a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Altana



 

 Altana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Altana   Altana EmptySro Cze 11, 2014 3:43 pm

Altana 120326103306-beautiful-estate-wesbury-6-horizontal-gallery

    Samo określenie "altany" wydaje się dość nieadekwatne do rozmachu ogrodowej konstrukcji, będącej niekwestionowanym terytorium wysogrodzkiego skarbnika. Podłużny, przeszklony budynek o łukowatych oknach znajduje się na najwyższej kondygnacji ogrodów Wysogrodu, stanowiąc swego rodzaju zwieńczenie urody tutejszego zieleńca. Jego centralny punkt w rzeczy samej stanowi sklepiona kopułą altana, w której to też najczęściej można znaleźć pracującego Elstana. Do tej dość nietypowej ostoi spokoju prowadzi długa ścieżka, otoczona naturalnie kwitnącymi roślinami, pośród których oprócz kwiatów znaleźć można również wiele ziół. Dodatkowym atutem, dodającym urody temu zakątkowi ogrodów, jest fontanna oferująca przyjemne ochłodzenie podczas upalnych dni.
Powrót do góry Go down
Orys Baratheon

Orys Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
431
Join date :
27/09/2013

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyPią Lip 04, 2014 12:41 pm

Stał oparty o marmurową, półkolistą balustradę tarasu, opierając się jedną ręką o kamienie i bębniąc, bębniąc, bębniąc palcami. Jego nozdrza wypełniał zapach róż, skutecznie tłumiący ostrość zmysłów i otulający ciało jak puchowa pierzyna - jednak nic nie wskazywało na to, że Orys Baratheon poddał się ulotnemu wrażeniu bezpieczeństwa, jakie zapewniał skąpany w promieniach słońca ogrodowy taras i wszechobecna woń kwiatów. Dziedzic Burzy ze zmarszczonym czołem patrzył na Wysogród. Na labirynt brukowanych ulic, plątaninę różanych krzewów, pięknych skwerów, na strzelistość wysokich, miejskich murów, lśniących jasno pod wpływem złotego słońca unoszącego się nad miastem. Patrzył na rozmazane pola w oddali, a potem poza rozwidlenie błękitnej rzeki, aż ku nierównej linii Różanego Traktu. Patrzył z posępną miną - zupełnie tak, jakby ta mogła mu pomóc sięgnąć wzrokiem jeszcze dalej.
Gdy raz zakrwawisz sobie ręce, trudno je potem domyć. Tak powiedział Aylward, tuż przed wyruszeniem na Pogranicze… i jak zwykle miał rację.
Warto znaleźć równowagę między nadmierną a niedostateczną troską, a Orys w ostatnich tygodniach zdecydowanie za bardzo się wszystkim przejmował. Najdrobniejszy ruch sprawiał, że był gotów chwycić za broń. Ptaki leniwie wznoszące się w niebo. Owce pasące się na zboczach wzgórz. Wozy rolników pełznące drogami. Wszystko stanowiło potencjalne zagrożenie, mogące stanąć mu na drodze do realizacji spokojnie wprowadzanego w życie planu. Baratheon wypuścił cicho powietrze z płuc i obrócił się powoli plecami do panoramy Wysogrodu, zwracając twarz ku zamkowym krużgankom oraz - jakżeby inaczej - kolejnemu ogrodowi, rozciągającemu się na najwyższej z kondygnacji siedziby Tyrellów. Palce Orysa mimowolnie musnęły zimny metal zawieszony u pasa - żelazo błysnęło w półmroku, gdy dziedzic Burzy zacisnął palce na rękojeści, czując idealne wyważenie broni, po czym wysunął ostrze z pochwy na długość jednej stopy. Uśmiechnął się, słysząc szczęk i śpiew stali, który jeszcze bardziej podrażnił jego zszargane nerwy. Tyle razy patrzył na miecz z uśmiechem, polerował go, ostrzył i znów polerował, wszystko zaś po to, by zachować namacalny dowód historii swego rodu… i rzecz jasna w przyszłości przekazać ostrze swemu pierworodnemu. Kąciki ust Orysa wygięły się w gorzkim uśmiechu, gdy wsunął Piorun do inkrustowanej pochwy i powoli ruszył w stronę szerokiej altany, zwieńczonej pokaźną kopułą chroniącą przed słońcem. Nim Elstan Tyrell pozostawił Baratheona pośród różanych krzewów, przezornie zaopatrzył gościa w dzban złotego arborskiego, ku któremu dziedzic Burzy bez chwili wahania skierował swe kroki. Zniknięcie skarbnika Wysogrodu było w pełni uzasadnione - przynajmniej zaś na tyle, by Orys bez słowa mógł skinąć głową, pozwalając młodemu mężczyźnie na doprowadzenie pilnych interesów do końca. Z kim musiał się równie prędko spotkać, co załatwić, jaką cenę zapłacić - tego Baratheon nie wiedział… i mimo wszystko wolał nie wiedzieć. Spędził w towarzystwie Elstana Tyrella zaledwie kilkanaście minut, zamienił z nim kilka zdań, przesyconych na domiar złego sztywną etykietą i nieodzowną w podobnych sytuacjach uprzejmością… jednak nawet po tak krótkiej styczności Orys mógł wypracować choć zalążek opinii o skarbniku Wysogrodu.
Nade wszystko Lord Tyrell nie powierzyłby podobnego stanowiska głupcowi… ani nikomu porywczemu. Spryt, inteligencja oraz chłodny spokój, skryty za lekkim uśmiechem i ciepłym spojrzeniem jasnych oczu - Elstan z powodzeniem mógł zwodzić interesantów, kierując przebieg rozmowy na szlaki, które sam znał najlepiej. Na szlaki, na których można bardzo łatwo się potknąć… i stracić grunt pod nogami. Baratheon uniósł kielich do ust, przez krótką chwilę wpatrując się w jasną, falującą toń trunku.
Należy być ostrożnym. Ostrożnym i stanowczym.
Tyrell sprawiał wrażenie kogoś, kto tylko czeka na jakąkolwiek oznakę słabości bądź niepewności ze strony rozmówcy. Wychwytywanie obaw, odnajdywanie źródeł strachu, wzbudzanie mylnego poczucia bezpieczeństwa - wszystko to było nieodzownymi atrybutami tych, którzy w tak młodym wieku zdołali osiągnąć równie wiele, co Elstan. Lord Randyll Tyrell nie oddelegował swego bratanka do spotkania z dziedzicem Burzy dlatego, by obrazić Baratheona… lecz dlatego, że doskonale znał umiejętności swego krewniaka. Mógł wybrać do tego zadania swych synów, naturalnie - jednak wiele wskazywało na to, iż skarbnikowi w pewnych dziedzina ufał bardziej niż dziedzicowi rodu.
I musiał mieć ku temu mocne powody.
Orys wychylił puchar z winem na raz, przełykając trunek bez chwili zwłoki. Ani myślał rozkoszować się niewątpliwie wybitnym smakiem i aromatem wina - w tym momencie jego myśli dalekie były od cieszenia się życiem doczesnym.
Powrót do góry Go down
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptySob Lip 26, 2014 1:38 pm

/ Wielka Sala

Poważni, dorośli ludzie nie zajmują się błahostkami.
Przemknęło mu przez głowę ze znużeniem, kiedy wspinał się po marmurowych schodach, wytartych dziesiątkami tysięcy kroków jego przodków.
Dorośli, poważni ludzie mają swoje własne poważne, dorosłe sprawy i w dodatku zdają sobie sprawę z tego, że te wszystkie spiski, interesy, umowy i sojusze są w gruncie rzeczy jednakowe i tak samo nużące. Jednostajnie nużące. Nużąco jednostajne...
Elstan nie do końca wiedział, co wzbudziło w nim równie sporą dozę irytacji - to, że w Wysogrodzie po dekadzie nieobecności zjawił się Lionel… czy raczej fakt, iż skarbnik nie miał bladego pojęcia, że jego kuzyn wraca do Westeros? Że zmierza ku rodowej siedzibie? Że przekracza mury miasta? Z gardła Tyrella wyrwało się ciche westchnięcie, kiedy pchnął ciężkie, dębowe drzwi, z każdym kolejnym krokiem zbliżając się do altany.
To farsa. Nikt, nikt nic nie powiedział, nikt nawet nie pomyślał o tym, by mnie poinformować.
Urażone poczucie własnej wartości. Gniew. Zawód. I świadomość, że wiedza, którą Elstan dotychczas uważał za swą mocną stronę, czasami okazywała się zupełnie… zbędna. Lub co najmniej niepraktyczna. Nie wątpił, że w przyszłości podobne uchybienie nie zostanie powtórzone, o co zresztą sam osobiście zadba, jednak Tyrell nie akceptował błędów.
I ich nie wybaczał.
Elstan uchylił drzwi prowadzące na krużganki, wyszedł na zewnątrz i ostrożnie popatrzył w niebo. Zwisało bardzo nisko i było jakieś surowe, pozbawione tej przejrzystej lekkości, która pozwalała się
domyślać bezmiaru świata. Wieczorne powietrze było gęste i gorące, pachniało kurzem, kwitnącymi różami, świeżymi, rosnącymi roślinami oraz życiem…
- Wybacz, że musiałeś tak długo czekać, ser. - Tyrell wkroczył na ogrodową ścieżkę, splatając za plecami dłonie i kierując się ku zacienionej altance, gdzie spokojnie oczekiwał nań dziedzic Końca Burzy. - Jesteś głodny, panie? Najpewniej wkrótce przyniosą kolację, choć sam nie odczuwam głodu... to znaczy chętnie bym coś zjadł, ale to sprawka zamierzchłych instynktów, które zaraz stłumimy… - Elstan zatrzymał się obok okrągłego stolika, na którym stał dzban ze złotym arborskim, po czym sięgnął spokojnie po czysty kielich, który napełnił winem. - … trunkiem. Nic tak nie odwodzi od jedzenia, jak odpowiednia dawka alkoholu. - po ustach Tyrella przemknął cień uśmiechu, gdy odsunął krzesło i usiadł na miejscu, na którym zwykł zasiadać odkąd tylko Lord Randyll powierzył mu stanowisko skarbnika Wysogrodu… ile lat minęło od tamtej pory? Dwa… nie, trzy lata. Trzy lata, podczas których robił wszystko dla swego rodu. Trzy długie lata, podczas których młodość przeciekała między palcami, zaś w sercu rodziło się zgorzknienie, które Elstan z mozołem wykorzeniał. Trzy lata. To całkiem sporo, dotychczas niewiele zajęć na tyle fascynowało Tyrella, by przykładał do nich równie wielką uwagę. Trzy lata były jednak niczym w porównaniu z czasem, który Orys Baratheon poświęcał dla swego rodu. Podróże, spotkania, rozmowy, podróże, podróże… skarbnik zmrużył lekko oczy, wpatrując się w dziedzica Końca Burzy z nieukrywaną fascynacją. Elstan odnosił niejasne wrażenie, że upłynęło wiele miesięcy od chwili, w której Orys spędził noc we własnym łożu, nie gnany myślą, iż jutro będzie musiał osiodłać konia bądź wkroczyć na pokład galery i wyruszyć dalej. Ludziom pokroju Baratheona brakowało w życiu wielu rzeczy: czasu, spokoju, wygody, miłości, długotrwałej przyjaźni, bezpieczeństwa… wszystkiego, co cenili sobie inni wysoko urodzeni mężowie. Nie sprawiał jednak wrażenia człowieka, któremu przeszkadzał podobny stan. Orys był jak…
chłopiec, który szuka przygód.
- Postaram się nie przeciągać, ser. Czas jest drogocenny, ja zaś… bardzo cenię sobie pieniądze. - kąciki ust Elstana uniosły się w lekkim uśmiechu, kiedy rozparł się wygodnie na krześle i zmarszczył czoło. - Jak oboje wiemy, sojusz łączący Dorne oraz Włości Korony spowodował, iż na południu zupełnie zmienił się rozkład sił. Owa… dysproporcja szczególnie mocno niepokoi Reach, które nie ma zbyt wielu powodów, by kochać Dornijczyków. - Tyrell uniósł kielich do ust i pociągnął niewielki łyk wina, nie spuszczając wzroku z Baratheona. - Nie jestem Lordem, nie jestem nawet dziedzicem, ale wiele wskazuje na to, iż jako jeden z nielicznych w Wysogrodzie dostrzegam zagrożenie… i wierzę, że Ty również jesteś w stanie je dojrzeć, panie.
Powrót do góry Go down
Orys Baratheon

Orys Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
431
Join date :
27/09/2013

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyWto Sie 05, 2014 1:33 pm

Dwie nitki piasku – koleiny pozostawione przez setki i tysiące wozów przemierzających ten odwieczny trakt z Królewskiej Przystani do Wysogrodu i dalej, aż ku Staremu Miastu. Rozdzielone przez niewielki garb, pokryty żółtą, suchą trawą upstrzoną końskim nawozem. Z dwóch stron pylistego traktu rozpościerały się równo przycięte drzewka owocowe, wyglądające niczym pachnąca, soczysta puszcza. Monotonny, rolniczy krajobraz był ostatecznym dowodem triumfu człowieka nad tą krainą. Oto poddała mu się puszta, ugięła się pod lemieszem i broną, jako niewolnica rodzi teraz ziarno, zamiast przerażać ogromem swojej bezkresnej przestrzeni, tak jak przeraża ocean. Wciąż jeszcze nie wybrzmiały do końca odgłosy towarzyszące znojnej budowie traktu. Jęki zmęczenia i bólu, które bat ze skóry wydobywał z kilkuset spalonych słońcem ciał, stukot kilofów, skwierczenie dopalającego się nad ranem olejowego kaganka w namiocie młodego dowódcy… z piersi Orysa wyrwało się mimowolne westchnięcie, kiedy oderwał wzrok od rozpościerającego się przed nim krajobrazu. Wiatr przetarł niebo i spoza coraz rzadszych chmur wychynęło słońce. Początkowo powitał je z ulgą, jednakże już po chwili zaczął mu dokuczać skwar, nasilony przez duszącą woń kwiatów. Przed palącymi promieniami nie chronił go nawet cień rzucany przez gęste, ale dość niskie krzewy. Altanka także wydawała się nieszczególnie dobrym przystankiem - choć obficie porastał ją bluszcz, ziemia parowała obficie i w krótkim czasie zapanował pod nią  dokuczliwy zaduch. Dlatego gdy tylko Baratheon trafił na jakąś łysinę, gdzie wiatr nieco przewiewał przestrzeń, ratował się kielichem wina… trzecim albo czwartym z kolei. Orys miał wszelkie podstawy ku temu, by sądzić, że Elstan Tyrell najzwyczajniej w świecie zapomniał o swym gościu z Końca Burzy i zamiast powrócić do ogrodów, obrał kierunek na najbliższy burdel… lecz wtedy całkiem niedaleko rozległy się kroki - na tyle ciche, iż Baratheon przez chwilę był pewien, iż zmierza ku niemu kobieta - lecz wtedy w polu widzenia zjawił się skarbnik Wysogrodu. Wyprostowany, wyważony niemal w każdym calu - w ruchach Tyrella brakowało toporności bądź nieprzemyślanych gestów, Orys miał wrażenie, iż patrzy na dokładnie opracowane przedstawienie, choć naturalnie to spotkanie takim nie było. Chwilowe zaskoczenie niemal natychmiast ustąpiło dziwnemu spokojowi, zupełnie jakby sama obecność lordowskiego bratanka stanowiła powód do odetchnięcia i złożenia na jego barkach całkowitej odpowiedzialności.
- Nawet najprzedniejszy trunek nie zastąpi przyjemności jedzenia. - lekkie rozbawienie w głosie dziedzica Burzy ukryte zostało za kielichem wina, który Baratheon przysunął do ust. - Nie gniewam się również za… lekkie opóźnienie, wszak Twoje stanowisko nie daje komfortu bezczynności. - Orys machnął lekko ręką, zupełnie jakby odganiał natrętną muchę. Oficjalny ton rozmowy powoli zaczął go męczyć, nie uznał jednak za stosowne, by rezygnować z grzeczności - mimo wszystko wciąż nie wiedział o tym człowieku nic. Jedynie pogłoski, plotki, pomówienia, głosy zazdrości… Baratheon zdawał sobie sprawę z pobytu Elstana Tyrella w Braavos, gdzie zapewne udało mu się zdobyć niezbędne dla skarbnika Wysogrodu umiejętności. Jednak w każdej prawdziwej historii, zwłaszcza tak ugrzecznionej jak w przypadku Wysogrodczyka, odnaleźć można było piętno plotek - ktoś kiedyś widział go w towarzystwie najemnika ze Złotej Kompanii, ktoś inny posiada dowody na to, iż Tyrell ma w Braavos żonę oraz syna, lecz dziwnym sposobem nie może ich ujawnić w obawie o własne życie… jedno pomówienie pociągało za sobą kolejne, lecz żadne z nich nie było na tyle wiarygodne, by w nie wierzyć. Sam Baratheon nie należał do typu ludzi, którzy sądzili innych po zasłyszanych, niepewnych i nade wszystko - pełnych zawiści plotkach. By poznać człowieka, potrzeba całych lat… a niekiedy całego życia. Jednak każdą znajomość należy od czegoś zacząć - i dzisiejsze okoliczności wydawały się niemal optymalne.
- Każdy stara się zachować własną integralność. - odparł ostrożnie Orys, kiedy tylko Elstan zakończył swą wypowiedź, posyłając Baratheonowi pełne napięcia spojrzenie. Naturalnie, gdyby dziedzic Burzy nie dostrzegał zagrożenia, nawet nie zjawiłby się w Wysogrodzie…
- Czasami wymaga to poświęceń, na które człowiek nie zdobyłby się w innej sytuacji. - Orys obrócił w palcach kielich z winem, po chwili wahania odstawiając na stół puchar - jego utkwione w Tyrellu spojrzenie poza zainteresowaniem wyrażało coś jeszcze, zaskakującą gotowość… do interakcji.
- „Zagrożenie” to dość mocne słowo, przynajmniej z perspektywy Końca Burzy. Nie przeczę jednak, iż podobny układ sił jest nam… - ciemne brwi Baratheona zmarszczyły się nieznacznie, gdy szukał odpowiedniego słowa, niezbyt agresywnego, lecz… dosadnego. - … mocno nie na rękę. Sojusz Ziem Burzy oraz Reach mógłby wzbudzić niepokój w Dorne, jednak w obecnej sytuacji wydaje się on rzeczą na tyle oczywistą, iż nikt nie byłby zaskoczony. - z ust Orysa wyrwało się ciche westchnięcie, kiedy ponownie sięgnął po kielich z wybornym winem. - Naturalnie, nie możemy zapominać o tym, iż winą za otrucie Księcia Dorne Reach obarczyło nas… - Baratheon zawiesił głos, wpatrując się w Tyrella bez cienia wcześniejszej przystępności. Żarty już dawno odeszły na bok, nastał czas na klarowne wyłożenie żądań.
- … lecz rekompensata nastąpiła w chwili, w której  przekazaliście Końcowi Burzy plany ofensywy Martellów. Za resztę win osądzi was król oraz bogowie. Czy też: bogowie i król. - Orys przysunął usta do pucharu i pociągnął zeń spory łyk trunku, przepłukując winem dziwny niesmak w ustach.
- Dotychczasowy sojusz, oparty wyłącznie na traktatach handlowych, nie sprawdzi się w chwili zagrożenia… ale, jak mniemam, znasz rozwiązanie dla tej patowej sytuacji, ser? - kąciki ust Baratheona uniosły się lekko, gdy dziedzic Burzy dostrzegł błysk w oku Tyrella.
O, bez wątpienia. Ten człowiek zna rozwiązanie każdego problemu... dopóki jest mu to na rękę.
Powrót do góry Go down
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyNie Sie 10, 2014 7:13 pm

Słońce z lubością pastwiło się nad żołnierzami, którzy strzegli murów twierdzy. Stąpali po rozgrzanym kamieniu, modląc się o deszcz albo chociaż kilka chmur. Mały obłoczek... Cokolwiek, byle ta przeklęta kula ognia odpuściła na jakiś czas. Chociaż na jeden dzień. W nieco lepszym położeniu znajdowali się strażnicy pełniący wachtę przy wrotach. Gruby mur dawał schronienie przed promieniami słońca, choć żar i tak wdzierał się bez litości, nie oszczędzając nikogo. Nawet tutaj, na najwyższej kondygnacji ogrodów Wysogrodu, w zbawiennym cieniu niewielkich drzewek oraz rozrastającego się bluszczu ciężko uciec było przed skwarem - o czym zarówno Elstan, jak i Orys przekonali się po zaledwie kilkunastu minutach spędzonych w altanie. Myśl o mającym się za chwilę dokonać układzie nawet przez moment nie zaprzątnęła uwagi Tyrella. Czyż stolarz myśli o wykonywanym przez siebie stole? Albo balwierz o obciętych włosach? Nie, zawodowcy nie myślą o wykonywanych przez siebie zawodach… dlatego tak rzadko spotyka ich rozczarowanie. Elstan Tyrell bez wątpienia był profesjonalistą, toteż miał pełne prawo, by bez reszty pochłonęła go myśl o pewnej zimnej jak ryba dziewczynie pozostającej - mimo prowadzonych przed dwoma latami usiłowań z jego strony - obojętną na zaloty. Dziewczyna była niebieskooka, ciemnowłosa, posiadała wspaniałą figurę i nazywała się…
… Allya Baratheon.
Łagodny blask słońca, który za chwilę miał przeniknąć najgłębsze otchłanie morza, otulał również młodą Łanię, zupełnie jak złota aureola. Podczas krótkiego, trwającego bowiem niecałe trzy tygodnie pobytu w Królewskiej Przystani, Allya Baratheon była dla Elstana niemal jak choroba - łagodny, niemal nieśmiały początek ich znajomości… i druzgocące intensywnością zwieńczenie.
Tyrell nigdy w życiu nie czuł się równie upokorzony jak tamtego, feralnego dnia… i chyba nigdy tak się nie poczuje. Naturalnie, winę za doprowadzenie go do podobnego stanu jedynie częściowo ponosiła panna Baratheon - najwyraźniej przyzwyczajona do małżeńskich anonsów odmówiła najdelikatniej, jak potrafiła... ale dla Elstana był to wystarczająco mocny cios. Dopiero po wielu długich miesiącach zreflektował się i zauważył, że przez odrzucone zaręczyny zachowuje się niemal irracjonalnie. Po co i przed czym uciekał? Jak długo mogła trwać wieczność? Ile razy udałoby mu się przełożyć plany ożenku?
I na kogo czekał?
Nad podobnymi pytaniami i z podobnym skutkiem zastanawiali się najwięksi maestrowie. Elstan zrozumiał, że długo w ten sposób nie wytrzyma. Wówczas przyszło mu na myśl rozwiązanie pozornie oczywiste, ale i ostateczne…
… a ostateczne rozwiązania nigdy nie są do końca oczywiste. Jak kiedyś rzekł Lord Randall – nie fakty się liczą, lecz ich interpretacje. Zaś skarbnik Wysogrodu doszedł w swej interpretacji błędów z przeszłości do prostego wniosku Musiał zakończyć sprawę, która miała swój początek w Królewskiej Przystani. Właściwie, to nie był do końca przekonany, że czyni właściwie. Niewiele w nim było nadziei, wiary mniej jeszcze. Być może kierował się litością. Być może. Jedno nie ulegało dla niego wątpliwości - sojusz musiał zostać przypieczętowany małżeństwem.
- Nigdy nie wątpiłem, że mężczyźni z rodu Jelenia potrafią docenić wartość dobrego posiłku. - po ustach Tyrella przemknął lekki uśmiech, kiedy ostrożnie obrócił w dłoni kielich, kiwając lekko głową. - Żaden z nas nie może narzekać na nadmiar wolnego czasu… - dodał ciszej Elstan, marszcząc nieznacznie jasne brwi. Skarbnik Wysogrodu przyglądał się dziedzicowi Końca Burzy z niemal wystudiowaną obojętnością, która była, rzecz jasna, maską. W twarzy Tyrella przez kilka uderzeń serca była  jakaś aseptyczność, zupełnie jakby jego życie emocjonalne przypominało krainę jałowo równinną. Noszenie masek w realiach Siedmiu Królestw stawało się z wolna czynnością powszechną, sankcjonowaną obyczajową poprawnością…
- Świat opiera się na prawach i dlatego trwa. - zauważył spokojnie Elstan, badając wzrokiem ostre, jakby wycięte w krysztale rysy twarzy Orysa Baratheona. Wejrzenie dziedzica Końca Burzy miało w sobie trudną do uchwycenia, lecz jak najbardziej szczerą łagodność.
- Co jednak w sytuacji, gdy ci, którzy dyktują nam prawo… zaczynają bratać się z wrogiem? - kąciki ust Tyrella opadły nieznacznie w dół, gdy Baratheon wspomniał o obarczeniu swego rodu winą po śmierci Księcia Dorne. Decyzje, które wtedy zapadały, były niemal całkowicie obce Elstanowi - naturalnie, słyszał o nich, lecz nie miał żadnego wpływu na zmianę poleceń.
To na szczęście uległo zmianie.
- Niepokoje w Dorne zaszkodzą wyłącznie Dorne. Martwić powinniśmy się zacząć dopiero wtedy, gdy uda im się osiągnąć trwały spokój. - Tyrell odkaszlnął cicho, postukując nerwowo palcem o brzeg pucharu napełnionego winem. Musiała minąć długa, przepełniona milczeniem chwila, nim Elstan podjął poruszony przez Orysa temat… co zresztą zrobił z niemal brutalną szczerością.
- Proponuję, by jedna z Twych sióstr poślubiła skarbnika Wysogrodu, czyli… - Tyrell uśmiechnął się pod nosem, kiwając lekko głową, zupełnie jakby utwierdzał się w prawdziwości własnych słów. - … cóż, mnie. Wysunąłbym kandydaturę dziedzica bądź nawet mego starszego brata, ale… - Elstan wykonał nieokreślony ruch dłonią, zupełnie jakby odganiał natrętną muchę. - Oni są specyficzni. W ten… negatywny sposób. - mawiają, iż nie należy wypowiadać się źle o krewnych - najwyraźniej skarbnik Wysogrodu nie przykładał do tej zasady zbyt wielkiej uwagi… doskonale wiedząc, iż teraz jedynie szczerością zdoła pozyskać przychylność dziedzica Końca Burzy.
Powrót do góry Go down
Orys Baratheon

Orys Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
431
Join date :
27/09/2013

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptySro Sie 13, 2014 4:23 pm

Wydawało się, że czas płynie wolniej. A może raczej nieregularnie, jak pływak umęczony przebytym dystansem, raz odpoczywający, innym razem przyspieszający. Jakby płynął w rytm rozmowy prowadzonej między Tyrellem a Baratheonem.
Jesteśmy poza czasem, pomyślał w niemal leniwy sposób Orys, mrużąc lekko oczy. Wraz ze skarbnikiem Wysogrodu pochłaniał nieprawdopodobne ilości wina, a im więcej napitku trafiało do ich organizmów, tym wygodniejsze stawało się snucie planów, kreowanie sojuszu, odnajdywanie rzeczy niewygodnych i szukanie dla nich rozwiązania… niestety, jednocześnie przejawiali też większą skłonność do niepotrzebnych dygresji; pewnie dlatego spotkanie oraz toczone rozmowy rozgałęziały się nadmiernie. Zaraz też samemu dziedzicowi Burzy przypomniały się ustępy o symbolicznym znaczeniu monety – czytał o tym w jednym z dzieł poświęconych monetom i sztuce ich bicia, w zbiorach Starego Miasta. Znajdował znaczeniową dualność w tych przedmiotach wynalezionych przez anonimowego a niewątpliwego geniusza. Były wszak doskonałym ekwiwalentem; uosobieniem wymiany, rodzajem uniwersalnego języka, który z czasem rozprzestrzenił się bujnie po wszelkich zakątkach znanego świata. Języka powszechnie rozumianego, eliminującego tłumaczy. Orys uśmiechnął się pod nosem, przypomniawszy sobie określenie „złotousty” – nabierało w kontekście jego rozważania przynajmniej podwójnego znaczenia. Elstan Tyrell z każdą kolejną chwilą przypominał Baratheonowi taką monetę - swoiste uosobienie dóbr materialnych, szerzej nawet – w ogóle materii i człeczego do materii przywiązania. Korespondowało to żywo z kondycją ludzką – z podwójnością, która konstytuowała człowieczą istotę. Z owym rozdwojeniem na materię i spirytualia; cielsko, co niby kotwica trzyma niematerialną duszę przy podłym brzegu tego śmietniska zwanego życiem. Awers i rewers monety był zarazem jakby awersem i rewersem ludzkiego losu, dobrze oddawał tragikomedię  fundamentalnego niedostosowania, braku odpowiedniego miejsca, środowiska dla takich ludzi jak Tyrell…
- I równie dobrego trunku, ser. - kielich Orysa powędrował ku górze w geście pozdrowienia, nim puchar ponownie wylądował przy ustach, zwilżając je po raz kolejny wybornym winem. Na wzmiankę o wolnym czasie Baratheon uśmiechnął się jedynie pod nosem, kiwając lekko głową. Już dawno zapomniał, czym jest czas wolny.
Inna kwestia, iż nie do końca był pewien, czy kiedykolwiek o tym wiedział.
Milczeli przez dłuższy czas, a cisza tężała i stawała się coraz cięższą – można by z niej bić… cóż, monety. Baratheon przypatrywał się spokojnie Tyrellowi, powtarzając w myślach jedno, jedyne pytanie, które cisnęło mu się na usta od początku spotkania - kim był, na Innych, Elstan? Poza oczywistym faktem, iż skarbnikiem Wysogrodu… oraz bratankiem Lorda. Nie wskazywało na to jednak jego obycie, klasa, swoboda, miękkość ruchów - zupełnie, jakby urodził się ze świadomością władzy. Z talentem do niej. I z olbrzymią chęcią do jej sprawowania.
- Wtedy należy mieć odwagę. - kąciki ust Orysa uniosły się w lekkim uśmiechu, kiedy odstawił pusty kielich na blat stołu. - Należy mieć odwagę, by to prawo złamać. - Baratheon westchnął cicho, mimowolnie marszcząc ciemne brwi. Nie był typem człowieka występującego przeciw obowiązującym normom. Nie był taki, jak Aylward - niepohamowanie wręcz spragniony przekraczania granic. Dziedzic Końca Burzy doskonale wiedział, kiedy się zatrzymać, zastanowić, wyciągnąć wnioski, poddać sytuację dogłębnej, ostrej jak brzytwa, wnikliwej analizie…
… zupełnie tak, jak teraz. Baratheon splótł ze sobą palce dłoni, uważnie wsłuchując w słowa Tyrella i ważąc je w myślach. Oglądając z każdej strony. Smakując, doszukując się podstępu, fałszywej nuty, szczypty zakłamania, upiększenia, zatuszowania smrodliwej prawdy… lecz nic podobnego nie udało mu się znaleźć. Elstan Tyrell był szczery. W takim stopniu, na jaki mógł sobie pozwolić… ale mimo wszystko - szczery.
- Nie jesteś pierwszym mężem w Westeros, który za cenę dobrych stosunków z Końcem Burzy pragnie poślubić jedną z mych sióstr. - zauważył z niejakim rozbawieniem w głosie Orys, gdy rozłożył lekko ręce, zupełnie jakby pragnął udowodnić brak decyzyjnej mocy w tej kwestii… co przecież nie było prawdą. Przyjechał do Wysogrodu wyłącznie w jednym celu.
I udało mu się go osiągnąć.
- Od reszty zalotników różni Cię jednak pewien szczegół, a mianowicie… - po ustach Baratheona przemknął cień uśmiechu, gdy podniósł się z krzesła, z zadziwiającą chwiejnością wywołaną nadmiarem… cóż, wina. I choć kończyny powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa, dziedzica Końca Burzy na całe szczęście nie opuściła jasność myśli. Wyciągnął w stronę Tyrella rękę, kiwając głową z niemal dziecięcą powagą. - … Twoja propozycja zostaje przyjęta. Nie dalej jak za trzy księżyce… będziemy mianować się niemal braćmi. Mów mi po imieniu, ser. - Orys uśmiechnął się do skarbnika Wysogrodu, mimowolnie wypuszczając z ust długo wstrzymywane powietrze. Cierpliwość oraz przedłużające oczekiwanie w pełni się opłaciło - oto dziedzic Burzy po raz kolejny zdołał wypełnić wolę swego ojca.
Kosztem jednej z sióstr.
Powrót do góry Go down
Lionel Tyrell

Lionel Tyrell
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
36
Join date :
07/07/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyPon Sie 18, 2014 10:12 pm

Piękno wysogrodzkich ogrodów różanych znane było od wielu wieków w całym Westeros. Nawet nianie z Północy znały bajkę czy dwie, w których przewijało się słynne rosarium Tyrellów. Lionel, idąc ścieżką wśród bladych pąków róż i powoli rozkwitających karminowych płatków, nie mógł powstrzymać wzruszenia. Dziesięć lat minęło od dnia, gdy po raz ostatni ogarnął wzrokiem krzewy kwiatów, które powoli rosły w górę, z każdym dniem sięgając wiszącego na niebie południowego słońca. Te ogrody były kwintesencją Wysogrodu, Reach i Tyrellów. To od nich wszystko się zaczęło.
Lionel wyciągnął dłoń w stronę wonnego kielicha i ujął go. Przybliżył twarz do delikatnych listków kwiatostanu, po czym powąchał. Upajający zapach pozwolił mu na chwilę zapomnieć o smutnych wiadomościach, które miał dostarczyć kuzynowi. Zapomnienie nie trwało jednak długo, toteż młody Tyrell wrócił z powrotem na ścieżkę, którą udał się szybko do altany. Odgłos jego stóp uderzających o kamienne płytki, którymi wyłożona była alejka, odbijał się echem w ogrodzie, wyprzedzając go aż do altany.
Mimo wielu lat, które upłynęły, zanim zdecydował się na powrót do Westeros, nadal pamiętał, jak dojść do serca ogrodu. Po pewnym czasie znalazł się przed altaną, piękną jak zawsze. Nic się nie zmieniła.
Lionel rozejrzał się. Zauważył Elstana wraz z mężczyzną, którego nie znał, ale, sądząc po pierwszym wrażeniu, musiał być szlachetnie urodzonym mężem. Mężczyźni widzieli go zapewne z daleka, jak zbliża się alejką, rycerz był jednak wyznawcą zasady, że nie powinno się nieproszonym przerywać spotkania dwóch polityków, którzy niewątpliwie rozmawiali o przyszłości wielkich rodów. A cóż ma jeden młody wojownik do wielkiej polityki? Nic, a nawet jeszcze mniej.
- Witajcie, szlachetni panowie - powitał ich, wchodząc do środka. - Przepraszam, że naruszam waszą rozmowę, mam jednak do przekazania ważne i niezwykle smutne wieści. Chodzi o Lorenta, Elstanie.
Powrót do góry Go down
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyNie Sie 31, 2014 9:27 pm

Kąciki ust Tyrella podjechały do góry w bladym uśmiechu, gdy odstawił pusty kielich na stół, wyczekując na decyzję dziedzica Końca Burzy. Elstan miał niejasne, dość niepokojące wrażenie, iż ich rozmowa przybrała wymiar niechcianej mary, zwykle nękającej ciemną nocą zmęczone zmysły skarbnika Wysogrodu, który... cóż, który nie lubił snów. Nie zostawiały w jego pamięci żadnych szczegółów - może poza silnym poczuciem wewnętrznego obrastania czymś lepkim i krępującym; jakby pnącza wyimaginowanej acz odczuwalnej rośliny splatały się w gęsty wzór więzienia dla duszy. Elstan czasem myślał o sobie jak o topielcu, któremu na znacznej głębokości zabrakło powietrza; i nie pozostało mu już nic prócz umierania. Tak właśnie czuł się Tyrell każdego ranka: topielec niebezpieczny wyłącznie dla swych myśli, które umykały w popłochu. Na szczęście nie trwało to długo, wnet wchodził we właściwy mu rytm życia - nie inaczej było i tym razem. Kiwnął głową na słowa Orysa Baratheona, czując, jak wino słodko rozlewa się w jego żyłach, ogarniając ciało ciepłym, znajomym bezwładem. Filozofia życiowa Elstana była filozofią pedanta, choć nie można było wykluczyć ewentualności, że maniakalna dbałość o detal stanowiła dla skarbnika Wysogrodu rodzaj ucieczki. Jeden z maestrów z niemal aseptycznym współczuciem stwierdził, że spokój będzie dla Tyrella najlepszym lekarstwem, zaś sam zainteresowany doszukał się w tym – pod każdym względem banalnym stwierdzeniu – drugiego dna – oto stara jak świat strategia postępowania z trudnymi pacjentami: pozorne i nikłe ustępstwa oraz nieustanna obserwacja. powtarzania tych samych czynności, tych samych gestów, tych samych grymasów, Elstan odczuwał ukojenie… i jednocześnie odnosił silne wrażenie, że mimo wszystko te czynności, gesty oraz grymasy czemuś służą, mają swą wagę.
Zupełnie jak teraz. Teatralność pomieszana z wyczuwalną ulgą - Tyrell podniósł się z miejsca tuż po Orysie, odnajdując w jasnym spojrzeniu Baratheona coś, co przyniosło ukojenie skołatanym nerwom. Jeszcze nim usta dziedzica Burzy sformułowały odpowiednie słowa, Elstan już wiedział.
Wiedział - i tryumfował… sycił się sukcesem odniesionym nad kobietą.
Przez chwilę, przez krótką, ulotną chwilę, w której Baratheon wyraził zgodę na mariaż z jedną ze swych sióstr, Tyrell miał wrażenie, że jest niemal szczęśliwy - pozbawiony balastu wszystkich złych i dobrych chwil, wyzwolony spod ciężaru obowiązku, zapewniony o wsparciu Burzy. A choć Elstan zwykle wychodził z założenia, że dobre momenty ważą w pamięci tyle samo, co złe i niepotrzebnie obciążają duszę w takim samym stopniu… dziś mógł odstąpić od tej zasady. Choć raz. Ostatni raz.
- To dla mnie zaszczyt… Orysie. - silny uścisk dłoni, który zaserwował skarbnik Wysogrodu dziedzicowi Burzy przypieczętował umowę… nieodwołalnie, jak się zdaje. Pakt miał zostać podpisany krwią, skonsumowany, wzmocniony małżeństwem. Ten jeden, drobny krok miał zwiastować kolejny, znacznie bardziej odważny… oraz gotowy do realizacji w niedalekiej przyszłości. Póki co jednak - mieli sycić się chwilą, świętować sukces, snuć plany, wszystko to zaś najlepiej gęsto skrapiane alkoholem. Elstan napełnił kielichy wybornym, arborskim winem, po czym uniósł swój puchar w wyraźnym geście pozdrowienia - trunek zakołysał się kusząco w naczyniu, a sam toast przerwany został…
… w najmniej oczekiwany sposób. Tyrell wychwycił niespodziewany ruch na ścieżce i nawet nie zauważył, gdy obrócił głowę w stronę źródła dźwięku, zamierając z kielichem przy ustach.
Lionel.
Skarbnik niemal odetchnął z niekrytą ulgą, dostrzegając, iż nieproszonym gościem jest jego kuzyn - Elstan miał nawet zamiar sformułować wesołe powitanie i zaprosić go do stołu… lecz wtedy dostrzegł wyraz twarzy swego krewniaka.
Niewiele brakowało, by ze zdrętwiałych palców starszego Tyrella wypadł kielich - zaledwie uderzenie serca dzieliło puchar od pomknięcia w stronę ziemi. Jedno uderzenie serca, podczas którego dotychczasowa radość Elstana niemal całkowicie wyparowała.
- Witaj, kuzynie. - głos skarbnika Wysogrodu z trudem przedarł się przez ściśnięte gardło - mężczyzna musiał odkaszlnąć, by jego słowa nie przerodziły się w bezradny skrzek zdezorientowanego zwierzęcia. - Poznaj pierworodnego syna oraz dziedzica Końca Burzy, Orysa Baratheona. - Tyrell skłonił lekko głowę przed potomkiem rodu Jelenia, po czym wskazał dłonią na swego krewniaka. - To zaś mój kuzyn, ser Lionel, bez wątpienia jeden z najbardziej zdolnych rycerzy w Reach. - Elstan odłożył ostrożnie kielich na stół, zajmując swe poprzednie miejsce i wpatrując się z napięciem w twarz Lio. Jego słowa nie przyniosły ukojenia… co więcej, najpewniej nie miały tego uczynić. Skarbnik Wysogrodu posłał Baratheonowi blady uśmiech, nie odrywając jednak wzroku od swego krewniaka.
- Przepraszam za te dzisiejsze przerwy w naszej rozmowie. Doprawdy, istny burdel, wciąż ktoś wchodzi i wychodzi… - Tyrell machnął obojętnie ręką, wskazując podbródkiem wolne krzesło przy stole. - Mów, Lio, od dziś nie mam przed Orysem tajemnic.  

Lio, lekka zmiana kolejki - teraz Ty możesz dodać posta ;)
Powrót do góry Go down
Lionel Tyrell

Lionel Tyrell
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
36
Join date :
07/07/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyCzw Wrz 04, 2014 12:03 am

W grze o tron mówienie prawdy zazwyczaj nie popłacało. Szczególnie wielkie rody umiłowały bezlitosne potyczki słowne i polityczne, w tym świecie bowiem prawda oznaczała zazwyczaj strach i słabość. Każdy, choćby najmniejszy sekret zdradzić można było tylko najlepszemu przyjacielowi... Po upewnieniu się, że ten bynajmniej nie jest szpiegiem lub plotkarzem. Pajęczyna rozciągnięta została na całe Westeros, a swymi lepkimi mackami sięgała nawet dalej, za Wąskie Morze, w stronę Wolnych Miast. Tu jeden błąd mógł zaważyć o przyszłości całego rodu, a nawet królestwa.
Tym bardziej zdziwił się Lionel, słysząc słowa płynące z ust kuzyna. Spojrzał ze zdziwieniem na Baratheona, grzeczność i roztropność kazały mu jednak odłożyć ten temat na później, gdy zostaną już z Elstanem sami. Mieli dużo spraw do omówienia, a od przyjazdu młody rycerz nie mógł znaleźć chwili, w której wysogrodzki skarbnik nie byłby zajęty ważnymi rozmowami.
Z drugiej strony, informacje, które miał do przekazania, bez wątpienia już się wymknęły za mury zamku i krążą po Reach. Niedługo każdy w Siedmiu Krolestwach będzie znał ich treść, po co więc trzymać je w tajemnicy?
Młodszy z Tyrellów skorzystał z zaproszenia i usiadł. Miło było znów przebywać w tym baśniowym miejscu, choć atmosferę zakłócały smutne nowiny.
Lionel widział przejęcie na twarzy kuzyna, i wiedział, że Lorent był mu zapewne bliższy niż pewnemu szlachcicowi szwendającemu się po Essos w poszukiwaniu przygód. Sam pamiętał tylko kilka mglisych momentów z dzieciństwa, w których Lorent pokazywał się od różnej strony, był jednak jego rodziną, a Lionel czuł się w obowiązku chronić całą swoją familię.
Odrzchąknął cicho i wyjaśnił krótko:
- Właśnie witałem się ze starą nianią, gdy okazało się, że odnaleziono w sypialni ciało Lorenta. Nie żyje.
Widząc szok i niedowierzanie na twarzy Elstana, dodał jeszcze:
- Podobno został zamordowany przez zazdrosną kochankę, której ciało odnaleziono przy jego zwłokach.
Lionel taktownie pozostawił wiele myśli dla siebie. Zastanowiła go zmiana sukcesji, która przypadała teraz na młodszego brata Lorenta, ich kuzyna. Nie miał o nim żadnych wieści, zaniepokoiło go to. Co, jeśli ktoś mści się na Tyrellach? Nie byli ostatnio za bardzo popularni wśród rodów Westeros.
"Czemu nadmiernie się martwisz? To była zwykła kochanka, a nie Dothrak z arakhem...
Uznał jednak, że dla rozwiania zmartwień powinien się choć upewnić. Po chwili ciszy spytał się:
- Co dzieje się z Leonardem?
Miał nadzieję, że w zadanym pytaniu nie kryje się strach.
Powrót do góry Go down
Orys Baratheon

Orys Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
431
Join date :
27/09/2013

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptySob Wrz 06, 2014 4:08 pm

Na pełnych zgiełku ulicach Wysogrodu niepokój zatopionego w żarze dnia musiał przegrać z rytmem pozornie spokojnej nocy. Miasto jedynie z daleka przypominało dotknięte chaosem mrowisko - wyłącznie kupcy gnali wszędzie w dzikim pośpiechu, walcząc o towar i klientów. Cała reszta żyła inaczej. Biedni czy bogaci, wszyscy niespiesznie zmierzali do celu, smakując każdą chwilę. Z godnością i spokojem znosili to, co przyniósł los.
Orys nie mógł poddać się temu rytmowi. Nawet gdyby chciał.
Nie powinien oddawać się uczuciu zadowolenia, bezpieczeństwa, stagnacji - przed nim rozciągały się całe mile drogi, biegnące coraz dalej i dalej od Końca Burzy, w którym nie spędził nawet jednej nocy od… od kilku miesięcy. Ciało oraz dusza mogły być nękane wciąż powracającą tęsknotą do potężnych murów rodowej twierdzy, jednak poczucie obowiązku oraz stanowisko dziedzica skutecznie odwodziły myśli od wizji wygodnego łoża w komnacie.
Garść piachu, tyle to wszystko warte.
Przyjaźń, miłość, dzieci, lojalność... każda rzecz, każde uczucie, człowiek i zjawisko utonie w pustynnym pyle. Nawet największa namiętność, walka o władzę,  smakuje ostatnio niczym popiół.
Czy to dlatego odeszliście z tego świata? Kąciki ust Orysa uniosły się w ponurym uśmiechy, gdy dotarło doń, iż mógł wypić o kielich złotego arborskiego za dużo. Nawet wy, bogowie, straciliście poczucie sensu? To dlatego zapomnieliśmy waszych prawdziwych imion?
Zapewne w innych okolicznościach po podobnej ilości wybornego trunku Baratheon znalazłby sobie zgoła odmienną rozrywkę - i, o dziwo, nie miałaby ona nic wspólnego z roznegliżowanymi dziewkami ogrzewającymi łoże. Może powinien… się pomodlić? Zrobić coś, czego zaniechał całe lata temu, kierowany nie tyle próżnością, co zwykłą pychą, która zakazała mu uginać kolan przed kimkolwiek - nawet bogami?
Istniało też inne rozwiązanie, znacznie bardziej bliskie sercu dziedzica Końcu Burzy - wystarczyło zaprzestać snucia filozoficznych rozważań i wypić kolejny kielich wina w towarzystwie… cóż, niemal szwagra. Orys miał niejasne wrażenie, że powinien nacieszyć się obecnością Elstana jeszcze przed ślubem - bowiem w chwili w której Tyrell weźmie za żonę Baratheonównę…
- Odpuśćmy tą oficjalną paplaninę, niemal pęka mi od niej głowa. - dziedzic Burzy uśmiechnął się do skarbnika Wysogrodu porozumiewawczo, zasiadając spokojnie na wcześniej zajmowanym miejscu. Noc wciąż była młoda i - co ważniejsze - pogodna, gwieździsta, zsyłająca zbawienny chłód po ukropie dłużącego się w nieskończoność dnia. Mogli opróżnić jeszcze niejeden dzban złotego, arborskiego wina… gdyby nie przeczucie Baratheona. Złe, odczuwalne podskórnie przeczucie człowieka, który przez całe życie nie wątpił w siłę przypadków oraz zbiegów okoliczności.  Ciemność wieczoru tylko je potęgowała - coś zbliżało się jak padlinożerca przyczajony w krzakach. Gdzieś w głowie dziedzica Końca Burzy krążyło przeświadczenie, że zarówno on, jak i Elstan przeoczyli pewien szczegół. Jakiegoś szczura, który mógł wszystko zaprzepaścić… coś…
… co potwierdziło się w chwili, gdy tylko do jego uszu dotarły kroki - na tyle donośne oraz zamaszyste, iż nie pozostawiały złudzeń: do altany zmierzał mężczyzna. Orys oderwał spojrzenie od kielicha z winem, wbijając je w powoli zapadającą ciemność - już po chwili w zasięgu wzroku pojawił się młody mężczyzna, którego dziedzic Burzy nie potrafił zidentyfikować nawet w momencie, w którym ten zasiadł przy stole ze swobodą, na jaką stać było wyłącznie członka rodu Tyrell. Wątpliwości dość prędko zdołał rozwiać Elstan, przedstawiając Baratheonowi swego kuzyna - dziedzic Burzy zmarszczył brwi, próbując w myślach ulokować Lionela w drzewie genealogicznym Wysogrodczyków… i poddał się niemal tak prędko, jak zaczął.
Tyrellów było równie wiele, co pąków róż na krzewie.
- Nie będę przeszkadzał, są wszak słowa, które powinny zostać między członkami rodu. - Baratheon uśmiechnął się lekko, powoli wstając z miejsca - malująca się na twarzy Elstana obawa była nazbyt czytelna i nawet dla Orysa stanowiła wyraźny znak, iż wieści, które lada chwila padną z ust Lionela powinny być rozważane w jak najmniejszym gronie… rodzinnym. Do tego zaś - pomimo zawartej umowy - dziedzic Burzy nie mógł się zaliczyć.
Niestety, Baratheon nie zdołał pokonać nawet pół jarda, gdy ciężką ciszę przerwały słowa, które niemal ścięły go z nóg. Niewiele brakowało, by z ust Orysa wyrwało się głośne, nieszczególnie eleganckie w podobnej sytuacji przekleństwo - na dobrą sprawę w ostatniej chwili ugryzł się w język, przesuwając wzrokiem po bladej twarzy Lionela i przenosząc spojrzenie na jeszcze bledszego Elstana.
Lorent Tyrell zamordowany.
Baratheon nawet nie zauważył, gdy zacisnął dłoń na ramieniu skarbnika Wysogrodu - gest, z pozoru kompletnie bezużyteczny, niemal pretensjonalnie pozbawiony sensu… miał w pierwotnym zamiarze dodać  Elstanowi otuchy.
Z dość miernym skutkiem w obliczu podobnej tragedii.
- Moje… - w tonie głosu Orysa zabrzmiała nieprzyjemna dla ucha chrypa - zupełnie jakby podczas tych kilkunastu sekund zdołał wytrzeźwieć i dorobić się porannej słabości będącej skutkiem nadmiernego spożycia alkoholu. Baratheon odkaszlnął, po chwili wahania cofając zaciśniętą na ramieniu Tyrella dłoń. - Moje kondolencje. Nad samym ranem wyruszam do Doliny, by wziąć udział w obrzędach pogrzebowych Reinmara Arryna oraz jego małżonki, jednak do Wysogrodu lada dzień powinna przybyć moja siostra. Jeśli nie będzie to problemem, odda zmarłemu należny hołd w imieniu całego rodu Baratheon. - Orys odsunął się ostrożnie od skarbnika Wysogrodu, powoli pokonując dzielącą go od wyjścia z altany drogę. - Miło było Cię poznać, ser Lionelu, choć żałuję… że było nam dane spotkać się w podobnych okolicznościach. Jeszcze raz przyjmijcie szczere kondolencje i… - dziedzic Burzy wypuścił cicho powietrze z płuc, z niejaką wdzięcznością przyjmując panujący poza altaną chłód. - … życzę spokojnej, choć zapewne bezsennej nocy. - Baratheon skinął sztywno głową, bez zbędnej zwłoki ruszając w głąb ogrodu, wciąż powtarzając w myślach wieści przyniesione przez Lionela Tyrella.

/ zt
Powrót do góry Go down
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptySro Wrz 10, 2014 1:24 pm

Elstan w żaden sposób nie potrafił uwierzyć w bliskość swego zgonu. Jak każdy młody człowiek, nie do końca świadomie, ale jednak wierzył w nieśmiertelność - zarówno swoją, jak i swych bliskich.
Ale… mylił się.
Tyrell pamięta, jak ongiś odwiedził zatłoczone miasto będące stolicą Siedmiu Królestw, liczące podobno ponad pięćset tysięcy nieczystych dusz. Królewska Przystań nie przypadła mu do gustu, powietrze wypełniały nieprzyjemne zapachy, ludzie zdawali się być jakby wypłowiali – zapewne z braku świeżego powietrza. Dziewki z kolei były wulgarne i przekonane o dziejowej misji swego rzemiosła, nie miały w sobie odrobiny liryzmu. Któregoś dnia Elstan po raz pierwszy w życiu ujrzał ślepą uliczkę i od razu pomyślał, że to świetna metafora ludzkiego bytowania tudzież… jego braku. Natychmiast pocieszył się jednak, iż ludzie zasadniczo różnią się od ulic, a ślepcy od ślepych uliczek. Ulice nie miewają problemów natury egzystencjalnej, nie muszą napychać sobie kałdunów ani zdobywać względów (to względne pojecie) dziewek. Nie muszą zabijać, by przeżyć. Nie muszą słuchać wieści o tragicznej śmierci swego kuzyna, niewiele przecież starszego. Kuzyna, którego pamiętało się z czasów dzieciństwa. Kuzyna, z którym można było długie dnie spędzać w ogrodach rodowej siedziby podczas zabawy w chowanego. Kuzyna, z którym po wkroczeniu w wiek młodzieńczy nie pożytkowało się czasu tak, jak powinno… kuzyna, który miał być głową rodu Tyrell.
Głową - teraz ściętą, niemal pozostawiającą olbrzymie cielsko Reach bez czerepu... za to z krwawiącą szyją i organizmem opętanym przedśmiertnymi drgawkami.
Elstan jak przez mgłę zauważył własną dłoń - dziwnie spokojną, niemal nienaturalnie zdeterminowaną - wędrującą ku dzbanowi z winem. Blade palce zacisnęły się na złotym uchu naczynia, po czym uniosły je w celu napełnienia pustego kielicha trunkiem. Pomimo właściwej Tyrellowi precyzji w ruchach, cała operacja szła mu opornie, zupełnie jakby nalanie wina do pucharu było jedną z tych czynności, które człek wykonuje po raz pierwszy i ostatni zarazem.
Podobnie jest na przykład z przychodzeniem na świat.
Oraz umieraniem.
Skarbnik Wysogrodu odstawił dzban na blat stołu, po czym poświęcił całą swoją uwagę kielichowi napełnionemu złotym arborskim - trunek zakołysał się w naczyniu, niemal grożąc wylaniem, gdy Elstan uniósł go do ust i pociągnął długi łyk wybornego wina. Alkohol na razie nie poprawił mu jasności myślenia, a już z całą pewnością nie wpłynął dobrze na jasność widzenia, jednak zdołał spełnić podstawową funkcję - Tyrell nie spanikował.
Nie wstał, nie opuścił Lionela, nie uciekł do Essos pierwszym statkiem wypływającym ze Starego Miasta.
Na dobry początek po prostu postanowił się upić.
- Zamordowany. - delikatne kiwnięcie głową skarbnika Wysogrodu wyglądało tak, jakby Elstan ani trochę nie był zaskoczony podobnym obrotem spraw.
Zamordowany przez służkę, którą rżnął jak zwierzę niemal każdej nocy.
Tyrell nie okazał gwałtownych uczuć na dźwięk słów Lionela, nawet w chwili, w której dłoń Baratheona spoczęła na ramieniu, wyrywając skarbnika z początkowego… szoku? Niedowierzania?
Podobało ci się, kiedy prosiła o więcej, kuzynie? Lubiłeś, gdy rozsuwała uda, a później lepka od potu uciekała bocznym wyjściem z komnaty, by wraz z twoim nasieniem zmyć poczucie winy?
Elstan musiał widywać w swym życiu sporo krwi. Cierpienia. I łez. Zapewne dlatego z kamiennym spokojem opróżniał kielich wina, nie spuszczając czujnego wzroku z Lionela.
Aż nie wytrzymała tego traktowania. Kurwy przynajmniej dostają pieniądze… a ona? Co dostała, co jej podarowałeś poza pogardą, gdy okazała się zbyt zużyta?
- Jak mniemam, wieści już dawno wymknęły się poza mury zamku i nie możemy zrobić nic, by zapobiec ich rozprzestrzenianiu… - kielich zakołysał się w dłoni Tyrella, gdy ten obrócił go między palcami, po czym odstawił na stół, rozsiadając się wygodniej na krześle. Słowa Orysa Baratheona odbijały się w umyśle Elstana głuchym echem jeszcze kilka dobrych chwil po zniknięciu dziedzica Burzy.
Ach, tak. Śmierć w Dolinie, śmierć na Zachodzie, śmierć w Reach… Nieznajomy nie oszczędza nikogo.
- … ale możemy wpłynąć na prawdziwość ich brzmienia. - jasne brwi skarbnika Wysogrodu powędrowały nieznacznie ku górze, gdy w przytłumionym winem… i mimo to wciąż bystrym umyśle zaczął kształtować się precyzyjny plan działania, wymagający zaangażowania całego rodu. - Lorent Tyrell został zamordowany przez nieznanego sprawcę, który zbiegł po popełnieniu mordu. Obecnie podejmowane są kroki mające na celu odnalezienie sprawcy, służba, dworzanie, nawet członkowie rodu mają zostać przesłuchani. Wszyscy członkowie rodu, w tym ja, Ty, Leonard, Lord Randyll. - Elstan pochylił się nieznacznie nad stolikiem, wbijając w Lionela skupione, całkowicie trzeźwe pomimo wypitego trunku spojrzenie. - Dziewczyna znaleziona w komnacie dziedzica Wysogrodu nie leżała przy jego ciele - cóż to za romantyczne bujdy, doprawdy, jedynie plebs jest w stanie w nie uwierzyć… rozumiemy się, kuzynie? Służka odnaleziona została na podłodze. Otruta. Ktoś zatruł wino przeznaczone dla Lorenta, zupełnie jak w przypadku Maureen Lannister. Dziedzic jednak nie zwykł pijać trunków, zbyt przygnębiony zbliżającym się nad jego siostrą sądem… dlatego sprawca uciekł się do morderstwa. Służąca miała zamiar je wylać, stało bowiem w komnacie zbyt długo, jednak jak to bywa z kobietami, upiła najpierw trochę wybornego trunku na który nie byłoby stać dziewkę jej statusu… i wtedy się stało - upadła, otruta. Martwa. Całkowicie i nieodwołalnie. - Tyrell wyprostował się energicznie, przecierając dłońmi zmęczone oczy.
Nie mogli sobie pozwolić na skandal. Nie mogli dopuścić do tego, by Siedem Królestw obiegła wieść o dziedzicu Wysogrodu, zaszlachtowanym przez pomywaczkę jak świnia.
- Niewykluczone, że w chwili, w której dziewczyna weszła do komnaty, morderca właśnie wbijał ostrze w pierś śpiącego Lorenta. Komnata najstarszego syna Lorda Tyrella jest jednak duża, przestronna, składa się z kompleksu mniejszych pomieszczeń i służka nie mogła dostrzec tego, co działo się zaledwie kilka jardów dalej, za ścianą… sprawca miał olbrzymie szczęście, że nie został zauważony przez dziewkę… i jeszcze większe, gdy ta przez własną chciwość zmarła. Wniosek jest krótki - kimkolwiek nie był morderca, musiał przebywać na dworze rodu od dłuższego czasu, miał możliwość przemieszczania się po zamku bez wzbudzania podejrzeń, a gdy dokonał dzieła… - Elstan rozłożył bezradnie dłonie, wpatrując się spokojnie w Lionela. - … po prostu zbiegł. - starszy Tyrell uśmiechnął  się blado do swego kuzyna, ponownie pochylając nad stołem - tym razem po to, by niemal po omacku odnaleźć nadgarstek krewniaka i mocno zacisnąć na nim dłoń w geście… otuchy? Dokładnie takiej otuchy, jaką pragnął przekazać Orys Baratheon? Czy raczej… determinacji, gotowości na działanie, jedynie napędzanej mnożącymi się nad Wysogrodem katastrofami?
- Leonard przebywa z Alysanne, niemal się nie rozstają odkąd… - skarbnik przerwał, marszcząc lekko jasne brwi.
Odkąd co?
- … odkąd przyszło nam czekać na sąd. - uścisk na nadgarstku Lio zelżał trochę, gdy Elstan drugą dłonią z roztargnieniem potarł policzek. - Chcesz usłyszeć lepsze wieści, kuzynie?
Powrót do góry Go down
Lionel Tyrell

Lionel Tyrell
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
36
Join date :
07/07/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyCzw Wrz 11, 2014 8:49 pm

Uczucia są chyba jedynym istnieniem na świecie, którego nie da się kontrolować. Można posiąść władzę nad mimiką, najlepsi mistrzowie kłamstwa - nawet nad oczami, nikt nigdy nie był jednak jeszcze w stanie zakochać się we właściwej kobiecie, zaprzyjaźnić z odpowiednią osobą lub parać należnym mu z racji umiejętności lub urodzenia fachem. Serce nie sługa, głosi przysłowie, i tak w istocie jest, że dziwnym zrządzeniem losu zwykle dzieje się to, co nie powinno.
A Lionel ze śmiercią Lorenta czuł się po prostu źle. Pamiętał, jak ojciec i lord Randyll żartowali sobie z imion swoich synów, którzy otrzymali imiona zaczynające się na tę samą literę, zupełnie jak miot suki. W jego pamięci wciąż znajdowało się wspomnienie drewnianych mieczy, przy pomocy których Lorent uczył młodszego kuzyna walki, gdy był małym dzieckiem, które dopiero co nauczyło się chodzić.
Silny - mimo zbielałych kostek - uścisk Elstana postawił młodego rycerza do pionu. Właśnie w pełni uświadomił sobie, co ta tragedia oznacza nie tylko dla rodziny, ale również dla całego Westeros. Skłoniło go to do przemyśleń. Czy lordowie przyjadą na pogrzeb Lorenta? Cz w ogóle istnieje takie prawdopodobieństwo? Po raz kolejny tego długiego dnia Lio poczuł się zrezygnowany. Nie miał pojęcia, jak zapamiętali jego kuzyna szlachetnie urodzeni.
Mimo przeciwności wziął się w garść. A więc przynajmniej Leonard był cały i zdrowy. To dobrze rokowało, przynajmniej nadal stał na przeszkodzie wymarciu rodu pokaźny ogonek doskonale wykształconych mężczyzn.
Na wieść o garści weselszych informacji Lio rozchmurzył się odrobinę. Uśmiechnął się do kuzyna, po raz pierwszy w życiu czując, że między nimi rodzi się jakiś rodzaj więzi.
- Czy mają one związek z obecnością w naszej altanie Orysa Baratheona? - spytał z pewną przekorą.
Powrót do góry Go down
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyPon Paź 06, 2014 5:57 pm

bij i zabij za taką zwłokę w odpisie, masz prawo!

Rany muszą się zagoić, by zapanowała radość.
Słowa Lorda Tyrella wypowiedziane przed kilkunastu laty w obliczu ostatnich wydarzeń wydawały się Elstanowi niemal prorocze. Choć nikt przed dekadą… lub - co istotniejsze - nawet przed miesiącem nie mógł podejrzewać, iż na Wysogród spadnie podobna tragedia, fakt wciąż pozostawał faktem. Dziedzic rodu nie żyje, a jego krewni - czy to bliżsi, czy dalsi - musieli przejść z jego śmiercią do porządku dziennego. Zaakceptować ją. Bez szemrania, bez zbędnych pytań, bez przesadnie bolesnej żałoby.
Czyż to nie jest nowa karta?
Dłoń Skarbnika Wysogrodu zamarła w połowie drogi do kielicha, zupełnie jakby sam Elstan pozostawał niezdecydowany - pić… czy pić jeszcze więcej? Alkohol gwarantował chwilową ucieczkę przed przytłaczającą, ciężką atmosferą panującą w siedzibie rodu, był chwilowym lekarstwem dla obolałej duszy i ciężkiego serca… ale na dłuższą metę okazywał się wyłącznie balastem, kolejnym problemem, który na domiar złego ma słodki smak arborskiego wina.
Ziemia obiecana, jak mówiliśmy w młodości.
Po ustach Elstana przemknął blady uśmiech, gdy dostrzegł w Lionelu to, czego jemu samemu najbardziej brakowało w obecnej chwili - hartu ducha. Młodszy Tyrell, choć zdruzgotany śmiercią Lorenta w równej mierze co Skarbnik, starał się za wszelką cenę zapanować nad rozlewającą się po ciele rozpaczą, walczył z własną słabością i stawiał opór obezwładniającemu uczuciu pustki. Niektórzy mogliby uznać, iż Lio robi dobrą minę do złej, cuchnącej gry… ale Tyrell w tym momencie, w tej krótkiej chwili zawieszonej w nocnej pustce Wysogrodu podziwiał swego krewniaka. Za odwagę, której jemu, Elstanowi zabrakło.
Może dlatego, że głęboko, gdzieś bardzo głęboko nie jestem na to gotowy. Nikt nie jest.
W panującej w altanie ciszy nawet wiatr złagodniał i wiał leciutko z zachodu na wschód, jakby jego zadaniem było wystudzenie szklanki z naparem. Tak miała wyglądać przez nadchodzące tygodnie rzeczywistość w Wysogrodzie: sztuczna wesołość miasta aż po skraj przedmieść podszyta będzie obawami, niepewnością… strachem. I na domiar złego, jak każdego zmierzchu, rozbrzmi muzyka - szum metropolii wieczorem, by uciszyć zewnętrzną ciszę. Do czego to wszystko prowadzi?
- Tylko pośrednio, bez zbędnych insynuacji. - kąciki ust Skarbnika ponownie wykrzywiły się w lekkim… i wymuszonym uśmiechu. Owszem, gdyby nie przybycie Orysa Baratheona, sytuacja przybrałaby znacznie bardziej tragiczny obrót dla całego Reach, a jednak…
- Wysogród oraz Koniec Burzy zawrą sojusz oparty na mariażu… - … moim mariażu, na bogów, dlaczego boję się o tym nawet pomyśleć? Elstan odkaszlnął cicho, przesuwając ostrożnie kielich w stronę dzbana, zupełnie jakby odmawiał sobie wypicia kolejnego łyku wina. - ... gdzie też jedną ze stron będę ja, zaś drugą - córka Lorda Baratheona. Nie wiem niestety, która. To zapewne element zaskoczenia. - … a ja, drogi kuzynie, bardzo nie lubię niespodzianek. Tyrell rozparł się wygodniej na zajmowanym miejscu, poddając się rozleniwieniu wywołanemu przez alkohol. Mógł odpocząć… a nawet powinien to zrobić, nim za kilkanaście minut będzie zmuszony do opuszczenia ogrodów i podjęcia odpowiednich kroków w sprawie śmierci Lorenta.
- Moja narzeczona ma wkrótce zjawić się w Wysogrodzie. Mam nadzieję, że pomożesz mi… w zaklimatyzowaniu jej? - Elstan spod przymrużonych powiek widział zaledwie zarys postaci Lionela, lecz był niemal pewien, iż na wzmiankę o zmierzającej ku ich rodowej siedzibie Baratheonównie kuzyn drgnął mimowolnie.
Zupełnie jakby oboje przeczuwali, kto wkrótce nawiedzi miasto.
Powrót do góry Go down
Elstan Tyrell

Elstan Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
387
Join date :
12/05/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyPią Maj 01, 2015 12:27 am

/ z niebytu!

Jesienne słońce przetaczało się leniwie po nieboskłonie, zahaczając złotymi promieniami o żółknące ogrody Wysogrodu i krwawiąc na zachodzie z niedostrzegalnych dla ludzkiego oka obrażeń – Elstan Tyrell siedział rozparty w głębokim fotelu z czarnej wikliny przy balustradzie grubo ciosanej werandy. Pięć jardów niżej splątane, różane krzewy zwierały się ze sobą w miłosnym uścisku, poddając nieuchronnemu oddziaływaniu czasu, przez co przywodziły na myśl opadły deszcz meteorów do połowy zagrzebanych w ciepłej ziemi Reach.
Białka oczu zamigotały w świetle pod zmrużonymi powiekami, gdy Skarbnik Wysogrodu poruszył się niespokojnie na swym miejscu. Biały sarong zakrywał mu kolana i opadał do połowy łydek, skrywając przed promieniami słońca ciemne, skórzane spodnie. Perfekcyjnie skrojone szaty były zaledwie preludium do chorobliwej pedantyczności, która brutalnie wdzierała się w zmysły każdego, kto tylko zerknął w stronę Tyrella - jego błękitne oczy zdawały się potwierdzać to wrażenie: czysty, pusty, a jednocześnie rozlatany wzrok przywodził na myśl starannie potłuczone młotkiem szklane kulki. Gdy służka w milczeniu postawiła na okrągłym, marmurowym stoliku półmisek z owocami, Elstan uśmiechnął się lekko z wdzięcznością – dziewczyna odniosła jednak wrażenie, jakby kreda wodzona ręką Skarbnika zazgrzytała na gładkiej powierzchni kamienia.
Nieprzyjemne.
Przed oczami poczęły kolejno przesuwać się migotliwe obrazy: błękitne mgły płynące przez pole pomarańczowej czerwieni, żółtość słonecznego światła pulsująca przez morską zieleń w rytmie przypływu i odpływu, ciche głosy dobiegające z głębi różanego ogrodu i zakłócające martwą ciszę panującą na zalanej słońcem werandzie.
Tam i z powrotem, do środka i na zewnątrz wizje goniły jedna drugą w rozmaitej kolejności, a tymczasem Skarbnik Wysogrodu bez cienia najmniejszego oporu poddawał się własnym słabością, niemal smakował zmysłami symfonię komponowaną dla jednej, osamotnionej duszy; czuł smak chłodu mięty, ciepło obiadowego dania, wędzonego pieprzu chili, mdłego ale, likieru miętowego i czerwonego wina. Zmysłowe obrazy krzyżowały się i rozchodziły, mieszały się, zderzały, zlewały, odskakiwały od siebie, aż wreszcie takie pojęcia jak smak, wzrok, słuch, dotyk straciły wszelkie znaczenie. Przyjemne mrowienie w opuszkach palców świadczyło o doskonale znanej organizmowi syntezie alkoholu z krwią – Tyrell czuł, że ma zaledwie tyle świadomości, by rozróżniać słowa jako coś więcej niż abstrakcyjne sekwencje dźwięków. Zwykle ostry niczym brzytwa umysł był w owej chwili całkiem pusty, wyjałowiony, zdruzgotany; pozostał jedynie sam środek mózgu, gdzie czuciowe cząsteczki złączyły się, by stworzyć ośrodek zmysłów, ową konstelację wzroku, zapachu, dźwięku, smaku, dotyku i czucia, która jest nieodzowną i główną podstawą ludzkiej świadomości.
Wpadłem w potrzask własnej głowy.
Opuszki palców musnęły zimną powierzchnię pozłacanego kielicha, gdy Tyrell zacisnął dłoń na smukłej nóżce naczynia, uparcie wbijając spojrzenie w powoli zachodzące słońce. Jedyne, co potrafił w tym momencie, to słyszeć ładne kolory, wąchać muzykę, widzieć smak jakiejś potrawy. Po tak wielu latach tkwienia w meandrach swego umysłu oraz błądzenia po wyjałowionych ścieżkach zmysłów, Elstan miał dosyć doświadczenia, żeby w miarę trafnie domyślać się, co się zazwyczaj wokół niego ma miejsce, dopóki tylko tkwił na znanym sobie  gruncie.
Jedynie d o m y ś l a m s i ę rzeczywistości, to dobre określenie.
W gardle uwiązł mu dowcip, który nie przeszedł mu przez usta, ponieważ na myśl o martwocie tego, czym stało się jego życie, poczuł się jak uderzony stalową pięścią w brzuch. Skarbnik Wysogrodu przez lata bez większego trudu spychał idiotyczny głos emocjonalności na samo dno swych doznań zmysłowych; było to łatwe z chwilą, gdy każdy zmysł mógł stać się sam dla siebie wszechświatem, gdy ośrodek zmysłów przestał podlegać supremacji wzroku i słuchu.
Problemy pojawiły się jednak z chwilą przybycia do Reach drugiej córki Lorda Końca Burzy.
Elstan wyczuwał obecność Allyi tak, jak zaszczute zwierzę odbiera obecność drapieżnika – lekki rozgardiasz panujący wokół altany cichł nagle, zaś do uszu Tyrella docierała co na wzór świszczącego huraganowego wichru. Wystarczyło jedno słowo wypowiedziane przez Baratheonównę, by po otworzeniu oczu Skarbnik Wysogrodu dostrzegał drobne, białe fale zwiewnej pary, przerywane wielobarwną nieruchomością głosu Allyi – jej ton zwykle sprawiał, iż Elstan czuł smak czegoś, co przypominało grejpfrut oraz skłębioną woń sosny. Sądząc zaś po dysonansie na jej twarzy, zakłócającym kojącą melodię skąpanego w słońcu nieba, jej słowa tak właśnie smakowały.
I tym razem nie było inaczej.
Nagłe pojawienie się burzowej córy w ogrodzie nie mogło umknąć uwadze żadnej z zebranych w zieleńcu osób – sam Tyrell niechętnie rozchylił powieki, doskonale wiedząc, iż z chwilą w której napotka spojrzeniem sylwetkę Allyi…
… poczuje gwałtownie wzbierającą falę mdłości.
Mdłości na wspomnienie pustych nocy, dzikich potyczek o jedno, łaskawe spojrzenie, goryczy szczeniackiej miłości, zniweczonych nadziei.
Gdy uświadomił sobie, że jego zdradliwe ciało wciąż jeszcze odczuwa pożądanie na widok owych opadających na ramiona, miękkich włosów barwy kruczych piór, tej twarzyczki godnej Dziewicy, kryjącej w sobie stalowy chłód, tego doskonałego ciała, wypielęgnowanego niczym broń, którą w istocie było… czuł do siebie pogardę. Szczerą, nieposkromioną pogardę kogoś, kto w końcu otrzymał to, czego pragnęli wszyscy… i wciąż nie wiedział, co począć z niespodziewaną nagrodą.
Kąciki ust drgnęły nieznacznie, gdy spojrzenie Tyrella napotkały smukłą, pełną gracji sylwetkę przyszłej Lady Wysogrodu (co do tego nie mógł mieć wątpliwości, nie po śmierci Leonarda).  Fala uczuć, magiczną sztuką przemienionych i zalewających go z wielu nieoczekiwanych zmysłowych kierunków, powaliła go psychicznie na kolana. Wyczuł instynktownie, że w jakiś sposób Allya Baratheon j e s t ową wrzaskliwą dysharmonią, zupełnie jakby była słuchową przemianą otaczającej Elstana rzeczywistości.
Że kobieta jest owym grzmotliwym brzdąkaniem, zadumą nad tym, czy dźwięki się rozpadną, czy też ożyją na nowo. I wreszcie pośród tych dźwięków – on, Tyrell, fałszywa orkiestra w smutnym chaosie, w taniej pseudoszczerości, w ponurym żalu, w wewnętrznej pustce niczym bożek – człowiek, którego istnienie mieściło się w napięciu niezniszczalnym między jego niechlujną sztucznością a wszechogarniającą, wspaniałą niesamowitością jedynej w swoim rodzaju świadomości, jaką obdarzył go przypadkowy zbieg sprzyjających okoliczności, wielkość, jaką los napełnił to najtandetniejsze z wyobrażalnych naczynie.
Elstan nigdy jeszcze w życiu nie czuł się tak blisko innej istoty. Był zafascynowany, lecz równocześnie czuł odrazę do tej intymności i zastanawiał się, czy Allya odczuwa to samo…
… choć głęboko w duszy błagał, by tak nie było.
Powrót do góry Go down
Eleyna Lannister

Eleyna Lannister
Zachód
Skąd :
Casterly Rock
Liczba postów :
142
Join date :
28/06/2014

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptySob Kwi 30, 2016 3:25 pm

Wydała z siebie przeciągłe, ciężkie westchnięcie, które w niczym nie przypominało ryku lwa – oscylowało raczej na granicy pomruku zamkowego kota, karmionego przez lordowskie dzieci smakołykami z pańskiego stołu. Spod przymrużonych powiek błyskały tęczówki barwy szmaragdów, a miękkie usta rozciągały się w pełnym wewnętrznego zadowolenia uśmiechu. Dłoń, blada i wyraźnie wskazująca na szlacheckie pochodzenie, odgarnęła za ucho pasemko włosów, złote jak najcenniejszy spośród cennych kruszców. Pojedynczy, chłodny podmuch nadął gniewnie podróżny płaszcz o tej samej barwie, co błyszczące oczy – przed porwaniem materiału przez wiatr chroniła wyłącznie złota, ciężka brosza w kształcie lwiej głowy. Eleyna Lannister uśmiechała się do własnych myśli, wpatrując w oszałamiające piękno rozciągającego się pod nią Wysogrodu. Miasto ogrodów nawet podczas pierwszych, zimowych miesięcy potrafiło otumaniać swym pięknem – nie do końca wiadomo, co bardziej temu służyło: białe, marmurowe mury czy kwiaty, które rozkwitały dopiero wtedy, gdy nadchodził chłód – dla przykładu, oczary rzeczywiście miały w sobie coś magicznego, jakby mróz poranka sprzyjał ich słodkiej, przyjemnej woni, nadciągającej znad płatków w żółtym, czerwonym i pomarańczowym kolorze. Nieco poniżej kwitł wawrzynek o różowych, pachnących miodek kwiatach, jednak żadna z tych roślin nie mogła równać się z całymi połaciami zimowych róż o intensywnie niebieskich płatkach, które wciąż trwały zwinięte w ciasne pęki, jakby wyczekując nadejścia prawdziwej zimy.
Nad Wysogród nadciągnął kolejny podmuch chłodu, skutecznie zniechęcający Eleynę do wystawiania policzków na jego pocałunki – panna Lannister po raz ostatni potoczyła spojrzeniem po, zdawałoby się, niczym nieograniczanych ogrodach, po czym cofnęła się w głąb zabudowanej altany. Na białym, misternie rzeźbionym stoliku spoczywał dzban pełen wonnego, grzanego wina z plastrami pomarańczy, goździkami, miodem i nutą cytryny zaklętymi w bogatym bukiecie trunku, zaś na wysokiej, srebrne paterze pyszniło się kruche ciasto z rabarbarem i bezą – pomimo dwóch zjedzonych kawałków, Eleyna nie potrafiła powstrzymać podniebienia przed tęsknotą za kolejnymi kęsami; gdyby miała zostać w Wysogrodzie dłużej niż kilka dni, najpewniej przestałaby mieścić się w suknie, zaś do Casterly Rock powróciłaby bez pomocy wozu – wystarczyło, żeby potoczyła się do domu Morskim Szlakiem. Na całe szczęście Lannisterówna – poza słodkim ząbkiem – posiadała jeszcze jedną słabość: nigdy nie odmawiała wybornemu trunkowi.
Napełniony winem kielich przyjemnie ciążył jej w dłoni, kiedy usiadła na wyściełanym wygodnymi poduszkami krześle, obracając puchar w palcach – srebrne ornamenty liści oraz róż bogato zdobiły brzegi naczynia, nóżka z kolei uformowana została na kształt łodygi róży; artysta zadbał nawet o to, by ta posiadała kolce, na całe szczęście stępione i niegroźne w zetknięciu z dłonią nieostrożnego amatora trunków.
- Ciężko oprzeć się pokusie – na ustach Eleyny zatańczył cień uśmiechu, gdy uniosła kielich do ust i pociągnęła zeń niewielki łyk wciąż ciepłego, słodkawo-gorzkiego wina. Feeria smaków natychmiast zatańczyła w ustach, a cierpkość trunku przyjemnie zapiekła w język i gardło, rozgrzewając nieco zziębnięte ciało od środka. – Gdyby nie obawa o kilka dodatkowych kamieni, odwiedzałabym Wysogród znacznie częściej.
Zaśmiała się swobodnie, jakby niezwykle bawiła ją (nie bawiła) wizja Lwicy przypominającej raczej rozleniwionego kota – zaśmiała się, bowiem właśnie na tym polegały prowadzone negocjacje.
Na śmiechu, niezobowiązujących rozmowach i podpisywanych pod stołem traktatach.
Eleyna sądziła, że odwiedzając Wysogród, będzie musiała zmierzyć się z Lordem bądź innym męskim przedstawicielem rodu Tyrell – w głębi podświadomości przeczuwała, że będzie to Elstan Tyrell, którego pamiętała jako milczącego i być może właśnie przez to wyjątkowo niepokojącego przeciwnika.
Tyle tylko, że Skarbnik Wysogrodu wyjechał do Królewskiej Przystani, a Lord Randyll Tyrell…
pogrążył się w żałobie po śmierci swych dzieci. W żałobie tak głębokiej, że nawet te spośród wciąż żyjących latorośli wolą nie wystawiać go na nierówną walkę z rzeczywistością.
I właśnie dlatego naprzeciwko Eleyny Lannister siedziała Celeste Tyrell.
Gdyby ktoś nie znał żadnej z kobiet, mógłby wziąć je za siostry – z równie jasnymi włosami, nienagannymi manierami i podszytymi kłamstwem duszami uchodziły za zadziwiająco podobne, nawet jeśli ta zbieżność dotyczyła przede wszystkim ostatniej spośród wymienionych cech. Jedyna córka Lorda Casterly Rock musiała przyznać, że druga córka Lorda Wysogrodu to przeciwniczka…
Godna.
I wbrew pozorom – groźna.
Niewinna, jasna twarzyczka z pięknymi, niebieskimi oczami i ustami, które uwodziły samym swym kształtem – była młodsza, delikatniejsza i jednocześnie znacznie mniej doświadczona od Eleyny, posiadała jednak pewną przewagę: starcie odbywało się na jej terytorium oraz jej warunkach, te zaś oznaczały podwieczorek w chłodnym, zimowym ogrodzie, niewątpliwie malowniczym… i jednocześnie podkreślającym fakt, że to Celeste dyktuje tu warunki.
- Doprawdy, najdroższa, nie wiem, jak opierasz się tym wszystkim… pokusom – w kącikach ust Lannisterówny zatańczyło rozbawienie, kiedy od niechcenia zerknęła na – co przyznawała z niejakim uznaniem – wyjątkowo przyjemnego dla oka służącego, który poddańczo napełniał kielichy grzanym winem. – W Casterly Rock ostatnio zrezygnowano ze smakołyków na rzecz ryb. Wszyscy jedzą ryby, wielcy i maluczcy, moja rodzina i pospólstwo. Objadają się dorszami jakby stanowiły odkrycie godne Podboju Aegona.
Moi służący też przypominają ryby. Te wyrzucone na brzeg, napuchnięte i nadgniłe od słońca rzygi morza.
Wzdrygnęła się nieznacznie – nie wiedzieć, czy przez własne myśli, czy przez ukłucie chłodu – po czym upiła kolejny łyk wina, nawet na moment nie spuszczając wzroku z panienki Tyrell.
Ale ty nie wyglądasz mi na kogoś, kto zadowala się ościami i słonym mięsem, najdroższa. Ku własnemu nieszczęściu, wbrew pozorom.
Powrót do góry Go down
Celeste Tyrell

Celeste Tyrell
Reach
Skąd :
Wysogród
Liczba postów :
16
Join date :
22/01/2016

Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana EmptyWto Maj 24, 2016 8:47 pm

Jest w Reach takie miejsce, w którym kończą się szpony Czerwonych Gór i przed podróżnym otwiera się rozciągnięta u doliny Maner ziemia – niewiarygodnie złota, poszatkowana zielonymi polami pszenicy i truskawek, sadami owocowymi i ciągnącymi się bez końca zagonami warzyw, gdzie grunt jest wolny od grzechów podstępnego nieurodzaju.
Celeste znała to miejsce, znała je tak dobrze, że jej serce przyspieszało za każdym razem, gdy mogła podziwiać bezkres ofiarowanego przez Reach piękna. Ściskało ją w gardle, gdy z najwyższych kondygnacji Wysogrodu dostrzegała rozpostarte na wszystkie strony świata miękkie pola, ciągnące się aż do Goldengrove, a nawet dalej, wyżej, do Złotego Szlaku. Często sobie wyobrażała — w dzieciństwie, kiedy wraz z Panią Matką udawała się do Starego Miasta — że Reach tak naprawdę nie ma granic, że nigdy się nie kończy, że przecina całe Siedem Królestw i dociera aż do Muru, gdzie ziemia jest skuta lodem, a mosty są wyrzeźbione w arktycznym kamieniu. Nawet teraz, kiedy już jako dorosła kobieta przemierzała Królewski Szlak, kusiło ją czasem, żeby minąć wszystkie bezpieczne przystanie i popędzić przed siebie, coraz dalej i dalej, wprost do zimnych gwiazd i nawiedzanych przez lisy lodowców. Zawsze jednak kończyło się na tym, że na drodze wyrastało jej piękno Wysogrodu i reszta świata rozpływała się we mgle, wśród powykręcanych drzew.
Wszystko wskazywało na to, że lady Lannister także ugięła się przed urodą siedziby rodu Tyrell, nawet u progu zimy, gdy pierwsze mrozy zebrały swe żniwo i odebrały ogrodom ciepło. Celeste w milczeniu obserwowała milczenie Eleyny – cały świat zaś zdawał się milczeć wraz z nimi, gdy spokoju altany nie zakłócił choćby najmniej błahy szelest. Żadna z kobiet nie potrafiła uciec przed dziwnym klimatem świętości, jaką narzucał Wysogród: miasta nazywanego na cześć pnących się ku niebu ogrodom, które sprawiały, że nic nie urzekało równie skutecznie. Wznosiło się nad wodami Mander jak wschodząca nad morzem gwiazda złożona w muszli, błękitno żyłkowane i kuszące obietnicami rozgrzeszenia. Nocą stawało się masą świateł, u kresu mostów i uliczek. Jego ogromne białe ślepia patrzyły we wszystkie cztery strony świata, wypatrując tylko sobie znanych widm.
Celeste smakowała urodę własnego domu niby najwyborniejsze wino – dokładnie takie, jakie zatańczyło na jej języku, gdy po raz kolejny uniosła do ust kielich. Trunek tętnił czerwienią krwi, jak rubin, w którym zaklęto światło dnia – dar winnic Arbor przyciągał równie zaciekle, co ogrody Wysogrodu, utrzymywane w idealnym, misternie skomponowanym stanie nawet podczas zimy.
- Zatem… nie opieraj się, pani – bez trudu odwzajemniła uśmiech Eleyny Lannister, nie musząc nawet szczególnie się silić; widok pięknych kobiet spijających wino niby słodkie krople rosy zwykle wywoływał u Celeste mimowolną wesołość. - Jesteśmy gotowi czekać w nieskończoność, jak kolejka skruszonych cudzołożników przed białym ołtarzem rozgrzeszenia, byle tylko wpuścili nas do… tego miejsca, do którego trafia się po śmierci. Tymczasem życie przecieka nam przez palce, nie korzystamy z wszystkich oferowanych przezeń dobrodziejstw, zasłaniając się prawem, zwyczajami bądź obawą o chwilę nieskrępowanego niczym szczęścia – wystarczyło lekkie skinięcie dłonią, by pogrążony w doskonałym milczeniu służący nałożył na srebrny talerzyk lady Lannister jeszcze jeden kawałek słodko-kwaśnego ciasta; Celeste potrafiła zrozumieć obawy swej towarzyszki – w tym wieku nawet najdrobniejsze odstępstwo od diety mogło bez wątpienia oznaczać niechciany efekt uboczny w formie kibici zbyt obfitej, by dzielny rycerz był w stanie objąć ją ramieniem. Tutaj jednak drobne grzeszki były wybaczane – zwłaszcza gościom.
Zwłaszcza takim gościom.
Nie było w Wysogrodzie osoby, która nie zastanawiałaby się nad prawdziwym celem wizyty Eleyny Lannister (pomijając rzecz jasna kosztowanie cudów tutejszego cukiernictwa) – Celeste obserwowała kobietę z dystansem równie pozornym, co honor bękartów; nie mogło być jednak gestu, którego by nie zauważyła, nie mogło być słowa, którego by nie dosłyszała i zawoalowanej sugestii, której by nie zrozumiała. Spotkały się w tym cichym zakątku ogrodu wiedząc, że niemal cała rozmowa będzie oszustwem. Że kurtuazja i uśmiechy są tylko na pokaz. Że płynące z miękkich ust słowa, choć równie piękne co kobiety, które je wypowiadają, zostaną dokładnie wyselekcjonowane i rozpatrzone pod niemal każdym aspektem, niby nader rzadki okaz morskiego zwierzęcia.
Wszystko po to, aby rozszyfrować przeciwnika, aby z błyszczącego strumyka nic nie znaczących sylab wyłowić sedno sprawy, dla której lady Lannister pokonała drogę z Casterly Rock do Wysogrodu, dla której oczekiwała rozmowy z kimś znacznie istotniejszym niż Celeste Tyrell.
A jednak proszę – oto siedzą przy jednym dzbanie wina, jednakowo nieustępliwe i dwulicowe.
- Nie opieram, pani. Niektórzy zwyczajnie rodzą się z silną wolą.
Tym razem to Tyrellówna uniosła do ust kielich – pod pozorem zanurzenia warg w grzanym winie skryła własny uśmiech, który – choć delikatny -  odzwierciedlał tańczące w błękitnych tęczówkach rozbawienie.
- Przykro mi to słyszeć, najdroższa. Jeśli masz życzenie, rozkażę podać na kolację węgorze. To będzie miła, choć nieszczególnie drastyczna odmiana po dorszach – na dnie kielicha zakołysały się ostatnie krople rubinowego trunku – ich tańcowi towarzyszyło ciche stuknięcie, z którym Celeste odstawiła naczynie, ledwie chwilę później składając dłonie na podołku sukni o barwie szmaragdu; jeden zresztą, wielkości paznokcia u wskazującego palca, połyskiwał w srebrnej kolii niby łza smutku legendarnego Dziecka Lasu.
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Altana Empty
PisanieTemat: Re: Altana   Altana Empty

Powrót do góry Go down
 

Altana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Altana
» Ogrodowa Altana

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Westeros :: Reach :: Wysogród-