a
IndeksLatest imagesRejestracjaZaloguj
Selwyn Tarth



 

 Selwyn Tarth

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Selwyn Tarth

Selwyn Tarth
Ziemie Burzy
Skąd :
Tarth, Evenfall Hall
Liczba postów :
26
Join date :
11/05/2016

Selwyn Tarth  Empty
PisanieTemat: Selwyn Tarth    Selwyn Tarth  EmptyNie Maj 15, 2016 12:07 am


Selwyn Tarth










Wiek:
25 dni imienia
Miejsce urodzenia:
Tarth, Evenfall Hall
Ród:
Tarth
Stanowisko:
dziedzic rodu Tarth
najstarszy syn Lorda

Aparycja

Pierworodne dziecko, syn najstarszy i tym samym dziedzic rodu wdał się urodą w Lady Finree Tarth z domu Estermont – włosy ma brązowe jak gleba urodzajna, oczy zaś jak drewno dębowe, o mądrym, jakby wiecznie skupionym wyrazie. Zdawać by się mogło, że opadające nieznacznie w dół kąciki ust nie zostały stworzone do uśmiechu, wrażenie to jednak mija, gdy Selwyn okazuje rozbawienie; cała twarz wtedy zaczyna promieniować radością, jak u nieskalanego ciężarem życia dziecka. Młodzieniec to wysoki, osiągający wzrost pięciu stóp i dziewięciu cali, o silnej, sprężystej sylwetce i ciele nawykłym do walki – jego skórę znaczy kilka bladych blizn, spośród których największa znajduje się na prawym boku, tuż nad biodrem, i szpeci ciało nierównymi brzegami. Pomimo osiągniętego wieku, dziedzic rodu Tarth wciąż posiada chłopięcy urok – pewnikiem to skutek gładkiego lica, którego nie zdobi choćby cień zarostu, tak zaciekle eliminowany przez Selwyna. Wyraźne rysy twarzy i prosty nos są jakby odzwierciedleniem jego charakteru, twardego i pozbawionego jakichkolwiek wahań. Kobiety mawiają, że jest przystojny, że w jego ciemnych oczach można zatracić się bez pamięci, że krótkie, gęste włosy aż proszą się o przeczesanie ich palcami – na co Tarth uśmiecha się nieśmiało, jakby słuchał nad wyraz zabawnych dowcipów. We własnym mniemaniu nie jest nikim więcej ponad rycerzem – i jak prosty rycerz się zachowuje. Stroni od wystawnych uczt i bogato zdobionych szat -najczęściej odziany w prostą, lnianą koszulę i pikowane spodnie, które umożliwiają swobodę ruchów, staje na polu ćwiczebnym z bastardowym mieczem w ręku, w walce odnajdując przyjemność po stokroć większą od  balów. Z rzadka widywany jest również z kielichem – kiedy pije, czyni to wyłącznie w towarzystwie zaufanych osób, a i nawet wtedy nie spożywa zbyt wiele trunku (choćby z uwagi na zadziwiająco słabą głowę). Obce mu są złote pierścienie, misterne zdobienia, zamorskie błyskotki – jedynie skromna, srebrna brosza z malutkim oczkiem szafiru nieśmiało spina pod szyją płaszcz, utwierdzając obserwatora w przekonaniu, iż w rzeczy samej ma do czynienia z lordowskim synem, nie zaś wędrownym rycerzem.
Choć Bogowie mu świadkiem, że właśnie taka jest jego dusza – wędrowna i nieuchwytna.


Biografia



Zdycha ci bydło, umierają krewni
I ty sam umierasz,
Lecz sława, którąś sobie zdobył,
Nie umrze nigdy.

Jego narodziny nie różniły się niczym od narodzin milionów dzieci przed nim i od tych, które dopiero nastąpią. Jego dzieciństwo nie stanowiło wyjątku spośród dzieciństwa dziesiątek lordowskich potomków. Jego zapał do nauki historii, rachunków i geografii malał wprost proporcjonalnie do coraz starszego wieku, zaś zamiłowanie do miecza postępowało wraz z coraz wyższym wzrostem. Był przykładem wesołego, dokazującego chłopca, który po narodzinach siostry doskonale wcielił się w rolę starszego brata, gotowego bronić malutką Sybille przed złem całego świata.
Mieszkańcy Evenfall Hall powtarzali, że mały dziedzic jest dobrym dzieckiem. Ojciec – że coraz lepszym wojownikiem. A matka…
Czyń dobrze – powiedziała Selwynowi w dniu, gdy ukończył szósty dzień imienia. – Unikaj cieni. Stój w pełnym blasku. Bądź moją pierwszą, wieczorną gwiazdą na niebie.
Był wtedy dzieckiem i nie rozumiał, na czym polega czynienie dobra. Jako szesnastolatek chyba wcale nie był tego bliższy, bo zamiast się cieszyć najwspanialszą chwilą w życiu – dniem, kiedy zdobył rycerski pas oraz ostrogi – zastanawiał się, jak powinien postąpić. Dla każdego rycerza w Siedmiu Królestwach najwyższym zaszczytem było zasilenie szeregów Gwardii Królewskiej, pełnienie straży przy Żelaznym Tronie i przyjęcie do grona siedmiu najwybitniejszych zbrojnych w obliczu Bogów i ludzi.
Przecież właśnie o to pragnął zabiegać, za to płacił potem, krwią i nieustannym bólem ciała. Czy nie zasłużył sobie na ten honor? Odkąd pamiętał, marzył, aby stanąć pośród Białych Płaszczy w Sali Tronowej. Pan Ojciec nie był zachwycony tym pomysłem, grzmiał o obowiązkach pierworodnego syna i dziedzica, domagał się lojalności wobec rodu, o racjonalnym myśleniu i nie przyjmował do świadomości, że Selwyn już podjął decyzję, że tylko czekał na właściwą okazję, że odnalazł wsparcie w swej młodszej siostrze i człowieku, którego nazywał przyjacielem. Bratem. Zwierciadlaną duszą.
Kiedy Lord Harbert Baratheon pasował dziedzica Szafirowej Wyspy na rycerza, Tarth uśmiechał się do własnych myśli, do Sybille, do Pani Matki, ale przede wszystkim - do Dereka Baratheona, który od dekady był jego przyjacielem, powiernikiem i niezawodnym kompanem.

***

Irvin zawahał się tylko na moment, ale Selwyn wykorzystał okazję i zdążył go rąbnąć w jaja brzegiem tarczy.
Nawet wycie pozostałych chłopaków, którzy życzyli mu przegranej, nie zagłuszyły jęku Irvina. Lord Tarth zawsze powtarzał swemu najstarszemu synowi: „Chwila, kiedy się zawahasz, będzie chwilą twojej śmierci”, i według tej rady dziedzic Szafirowej Wyspy żył czasem lepiej, ale przeważnie gorzej – dlatego z tym większą zaciekłością wykorzystał akurat tę okazję.
Warknął, szczerząc zęby – bo to był jego ulubiony grymas - odbił się z ugiętych nóg i zaatakował przeciwnika zajadle.  Natarł na niego ramieniem i tarcze zwarły się z łoskotem, piach sypnął spod nóg Irvina, który cofnął się chwiejnie. Jego twarz wciąż wykrzywiał grymas bólu – próbował zadać cios, ale Selwyn uchylił się, a potem poprowadził drewniany miecz niskim łukiem i trafił go w łydkę, tuż pod rozkołysanym brzegiem długiej kolczugi.
Irvinowi należało się uznanie, bo nie upadł i nie krzyknął, tylko odskoczył skrzywiony. Tarth niecierpliwie poruszył ramionami, czekając, aż zbrojmistrz Ulwyck ogłosi jego zwycięstwo, on jednak milczał jak posąg w sepcie. Niektórzy fechmistrzowie traktowali drewniane miecze jak prawdziwą broń i ogłaszali koniec pojedynku, gdy padał cios, który w przypadku stalowego ostrza oznaczałby śmierć. Ulwyck lubił jednak patrzeć na upokorzenie i cierpienie swoich uczniów – Bogowie byli świadkami niejednej przykrej lekcji, jaką Selwyn dostał na placu ćwiczeń w jego obecności. Wreszcie sam mógł kilku udzielić.
Uśmiechnął się do Irvina wyzywająco – tę minę również bardzo lubił.
- No dalej, tchórzu!
Irvin był mocny jak byk i miał jeszcze sporo chęci do walki, ale kulał i zaczynał się męczyć, a Selwyn ustawił się tak, aby lekko opadający brzeg dawał mu przewagę. Uważnie śledził ruch swego przeciwnika – zrobił unik przed pierwszym ciosem, potem przed drugim, a w końcu ominął niezdarny zamach znad głowy i podskoczył do odkrytego boku Irvina. Drewniany miecz uderzył o żebra przeciwnika z głuchym trzaskiem pękającego polana – chłopak zatoczył się bezradnie, a Selwyn uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nic na świecie nie sprawiało mu tak wielkiej przyjemności jak zadanie idealnego ciosu.
Tarth butem pchnął Irvina w tyłek, tak że wylądował na czworakach w kolejnej fali przyboju, która umykając z sykiem, uniosła jego miecz i porzuciła na mieliźnie. Mokre włosy oklejały mu jedną stronę twarzy, gdy Selwyn przytknął mu do szyi wyszczerbioną, drewnianą głownię.
I co?
– No dobra – Irvin machnął ręką, bo zadyszany ledwie mógł mówić. – Poddaję się.
Ha! – ryknął mu Tarth prosto w ucho. – Ha! – zawołał do zawiedzionych chłopaków wokoło. – Ha! –krzyknął do zbrojmistrza Ulwycka, triumfalnie podniósł miecz i tarczę, a potem pogroził nim niebu, z którego zaczął siąpić deszcz. Rozległy się nieliczne klaśnięcia i niemrawe pomruki. Mniej zasłużone zwycięstwa nagradzano większym aplauzem, ale Selwynowi nie zależało na poklasku – liczyła się tylko wygrana.

***

- Ser Daeron Targaryen.
- Ser Selwyn Tarth.
- Wielka szkoda, że poznajemy się w takich okolicznościach.
- Wielka szkoda, że nie ma miejsca dla nas obojga.
Liczył sobie siedemnaście dni imienia, kiedy na dziedzińcu Czerwonej Twierdzy stanął naprzeciwko Daerona Targaryena – starszy o dwa lata przeciwnik był wyższy i silniejszy, ale przede wszystkim miał wsparcie obserwującego walkę króla.
- Niech zwycięży lepszy.
- Niech zwycięży.
Tamtego dnia – dnia krótkiej, ciepłej wiosny – Aegon Piąty był widzem, jednym spośród siedmiu, na których składało się jeszcze sześć Białych Mieczy, i jednocześnie sędzią pojedynku, który w oczach Bogów miał zadecydować o wyłonieniu nowego Królewskiego Gwardzisty. Wynik starcia dla jednego z rycerzy miał być spełnieniem marzeń oraz ambicji, dla drugiego zaś całkowitym przekreśleniem żywionych nadziei.
Tego typu walk nie toczy się w życiu wielokrotnie – jeśli już zyska się jedną, jedyną szansę, należy ją wykorzystać.
Aż do chwili, kiedy dłoń nie będzie w stanie dzierżyć broni.
Miecz Daerona Targaryena świsnął tuż obok i ze zgrzytem uderzył o filar. Odpryski marmuru poleciały wokoło, migocząc i kłując cienie. Selwyn wziął zamach, ale jego cios okazał się za słaby – oręż odbił się od naramiennika i zatrzymał przeciwnika tylko na moment. Tarth ujrzał swoją krew połyskującą czarno w promieniach zachodzącego słońca – ślad bryzgów i kropli w lśniącej powierzchni zbroi Targaryena.
Walczyli długo, dłużej, niż spodziewał się tego król oraz jego Gwardziści. Walczyli, choć słaniali się na nogach ze zmęczenia i z powodu odniesionych obrażeń – walczyli, bo Selwyn wiedział, że musi to robić.
Dopóki jeszcze miał dość krwi. Musiał atakować. Teraz.
Odepchnął się od filara w chwili, gdy Daeron zamierzył się do pchnięcia. Tarth błyskawicznie zbiegł ze schodów, na które wspięli się między kolejnymi ciosami, z dwóch ostatnich stopni zeskakując – ranna noga rwała, pulsowała potwornym bólem, była coraz słabsza. Selwyn z trudem złapał równowagę, dokładnie w tej samej chwili dostrzegając błysk metalu – Targaryen uderzył w spoiny tuż nad prawym biodrem. Cios szarpnął ciałem Tartha, ale nie był silny – nawet nim nie zachwiał.
Dziedzic Szafirowej Wyspy chwycił się napierśnika, na którym widniał trójgłowy smok.
- Tylko na tyle cię stać? – wysyczał, aż po brodzie popłynęła mu ciepła, lepka krew. Selwyn poczuł coś w boku. Zimne i twarde. Dopiero w tym momencie dotarło do niego, że Targaryen go nie ciął… lecz dźgnął.
Ostrze przeszło przez koszulę kolczą i przeszywanicę, prześlizgnęło się po kości biodra. Palce Daerona wciąż zaciskały się na rękojeści.
Patrzyli na siebie w powoli zapadającym zmroku. Żaden nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Żaden nie mógł uwierzyć, że Selwyn wciąż trzyma się na nogach. W nikłym blasku zmierzchu Tarth zobaczył, jak twarz Targaryena tężeje.
Poczuł ruch ostrza w ciele. Próbował je wyciągnąć, więc kolanem jednej nogi kopnął Daerona w bok, wykręcił tułów i wyszarpnął śliski od krwi sztych z własnego ciała. Niezdarnie odepchnął przeciwnika i zatoczył się mocno – kulejąc, zawrócił w stronę schodów.
Każdy ma jakiś plan, dopóki nie zacznie krwawić, a Selwyn krwawił. Noga paliła bólem. Cały prawy bok miał w lepkiej mazi. I żadnych pomysłów. Prychnął chmurą czerwonej mgły, z trudem unosząc własny miecz – Bogowie, ależ kręciło mu się w głowie.
Noga nagle przestała pulsować. Była sztywna. Sztywna i mokra, kolano drżało, a on czuł się taki zmęczony.
Tarth potrząsnął głową, próbując się ocucić, ale to tylko pogorszyło sprawę. Zamazany dziedziniec przekrzywił się najpierw w jedną, a potem w drugą stronę. Selwyn machnął mieczem – był taki ciężki, zupełnie jakby do ostrza doczepiono kowadło.
- To nie koniec – wychrypiał, ale opuchnięty język nie mógł nadać słowom odpowiedniego brzmienia. Tymczasem Daeron Targaryen zmusił go, żeby się cofnął – Tarth potknął się, złapał za coś, kolano ledwie wytrzymało.
Uklęknął tuż przed schodami, miecz Targaryena zakołysał się w powietrzu, światło odbiło się w skrwawionym ostrzu i Selwyn zobaczył zamazane pomarańczowe smugi.
Aegon Piąty powiedział, że nie musi klękać, ale nie mógł się podnieść.
Słyszał swój oddech. Charczący. Świszczący. Nie brzmiało to dobrze.
Bogowie, ależ był zmęczony.
- Derek, przyjacielu…
Zapadła ciemność.

***

Bogowie, los, modlitwy Pana Ojca, pech – jeden z tych czynników (bądź wszystkie jednocześnie) sprawiły, że Selwyn Tarth już nigdy miał nie dostąpić zaszczytu założenia białego płaszcza.
Odniesione rany zasklepiły się, pozostawiając po sobie blizny, niegroźny uraz kolana dochodził do głosu podczas deszczowych dni, a nieposkromiona ambicja ustąpiła przed spokojem Szafirowej Wyspy.
Selwyn wrócił na Tarth ze świadomością, że odniesiona porażka na zawsze zmieni jego życie – nagle nie mógł wymigiwać się od obowiązków, powołując na Gwardię Królewską, nie mógł uciekać przed ciągłymi próbami zrękowin, nie miał czasu, by z równie wielkim zapałem oddawać się ćwiczeniom.
Był dobrym człowiekiem, jeszcze lepszym rycerzem i nadeszła pora, by stał się dla Szafirowej Wyspy najlepszym dziedzicem. Dni, dotychczas trwonione na potyczki, musiał poświęcać doglądaniu wojska, okrętów, portu, zamku, ksiąg, rachunków, potrzeb poddanych, stosunków z innymi rodami, handlarzom, znów okrętom, rodzinie. Duch przygody przekształcił się w ducha opiekuńczości, zaś zew świata – w zew stabilizacji. Już nie obnażał ostrza przy każdej okazji, nie wyruszał w nieznane, nie porzucał domu bez ukłucia tęsknoty w sercu – i choć gdzieś głęboko wciąż żałował utraconej szansy, mógł być pewien, że choć jedno zadanie wykonał w swym życiu od początku do końca: czynił dobrze. Unikał cieni. Stał w pełnym blasku. Był pierwszą, wieczorną gwiazdą na atramentowym niebie. .


Ekwipunek


- prosty miecz bastardowy o rękojeści zwieńczonej głowicą w kształcie gwiazdy i słońca połączonych w jedno,
- pełna zbroja płytowa z herbem rodu Tarth na napierśniku; pod nią noszona przeszywanica oraz koszula kolcza,
- kirys, nagolennice, pikowane spodnie, stalowe rękawice oraz opachy; zakładane najczęściej do walk treningowych,
- skórzany, ćwiekowany żelazem pas zakończony metalową sprzączką, przy którym zawsze znajduje się mizerykordia,
- kabat w barwach rodu Tarth z żelaznymi guzami, poza tym lniane koszule, tuniki oraz cały zbiór niezbędnego do żywota człowieka poczciwego przyodziewku,
- gniady rumak zwany Karmelem z uwagi na swą bezwarunkową miłość do palonego cukru,
- siodło skórzane, przy którym znajduje się bukłak z wodą,
- sakiewka z pobrzękującą zawartością,
- srebrna brosza z niewielkim kamieniem szafiru,
- pióro, atrament oraz pergamin do korespondencji.


acidbrain

Powrót do góry Go down
Ivory Targaryen

Ivory Targaryen
Dorne
Skąd :
Dorne, Słoneczna Włócznia
Liczba postów :
2203
Join date :
23/10/2013

Selwyn Tarth  Empty
PisanieTemat: Re: Selwyn Tarth    Selwyn Tarth  EmptyNie Maj 15, 2016 5:24 pm

Przepiękna, naprawdę świetna karta, którą pochłania się jednym tchem! Z przyjemnością akceptuję i życzę miłej rozgrywki!
Powrót do góry Go down
 

Selwyn Tarth

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Derek Baratheon i Selwyn Tarth
» Tarth
» Sybille Tarth
» Kronika rodu Tarth
» Sybille Tarth i Derek Baratheon

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Spis ludności :: Kobiety i Mężczyźni-