a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Joss Nhai



 

 Joss Nhai

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Joss Nhai

Joss Nhai
Nie żyje
Skąd :
Zza Wąskiego Morza
Liczba postów :
21
Join date :
03/05/2013

Joss Nhai  Empty
PisanieTemat: Joss Nhai    Joss Nhai  EmptyWto Maj 07, 2013 6:47 pm

Joss Nhai


Wiek:Około 38 lat, choć wygląda na starszego niż jest w rzeczywistości.

Miejsce Urodzenia:Drugi człon jego imienia może sugerować, że pochodzi z odległych ziem na wschodzie, zamieszkiwanych przez dzikie zorsy. Prawda jest taka, że nadano mu je długo po narodzeniu a ten, kto to uczynił nie znał miejsca, skąd pochodziło bezimienne dziecko.

Stanowisko:Niezależnie od tego, czy sam wybrał takie życie, czy przymuszono go do tego, jest człowiekiem bez domu i bez przywilejów.

Ród:
-


Wygląd:


PILGRIM OR A WARRIOR?

Czarne włosy wędrowca tu i ówdzie przecinają siwe pasma. Podobnie jak ostry zarost, który mocno odznacza się na tle śniadej skóry. Ciemnobrązowe oczy z uwagą przyglądają się otoczeniu, nie zdradzając jednocześnie myśli ani emocji. Za to rysy twarzy ukrytej pod obszernym kapturem świadczą o jego pochodzeniu dobitniej, niż jakiekolwiek wypowiedziane słowo. Długi, szczupły nos, mocno zarysowane kości policzkowe, głęboko osadzone oczodoły i wydatne czoło. W Westeros z tą etniczną mieszanką mógłby uchodzić za Dornijczyka, gdyby nie chłód i szorstkość charakterystyczna dla mieszkańców ziem północy.
Nhai mierzy ponad sześć stóp wzrostu, budową ciała nie przypominając zabiedzonego włóczęgi, a raczej obytego z systematycznymi ćwiczeniami wojownika. Jest zwinny, ma dobrze wyćwiczony refleks. Ciało na co dzień ukryte pod ciemnym strojem pokrywają liczne blizny, wśród których najwyraźniejsze jest trudne do zidentyfikowania znamię wypalone na prawym barku.
Co dziwne, kiedy mówi wspólnym językiem, w jego głosie nie pobrzmiewa żaden z obcych akcentów. Tembr głosu jest niski i przyjemny dla ucha.


historia:

W opustoszałej izbie izbie panował półmrok. Dwie dziecięce głowy wsparte o zwinięte pięści z szeroko rozdziawionymi ustami przysłuchiwały się słowom siedzącego nieopodal, ciemnookiego mężczyzny. Nad wszystkim tym czuwała kobieta o zwalistej sylwetce i rumianych policzkach, raz po raz dolewając napitku jedynemu gościowi gospody i wysyłając ponaglające spojrzenia latoroślom. Dawno już zapadł zmrok, a tymczasem przy wtórze trzasku ognia w kominku, płynęła kolejna już opowieść.

Morza piasku przepływały niesione przez silny, południowy wiatr, zbierając krwawe żniwo z każdej napotkanej, żywej istoty. Słońce ani na moment nie przesunęło się w kierunku miejsca swojego spoczynku. Nie cofnęło też o milimetr, wciąż pozostając w tym samym miejscu. Nieosłonięte i górujące na pustym niebie, bezlitosne prażyło bez ustanku. Bez skrawka cienia. Bez nadziei. Nad omdlewającą głową krążą cienie wygłodniałych stworzeń. Stopniowo zniżając lot upewniały się,czy mizerna człeczyna ma jeszcze dość siły, by po raz kolejny zanurzyć stopę w czerwonym piasku. Wyczekujące.
Mógłby tędy przedostawać się jakiś zabłąkany khalasar, lub chociażby łowcy niewolników ze wschodniej części valyriańskiego półwyspu , coraz śmielej zapuszczające się na wschodnie tereny. Przechodziła jednak karawana. Strudzona podróżą, zmierzająca do oazy przy jednym ze zrujnowanych miast Czerwonego Pustkowia. Na czele kawalkady kroczyli jeźdźcy szarych stworzeń, olbrzymich niczym głazy, o skórze twardej jak spieczona słońcem ziemia i długich, śnieżnobiałych kłach.

- Czy to smoki? - opowieść przerwał cichy, dziewczęcy głosik.
- Milcz głupia! - z drugiego kąta izby odpowiedział głos wyrostka - Smoki latają, nie błąkają się po pustyniach!

To nie były smoki. Na długo przed tym, jak przybyłem do Volantis nie znana mi była ich nazwa. Ale tam, gdzie ujeżdża się je jak konie, stworzenia wysokie jak pięciu mężów, stojących jeden na drugim, nazywa się słoniami. Nie zieją ogniem, ich paszcze nie mają rzędów kłów, ale za to stąpnięcie nogi cięższej niż pień drzewa, miażdży nieszczęśnika w mgnieniu oka. Wtedy jednak nie stanowiły zagrożenia. Na grzbietach niosły obietnicę ratunku.
Wśród czerwieni pustkowia bezwładnie leżało niepozorne ciało dziecka. Kilkuletni chłopiec o oczach czerwonych od drażniących okruchów piasku i wargach wyschniętych na wiór. Jego chude ciało pokrywały strzępy ubrania. Na nieosłoniętych stopach widoczne były zabliźnione rany. Ocucony przez jednego z niewolników, bezwiednie powtarzał jedno zdanie. Niezrozumiałe dla żadnej pary uszu nieobytej z językiem starożytnej Valyrii. Dopiero, gdy trafił na grzbiet jednego z stworzeń o szarej skórze, a do ust przyłożono mu bukłak z wodą, wróciła świadomość rozumianych słów. „"Qarth", usłyszał od jednego ze swych wybawicieli i bezwiednie skinął głową.

- Co się dalej stało z chłopcem? - odezwał się ten sam, zaaferowany głos małej dziewczynki. Tym razem nikt nie oponował. Zgromadzeni ze skupieniem oczekiwali na dalszą część historii.

Trafił do najwspanialszego z miast, jakie kiedykolwiek istniało. Miasta pełnego cudów, magii i bogactwa tak wspaniałego, że jego panom zazdrościć mogli najmożniejsi tego świata. Chłopiec wdzięczny za uratowanie życia pozostał w nim, tak długo, aż jego opiekun po raz ostatni udzielił mu błogosławieństwa. W jego sercu od zawsze płonęło nieustające pragnienie poznania. Równie mocno chciał ujrzeć zachód słońca na wschodnich krańcach Essos, co na własne oczy przekonać się o istnieniu rodu o fioletowych oczach, zrodzonych z płomieni ognistych trzewi Valyrii. Chciał poznać tych, którym dane jest zmieniać swoje oblicze, rozmawiać ze zwierzętami, a nawet przywoływać martwych do życia. Czekały na niego olbrzymy, dzikie bestie ziemi i lądu, a nawet bogowie w ludzkiej skórze. Wspaniałe miasta obrócone w ruiny przez zdradliwą siłę. Wreszcie te, których strzegą siły potężniejsze niż ludzkie pragnienie zysku i władzy.

- Udało mu się?

Zajęło mu to wiele lat. Kosztem ogromnego wysiłku dotarł wreszcie do krainy, gdzie część z tych opowieści miała stać się prawdą. To tylko niewielki fragment z tej podróży.

- Opowiedz jeszcze! - dzieci przekrzykiwały się jedno przez drugie - O mieście, którego strzeże kolos! O wojownikach z pustyni! O rycerzach! O słoniach! O zaklęciach czarowników!

Z czasem historia dobiegła końca. Słońce nieśmiało wychylało się zza linii horyzontu. Żona karczmarza szybko i sprawnie wygoniła zasłuchane po całonocnych opowieściach latorośle do łóżek, przy okazji upewniając się, czy gawędziarzowi nie trzeba dolewki miodu na przepłukanie wyschniętego gardła. Zanim jednak dzban po raz kolejny zawisł nad szklanicą, miejsce przy ławie opustoszało. Na przybrudzonym blacie leżała zapłata za nocleg i strawę.


ekwipunek:

Strój - Ciemny płaszcz z szerokim kapturem starannie kryjący w razie potrzeby oręż noszoną przy boku. Płócienne spodnie. Skórzane buty z elastycznej skóry, mocno ściągnięte sprzączkami. Tunika sięgająca do połowy ud. Skórzany kaftan ze usztywnionymi naramiennikami. Prosty, ale solidnie skrojony pas. Para czarnych rękawic. Wisior.
Przy sobie - W sakwie podróżnej są derki, bukłak z wodą, monety, niewielkich rozmiarów książka spisana starovalyriańskimi glifami..
Broń - Obosieczny miecz z krótką głownią. Sztylet przypominający swoim kształtem orientalny kris.




Powrót do góry Go down
Valar Morghulis

Valar Morghulis
Nie żyje
Liczba postów :
124
Join date :
10/04/2013

Joss Nhai  Empty
PisanieTemat: Re: Joss Nhai    Joss Nhai  EmptyWto Maj 07, 2013 7:16 pm

Akceptuję. Miłej gry życzę ;)
Powrót do góry Go down
 

Joss Nhai

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Karczma :: Offtopic :: Archiwum-