do Harrenhal i to Beren zgłosił jego udział w walce na kopie. Nie pomogły błagania, groźby i jawna próba rozbicia na łbie Umbera dzbana z ale (naczynie poległo w słusznej sprawie) – oto przyszły Lord Białego Portu w przyciasnej zbroi i z pożyczoną od dziedzica rodu Whent kopią musiał lada moment stanąć w szranki z rycerzem, o którego istnieniu dowiedział się przed trzema kwadransami nad talerzem ze smażoną kaszanką. Wieść o nadchodzącym pojedynku przemieniła radość w gorycz, spokój w popiół, a pyszne danie w… cóż, na całe szczęście pysznego dania nie zdołała przemienić w nic, bowiem Wendel dzielnie spożył je do końca. A potem nie mógł wcisnąć się w zbroję. Chwile grozy rozpoczęły się od momentu, w którym giermek próbował dopiąć rzemienie napierśnika – czerwony z wyczerpania Manderly raz za razem wciągał brzuch, wypinał pierś i rozważał nawet ograniczenie się do aknetonu kosztem kolczugi, lecz wtedy – nie mniej wyczerpany chłopak z niemałą pomocą zapożyczonego od ser Wymana Fossowaya giermka – zdołał dopiąć rzemienie, nabijając Wendela w płyty niczym marynowanego w słoju śledzia. Choć zbroja sama w sobie ograniczała swobodę ruchów, dziedzic Białego Portu czuł się jak napęczniałe na słońcu truchło dzika – nawet najmniejsze uderzenie mogło rozsadzić i jego, i żelastwo w którym paradował. Jakby tego było mało, prawdziwe wyzwanie czekało na Manderly’ego w momencie wspinania się na siodło… przy czym wspinanie okazało się niezwykle adekwatnym określeniem. Wytaszczona z namiotu ława znacznie ułatwiła Wendelowi skomplikowany proces lokowania się na końskim grzbiecie, którego sukces wywołał radość zarówno u dziedzica, jak i jego towarzyszy niemal pokładających się ze śmiechu po trawie; jedynym stworzeniem nie podzielającym entuzjazmu ludzi… był nieszczęsny rumak Manderly’ego – zwierzę początkowo sprawiało wrażenie gotowego na rychłą ucieczkę ku nieznanemu, jednak z Wendelem na grzbiecie ciężko było mu nawet ustać, co dopiero o szaleńczym galopie ku lepszej przyszłości mówiąc. Dziedzic Białego Portu widział nadchodzący pojedynek w ponurych barwach; uczucie to nasiliło się, gdy wjechał na pole turniejowe i dostrzegł swego przeciwnika… oraz jego herb - sądząc po nim, członkowie rodu Trant słynąć musieli ze specyficznego, rzecz można - wisielczego humoru. Manderly podał rywalowi odzianą w pancerną rękawicę dłoń, po czym zawrócił konia, ospałym truchtem powracając na swą część pola, gdzie wyczekiwał nań giermek dzierżący zapożyczoną od gospodarza kopię turniejową. Na jej krańcu widniał stępiony szpic, który połyskiwał ponuro przy każdym ruchu jeźdźca – Wendel musiał użyć resztek silnej woli, by nie owinąć końca kopii własną chustą (albo pantalonami Umbera, niech go Inni…!). Na całe szczęście nie miał ku temu nawet okazji – ledwo poprawił hełm na głowie i odebrał oręż od giermka, gdy wtem powietrze przeszył donośny dźwięk rogu zwiastujący początek pojedynku. Manderly sapnął donośnie, spinając konia ostro i wyrywając się ku czekającemu go starciu – początkowo nierówny rytm rumaka już po kilku jardach przerodził się w galop, przez który powietrze świszczało w załomach zbroi, a sama kopia – przerzucona przez siodło, ustabilizowana na zgięciu łokcia i wycelowana w (jak wydawało się dziedzicowi Białego Portu) napierśnik przeciwnika – podskakiwała nieznacznie na każdym wyboju. Wendel zacisnął mocno dłoń na rączce tarczy z wymalowanym nań trytonem dzierżącym trójząb, wciągnął kurczowo powietrze do płuc… i mógł jedynie czekać na efekt swej szarży – o ile ser Vaalo Trant stanowił cel niewielki i ciężki do skutecznego zaatakowania, o tyle sam Manderly… cóż, ciężko byłoby w niego nie trafić. |
| | | Valar Morghulis Liczba postów : 124 Join date : 10/04/2013 | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie Sob Kwi 25, 2015 12:50 pm | |
| Vaalo Trant zgolił ostatnie jasne włoski ze szczęki i opłukał w misce brzytwę. Potem wysuszył ją szmatką, złożył i umieścił na stole, podziwiając blask słońca na rączce z macicy perłowej. Otarł twarz, a potem - najprzyjemniejsza chwila dnia - spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Doskonałe zwierciadło, pożyczone z zamku Harrena Czarnego, najpewniej sprowadzane z Essos: owal gładkiego szkła w bogato rzeźbionej ramie z drewna. Odpowiedni rekwizyt dla tak przystojnego mężczyzny jak ten, który spoglądał zadowolony z lustra. Szczerze mówiąc, określenie „przystojny” nie do końca oddawało doskonałość jego rysów. - Jesteś piękny, prawda? - powiedział do siebie, przesuwając z uśmiechem palcami po gładkiej skórze brody. Cóż za wspaniały zarys szczęki. Często mu mówiono, że to najlepsza cecha jego wyglądu, co nie znaczy, by z resztą było coś nie tak. Obrócił się w prawo, potem w lewo, by tym dokładniej podziwiać wspaniałą brodę. Nie za ciężka ani za wyrazista, ale też nie za delikatna, kobieca czy miękka. Męska bez wątpienia, z nieznacznym wgłębieniem pośrodku, świadcząca o sile i autorytecie, ale jednocześnie wrażliwości i zdolności do refleksji. Czy ktoś kiedykolwiek odznaczał się taką szczęką? Może jakiś król albo bohater z legend miał niemal równie doskonałą. Była to arystokratyczna szczęka, bez wątpienia. Żaden człowiek z gminu nie mógłby się taką pochwalić. Vaalo przypuszczał, że odziedziczył ją po kimś ze strony matki. Jego ojciec miał dość słabo zaznaczoną brodę. Podobnie jak bracia, jeśli się głębiej zastanowić. Siłą rzeczy zrobiło mu się ich żal - zgarnął wszystko, co najlepsze. - I talent - mruknął do siebie zadowolony. Odwrócił się od lustra z pewną niechęcią, by włożyć koszulę i zapiąć ją pod szyją. Musiał tego dnia wyglądać jak najlepiej. Ta myśl przyprawiła go o nieznaczny dreszcz niepokoju, który zrodził się w żołądku, a potem powędrował aż do gardła. Tam, na polu turniejowym, czekały setki osób. Każdy, kto był kimś, i inni, znacznie liczniejsi, którzy byli nikim. Zbierali się już: wołali, przepychali się, ekscytowali i czekali... na niego. Vaalo zakaszlał, starając się uciec od tej myśli. Już i tak nie zmrużył z tego powodu oka przez pół nocy. Podszedł do stołu, gdzie stała taca ze śniadaniem. Wziął odruchowo w palce kiełbasę i odgryzł jej koniec, po czym zaczął przeżuwać bez satysfakcji. Zmarszczył nos i rzucił kiełbasę z powrotem na półmisek. Czas ruszać. *** Pole turniejowe było tego dnia olśniewające. Z wszystkich stron wznosiły się rzędy ławek, w głąb i w górę, wypełnione do ostatniego miejsca ruchliwym mrowiem ludzi. Na dolnych miejscach Vaalo Trant dostrzegał oblicza bogatych i szlachetnie urodzonych. Ubrani w swe najlepsze stroje, osłaniający oczy przed jasnym słońcem, w większości odpowiednio obojętni wobec spektaklu, który się przed nimi rozgrywał. Nieco dalej i wyżej postaci nie były już tak zróżnicowane i wyraźne, odzienia już nie tak wspaniałe. Tłum w znacznej części jawił się jako barwne plamy i cętki, stłoczone na przyprawiającej o zawrót głowy wysokości, ale gmin rekompensował sobie odległe miejsca nieskrywanym podnieceniem: ludzie wiwatowali, krzyczeli, stawali na palcach i machali w górze rękami. Vaalo popatrzył zdumiony na ten wielki spektakl ludzki. Uświadamiał sobie mgliście, że ma otwarte usta, ale był zbyt oszołomiony, by je zamknąć. Do diabła, czuł mdłości. Wiedział, że powinien wcześniej coś zjeść, ale teraz było za późno. A gdyby zwymiotował, tutaj, na oczach połowy Siedmiu Królestw? Znów poczuł, jak zalewa go fala ślepej paniki. Gdzie zostawił swą kopię? Gdzie była? Tłum grzmiał, wzdychał, zawodził nieprzeliczonymi głosami. Trant skierował się ku zadaszeniu, gdzie miał przygotować się do walki – giermek już nań wyczekiwał, trzymając za uzdę konia i uśmiechając się blado do rycerza; Vaalo osunął się ciężko na ławkę, zamknął oczy i otarł spocone czoło, podczas gdy tłum nie przestawał szaleć. Wszystko było zbyt jaskrawe, zbyt głośne, zbyt przygniatające. Nawet lśniąca zbroja, którą przywdział – przygniatała go, dusiła, uniemożliwiała jakikolwiek swobodny ruch. Jak nigdy. Jak nigdy… - Już czas, ser. – wykrzyczał giermek, z trudem przebijając się przez wiwatujący tłum; Trant skinął lekko głową, nasadził na nią hełm i z pomocą pachołka wspiął się na siodło, donośnie przy tym zgrzytając, niczym nienaoliwiona brama. Trant spiął lekko rumaka, jak w amoku wędrując ku swemu przeciwnikowi – Wendel Manderly w oczach widzów mógł nie prezentować się szczególnie dostojnie, lecz dla rycerza z Południa w obecnej chwili stanowił rywala, o którym Vaalo nie wiedział… zupełnie nic. Nie dostrzegł nawet jego twarzy spod osuniętej zasłony hełmu, kiedy więc ściskał mu dłoń, robił to mechanicznie, nie zastanawiając się nawet nad tym, z kim przyjdzie mu walczyć. Po powitaniu Trant powrócił na swą część pola turniejowego, zajmując dogodną pozycję do ruszenia ku atakowi. Obrócił konia wokół własnej osi, pewnie uchwycił kopię, której nasadę ustabilizował łokciem, wymamrotał coś uspokajająco do zwierzęcia… i nim zdołał poprosić Wojownika o wsparcie, dźwięk rogu już nakazywał podrywać mu się do jazdy. Vaalo spiął mocno zwierzę ostrogami, opuszczając kopię poziomo do kierunku jazdy… po czym pomknął na spotkanie swego przeznaczenia. Zwycięstwo, to stanowiło jego cel od momentu, w którym przybył do Harrenhal. Stawić czoła rywalom i odnieść sukces – czyż mógłby wyobrazić sobie prostszy… i bardziej naiwny plan? Świat drgał wokół, gdy Trant coraz szybciej, szybciej i szybciej gnał na swego przeciwnika, zasłaniając pierś tarczą oraz celując w dziedzica Białego Portu kopią. Starcie było kwestią czterech, trzech, dwóch uderzeń serca i wtedy, nagle, przy akompaniamencie huku, głośnego trzasku oraz jednej, bladej myśli… … wszystko dobiegło końca. Kopia Vaalo Tranta skruszyła się na tarczy Wendela Manderly’ego… jednakże to nie ona była źródłem hałasu, który wdarł się w uszy zebranych widzów. Nie ona. Na wesołych, rozkrzyczanych twarzach zebranych uśmiechy zamarły niczym zmrożone powiewem z Północy. Krzyki, dotychczas wzbijające się w powietrze, zamilkły gwałtownie jakby je nożem uciąć… zaś ciszę przerywał wyłącznie jeden dźwięk. Cichy, głuchy, dobiegający z głębi hełmu. Dźwięk wydawany przez człowieka, który dławił się własną krwią. Nierówny, rzężący charkot wzbijał się ponad martwą ciszą, jaka zapadła nad polem turniejowym, i zagłuszany był wyłącznie poprzez nerwowe pochrapywanie koni oraz ciężki stukot jednego z rumaków, który po chwili się zatrzymał. Vaalo Trant leżał na środku pola turniejowego – błyszcząca, odziana w zbroję kukła z bezradnie rozrzuconymi rękoma, porzucona w rosnącej na ziemi kałuży krwi. Spod hełmu wystawał jedynie pokaźny kawałek ukruszonego drzewca, u nasady splamiony ciemną juchą – olbrzymia drzazga starczała z gardła rycerza niczym ponure, wyłysiałe, okaleczone drzewko. Bulgoczący dźwięk dobywający się z wnętrza hełmu ustał gwałtownie, gdy tylko stygnące ciało przeszedł ostatni, kurczliwy dreszcz. Wendel Mandely jeszcze nie wiedział, co zaszło. Jeszcze nie. W dłoni dzierżył resztki skruszonej kopii, którą odrzucił prędko, gotów w każdej chwili sięgnąć po kolejną sztukę oręża… lecz jego giermek, pobladły niczym śnieg, nie reagował na bliskość swego pana. Przerażone oczy utkwione miał w jednym, jedynym punkcie, oddalonym o kilkanaście jardów – to właśnie na widok wyrazu jego twarzy do Wendela dotarła martwa cisza panująca na polu turniejowym… … i choć wszystkie zmysły krzyczały, by się nie obracał – zawrócił konia, niemal natychmiast zauważając leżącą pośrodku połaci ziemi, nieruchomą sylwetkę. Martwą niczym jesienne liście ścielące Królewski Trakt. Zupełnie... jakby Harren Czarny i jego synowie po raz kolejny upomnieli się o krew. O śmierć. I o ofiarę. |
| | | Sponsored content | Temat: Re: Pole turniejowe - walka na kopie | |
| |
| | | | Pole turniejowe - walka na kopie | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|