(Lio wygląda na tych połączonych grafikach, jakby patrzył Allyi pod suknię. Nieładnie, Mistrzu Gry ;)
Jako dziesięcioletni urwis nawykł już do podróży, choć nie wybierał się w odległe ziemie często. Wręcz przeciwnie, jak dotąd miał do czynienia jedynie z dwoma większymi wyjazdami - pierwszym do Oldtown, a następnym do Harrenhall. A przynajmniej sądził, że to było Harrenhall, choć tak naprawdę trudno było stwierdzić - wystarczyło zaledwie kilka lat, by zapomniał wygląd kamiennych murów i dokładniejsze szczegóły swojej wielkiej przygody, która jednak w porównaniu z jego przyszłą podróżą romantyczną była niewiele znaczącym epizodem westerowskiego okresu jego życia.
W każdym razie do trzech razy sztuka. Tak mówił jego pan ojciec, gdy kazał Lio wskoczyć na konia, podczas gdy jego siostry i matka znalazły schronienie w wygodnym powozie ciągniętym przez trzy kasztanki. Chłopiec przez całą podróż do Końca Burzy dosiadał swojego karego kuca, co owocowało wieczornym bólem tych mniej szlachetnych partii ciała.
Niemniej mężczyzna musi się rozwijać, hartować i kształtować nie tylko swoje ciało i umiejętności, ale również osobowość. Wielokrotnie patrzył tęsknie w kierunku zakrytego powozu, który toczył się tuż obok ich koni. Siostry również nie miały jednak najlepiej - na mniej uczęszczanych szlakach kareta trzęsła się niczym osika. Niemniej jednak liczne poduszki i koce rozłożone w środku amortyzowały rzucanie.
Przyjechali do Końca Burzy w sprawie jakiejś umowy granicznej, o której rozmawiali nawet teraz, na placu treningowym siedziby Baratheonów lordowie graniczni. Ojciec wysyłał kruki do wuja, dyskutując przy tym przez cały czas z jelenim lordem i za nic w świecie nie można im było przeszkadzać. Ciekawe, po co w takim razie zabrał ze sobą całą najbliższą rodzinę. Czyżby szykował się gdzieś niedaleko jakiś turniej?
Lio spędzał większość czasu na placu treningowym, wymachując drewnianą atrapą miecza. Zamkowy nauczyciel szermierki zgodził się na prośbę jego ojca dać mu kilka lekcji.
Zmęczony Lionel usiadł ciężko na trawie i odrzucił miecz ćwiczebny. Otarł pot z czoła i legł plecami na ziemi, patrząc się w wyjątkowo niebieskie niebo. Wtedy właśnie promienie słońca przesłonił mu mały cień.
Chłopiec zerwał się szybko i złapał leżący kilka cali dalej miecz. Gdyby był to ojciec, miałby przechlapane. Powinien ćwiczyć, a nie urządzać sobie odpoczynku w środku ćwiczeń.
Była to jednak jedynie jakaś dziewczynka.
Lio ukłonił się śmiesznie, jak to robią dzieci. Wstąpiła w niego rycerska dusza i nagle przypomniał sobie o etosie.