a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Sala Stu Palenisk



 

 Sala Stu Palenisk

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Rossel Whent

Rossel Whent
Dorzecze
Skąd :
Harrenhal
Liczba postów :
365
Join date :
23/06/2013

Sala Stu Palenisk Empty
PisanieTemat: Sala Stu Palenisk   Sala Stu Palenisk EmptyWto Cze 25, 2013 2:52 pm

Sala Stu Palenisk to nazwa komnaty, której rozmiary bliższe są potrzebom gigantów niźli ludzi. W rzeczywistości mieści się w niej 34 lub 35 tytułowych palenisk, choć mawia się, że pomieszczenie pomieściłoby armię.
Powrót do góry Go down
Rossel Whent

Rossel Whent
Dorzecze
Skąd :
Harrenhal
Liczba postów :
365
Join date :
23/06/2013

Sala Stu Palenisk Empty
PisanieTemat: Re: Sala Stu Palenisk   Sala Stu Palenisk EmptyWto Lis 05, 2013 8:30 pm

/ Królewska Przystań

Harrenhal w istocie było zimnym miejscem, a ponadto ciemnym i przerażającym. Dudniące kroki, które dobiegały z mroku, przejmowały oczekujących strachem i co rusz któryś z nich zerkał z niepokojem ku wejściu tchnącemu niebieskawą poświatą.
I w końcu kroki ucichły.
Na progu stanął wysoki mężczyzna, ubrany na czarno zupełnie jak wrona o twarzy hardej i oczach gadzich. Powoli, zupełnie jakby chciał przedłużyć manifestację swej pozycji, szedł wśród zebranych ścigany ich przestraszonymi, niepewnymi spojrzeniami, aż nagle odwrócił się z furkotem szat.
Wreszcie was widzę wszystkich, cholerna zgrajo nieudaczników. – warknął, a jego oczy lśniły niewysłowioną furią. – Zaiste wielka to chwila. Skupcie się więc, bo chciałem wam zadać wiele pytań.
– Ciebie też miło nam ujrzeć, Lordzie Whent... – z kpiną w głosie rzekł jeden z zebranych, czarnobrody, barczysty rycerz o niemalże zrośniętych brwiach. Jedyną reakcją Rossela na jawną zaczepkę było pogardliwe wydęcie warg. Pstryknął palcami i naraz ciemności olbrzymiej komnaty giermek przytaszczył olbrzymią mapę Westeros.
Najpierw porozmawiamy sobie o starych dziejach. – oznajmił. – Jest bowiem kilka spraw, które mnie przygnębiają, a nawet przerażają. - Rossel usiadł u szczytu stoły, rozprostowując dłońmi cielęcą skórę, na której bliżej nieznany kartograf z pieczołowitością odwzorował Dorzecze. Kilku z zebranych spojrzało po sobie z wahaniem.
Czy ktoś z was, o wielcy, mógłby mi przypomnieć ostatnią wojnę, w której niezwyciężeni mężowie z Dorzecza ogłosili swe godne pochwały zwycięstwo? – ciągnął swą tyradę Whent, rozglądając się po twarzach zebranych. Dwa tuziny jego dowódców, mężczyzn rosłych i małych, grubych jak beki ze złotym arb orskim i smukłych niczym witki na tle Sali Stu Palenisk wyglądało niczym dzieci w paszczy Baleriona. Zapadła cisza. Przerwał ją dopiero donośny głos męża stojącego na samym końcu, stołu, jednak bardzo, bardzo daleko od wyjścia.
– Kiedy lord Edmyn Tully pokrzyżował plany tych wściekłych małż Greyjoyów. – oznajmił z dumą. – Zjednoczył się z Aegonem Zdobywcą, dzięki czemu Żelaźni umykali jak skopane psy aż na Pyke.
Oczy wszystkich spoczęły na tym jedynym, który odważył się tak zuchwale odpowiedzieć gospodarzowi. Był to wysoki mąż o szlachetnej twarzy i osobliwie pięknych oczach lśniących niczym gwiazdy.
Zaiste oto powód do dumy! – zadrwił spokojnie Whent. – Czyż nie cieszy nas wszystkich waleczny wyczyn naszych braci z rodu Tullych, którzy przesiedzieli kilka szturmów w cieniu swych wielkich murów, a tryumfalny pościg za wrogiem zaczęli, gdy zobaczyli nad sobą cień smoka? Cześć wam i chwała, bohaterowie z Riverrun!
– Nikt przed nami nie zadał Greyjoyom takiej klęski! – obruszył się mąż z oczyma niczym gwiazdy.
Wyście też tego nie uczynili, marny pyszałku! - nie wiedzieć kiedy, Rossel uderzył zaciśniętą pięścią w mapę. - Wszystkim wam karki zmiękły! Gdzie się podziali ci dzielni mężowie, którzy przez tysiące lat władali tymi ziemiami, na przekór otaczającym ich wrogom? - wysyczał, mierząc każdego z zebranych miażdżącym spojrzeniem.  Ostatnie pytanie skierowane było do czarnobrodego olbrzyma, który w odpowiedzi zmarszczył czoło, aż ogromne, krzaczaste brwi niemalże zakryły oczy.
– Owi żołnierze pilnują dziś pokoju, lordzie – oznajmił hardo. – Bo czasy się zmieniły.
Zaiste zmieniły się! – wybuchnął śmiechem Whent, lecz nie było w tym ani krzty wesołości, tylko przeraźliwy ziąb. – Nasz suzeren przypłacił życiem i chwałą za jeden, nieprzemyślany ruch, a sprawiedliwość wymierzył mu nie król, lecz Dolina!
– To źle? – zapytał pięknooki mężczyzna.
Źle? – zatrząsł się ze złości Rossel. – W Bliźniakach i Raventree Hall przebywają Arrynowie, bowiem ród Freyów i Blackwoodów przeszedł pod ich pieczę. Nikt już zliczyć nie potrafi, podobnie jak nikt już nie ogarnie ilości band łupieżców, które czują się bezkarne na zachodzie Dorzecza…
– Czasy się zmieniają – powtórzył z naciskiem czarnobrody oficer, ignorując jawną groźbę w słowach Rossela. – Trzeba zezwolić na pewną tolerancję...
Durnyś! – Whent ryknął z tak niewyobrażalną wściekłością, aż olbrzym pobladł i odwrócił wzrok. Sam Ross przygładził dłonią włosy, które wymknęły się spod kontroli i opadły na czoło. W sali naraz stało się ciemniej, mroczniej. – Durniście wy wszyscy! Po co wielcy bohaterowie naszych ludów przelewali krew swą i swych wojów? Po co Trisifer IV wraz z innymi, których wymienić nie sposób, rozbijali wrogie armie, obalali królów i odpierali ataki Andalów? Byście wy teraz zaprzepaścili ich dorobek swoją gnuśnością? Swoją pożałowania godną tolerancją! Czyście zapomnieli, capy obmierzłe, kim jesteśmy? Pamiętacie jeszcze, czemu zawdzięczamy swój byt?
Chwila ciszy, która nastąpiła po słowach dziedzica Harrenhal była jeszcze straszniejsza od jego tyrady, gdyż każdy z zebranych spodziewał się kolejnego wybuchu. Rossel opuścił jednak głowę i powiedział cicho:
Nasza przeszłość jest krwawa, a teraźniejszość wygodna, ale przyszłość niepewna, groźna. Po cóż po całym królestwie rozpełzli się przedstawiciele różnych rodów? Po cóż wlekli ze sobą bandy nadętych krewniaków? Do wojny będą judzić, sojusze zawierać? Nie, skądże. Będą się nadymać w strojnych szatach, napawać swą wielkością, wznosić toasty za swych przodków i wygłaszać harde mowy przed tłumami podpitych, zachwyconych gówniarzy. A wasi poddani, bracia? Kim stali się wasi poddani? Jak wielu spośród nich prawdziwie otwiera swe serce podczas modlitw do Wojownika?  Kto z nich potrafi wymienić czyny bojowe swych przodków? Tracimy naszą siłę, bracia. Krew naszych poddanych zaczyna stygnąć, ich myśli odwracają się od nas, a golone łby nieustępliwie na to czekają. Nasz świat może wkrótce się skończyć.
Znów zapadła cisza, jeszcze mroźniejsza niż przed momentem. Po ścianach rozpełzły się cienie rzucane przez nieliczne pochodnie, prawie nie dające światła w olbrzymiej Sali.
Nie możemy pozwolić, by dobiegł końca... – szeptał Whent, gładząc prawie czule mapę Westeros. – Nie możemy. Powiem wam zatem, co należy uczynić...
Jeden po drugim zgromadzeni w sali przybysze opuszczali głowy na znak zgody, a ostatni z ociąganiem uczynił to czarnobrody olbrzym. Dopiero wtedy na wykrzywionych  ustach Rossela pojawił się uśmiech tryumfu. Podobny uśmiech przemknął przez oblicze rudowłosego młodzieńca, który stał w rogu i przez cały czas nie wyrzekł ani słowa. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę krótką jak myśl, a potem gospodarz powtórzył:
Powiem wam, co należy zrobić. A wy wypełnicie moją wolę…
Powrót do góry Go down
Gość

Anonymous

Sala Stu Palenisk Empty
PisanieTemat: Re: Sala Stu Palenisk   Sala Stu Palenisk EmptySro Lis 12, 2014 6:34 pm

Reyne, ser Edrick i dwóch ludzi z domowej straży odzianych w kolczugi okryte surcotem w barwach rodu z Castamere weszli do sali, której szumna nazwa zapewniała, że pomieści ona sto palenisk. Robin, jako, iż pierwszy raz gościł w tym swoistym grobowcu Harrena był nieco zawiedziony, że miejsca jest zdecydowanie na mniejszą ilość. Niemniej było to nic w porównaniu z zachwytem, jaki budził ogrom tego pomieszczenia. Jego niebieskie, świecące teraz jasno oczy strzelały we wszystkich kierunkach nie wiedząc, w jakim miejscu dokładnie się zatrzymać i nad czym powzdychać, jako pierwszym.
Blondyn zatrzymał się tak nagle, że tylko lata służby spędzone na dworze Czerwonego Lwa sprawiły, że jeden z towarzyszących mu rycerzy (William) nie wpadł na swego chlebodawcę.
- Zjawiskowe miejsce, nieprawdaż panowie? Czujecie tu malutcy, ale też bezpieczni. Wydawać by się mogło, że tego kolosa nic nie ruszy prawda? Gdyby odbudować twierdzę i jeszcze nieco ją wzmocnić tak pewnie by było. Przynajmniej w dzisiejszych czasach, kiedy niema smoków.-Ton z jakim Robin wypowiadał ten monolog wydawał się wręcz natchniony. Trwali tak jeszcze chwilę przyzwyczajeni do takich "napadów" swojego suzerena i czekali cierpliwie, aż ten pokiwa głową, uśmiechnie się, odchrząknie i ruszy dalej przez faktycznie przytłaczającą wielkością salę.
Reyne szybko jednak spostrzegł, że lorda Whnta nie ma tam gdzie spodziewał się go spotkać. Jego lordowska mość zapewne załatwiał coś innego skoro nie było go tu by mógł przyjmować przybywających powoli na turniej gości. Cóż, w takim wypadku pozostawało złapać za ramię jakiegoś sługę i kazać mu poinformować pana tego zamczyska, że dziedzic rodu Reyne przybył i bardzo by chciał wyrazić swą wdzięczność za zaproszenie i gościnę. Tak też właśnie dzielny Ser Robin uczynił.
Teraz mógł spokojnie rozglądnąć się po tej kolosalnej sali żeby jakoś zabić czas. Tak jak się spodziewał, wśród krzątającej się wszędzie służby znalazło się kilku pomniejszych chorążych z ziem wielkich lordów. Nawet wypatrzył jeszcze kilku reprezentantów Zachodu. Ach, i rycerze. Domowi, wędrowni i ci, którzy o swojej "rycerskości" przypominali sobie dopiero na czas turniejów. Wśród tych dwóch pierwszych grup znaleźli się tacy, którzy zaczepiali Robina pozdrawiając go i wspominając stare dobre czasy, kiedy dane im było służyć dla rodziny Reyne z Castamere. Oczywiście blondas przyjmował to wszystko z uśmiechem, poklepywał po ramionach i niektórych rycerzy rozpoznawał nawet z imienia gdyż ojciec od zawsze mu wpajał, że dobrze znać swych ludzi, co sprawia, że są bardziej przywiązani do tego, pod kim służą.
Rozmowy może i ciekawe, oglądanie tego jednocześnie wspaniałego jak i strasznego miejsca zajmujące, niemniej jednak do tej pory młodzian nie spotkał żadnego z większych lordów ani samego gospodarza. Do ostatnie irytowało go najbardziej. Był zmęczony po podróży a chciał mieć to już za sobą żeby w pełni móc oddać się turniejowemu nastrojowi.
Powrót do góry Go down
Marlene

Marlene
Dorzecze
Skąd :
Dorzecze
Liczba postów :
32
Join date :
19/02/2015

Sala Stu Palenisk Empty
PisanieTemat: Re: Sala Stu Palenisk   Sala Stu Palenisk EmptyNie Lut 22, 2015 11:28 pm

Marlene nigdy nie widziała tylu różnych barw i kształtów zgromadzonych w jednym miejscu.
Nigdy nie słyszała aż tak głośnego gwaru, tylu głosów składających się na szum, będący niemal nie do zniesienia; nie słyszała również tak wielu minstreli, wyśpiewujących swe poematy ku uciesze tłumów.
To ją jednako ogłuszało i oślepiało. Nie wiedziała na czym winna się skupić. Czy na wędrownej trupie komików, właśnie układających z własnych ciał piramidę? A może wysłuchać Żony Dornijczyka, śpiewanej przez minstrela o niezwykle intensywnej, płomiennej barwie włosów.
Marlene nachyliła się nad swą przyjaciółką i, zabawnie marszcząc przy tym nos, wyrzekła:
-Musiał w dziecięctwie jeść dużo marchewki. – nie musiała nawet krzyczeć. Wokół nich było tak gwarno i radośnie, iż wątpiła, by jej słowa dotarły do uszu samego zainteresowanego.
Maggie prychnęła śmiechem i już otwierała usta, by odpowiedzieć, lecz wtem coś przykuło jej uwagę i nagle uniosła dłoń, wskazując palcem na smukłego mężczyznę o skórze ciemniejszej, niźli nakazywał cywilizowany zwyczaj, gawędzącego z żoną jednego z kupców.
-Patrz! Myślisz, że jest z Dorne? Jak ten książę? – wypaliła dziewczyna, nagle przystając w miejscu i otwierając szerzej oczy. – A może to twój książę, o którym zawsze tak paplasz?
Marlene spojrzała z przyganą na Maggie, tak jak patrzą matki na niesforne dzieci. Doskonale pamiętała ten moment, gdy z innymi służkami przepychała się do wąskich, brudnych okiennic, byleby tylko ujrzeć na dziedzińcu egzotycznego gościa z Dorne.
-Aleś ty niemądra. Oczywiście, że nie. Jego rumak nie jest siwy, a poza tym nie miał zbroi. – odparowała Marlene, siląc się na ogromną, śmiertelną wręcz powagę, unosząc dłoń i dając Maggie pstryczka w nos.
Zaraz po tym wybuchła śmiechem, zamknęła dłoń przyjaciółki w swojej i pociągnęła ją za sobą, puszczając się biegiem w stronę większego skupiska ludzi. Przedzierały się pomiędzy tłumem, biegnąc na oślep, szaleńczo, jakby od tego zależało ich życie. Śmiały się w głos, Marlene niemal szybowała w powietrzu, ledwie dotykając stopami ziemi; a gdy już dotarła do swego celu, wypuściła dłoń Maggie i obróciła się na palcach z niewymuszoną lekkością, wokół własnej osi i klasnęła w dłonie uradowana.
-Niedźwiedź i dziewica cud! – zawołała ucieszona, a nim się spostrzegła – jakiś chłopiec, niewiele starszy odeń, chwycił ją za ręce i porwał do tańca, w najmniejszym choćby stopniu nie przypominającego tańców podczas bali wyprawianych przez możnych.
Ale czy miało to znaczenie? Nie, choćby najmniejszego!
Improwizowane kroki, podeptane palce i wirujące na wietrze jasne pukle przyprawiły Marlenkę o rumieńce na policzkach i jaśniejsze, niźli zwykle, iskry w jasnobrązowych oczach. Uwolniła się w końcu od swego towarzysza, przystając gdzieś z boku i za oszczędzone miedziaki kupując sobie miękką chustę barwy ametystów, którą natychmiast okryła ramiona. Robiło się coraz chłodniej, już niedługo jesień miała wziąć sobie całe Siedem Królestw we władanie. Marlene ledwie pamiętała ostatnią zimę, krótką i wyjątkowo łagodną. Po nim nastało niepojęcie długie i gorące lato, a nawet ona słyszała od starych niań, czy siwiejących strażników, że im dłuższe lato, tym sroższa zima. Zadrżała na samą myśl.
-Powinnyśmy już wracać. – jęknęła Maggie, ciągnąc Marlenkę za rękaw jasnej sukienki.
Na bladej twarzy młódki pojawił się grymas niezadowolenia, zniknął on jednak tak szybko, jak się pojawił. Nie zwykła dąsać się długo. Wzruszyła jedynie ramionami i ruszyła za Maggie w stronę bram zamczyska, które nie zaznało chyba jeszcze tyle barw, hałasu i radości jednego dnia, jak właśnie podczas turnieju.
Gdy tylko Marlene zatrzasnęła za sobą ciężkie drzwi i zanurzyła się w półmroku korytarza (pomimo wczesnej pory dnia), miała wrażenie, że powietrze zgęstniało, stało się cięższe. Puściła się biegiem, przemierzając labirynty Harrenhal. Znała je lepiej, niźli własne kieszenie, może nawet lepiej niż samą siebie. Wyhamowała dopiero przy jednym z pomieszczeń gospodarczych, gdzie trzymano świece – i potknęła się przy tym o stare kocisko. Rudy zwierzak zasyczał wściekle, iż ktoś przeszkadza mu we śnie.
-Chodź ze mną. – odezwała się do kota Marlene, gdy już wysłuchała nudnych poleceń matki i trzymała przed sobą wiklinowy kosz pełen świec, gotowych by wymienić je w komnacie Stu Palenisk.
Po co tam świece, skoro można rozpalić te paleniska?, klęła w myślach, lecz matka pozostała nieugięta. Dziewczyna była więc zmuszona po raz wtóry podążyć korytarzem, tym razem nie mogąc biec tak szybko, jakby sama śmierć ja goniła, gdyż ciężar skutecznie ją spowalniał.
Sala Stu Palenisk swymi rozmiarami była przystosowana bardziej do gigantów, niźli ludzi. Teraz była całkowicie pusta i nienaturalnie cicha. Blade światło sączyło się przez okiennice, zstępując na posadzkę prostymi smugami. Echem odbijały się kroki Marlenki i miauknięcia kocura, niezadowolonego, że dziewczyna więcej uwagi poświęca na wyjmowanie resztek świeć z świeczników i uzupełnianie ich nowymi.
-Jestem dziewica piękna jak cud,
nie tańczę z bestią, co je miód!

Nie mogła się powstrzymać. To było silniejsze od niej! Słowa pieśni, zasłyszanej na turniejowym jarmarku, same popłynęły z jej ust, stopy mimowolnie zaczęły tańczyć w rytm melodii, a ciało podążyło za nim
-Je miód!
Nie tańczę z bestią, co je miód!

Tak dała się ponieść nuconej melodii, iż obróciła się wokół własnej osi i… potknęła o nierówność posadzki. Zachwiała się, chwilowo tracąc równowagę i niemal w padła w stół, stojący przy ścianie, w ostatniej chwili łapiąc w dłonie dzban pełen ciemnego, dorzeczańskiego piwa.
-… na całe szczęście. – mruknęła pod nosem, stawiając powrotem naczynie na stole, wypuszczając głośno powietrze do góry, by odegnać z czoła niesforny kosmyk jasnych włosów, który umknął chustce zawiązanej na głowie.
Powrót do góry Go down
Beren Umber

Beren Umber
Północ
Skąd :
Ostatnie Domostwo
Liczba postów :
133
Join date :
14/01/2014

Sala Stu Palenisk Empty
PisanieTemat: Re: Sala Stu Palenisk   Sala Stu Palenisk EmptyPią Kwi 03, 2015 3:19 pm

- Zwycięstwo i pieniądze... – dziedzic Ostatniego Domostwa sprawił, że jego słowa zabrzmiały jak niewyjaśniona tajemnica - ... czynią ludzi szalonymi.
Liczący sobie zaledwie siedemnaście dni imienia Jennel skinął poważnie głową, wpatrując się wyblakłymi niczym u ryby oczami w opartego o zimny mur Umbera. Beren podrapał się po porośniętym szczeciną policzku, ziewnął potężnie i odprowadził wzrokiem czarnowłosą dziewkę z piersiami tak uroczo wyglądającymi z gorsetu, że każdy obecny na dziedzińcu mężczyzna najpierw pozdrawiał je, później zaś pannicę.
-Tych, którzy już nie są szaleni.
Stali w południowej części olbrzymiego Dziedzińca Stopionego Kamienia – Umber oparty plecami o potężną ścianę wieży, zaś Jennel na płocie odgradzającym bruk od niewielkiej połaci zżółkłej trawy, jak miał w zwyczaju, zupełnie jakby unieruchomiła go tam drzazga wbita w dupę. Od dobrych dwóch kwadransów obserwowali tłum, przegryzając dłużące się chwile dojrzałymi pestkami dyni. Aż ciężko pomyśleć, że przed dwoma tygodniami można było spędzić w Harrenhal cały dzień i nie napotkać nikogo spoza zamku. Można było spędzić tutaj kilka dni i w ogóle nie spotkać żywej duszy… a teraz? Przez organizowany turniej twierdza Harrena Czarnego pękała w poszarpanych szwach od śmiałych rycerzy, wojowników, kupców i zwykłych przybłędów. Dziedzic Ostatniego Domostwa miał wrażenie, że ruch odbywał się tylko w jedną stronę – ku polu turniejowemu. Niektórzy przebijali się tak szybko, na ile pozwalał tłum, a inni przystawali, żeby zwiększyć pulę handlu i chaosu. Turkotały koła wozów, rżały muły i konie, wrzeszczał żywy inwentarz i ryczały woły. Mężczyźni, kobiety i dzieci wszelkich ras oraz stanów również robili mnóstwo hałasu, niejednokrotnie w różnych językach i z różnego powodu. Byłby to całkiem kolorowy spektakl, gdyby nie wzbijany z ziemi pył, który nadał wszystkiemu taki sam brudny odcień. Jennel hałaśliwie pociągnął z pokaźnego bukłaka, podsuwając go Umberowi.
- Niezła zbieranina, co?
- Wszyscy chcą zdobyć coś za darmo. – Beren odebrał napitek, przechylając manierkę z zachęcająco chlupoczącą zawartością i upijając z niej potężny łyk, który nawet w połowie nie zdołał nasycić pragnienia. Dziedzic Ostatniego Domostwa odnosił wrażenie, że każdy z obecnych w Harrenhal oszołomiony był wariacką nadzieją… albo chciwością, w zależności od tego, jak bardzo patrzący wierzył w ludzkość, z czym u Umbera nie było najlepiej. Wszyscy pijani wizją sięgnięcia obiema  rękami w głąb lodowatego stawu zwycięstwa i znalezienia w nim nowego życia. Pozostawienia monotonnej egzystencji na brzegu niczym zrzuconej skóry, skorzystania ze skrótu do szczęścia.
- Nie kusi Cię, żeby do nich dołączyć? — Jennel uniósł pytająco brwi, przycisnął język do przednich zębów i splunął przez szparę.
- Ani trochę.
Beren uśmiechnął się szeroko, unosząc do ust bukłak do ust i pociągając zeń mocny, piekący w gardle trunek. Kiedyś wierzył, że dostanie w życiu coś za darmo, zrzuci skórę i odsunie się od niej z uśmiechem. Tymczasem przez dwadzieścia siedem dni imienia okazało się, że czasami skrót nie prowadzi tam, gdzie byśmy chcieli, lecz wiedzie na krwawe, odległe od utęsknionego domu manowce. Dziedzic Ostatniego Domostwa pociągnął kolejny łyk, aż podskoczyła grdyka na jego potężnej szyi. Patrzył, jak dwóch giermków sprzecza się o ostatni kawałek faszerowanej kiszki, a stara babka sprzedająca mięsiwo stara się ich uspokoić. Nie minęła chwila, gdy Umber ponownie przechylił manierkę, uważając tym razem, żeby upić tylko łyczek. Wiedział, jak łatwo jeden łyk może się zmienić w całą butelkę, a potem w przebudzenie w zaszczanym ubraniu z jedną nogą w strumyku. Beren obserwował spokojnie, jak rozdzielano walczących o kiszkę – mężczyźni obrzucali się wyzwiskami, w ogólnym rozgardiaszu nie rozumiejąc szczegółów, ale pojmując ogólne przesłanie. Wyglądało na to, że sam obiekt kłótni zaginął w całym zamieszaniu; zapewne zabrał go jakiś sprytniejszy awanturnik, gdy oczy wszystkich były zwrócone w innym kierunku.
Złoto i zwycięstwo z pewnością mogą czynić ludzi szalonymi. — powtórzył pod nosem dziedzic Ostatniego Domostwa. Mimowolnie pomyślał o gospodarstwie i wszystkich obowiązkach, na które notorycznie brakowało mu czasu, po czym potarł poobijanymi kciukami o pogryzione palce. Przez chwilę wygrana w turnieju nie wydawała mu się aż takim szalonym pomysłem. A jeśli odniesie zwycięstwo? Tysiące złotych smoków tęskniące za pocałunkiem jego świerzbiących palców? Beren Umber, największy szczęściarz na całej Północy…
- Ha. - odpędził tę myśl jak natrętną muchę. Nie mógł sobie pozwolić na luksus marzeń, z doświadczenia wiedząc, że Starzy Bogowie niczego nie dają za darmo. Takie same sknery jak my wszyscy. I choć dziedzic Ostatniego Domostwa miał w walce więcej doświadczenia niż połowa zebranych tu wojowników, ani myślał tracić energii na czcze potyczki.
- Gdzie jest Gully? – zapytał nagle Umber, podając Jennelowi niemal pusty bukłak. Młodzieniaszek westchnął z rezygnacją, gdy na wyciągnięty język spadło zaledwie kilka kropel trunku.
- Został w karczmie. Twierdzi, że jazda konna sprawia mu ból.
Beren skinął powoli głową, odpychając się od zimnego muru i z trzaskiem rozprostowując potężne kości.
- Starzeje się. To dotyka nas wszystkich. Kiedy się z nim zobaczysz, powiedz, że pozdrawiam.
- Gdyby tutaj był, opróżniłby manierkę jednym haustem, a Ty przeklinałbyś jego imię. – Jennel uśmiechnął się krzywo, zawieszając bukłak przy pasie.
- Nie zaprzeczę. – dziedzic Ostatniego Domostwa westchnął ciężko, podciągając brudne, przetarte od podróży portki. - Tak to już jest z rzeczami, za którymi tęsknimy. – Umber klepnął chudego siedemnastolatka w plecy i spokojnie ruszył ku mrocznej bramie zamku, niknąc po chwili w połkniętych przez cień drzwiach. Miał zamiar w pełni skorzystać z przerwy pomiędzy kolejnymi pojedynkami i nie marnotrawić czasu – wizyta w Harrenhal była niepowtarzalną okazją do poznania trzewi kolosalnego zamku, nadtopionego przez smoczy ogień i, jeśli wierzyć bajdom, nawiedzanego przez duchy. Na całe szczęście Beren był stanowczo zbyt dużym chłopcem, by obawiać się bladych zjaw oraz koszmarów przeszłości, zaś jedyne zagrożenie dla niego stanowił… całkowity brak orientacji w terenie. Wystarczyło, by dziedzic Ostatniego Domostwa pokonał trzy zakręty, jedne schody i kilka jardów całkowicie ciemnego korytarza, aby poza kierunkiem zgubić również…
… drogę.
Oczywiście Umber, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, prędzej zdechłby z głodu niż przyznał się do zbłądzenia – dlatego uparcie parł naprzód, zachowując zimny spokój i uśmiech na twarzy, którego i tak nikt nie mógł dostrzec, bowiem zamek był całkowicie wymarty.
A przynajmniej do momentu, w którym Beren nie usłyszał wyraźnego echa – Bogowie mu świadkiem – śpiewu. Melodyjny, dziewczęcy głos docierał gdzieś zza zakrętu i przyjemnie nęcił zmysły, zmuszając Umbera do obrania drogi, skąd dochodziły słowa doskonale znanej na całe Siedem Królestw pieśni. Dziedzic Ostatniego Domostwa przeszedł zaledwie kilka jardów tylko po to, by nagle wpaść w paszczę lekko uchylonych drzwi – śpiew tutaj był znacznie bardziej wyraźny, zaś jego źródło – na tyle bliskie, iż po wkroczeniu do olbrzymiej komnaty, Beren słyszał lekkie kroki, stąpające gdzieś w półmroku. Początkowo miał zamiar dość dobitnie poświadczyć swą obecność, ale – najpewniej wrodzona przewrotność – nakazała mu pokonanie kilku ostatnich jardów dzielących go od wybawicieli w całkowitym milczeniu… które i tak spełzło na niczym już na początku wędrówki, gdy młodziutka dziewczyna wyrzuciła z siebie „na całe szczęście”, zręcznie chwytając balansujący na blacie stołu dzban. Wciąż sterczący w półmroku Umber uśmiechnął się mimowolnie, opierając potężną dłoń o oparcie krzesła i odkasłując głośno, co by dziewczę nie uciekło z krzykiem (ktoś go wszak musi wyprowadzić z tego labiryntu).
- A jeśli bestia pije miód, to co wtedy? – brwi dziedzica Ostatniego Domostwa podjechały nieznacznie do góry, kiedy potarł szorstki policzek dłonią, starając się ukryć rozbawienie. – Jeden taniec chyba się należy!
Powrót do góry Go down
Marlene

Marlene
Dorzecze
Skąd :
Dorzecze
Liczba postów :
32
Join date :
19/02/2015

Sala Stu Palenisk Empty
PisanieTemat: Re: Sala Stu Palenisk   Sala Stu Palenisk EmptySro Maj 27, 2015 5:34 pm

Harrenhal było ogromnym zamkiem. Czasami Marlene opuszczała jego mury, by wraz z innymi służkami zbierała słodkie jeżyny w lesie – czasami stawała na skraju lasu i po prostu patrzyła. Harrenhal porażało swymi rozmiarami z tej perspektywy jeszcze bardziej i dziewka była pewna, ze nic na świecie nie może się z tym równać… co poniekąd było prawdą, gdyż nawet ona słyszała, że w Siedmiu Królestwach nie było większej twierdzy. Słyszała także o krainach zza Wąskiego Morza, lecz… informacje, które do niej docierały w szczątkowych ilościach były tak niejednokrotnie nierealnie, że zwyczajnie w nie wierzyła – pomimo uporczywej skłonności do fantazjowania. Jej świat ograniczał się do tego zamczyska. Wielkiego i potwornie… upiornego.
To ciemne i zimne miejsce, powtarzała matka, narzucając na ramiona wełniane szale.
Marlenka podzielała tę opinię, bo choć na zewnątrz w najlepsze trwało lato – w komnatach budowanych bardziej na użytek olbrzymów, niźli ludzi, było przeraźliwie zimno. Ale to nic, to nic, myślała służąca, która przez wrodzoną naiwność i coś, co matka nazywała infantylnością, potrafiła nawet tutaj odnaleźć piękno.
Piękno w słonecznych refleksach w tafli wody Oka Bogów; podczas ciepłych dni, kiedy chmury nie przysłaniały złotej tarczy, jezioro iskrzyło się tak, jakby spoczywała nań pierzyna z okruchów diamentów. Piękno lawirującego w prostych smugach światła kurzu. Piękno ciszy w tych ogromnych komnatach, niczym niezakłóconej ciszy, posród której trwała nieruchomo, jak posąg i po prostu przyglądała się kolejnym obrazom, wazonom i płaskorzeźbom na kominkach. Matka powtarzała, że jest bardzo niemądra i głupiutka, że chodzi z głową w chmurach i przywiązuje wagę do absolutnie nieistotnych rzeczach, zamiast zająć się tym, co powinna – czyli pracą. Ale Marlenka nie potrafiła tego uczyć, zbyt wrażliwa była na to wszystko, co ją otaczało i zachwycało z dziecinną łatwością. Nawet w kuchni, gdzie kaleczyła sobie dłonie nożykiem i prawie ścierała knykcie, mógł ucieszyć ją widok wyjątkowo ładnej, dorodnej marchwi. Ale taka już była i nie chciała tego zmieniać, bo gdyby nie takie drobnostki – cóż by jej pozostało?
Jedynie szara, smutna rzeczywistość. Pobudki wczesnym rankiem i praca do późnej nocy. Stwardniałe od prania dłonie, poszczypane przez gąski kostki i łydki, bolący kręgosłup i wieczna służba, bo na dziewki takie jak ona – nie czeka absolutnie nic innego. Ale to nic, to nic, zwykła powtarzać, marząc jedynie czasami, że to ona, nie panienka Lysa, jest córką wielkiego lorda i ma tyle ciasteczek, ile tylko zapragnie – a później poślubi innego lorda, albo nawet księcia! Innym znowuż razem pragnęła jedynie wraz z minstrelem udać się w podróż do Wysogrodu, by choć raz ujrzeć słynne, różane ogrody, którego zapachu podobno nie dało się zapomnieć. Te fantazje nawiedzały ją dość często i wbrew pozorom – wcale nie odwracała się później do ściany na swoim sienniku, klnąc pod nosem na swój los, a jedynie uśmiechała do własnych myśli i pozwalała sobie odpłynąć w słodkie ramiona snu, gdzie świat był jeszcze piękniejszy. Gdy się budziła, dużo łatwiej Marlence było powróci do codziennych obowiązków, od których nie było ustępstwa nawet podczas takich wydarzeń jak ten turniej – a na nawet w szczególności podczas nich. Służba w całym Harrenhal miała pracy co nie miara! Wszyscy uwijali się jak mrówki, byleby zdążyć, byleby wszystko zostało przygotowane jak należy – w końcu to był ich obowiązek. Jej samej udawało się jedynie wyrwać na krótkie chwile, zazwyczaj pod pretekstem pilnowania gąsek, które należały do grona jej najbliższych przyjaciół, podobnie jak ten kot, plączący się jej teraz pod nogami. Zapewne byłby rad, gdyby tylko wazon się stłukł, lecz Marlence udało się go uratować – inaczej miałaby spore kłopoty. Potarła dłonią czoło i już miała wracać do uzupełniania świeczników, gdy…
… ktoś odkaszlnął za jej plecami, a Marlenka niemal podskoczyła w miejscu i obróciła się na pięcie, przyciskając dłonie do piersi. Jej brązowe oczka otworzyły się szeroko, przypominając teraz dwa duże talerze, a różane usta wyrzuciły z siebie kilka słów, nim zdążyła nawet pomyśleć..
-Jaki duży, a niech mnie gęś kopnie…
Jasne brwi natychmiast się zmarszczyły, kiedy dziewczyna zlustrowała intruza od stóp do głów, nie potrafiąc powstrzymać zaskoczenia, które natychmiast pojawiło się na bladej twarzy – cóż, nigdy w swym życiu nie widziała kogoś tak… wysokiego i potężnego.
OLBRZYM!
I nawet w obliczu tej przedziwnej, nagłej sytuacji Marlenka zdołała jedynie pomyśleć, że mężczyzna pasuje do tej komnaty stworzonej jakby właśnie dla olbrzymów, dopiero po chwili – sądząc po ubiorze – uświadomiła sobie, ze ma do czynienia z mężczyzną wysoko urodzonym. Podskoczyła w miejscu jeszcze raz, porażona własną głupotą i skłoniła się nisko, gorączkowo przepraszając:
-Wybacz mi, panie, racz wybaczyć.
Brązowe spojrzenie przesunęło się po przystojnej, męskiej twarzy, z uwagą doszukując się oznak złości. Najpierw myśl, potem mów, matka miała rację, myślała zrozpaczona, przyciskając do piersi świecę, dopiero po chwili pozwalając sobie na szeroki uśmiech wywołany słowami nieznajomego. Roześmiała się cicho, jakby od razu zapominając o tym, co zrobiła przed chwilą i opuściła świecę.
-Oczywiście, że się należy! – odparła radośnie i… wyciągnęła w stronę mężczyzny dłoń, w wyjątkowo śmiałym jak na służkę geście.
Powrót do góry Go down
Rossel Whent

Rossel Whent
Dorzecze
Skąd :
Harrenhal
Liczba postów :
365
Join date :
23/06/2013

Sala Stu Palenisk Empty
PisanieTemat: Re: Sala Stu Palenisk   Sala Stu Palenisk EmptyWto Kwi 12, 2016 8:21 pm

W jednej przynajmniej części Harrenhal dawny majestat przeszłości nie zdążył jeszcze do końca spłowieć. Sala, do której zostali wprowadzeni przez strażników, czy może prześladowców, była zaiste wspaniała.
Po obu stronach rozległej przestrzeni, w której odbijało się echo, maszerowały kolumny, wysokie jak drzewa w lesie i wycięte z wygładzonego czarnego kamienia, ozdobionego połyskliwymi żyłkami. Sufit, wysoko nad głowami, miał głęboką niebieskoczarną barwę i gdzieniegdzie utkany został potężnymi, żelaznymi kandelabrami, zaś wszystkie spośród palenisk – choć bez wątpienia nie była ich setka – płonęły trzeszczącym, żywym ogniem,
Po przeciwnej stronie sali znajdowało się podwyższenie z surowym, dębowym krzesłem, na którym teraz zasiadał dziedzic rodu Whent. Na wyciągnięcie ręki miał stół uginający się od przysmaków. Palce – blade i zimne niby u lodowego pająka - chwytały wybrane kąski i wrzucały je w otwarte usta, a oczy ani na chwilę nie odrywały się od gości, czy też może więźniów. Po obliczu dziedzica przemknął niepokojący cień, który zniknął wraz z chwilą, w której Rossel wypluł pestkę oliwki – zrogowaciałe nasionko wylądowało z brzękiem w miseczce.
- A zatem… ser Raymond z Doliny.
Wysoki, zwalisty mężczyzna skłonił łysą głowę. Whent uniósł kielich, trzymając nóżkę naczynia między palcem środkowym a kciukiem, pociągnął spory haust, trzymał przez chwilę trunek w ustach, obserwując ich cały czas, i w końcu przełknął.
Hm. Nie chcę nikogo obrażać... – w tym momencie dziedzic Harrenhal ujął maleńki widelec i wyłuskał ostrygę ze skorupy – … ale twoja obecność tak blisko Oka Boga napawa mnie troską. Sytuacja polityczna w królestwie jest... niestabilna. – wziął do ręki kielich. – Jeszcze bardziej niż powszechnie się zdaje. – łyk, przepłukanie ust trunkiem, przełknięcie. – Ostatnia rzecz, jakiej pragnę, to ktoś... zakłócający równowagę.
– Bardziej niestabilna niż zwykle? – spytał zdziwiony rycerz z Doliny Arrynów. – Wydawało mi się, że Namiestnik Siedmiu Królestw ostatecznie uspokoił sytuację.
Uspokoił pod swoim butem, na jakiś czas. – Whent oderwał garść winogron z kiści i odchylił się na krześle, po czym zaczął wrzucać po jednym do ust. – Ale nawet najlepsze obuwie może się przetrzeć, podeszwa odpaść, a czyhająca pod butem żmija ugryźć w przysłowiową…
Dziedzic ponurego zamczyska Harrena Czarnego wgryzł się w dojrzałą śliwkę; po brodzie spłynął mu sok.
… piętę.
Ser Raymond spojrzał obojętnie na siedzącego przed nim Whenta – wiedział, że prawdopodobnie będzie to ostatnia twarz, jaką ujrzy przed śmiercią i być może właśnie świadomość nieuchronnego opuszczenia tego padołu cierpienia tak mocno napawała go odwagą.
– Och. Nie wydajesz się tym poruszony, panie.
Płaczę w duchu, ale widziałem już to wszystko wcześniej. Historia również. Wrogowie zwarci w śmiertelnej walce, ich wojska pustoszą ziemię, podczas gdy nieliczne twierdze i miasta, które zdołały zachować niezależność, przyglądają się z przerażeniem i czynią wszystko, by ujść bez szwanku przed tym koszmarem. Dokładnie tak zachowało się Harrenhal podczas wojny z Doliną… choć przemawiał przez nas rozsądek, nie strach.
Ser Raymond zmarszczył czoło.
– Zamierzam ruszyć na Zachód. Muszę przekroczyć Czarny Nurt, a w Stone Mill jest najbliższy most, w Harrenhal chcieliśmy jedynie kupić konia.
Rossel Whent potrząsnął lekko głową.
Nie chcę przydawać ci zmartwień, ale spadły obfite deszcze, gdzieniegdzie nawet śnieg, i rzeka wezbrała ponad wszelką miarę. Brody są nie do przebycia. Obawiam się, że nie przekroczysz Czerwonych Wideł o tej porze roku.
– Muszę.
Ale ci się nie uda. Jeśli oczekujesz ode mnie rady, to na twoim miejscu pozostawiłbym problemy suzerena jego nieszczęściom i zrezygnował z tej godnej pożałowania misji.
Dziedzic Harrenhal dźwignął się z miejsca, wpatrując obojętnym spojrzeniem w mężczyznę – rycerz liczył czterdzieści dni imienia, być może więcej, i to właśnie jemu przypadł wątpliwy zaszczyt odmrażania sobie dupy w widłach trzech rzek. Skoro dożył tak imponującego jak na zwykłego wojownika wieku, musiał wiedzieć, że gdy nadejdzie zima, w Górach Księżycowych spadnie śnieg, zasypując na długie miesiące (jeśli nie lata) Orle Gniazdo.
Żadnego wsparcia zbrojnego, żadnych dostaw żywności – tylko i wyłącznie pas nagiej ziemi tuż na granicy Dorzecza i Doliny.
Czyż to samo w sobie nie było samobójstwem?
- Tutaj, w Harrenhal, zawsze staramy się orać środkową bruzdę, zachować neutralność i trzymać się z dala od klęsk, które nawiedzają pozostałą część tej ziemi, jedna za drugą. Tutaj wciąż przestrzegamy obyczajów przodków. – Whent wskazał na samego siebie. – Widzisz, przed kilkoma miesiącami gościłem tu twego przyjaciela, ser Richarda Stone.
– Tutaj? – na pobrużdżonej zmarszczkami twarzy Raymonda zakwitł cień wątpliwości – wszyscy wszak sądzili, że ser Richard padł ofiarą zbyt dużej ilości wina wypitej nad zbyt rwącym nurtem ujścia Czerwonych Wideł.
Powiedział mi, że to Lord Arryn jest prawowitym suzerenem tych ziem i że powinienem go poprzeć. Pożegnałem go skomlącego z tą samą odpowiedzią, jakiej udzielę tobie. Słuchaj zatem uważnie, ser.
Zapadła długa cisza, gdy przebrzmiało echo ostatnich słów Rossela. Długa, pełna napięcia chwila, gniew ser Raymonda zaś narastał coraz bardziej. Długie, pełne wyczekiwania milczenie, które nie było do końca pustką. Nabrzmiewało narastającym strachem.
- Spaliłeś za sobą ostatni most. Przed tobą długa podróż pośród śniegów, które nadejdą lada dzień. Nie możesz zawrócić, nie możesz iść naprzód. Możesz za to zostać i dobrowolnie opowiedzieć na wszystkie pytania, które zadam… a jeśli nie będziesz chciał mówić, zmuszę cię do tego, dokładnie tak, jak uczyniłem to z ser Richardem.
Rycerz z Doliny zacisnął potężne dłonie w pięści, zupełnie jakby pragnął podejść do dziedzica Harrenhal i zadać mu miażdżący cios prosto w potylicę.
- Sądzisz, że obchodzi mnie ta twoja zrujnowana twierdza, które przypomina stłuczony nocnik? Twierdza skurczona w obrębie kruszejących murów niczym jakiś stary i zgarbiony wojownik, który kuli się w zbyt wielkiej zbroi swej młodości? Za nic mam Harrenhal, podobnie zresztą jak Orle Gniazdo! Nikt nie obawia się cienia nietoperza!
Gniew ser Raymonda przypominał wielki kamień, pozbawiający go tchu w płucach, miażdżący siłę jego ciała. Zapewne na każdym innym człeku wywarłby wrażenie, ale na własne nieszczęście miał przed sobą Rossela Whenta.
Kogoś, kto jedynie uśmiechnął się na słowa Doliniarza, ledwie kilka chwil przed tym, jak na rycerza spadł pierwszy cios opancerzonej pięści jednego z ludzi Whenta.
- Błąd, ser. Nawet nietoperze srają i jeden właśnie leci narobić do waszego gniazda.

/ Dziedziniec Stopionego Kamienia.
Powrót do góry Go down
Sponsored content


Sala Stu Palenisk Empty
PisanieTemat: Re: Sala Stu Palenisk   Sala Stu Palenisk Empty

Powrót do góry Go down
 

Sala Stu Palenisk

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Wielka Sala
» Sala audiencyjna
» Sala Jadalna
» Sala jadalna
» Sala reprezentacyjna

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Westeros :: Dorzecze :: Harrenhal-