a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Al Szczęściarz



 

 Al Szczęściarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Al Szczęściarz

Al Szczęściarz
Włości Korony
Skąd :
Królewska Przystań
Liczba postów :
3
Join date :
27/04/2016

Al Szczęściarz Empty
PisanieTemat: Al Szczęściarz   Al Szczęściarz EmptyCzw Kwi 28, 2016 8:36 pm


Alvyn, znany jako Al Szczęściarz










Wiek:
23 dni imienia
Miejsce urodzenia:
najbardziej parszywy burdel
w Królewskiej Przystani

Ród:
-
Stanowisko:
najemnik

Aparycja

Masz oczy Clegane'ów. Mocne, gęste włosy- zupełnie tak, jak lord Mormont, zupełnie tak, jak on. Na Bogów. z każdym rokiem coraz bardziej przypominasz Starków! Masz sylwetkę Tyrella, wzrost Selmych, och, na Bogów, chłopcze, powinieneś się cieszyć, jeśli odziedziczyłeś po Selmym nie tylko ten wymiar... Uśmiechasz się jak Frey, masz lannisterski charakter, niedobre dziecko, przysięgam, że brzmisz tak samo jak Hornwood...
Jego matka (słodka pani matka, królowa kurew Zapchlonego Tyłka) święcie wierzyła, że jej jedyne dziecko było pamiątką pozostawioną przez któregoś z licznych możnych panów przewijających się przez jej łożnicę i znikających z nadejściem brzasku. Sam Alvyn zapewne zawdzięczał temu przekonaniu życie; być może jedynie wizja namiastki splendoru płynącego z piastowania szlacheckiego bękarta sprawiła, że jego matka postanowiła wylać przez okno zaparzoną świeżo miesięczną herbatę. Być może- bo tak naprawdę nigdy nie chciał dowiedzieć się prawdy, która pozwoliłaby mu zmienić być może na z pewnością.
Z pewnością nie wygląda jednak jak lord; bliżej mu do włóczęgi niż do choćby najuboższego możnowładcy. Mieszaniec, skundlony jakby wieczny wagabunda, rozbijający się pomiędzy niewzruszoną, stalową aparycją ludzi Północy a beztroską rozwiązłością i czarem urody Południowców. Niepasujący element układanki, obca roślina zasadzona w znajomym, starannie pielęgnowanym ogrodzie, pnąca się bezwstydnie w samym jego sercu.
Roślina mająca przy tym swoistego rodzaju urok, jak chwast, którego przyrodzona uroda chroni go przed wyrwaniem z korzeniami z miejsca, z którego wyrwany być powinien. Wysoki i smagły, wyższy od większości kobiet, dzięki cudownej jakby proporcji sięgający podbródkiem ponad czubki ich jasnych głów, o które mógł się opierać i ramieniem akuratnie wysoko, aby bez przeszkód obejmować ich wąskie talie. Choć prawą rękę wyciągał zatem zawsze w pogotowiu  i w niegasnącej nadziei na to, że w jego okolicy pojawi się jakaś kibić wołająca o objęcie i przyciągnięcie do siebie, lewa, pozornie wisząca leniwie u boku, była wiecznie napięta, gotowa w czasie krótszym od mrugnięcia chwycić za rękojeść miecza.
Jego dłonie również przypominały raczej dłonie rzezimieszka, niż panicza- szerokie, wiecznie opalone,  pokryte od wewnątrz szorstkimi jak gadzie łuski odciskami od trzymania broni. Długie palce były zaś nieznośnie krzywe, jakby ktoś wielokrotnie wybił je z pierwotnego położenia i źle powstawiał na miejsce... co zresztą nie odbiegało wielce od niechlubnej raczej prawdy.
Szerokie, umięśnione barki i pierś przechodziły w długą szyję, częściowo przykrytą przydługimi kędziorami włosów. Mocne, gęste włosy barwy orzechu otaczały jego twarz jak lwia grzywa, szczęśliwie ciemna barwa chroniła go jednak od porównywania do lordów z Zachodu. Podobną barwą wyróżniały się gęste brwi, pod którymi błyszczały wiecznie roześmiane oczy. Ich spojrzenie pozostawało jednak zawsze dziwnie czujne. Masz spojrzenie kurwy, synu, powtarzał mu wiecznie przeraźliwie brzydki staruszek, który sprzedawał gnijące malinowe pomarańcze na rynku Tyłka. Piękne, ale puste- nigdy nie wiadomo, czy patrząc na kogoś, masz ochotę zedrzeć z niego łachy, czy wydrapać mu oczy.
Jakimkolwiek by ono nie było, kobiety zawsze odczytywały je jako chęć zdarcia łachów, chętnie przystając na jego niemą, niewyrażoną jakby wstydliwie prośbę- nawet, jeśli czasem prośby tej nie wyrażał nawet we własnych myślach. Nie zwykł jednak odmawiać, pozwalając zaciągać się do ukrytych komnat dam, do pustych izb karczemnych znudzonych pomywaczek lub do pełnych siana i niechcianych kociąt stajni wieśniaczek w zgrzebnych koszulach, zaszczycając je promiennym, widocznym spod linii prostego nosa krzywym uśmiechem pełnych ust. Pozwalał im wodzić palcem po nierówno zrośniętych bliznach o różowym zabarwieniu, po blaknących śladach potwornych stłuczeń, po odciskach pozostawionych przez noszoną zbroję. Czasem, kiedy nawiedzał go szczególnie wzniosły humor, opowiadał o nich historię, w których zawsze występował jako najwyższy, nieustraszony bohater, głębokim głosem szepcąc do kobiecych uszu to, co uszy te usłyszeć chciały.
Prawda była bowiem zazwyczaj cokolwiek brzydsza.


Biografia


Kiedy ktoś przy kuflu i stole pełnym pachnącego jeszcze ziołami mięsa pytał go, którą z dam uznawał za najpiękniejszą kobietę świata- nie wahał się ani chwili.
Najpiękniejszymi kobietami świata były dziewczęta Marei, odpowiadał krótko, sugestywnie unosząc jedną brew i kryjąc bezczelnie szeroki uśmiech za trzymanym w dłoni kuflem ale.
Dziewczęta Marei były pierwszym wspomnieniem jego dzieciństwa. Najwcześniejsze, wyblakłe już nieco obrazy kształtnych bioder, aksamitnej skóry pachnącej różanym olejkiem, płaskich linii gładkich brzuchów, krągłości pełnych piersi, długich włosów przesypujących się między palcami i spierzchniętych ust pokrytych różaną pomadą. Były piękne, ładnie pachniały i darzyły go bezgranicznym, ślepym uwielbieniem, właściwym kobietom, które same nigdy nie miały zaznać słodkiego smaku macierzyństwa. Każda z nich była mu więc matką; śliczna, drobna Darry, która śpiewała mu do snu, Vea, Letniaczka o mocnych udach, która pokazywała mu, gdzie należy skierować ostrze, jeśli chce się skrzywdzić człowieka. Frida o włosach barwy polerowanej miedzi, która uczyła go pluć i strzelać pestkami jabłek; Savoine, wysoka i rezolutna bękarcia córka pomniejszego lorda z Reach, która nauczyła go kląć i odcinać od pańskich pasów ciężkie sakiewki; smagła, piegowata Cerro, która nauczyła go liczyć i odróżniać prawdziwe srebrne jelenie od nieudatnych posrebrzanych imitacji; Prilla, niedoszła septa z krzywym, garbatym nosem, która wpajała do jego roztrzepanej głowy imiona Siedmiu  i kazała mu w jej imieniu zapalać świeczki przed ołtarzem Matki. W końcu Marea, prawdziwa piękność o hebanowych włosach, ciężkich powiekach i nielicznych śladach po francy na twarzy- dobra, życzliwa Marea, która dawała mu kilka groszy i mokry pocałunek pełnych ust na każdy dzień imienia.
Jego prawdziwa, jedyna matka, najdroższa mateczka- miała jednak na imię Sylva.
Nie sądził jednak, aby ktokolwiek o tym pamiętał; wszyscy i tak, mniej lub bardziej otwarcie, nazywali ją Kocią Mamką. Przymilni bardowie zwykli mruczeć jej do ucha, że to ze względu na jej oczy, intensywnie błękitne i nieco skośne, które upodabniały ją do leniwego kocięta oczekującego pieszczot. Odważniejsi jednak (i znacznie bardziej skorzy do mówienia prawdy) radzili pytającym wsłuchać się w dochodzące zza drewnianych framug odgłosy, przeciągłe jęki i miaukliwe piski, którymi Sylva o kocich oczach zwykła raczyć każdego ze swoich licznych klientów.
Raz, tylko jeden raz zapytał ją o to, wiercąc piętą dziurę w i tak wytartym progu jej sypialni. Skończył wtedy zaledwie dziewiąty dzień imienia, choć wyglądał prawie tak, jakby niedawno świętował zakończenie siódmego. Drobny, odrastający od ziemi na odległość równą wysokości kolan przeciętnego mężczyzny, wiecznie brudny od pyłu i lepki od brudu jak wędrowny szczur, który, jak cała reszta szczurów, gnieździ się w najpodlejszych z podłych miejsc w oczekiwaniu na cud.
Zapamiętał tylko obojętne, wyblakłe spojrzenie szklistych oczu matki, które lśniły jak dwa koraliki przemocą wetknięte w blady okrąg jej twarzy.
-Kiedy dorośniesz, Ally, być może Siedmiu pobłogosławi cię wreszcie mądrością i zrozumiesz, że tutaj nikt nie oczekuje od ciebie tego, abyś był piękny. Oczekuje tylko, abyś się wyróżniał i nie dał się zabić. Rozumiesz, mój słodki chłopczyku?
Mała głowa zatrzęsła się, pokręciła w przeczącym geście, rozrzucając ciężkie loki na mokrym od potu czole. Sylva westchnęła tylko głośno, boleśnie, odrzucając na nagie ramiona i plecy długie zwoje cynobrowych loków.
-Idź już, syneczku, mamusia jest zmęczona i musi odpocząć.
Tego samego dnia jej słodki chłopczyk zaszył się tuż pod oknem, z całkowitym skupieniem zajmując się polowaniem na szczury. Z beztroskim spokojem oczekiwał cierpliwie, aż ich małe główki o sprytnych oczach i aksamitnych nosach wynurzą się zza krawędzi kanału, aby równie spokojnie zbombardować je fragmentami ciemnego żwiru.
-Jesteś niedobrym chłopcem, Ally- skarciła go siedząca nieopodal dziewczynka. Nie podniósł jednak wzroku, uśmiechając się tylko z całkowitym, bezkresnym zadowoleniem. Nie widział jej, lecz i nie musiał widzieć, aby rozpoznać zrzędliwy, nosowy nieco głos dziewczynki od rzeźnika, Marudnej Maddy o pucułowatej twarzy w kształcie serca.
-Szczury śmierdzą- wymamrotał tylko w odpowiedzi, ściskając brudnymi, osmolonymi palcami drobne ziarenka żwiru.
-No to co? Ty też śmierdzisz- burknęła Maddy, zakładając chude ramiona na jeszcze chudszej piersi. Tym razem Al nie odpowiedział jednak, przełykając stojące w gardle słowa w tym samym momencie, w którym parne powietrze rozdarł dźwięk przenikliwego miauczenia.
-Słyszysz? Koty się parzą- zachwyciła się Maddy, natychmiast tracąc znacznie na podłym nastroju. Al skrzywił się jedynie pod nosem. To moja matka się parzy, chciał jej wyjaśnić zgodnie z prawdą, szybko porzucając jednak paskudny zamiar.
-Mogę Cię pocałować?- Zainteresował się zamiast tego, wypuszczając z zaciśniętych palców pozostałe odłamki żwiru. Widział, jak dziewczęta Marei to robią; któregoś razu Frida pozwoliła mu nawet tego spróbować. Na początku było miło, bo Frida pachniała pomarańczami i miała miękkie usta, ale szybko zrobiło się znacznie bardziej mokro i znacznie bardziej obrzydliwie. Frida była jednak Fridą, a Maddy była Maddy... z tego też zapewne powodu skrzywiła się tylko paskudnie i pokazała mu pokryty jasnym nalotem język.
-Jesteś bękart i brudny kundel, Ally- odparła tylko, sepleniąc znacznie z powodu wciąż wyciągniętego języka, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w mrok uliczki, odkrzykując jeszcze.- Ja pocałuję tylko rycerza, który będzie mnie kochać, i na pewno nie będzie śmierdzieć szczurami jak ty!
Nienawidził Maddy. Nienawidził jej szczerze i z całego serca. I właśnie dlatego przyrzekł sobie, przyrzekł, że któregoś dnia zostanie rycerzem i będzie mógł całować brzydkie dziewczynki rzeźników tyle razy, ile tylko zapragnie.

~*~

Błyszczący w półmroku nóż obracał się szybko, tańczył pomiędzy sprawnymi, długimi palcami.
-Co to?- Zainteresował się, z nabożną niemalże czcią przesuwając kciukiem po wytartej rękojeści.
Sylva gwałtownie poderwała głowę z nad nagiego, wyjątkowo brzydko owłosionego męskiego torsu. Przez chwilę wpatrywali się w siebie w całkowitej ciszy; Sylva karcąco, jakby wizją nadchodzącej kary chciała przykryć nagły przypływ palącego wstydu, Alvyn z raczej obojętnym znudzeniem, podsyconym odrobiną niecierpliwego wyczekiwania na moment, w którym usłyszy odpowiedź.
-Na litość Matki, Al...- jęknęła kocio matka w tym samym momencie, w którym owłosiony tors zyskał nagle równie owłosioną głowę o ogorzałej twarzy i parze przenikliwych, szarych oczu.
-To, drogi chłopcze, jest mój cholerny nóż. Odłóż go, jeśli łaska- wyburczał Owłosiony Tors, po czym w dusznej od mdłych kadzidełek sypialni zapadła chwilowa niezręczna cisza. Przerwała ją Sylva, po raz kolejny, jakby z rezygnacją, nachylając się w stronę mężczyzny, który westchnął z zadowoleniem.
Długie palce błądziły po rękojeści noża, po jego ostrzu; stwardniałe od ulicznego życia opuszki palców bezboleśnie sunęły po zaostrzonym czubku, po czym, z wrodzonej beztroski, za pomocą tegoż czubka wydostały zza paznokci półksiężyce brudu.
-Czymś tak tępym nie mógłbyś zabić szczura- ciągnął Al, całkowicie niezrażony. Tym razem podrywająca się Sylva miała na twarzy wyraz bezbrzeżnej, bezsilnej wściekłości.
-Wynoś się stąd, Alvyn!
Po raz kolejny przerwał jej jednak Owłosiony Tors, czerwieniejąc nagle na twarzy.
-Mógłbym tym zabić tuzin takich wścibskich bachorów jak ty!- Ryknął, nie próbując zachować już nawet pozorów spokoju. Al nie spłoszył się jednak, zamiast tego nonszalancko wzruszając ramionami i wodząc zaciekawionym wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu klucza od zagadki, którą zapragnął rozwiązać. Powiódł spojrzeniem po rozrzuconych w pośpiechu ubraniach, szybko wypatrując wśród nich wytarte naramienniki; z odrobiną obrzydzenia przyjrzał się silnym mięśniom igrającym na ramionach włochacza, który powrócił do zabawy z Kocią Mamką.
Jest za brzydki na rycerza, stwierdził nagle Alvyn, w przebłysku brawury decydując się na coś, na co zdecydować mógł się jedynie szaleniec. Ale najemnik potrafi zabijać równie dobrze, jak cholerny rycerz.
Tym razem ciszę zamiast słów przeszył głośny świst powietrza, a potem dźwięk głuchego uderzenia, jak młot przybijający z werwą stalowy gwóźdź.
To nawet nie było trudne, skonstatował, czując, jak na twarz mimowolnie wpełza mu bezczelnie szeroki uśmiech. To byłoby dużo łatwiejsze, niż zabicie szczura. On nawet nie uciekał.
Tym razem zarówno Sylva, jak i Owłosiony Tors, podnieśli się w całkowitej ciszy; pobladli, z mieszaniny ślepego strachu i równie ślepej furii, w milczeniu wpatrywali się we wbity krzywo nad ich łożem nóż, chyboczący się tylko lekko w starych deskach.
-Nauczysz mnie tego?- Zapytał tylko Al, zaciskając w pięści spocone nagle dłonie i wpatrując się odważnie w zimne, szare oczy.- Nauczysz mnie zabijać tym tuziny wścibskich bachorów?

~*~

-Tamten mężczyzna miał na imię Lann, ale wszyscy nazywali go Fretką- szept Marei roznosił się w panującym w karczmie półmroku, rozpychał się w nim i gasnął nagle, niespodziewanie. Sama Marea wychudła znacznie i osłabła, a jej ciemne oczy wyglądały jak dwie ciemne dziury pośród pociągłej twarzy.- Mówili, że nigdy nie był do końca normalny. To tłumaczy, dlaczego wziął chłopaka do siebie, po tym jak ten spróbował go zabić.
-Ally był słodkim dzieckiem, nie zrobiłby mu krzywdy- zaprotestowała cicho Saovine, lub raczej rozmyty cień dawnej Saovine, którą niegdyś była.- Potem, nawet kiedy był już z Fr... z nim, i tak wracał i przynosił nam jedzenie.
-Jedzenie, które wcześniej ukradł- skrzywiła się brzydko wychudła, ponura Prilla.- Tego go uczył ten cholerny wypruwacz flaków. Jak kraść i zabijać, i jak ukryć to, że kradnie się i zabija.
-Robił to, co musiał, żeby przeżyć- warknęła Saovine, sposępniała nagle i nieprzyjemna w obcy, drapieżny sposób.- Tak, jak my wszystkie.
-Dziewczęta- skarciła je Marea, natychmiast urywając dyskusję, która rozpadła się i rozsypała w proch w miękkim, bezpiecznym półmroku, pozwalając Marei kontynuować.- W każdym razie wziął go ze sobą, Darry, i zaczął uczyć tego, co potrafił. W końcu był najemnikiem; mówili nawet, że dość znanym. I że bardzo skutecznym.
Skrzywiła się nieco, smutno, ponuro.
-Al był pojętny. Szybko się uczył. Może tylko dzięki temu zdążył, zanim... zanim to wszystko się stało- skończyła niepewnie, szybko tłumiąc rwący się cicho głos. O tym nie musiały i nie chciały rozmawiać. O tym, jak Kocia Mamka złapała paskudną chorobę ani o tym, jak przeniosła ich na wszystkich, którzy odwiedzali jej łóżko. O tym, jak odeszła, a potem zdechli też wszyscy jej chędożeni adoratorzy. Nie mówiła także o tym, jak ktoś nocą w ramach zemsty podpaliły ich burdel, ani o tym, że z grona jej dziewcząt, jej pięknych, uroczych dziewcząt, pozostała tylko piątka.
-Ten Fretka zginął wkrótce po nim, ale zostawił chłopakowi swoje pieniądze i miecz- dodała cicho, po czym jeszcze ciszej zakończyła opowieść.- Nie wiem, gdzie teraz jest. Słyszałam tylko pogłoski. Pogłoski o tym, że wrócił tu tylko raz, a następnego dnia znaleźli tego skurwiela, który poderżnął Fridzie gardło w pogorzelisku po burdelu. Ach, no i odwiedził ojca Maddy- wiecie, tej brzydkiej dziewczynki od rzeźnika. Tej, która zmarła w połogu trzy księżyce temu. Potem już tu nie wrócił. I zapewne nie wróci nigdy.
Półmrok karczmy połknął jej ostatnie słowa, chowając je gdzieś głęboko i pozostawiając dziewczęta Marei w całkowitej ciszy.

~*~

-Czy uważasz, że sto srebrnych jeleni to wystarczająca nagroda za to, co zrobiłem?
Bertrand Waters skulił się w sobie, próbując zniknąć, całkowicie rozpłynąć się w chłodnym powietrzu poranka. W duchu przeklinał starego psiarczyka, który kazał mu odprowadzić Alvyna do bram włości i upewnić się, że znajdzie drogę. Psiarczyk upierał się, że nie ma ochoty tego zrobić ze względu na dokuczające mu zaczątki okrutnego bólu starych kolan, Bertrand był jednak całkowicie pewien, że stary dureń zwyczajnie bał się iść dokądkolwiek sam na sam z człowiekiem, który wywijał mieczem sprawniej od połowy rycerzy lorda Fossoway'a i nie dalej niż księżyc temu wybił w pojedynkę grupę grasujących na tych ziemiach bandytów.
Waters uporczywie wpatrywał się przed siebie, nie śmiąc spojrzeć w bok, doskonale świadom tego, co by tam zobaczył.
-J-jesteśmy już niedaleko, panie- bąknął tylko zawstydzony, kuląc się w sobie jeszcze bardziej na dźwięk tęsknego westchnienia.
-Gdyby za sto srebrnych jeleni można było kupić sobie odwagę, ta nagroda byłaby dla ciebie bezcenna, chłopcze- oznajmił rzeczowo Al, zwany Alem Szczęściarzem, przyspieszając i tak już raźny chód. Bertrand z trudem za nim nadążał, pozostawiając za sobą chmury ulatującego spod drepczących pospiesznie stóp piasku i pyłu. Oddychał ciężko, chrapliwie- w przeciwieństwie od Alvyna, który nie wykazywał najmniejszej nawet oznaki zmęczenia. Idąc, luźno opierał dłoń na mieczu; gest ten niezmiennie napełniał Bertranda paniczną pewnością, że osławione ostrze miecza w najlepszym wypadku zdzieli go płazem po tłustym zadku, w najgorszym zaś- z mokrym plaśnięciem oddzieli zroszoną potem głowę od ciała.
Powszechnie wiadomym był bowiem fakt, że Alvyn stosował bardzo proste kryterium odróżniania ludzi, których lubił, od tych, których nie darzył sympatią.
-Powiedz mi, Bertrandzie- umiesz pisać i czytać?
-U-umiem, panie.
-Gdybym kazał wymienić ci wszystkich siedmiu bogów, potrafiłbyś to zrobić?
-Tak, z pewnością tak, panie.
-A jeśli wskazałbym ci na mapie jakąś ziemię i nakazał wymienić ród, do którego ona należy, wraz z jego barwami i zawołaniem, byłbyś w stanie udzielić mi dobrej odpowiedzi?
-Ja... tak, tak myślę, panie.
-To cudownie- odparł Al, a Bertrand z nagłym zdziwieniem poderwał głowę, aby posłać mu pełne niedowierzania spojrzenie. Alvyn jednak nie speszył się, tak, jak nigdy nie miał w zwyczaju czuć się speszonym.- Doprawdy, niejeden chłopiec mógłby ci pozazdrościć takiej wiedzy. Jeśli chcesz, podpowiem ci nawet, co możesz dalej z nią uczynić.
-Tak, panie?
Alvyn wziął głęboki wdech, przybrał poważny uroczysty wyraz twarzy, i nachylił się do niego. Akurat tak blisko, aby Bertrand mógł wyczytać w jego oczach chęć wybuchnięcia śmiechem.
-Możesz się nią wychędożyć- poradził mu z uśmiechem, wzruszając ramionami.- Nie zapomnij też wymienić imion Siedmiu i opisać barw Beesburych temu najemnikowi, który będzie przebijał cię mieczem na polu walki. Nie wątpię, że będzie pod wrażeniem.
Dalsza droga do skraju ziem Fossoway'ów upłynęła im więc w milczeniu, przerywanym od czasu do czasu cichym nuceniem Ala Szczęściarza.

~*~

Drzwi do karczmy otworzyły się z hukiem, trzaskając głośno o przeciwstawną ścianę. Do środka wpadł powiew świeżego, pachnącego jeszcze nieco zakwitającymi łąkami i końskim łajnem powietrza.
-Witaj, nadobna mateczko!- Zakrzyknął od progu radosny, męski głos, z zaskakującą łatwością zagłuszając ponowne trzaśnięcie tym razem zamykanych drzwi. Głowy wszystkich ludzi zebranych w karczmie jak jeden mąż mimowolnie drgnęły, zaciekawione, i poczęły szukać spojrzeniem sprawcy zamieszania. Stojąca przy antałkach karczmarka o pulchnym ciele i ciężkiej piersi wylewającej się spoza gorseciku westchnęła teatralnie, odgarniając z zarumienionej od wysiłku twarzy rzadkie siwe włosy.
-Wróciłeś, żeby zbałamucić resztę moich dziewcząt?- Zagdakała gniewnie, krzywiąc się dość okazale i biorąc pod boki. Mężczyzna, całkowicie niespeszony i błogo radosny, roześmiał się tylko w głos i sprężystym krokiem dopadł kontuaru. Dopiero wtedy można było ujrzeć go w całej okazałości; wysoki i gibki, z błyszczącymi przekornie oczami i ciężkimi puklami włosów opadających mu na opalone czoło. Wyglądałby prawie jak minstrel o słodkim głosie i zręcznych dłoniach, gdyby nie widok pozornie skrytych pod fałdą koszuli mięśni i ciężkiego miecza, który swobodnie zwisał mu u pasa i nie przypominał bynajmniej paradnej ozdoby.
-Jeśli na to liczysz, nie będę się opierał- odparł tylko bezczelnie, po czym przechylił się przez kontuar, posyłając jej krzywy uśmiech. Karczmarka westchnęła tylko i zmierzwiła mu włosy, chichocząc pod nosem, po czym złożyła na jego policzku głośny, mokry pocałunek.
-Jak poszła sprawa w Dolinie, mój chłopcze?- Zapytała, powracając do polerowania obtłuczonych kufli. Al oparł się wygodnie o ladę, jego lewa dłoń pozostawała jednak czujnie spięta, gotowa jakby do natychmiastowego złapania za miecz,c o wskazywało na to, że musiał być mańkutem.
-Wciąż  żyję- rzucił jedynie dziwnie lakonicznie, zwyczajowo już unikając rozmów na tematy, których poruszać nie miał ochoty.- Oczywiście, że zwyciężyliśmy, słodka matuniu.
-W takim razie dlaczego jesteś sam?- Zapytała karczmarka, marszcząc nieco brzydkie, krzaczaste brwi. Alvyn zawahał się przez chwilę, pozwalając trwającej jedno bicie serca ciszy oznajmić to, czego sam oznajmić nie był w stanie.
-Wzięli nasz oddział w kleszcze. Pochowałem chłopców po bitwie.
Przy kontuarze zapadła przykra, szumiąca w uszach cisza. Drobna, śliczna pomywaczka o włosach barwy ciemnego ale przestała z zapałem szorować kontuar i załkała cicho pod zadartym nosem.
-Tak mi przykro, Ally- westchnęła karczmarka, wyciągając w jego stronę dłoń. Umknął jednak spod jej dotyku, uśmiechając się z wysiłkiem, więc bez żalu cofnęła rękę.- Taki już twój los, Szczęściarzu.
-To ciebie zwą Alem Szczęściarzem?- Nie wytrzymała drobna pomywaczka. Jej głos okazał się być nikły, dziewczęcy i odrobinę piskliwy; tak, jak wskazywała na to zresztą jej mikra postura.- Wszyscy mówią, że jesteś jak talizman, panie, i... i że przynosisz szczęście, bo kiedy bierzesz udział w walkach, nie można ich przegrać.
Spłoniła się nagle pod karcącym spojrzeniem karczmarki i pod widokiem krzywego nieco uśmiechu, który zabłąkał się nagle na ustach stojącego nieopodal niej najemnika.
-Na miłość Siedmiu, głupia dziewczyno, czy nie tłumaczyłam ci zaledwie wczoraj, że od pewnych mężczyzn trzeba trzymać się z daleka?- Zagdakała gniewnie karczmarka, tym razem posyłając spojrzenie również szczególnie konkretnemu mężczyźnie, który uparcie unikał jej wzroku. Pamiętał, równie doskonale jak i ona, poprzednią pomywaczkę starej karczmarki, piękną Jenne o hebanowych włosach i spiczastym podbródku, która uparcie twierdziła, że powite przez nią dziecko było jego bękartem. On sam zdobył się nawet na odwagę, aby przyjechać i zobaczyć nieszczęsne niemowlę; na widok pomarszczonego ciała i czerwonej, wiecznie skrzywionej i rozdartej w krzyku twarzyczki zamiast błogiej czułości poczuł jedynie podszyte strachem obrzydzenie. Odjechał następnego dnia, oznajmiając wszech i wobec, że nie potrafi dostrzec podobieństwa między ciemnowłosym, krzyczącym wniebogłosy pacholątkiem a swoją osobą. Jenne zniknęła z karczmy niedługo po jego odjeździe.
-Poza tym nie wyrosłaś jeszcze z bajek i powijaków, mała żmijko- karczmarka skarciła dziewczynę bez uprzedniej złości, zezując ciekawsko na twarz Alvyna.- Żaden z niego talizman. Nazywają go Szczęściarzem, bo nie da się go zabić. Wychodzi żywo z miejsc, w którym zostają tylko trupy.
-Skurwysyn- mruknął cicho ponury, barczysty mężczyzna siedzący nieopodal, po czym splunął głośno do opróżnionego już w połowie kufla. Skrzywił się wściekle, po czym leniwym gestem skinął na drobną pomywaczkę.- Na co się gapisz, ty tłusta krowo? Piwa, tylko żywo!
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować jednak w jakikolwiek sposób, kufel z dość obrzydliwą zawartością huknął głośno w zderzeniu z piersią mężczyzny, rozchlapując płyn na jego twarz i koszulę.
-Wybiłbym ci nim zęby już po pierwszym twoim słowie, gdyby nie fakt, że miałeś rację- rzucił Al, w dalszym ciągu uśmiechając się z dziwnie radosną beztroską i odsuwając dłoń od wywróconego uprzednio kufla.-Jestem jednak całkowicie pewien, że dałeś się ponieść swojej poezji, panie, i nieopatrznie nazwałeś obecną tu damę tłustą krową. Z tego też powodu zamierzasz teraz tę damę przeprosić i w ramach rekompensaty wręczył kilka groszy. Mam rację?
Tego samego wieczoru pomywaczka, nieszczęśliwym zbiegiem wypadków nosząca imię Jenne, grzała łoże nieswojej izby.
Kiedy następnego ranka, zaczerwieniona na jasnej twarzy i rozgrzana od snu jak młode kocię, zapytała go z obawą, dokąd jedzie i kiedy zamierza powrócić, nie odwrócił się nawet, w dalszym ciągu plecami do niej zapinając pospiesznie jasną koszulę.
Nie chciał odpowiedzieć, gdyż nie znał odpowiedzi. Każda kolejna, która przychodziła mu na myśl, była coraz mniej chlubna; jadę tam, gdzie ktoś zapłaci mi więcej za podrzynanie obcych gardeł, tam, gdzie ktoś skuszony moją renomą będzie gotów zapłacić więcej, niż zapłacił jego poprzednik. Jadę tam, gdzie są piękne kobiety, gdzie jest dobre wino i gdzie jest jeszcze krew, którą należy przelać. Nie pytaj mnie o to, słodkie kocię wychowane na śmietance i wśród pieszczot rąk, które cię kochają. Nie zrozumiesz tego, co zechcę ci powiedzieć. Nie zrozumiesz, jak ciężko należy walczyć, aby odbić się od dna, i jak ciężko jest ponownie na nie nie spaść. Nie zrozumiesz, że taki bezdomny kot, zapchlony włóczęga, tak, jak ja, zrobi wszystko, aby nie wrócić tam, skąd kiedyś zdołał uciec, kociątko.
Jesteś jeszcze za młoda. Za dobra. Masz zbyt piękne sny.
-Dopiero świta. Śpij dobrze, Jen. Śpij słodko, maleńka królowo.


Ekwipunek


-Miecz; matowy, ciężki półtorak o wytartym jelcu, zawsze jednak naostrzony i  starannie wypolerowany,
-Cisawy ogier o imieniu Drań; na imię zasłużył sobie zarówno paskudnym wyglądem przeciętego szramą pyska, jak i złośliwym usposobieniem,
-Skórzana sakiewka z nielicznymi monetami,
-Igła i katgut,
-Bukłak pełen ciemnego ale,
-Prosta, skórzana zbroja; nosi co prawda ślady intensywnego użytkowania, jest jednak zadbana i dzięki temu dość reprezentatywna,
-Długi, zakrzywiony sztylet z ciemnym onyksem w rękojeści; otrzymany został jako podarunek od zachwyconej nim młodej damy, niegdyś stanowił więc najpewniej własność jej rycerskiego ojca,
-Mapa Siedmiu Królestw,
-Wykonane z ciemnej, mocnej skóry buty do jazdy konnej,
-Ciemny płaszcz i kilka kompletów znoszonych nieco strojów.


acidbrain



Ostatnio zmieniony przez Al Szczęściarz dnia Pon Maj 02, 2016 1:03 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Al Szczęściarz

Al Szczęściarz
Włości Korony
Skąd :
Królewska Przystań
Liczba postów :
3
Join date :
27/04/2016

Al Szczęściarz Empty
PisanieTemat: Re: Al Szczęściarz   Al Szczęściarz EmptyPon Maj 02, 2016 12:41 pm

No, to chyba skończone! :D
Powrót do góry Go down
Aylward Baratheon

Aylward Baratheon
Ziemie Burzy
Skąd :
Koniec Burzy
Liczba postów :
1935
Join date :
30/04/2013

Al Szczęściarz Empty
PisanieTemat: Re: Al Szczęściarz   Al Szczęściarz EmptyPon Maj 02, 2016 1:44 pm

Cudownie skonstruowana postać, historia, którą pochłania się jednym tchem i szczere zadowolenie, że mogę sprawdzić taką Kartę! Zasłużony i urzeczony akcept, z niecierpliwością czekam na fabularne przygody! ;)
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Al Szczęściarz Empty
PisanieTemat: Re: Al Szczęściarz   Al Szczęściarz Empty

Powrót do góry Go down
 

Al Szczęściarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Karczma :: Offtopic :: Archiwum-